Na kanapie, w ogrodzie, a nawet przy wodospadzie we Francji. Historie oświadczyn Różnią się od siebie drastycznie i nie wszystkie są tak romantyczne jak w filmach. Jednak jakie by nie były, zawsze są historią, którą dobrze się opowiada.
Oświadczyny to jeden z najważniejszych kamieni milowych dla większości związków. Chociaż dla każdego równie niezapomniane, w przypadku każdej pary wyglądają zupełnie inaczej. Ciągle jednak pytanie pada ze strony panów. Niektórzy planują tę chwilę w najdrobniejszych szczegółach, inni stawiają na spontaniczność a kolejnych zupełnie zżera trema.
Poprosiłyśmy kilka osób o opowiedzenie nam, jak wyglądała ta szczególna chwila w ich przypadku.
Historie oświadczyn przeczytasz na następnych stronach >>>
Każda dziewczyny swoje oświadczyny wyobraża sobie nie wiadomo jak - ma być romantycznie, w pięknej scenerii, miło i po prostu cudnie. Też tak to sobie wyobrażałam. Rzeczywistość okazała się być inna.
Pewnego popołudnia po moich tanecznych zajęciach, siedząc przed tv i wcinając kolację wpadł do domu mój ówczesny chłopak. Zrobił jakieś mega zamieszanie (trzaskał drzwiami, nerwowo się przemieszczał), po czym wpadł do pokoju w którym się znajdowałam i niemalże rzucił mi kwiatami w twarz. Po chwili zapytał czy zostanę jego żoną, a ja mało nie udławiłam się tym, co jadłam. Oczywiście się zgodziłam, ale to nie koniec. Zobaczyłam pierścionek, a raczej mu się przyjrzałam. Z nerwów rozbolał mnie brzuch, bo okazał się być zupełnie nie trafiony - nie w moim stylu, guście i czym tam jeszcze. Ja się do tego popłakałam, on się wkurzył i na koniec tej historii pojechaliśmy do jubilera wymienić pierścionek na taki, jak mi się podobał.
Dużo nerwów, romantyzmu zero, ale finalnie teraz jesteśmy małżeństwem i z humorem wspominamy tę historię. Jednak wtedy nie było mi do śmiechu. Oświadczyny świętowaliśmy dwa tygodnie później na wakacjach. Zapytałam się partnera czemu nie poczekał z tym do tego wyjazdu, bo tam były warunki na taka okoliczność - odpowiedział "nie mogłem wytrzymać już". Także, wybaczone.
Oświadczyny to jedno z moich najmilszych wspomnień, choć w ich trakcie - co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj dobrze sobie radzę w trudnych sytuacjach - byłam bardzo zestresowana. Z mężem chodziliśmy ze sobą wtedy od 6 lat i co jakiś czas rozmawialiśmy o wspólnym życiu, założeniu rodziny, więc tym bardziej mogłam się ich spodziewać.
Pewnego dnia, tuż przed weekendem majowym, zaprosił mnie do swojego domu na kolację. Rodzice, z którymi wtedy mieszkał, wyjechali na urlop, podobnie jak rodzeństwo.
Kiedy przekroczyłam próg domu, wiedziałam, że to nie będzie zwykła kolacja. Na początku dostałam wielki bukiet róż. Następnie przeszliśmy do ogrodu - była ładna pogoda i mieliśmy jeść w altanie.
Po obu stronach ścieżki do altany stały płonące świece. Świece pływały również po oczku wodnym. Mąż poprosił, żebym najpierw usiadła na ławce obok oczka, ponieważ chciałby mi zadać ważne pytanie. Kiedy usiadłam, uklęknął i zapytał, czy zostanę jego żoną. Oczywiście zgodziłam się, a później jeszcze długo siedzieliśmy w altanie i zajadaliśmy przygotowane przez niego przysmaki.
