Rewelacyjny line up i nadmorskie położenie - to atuty Open'er Festival. A czego szukamy na innych festiwalach muzycznych? Pytamy stałych bywalców.
Woodstock, 14-16 lipca 2016
Woodstock odbył się w miniony weekend, a na poszukiwania jego entuzjastów wybraliśmy się do samego Kostrzyna nad Odrą. Konkretnie wybrała się tam Iwona, nasza redakcyjna sportsmenka (sprawdź jej relację).
O Woodstock Festival opowiadają nam Wojtek i Kasia z Katowic:
(studiują i działają w fundacji Wielki Człowiek)
Gazeta.pl
Kasia: Ja na Woodstocku jestem pierwszy raz. Czuję się starą debiutantką, bo jak widzę dzieci w wieku 4 lat, to robi mi się smutno, że tyle straciłam. Festiwal odbieram bardzo pozytywnie.
Wojtek: Ja po raz czwarty czy piąty, ostatnio byłem tu 3 lata temu. Ogólnie jeździmy na festiwale, jednak najbardziej cenię sobie Woodstock. To jest wyjątkowy czas, wyjątkowe miejsce. Jest tu magicznie, wchodzę do środka i przez parę dni mieszkam na całkiem innym świecie, na innych warunkach, co innego mnie interesuje. Jest szansa, aby zupełnie się zrelaksować, wyłączyć z codziennego świata. Gdy wracam, widzę go inaczej, można spojrzeć z dystansu na niektóre sprawy, które dotychczas nas stresowały.
Filip z Warszawy
mat. prasowe FB Audioriver, arch. prywatne
Dlaczego warto wybrać się na Audioriver? To proste: Audioriver to najbardziej energiczny festiwal muzyczny w Polsce. Trzy sceny, na których znajdziemy każdy rodzaj muzyki elektro. Czasem nie da się nawet do niej tańczyć, jest tak głośno. Przez kilkadziesiąt godzin festiwalu można napełnić się muzyką i jej energią na długie miesiące. Ludzie prawie nie piją alkoholu, można domniemywać, że wspomagają się innymi specyfikami. Poza tym jest czysto (na pewno czyściej niż na Woodstocku).
Jedyny minus to droga do sklepu w mieście, trzeba wejść 200 metrów po wielkich schodach, co jest dość irytujące. Warto też załatwić sobie zawczasu nocleg, bo pole namiotowe jest wypchane po brzegi.
Natalia, Follow.gazeta.pl
arch. prywatne
Dlaczego OFF? Po raz pierwszy na OFF zabrali mnie przyjaciele. Wcześniej bałam się, że ten festiwal będzie dla mnie zbyt niszowy, że czeka mnie blamaż za blamażem, bo pierwsze słyszę o zespole, który akurat wchodzi na Scenę Leśną. Później okazało się, że ta ignorancja to nie tylko typowa sytuacja, ale także ogromny atut festiwalu. Nie byłam sama - jeśli ja czułam się swobodnie z jakąś 1/5 nazwisk wykonawców, to moi bardziej muzyczni znajomi - najwyżej z połową, no góra 2/3.
Przestałam się więc wstydzić. Jeśli na co dzień nie słucham hip hopu, to skąd mam znać nazwisko najnowszej rapowej sensacji z przedmieść NYC? Urok OFF-a to właśnie odkrywanie. Trafiasz na jakiś koncert przypadkowo, zakochujesz się. W grupie 5-10 znajomych zawsze znajdzie się jakiś ekspert od danego wykonawcy i bezbłędnie zgadnie, czy to może mi się spodobać. Z każdego OFF-a wracam więc z jakimś odkryciem.
Mówię o odkrywaniu, ale pewnie nie znalazłabym się w Katowicach, gdyby nie koncerty moich idoli. W Katowicach widziałam Patti Smith, Perfume Genius, Austrę... W tym roku czekam na The Kills i ANOHNI czyli artystkę dawniej znaną jako Anthony & The Johnsons. Niby grali w Polsce, a teraz zaprezentują rewelacyjne tegoroczne albumy.
Dodatkowe atrakcje? Nigdy nie sądziłam, że polubię Katowice, ale uczę się cenić to miasto. Przed koncertami warto wpaść do świetnego Muzeum Śląskiego, zjeść pizzę w Len Arte albo poleżeć na miejskim basenie i mimochodem nauczyć się kilku słów gwary.
Sam park (prawie las) Muchowiec, w którym odbywa się festiwal, narzuca bardziej leniwy rytm niż na jakimkolwiek innym festiwalu. Koncertów najczęściej słucha się na siedząco, polegując na trawie. I nie trzeba przy tym siedzieć 3 km od sceny, jak w Gdyni. OFF to także spora i dobrze wyselekcjonowana baza gastronomiczna, piwo bez kolejek, malownicze stawy, nad którymi można posiedzieć z przyjaciółmi. Festiwal, na którym i się pobawisz, i odpoczniesz.
Paulina, Gazeta.pl
archiwum prywatne
Moim zeszłorocznym odkryciem jest Olsztyn Green Festival. Trafiłam na niego przez przypadek, szukając w sieci koncertów Julii Marcell (która - notabene - pochodzi z Olsztyna, a wtedy chyba nie była jeszcze aż tak popularna jak dziś).
Green polecam absolutnie wszystkim, bo ma:
1. świetny line up - wyłącznie polscy wykonawcy, głównie "odkrycia" z hitową płytą na koncie, ale nie tylko
2. fantastyczną scenerię - na plaży nad jeziorem Ukiel, artyści grają na tle zachodzącego słońca, leży się albo stoi na piasku, można w każdej chwili wskoczyć do wody
3. dobrą infrastrukturę - na miejscu jest miasteczko z foodtrackami (w zeszłym roku był duży wybór, od burgerów, przez chińskie pierożki na parze, na holenderskich gofrach skończywszy), niewielkie kolejki do toi-toiów (ważne!), jest gdzie usiąść i w spokoju napić się piwa
4. dodatkowe atrakcje - Green ma zielone, ekologiczne przesłanie, można iść na warsztaty, poćwiczyć jogę albo wejść do przenośnego planetarium.
Karnet na dwa dni kosztuje w tym roku od 49 zł (za jeden dzień na Openerze trzeba zapłacić 239 zł), a osoby po 60 roku życia wchodzą za darmo - to super, bo Green jest nowoczesny, ale nie zamknięty czy hipsterski, co dla mnie jest wielką zaletą. Na koncert Taco Hemingwaya można iść nawet z dziadkami.
Czy jadę w tym roku? Jasne, mam już karnet.
Marcin, redaktor naczelny serwisu musicNOW.pl
archiwum prywatne
(ten z lewej, z prawej wicenaczelny - też jeździ na Taurona)
Dlaczego Tauron? Sprawa jest prosta - wszystkie pozostałe rodzime festiwale są mniejsze niż Opener. Z drugiej strony nazywanie Tauron Nowa Muzyka festiwalem małym byłoby nieuprzejme i chyba trochę nieprzyzwoite. 10 edycji i koncerty gwiazd pokroju Amona Tobina, Battles, Autechre, Beach House czy Nilsa Frahma mówią co nieco o skali tego przedsięwzięcia.
Po tegorocznej edycji trzeba będzie dopisać do tej listy Plaid, Floating Points, Fat Freddy's Drop czy wielkich przedwiecznych z Tarwater. Mam również pewien kłopot z określeniem "festiwal taneczny", posługują się nim również sami organizatorzy, ale na festiwalowej mapie kraju są miejscówki, którym z tytułem będzie znaczniej bardziej do twarzy. Moim zdaniem bliższa jest tu - choć wyświechtana nieco - formuła eksperymentu, balansowania na granicach różnych światów muzycznych. Sam nie przetańczyłem w życiu dwóch pełnych minut, mimo to na Tauronie czuje się najzupełniej na miejscu i nie narzekam na niedosyt muzycznych wrażeń. Rozpiętość bodźców jest naprawdę solidna i to zupełnie nie tak, że wszyscy festiwalowi artyści grają "z komputera".
Na TNM skala jest nieco mniejsza, więc dystanse między scenami, kolejki do toalet i strefy gastro również - to plus. Na sopocką plażę jest z Katowic solidny kawałek drogi, więc mam serdeczną nadzieję, że to przede wszystkim line up decyduje o obecności na TNM. Na marginesie - to piękne i godne naśladowania, że Katowice są w stanie pomieścić dwa duże i profesjonalnie zorganizowane letnie festiwale w tak niedużym odstępie czasowym.
Klimat festiwalu? TNM zaadoptował do potrzeb festiwalowych pokopalniane tereny Muzeum Śląskiego. W sensie architektonicznym oznacza to znacznie więcej niż tylko standardowe rusztowania i namioty. Zderzenie dużej ilości czerwonej cegły z na wskroś nowoczesnymi zabudowaniami stanowczo umila wycieczki pomiędzy scenami? A jeśli dorzucimy do tego jedną ze scen umiejscowioną w przestrzeniach kameralnych NOSPR, katowicki festiwal nabiera również rangi wydarzenia o doskonałym przygotowaniu akustycznym, godnym filharmonicznego wysublimowania. W Katowicach zaś i wokół nich czeka na nas moc atrakcji: od szlaku modernistycznej architektury doskonale korespondującej z charakterem festiwalu, przez relikty przemysłowego świata, a skończywszy na dość nieoczywistych śląskich przysmakach, takich jak krupniok, brotzupa czy ciapkapusta. Warto ich spróbować nie tylko ze względu na wymyślne nazewnictwo.