Mój mąż oświadczył mi się po 2 tygodniach. Byliśmy wtedy w Nicei, na naszym pierwszym wspólnym wyjeździe. Poranek był idealny. Taras z widokiem na turkusowe morze, czerwcowe gorące słońce.
Podczas śniadania dostałam od niego kopertę. Kiedy ją otworzyłam, znalazłam w środku ręcznie narysowaną mapę, która miała doprowadzić mnie do ukrytego skarbu.
W milczeniu dokończyłam śniadanie i wybrałam się na poszukiwanie. Szłam wyznaczonym szlakiem, napotykając na wiele ukrytych znaków, które wskazywały mi dalszy tor podróży: Mozaika Afrodyty, latarnia morska. Musiałam wspiąć się na szczyt góry, przejść przez cmentarz i dotrzeć do wodospadu. U jego stóp, w małej grocie (przeskakiwałam przez ogrodzenie) był zawinięty mały pakunek. Kiedy go wyjęłam i wyszłam z powrotem na światło dzienne, na zewnątrz czekał mój (przyszły) mąż. Wziął z mojej ręki pudełko, otworzył, uklęknął i zapytał czy zostanę jego żoną.
Wtedy powiedziałam "nie". Uważałam, że powinniśmy się lepiej poznać. Dwa lata później oświadczył mi się po raz drugi, tym razem w katedrze Notre Dame, o 18:00, przy zachodzie słońca i niebiańskich dźwiękach chóru. Zgodziłam się. Zamieszkaliśmy w Paryżu i spędziliśmy tam razem 7 szalonych lat.
Moja dziewczyna czekała na jakieś oficjalne potwierdzenie... od 10 lat. Wiedziałem, że to musi zaraz nastąpić, więc najlepszą okazją wydały mi się klasyczne oświadczyny na wakacjach.
W założeniu było: "Zrób to od razu, i cieszcie się tym cały wyjazd". Więc myślałem, że uda się na kolacji po przyjeździe, ale był zgiełk i zmęczenie, więc odpuściłem. Następnego dnia rano, poszliśmy na śniadanie, a w międzyczasie okazało się, że ta wielka czarna przestrzeń za oknem naszego pokoju (przyjechaliśmy wieczorem), to piękne, greckie morze.
Wróciliśmy do pokoju, nalaliśmy sobie drinki i zaczęliśmy się zastanawiać - czy idziemy na plażę, wycieczkę czy na basen. I tutaj dochodzimy do meritum sprawy. Kiedy moja przyszła żona, mówiła coś o tym skąd się bierze ręczniki, że trzeba mieć kartę, że są w recepcji basenowej, ja mamrotałem: "ok, ok", "spoko". W mojej głowie trwała wtedy wielka rozprawka: "czy to dobry moment?!"
Szybka bitwa na argumenty: "nie no, tak w gaciach?!" (byliśmy już w strojach kąpielowych), "tak z samego rana, na tarasie?!". Z kolei, tych na plus było więcej: "co tam gacie, la vida loca", "spontaniczność się liczy i uczucie, że to ten moment, nie konwenanse", no i w końcu "najedzone, szczęśliwe brzuchy, morze, słońce świeci... DO IT!"
Cóż, moje oświadczyny nie były bardzo romantyczne, ponieważ... w ogóle ich nie było. Jakoś tak od słowa do słowa i stwierdziliśmy, że chcemy wziąć ślub. Tak też się stało, kilka miesięcy po "ustaleniach" byliśmy już małżeństwem.
Mało romantyczne? Dla mnie to ma większy urok, niż często "wymuszone" zaręczyny (bo tak wypada, bo jak to bez pierścionka). Czy żałuje, że nie zostałam zaskoczona przez klęczącego mężczyznę z pierścionkiem w dłoniach? Nie sądzę? Nie jestem sroczką, biżuteria jest mi całkiem obojętna, sądzę też, że sam gest mógłby mnie onieśmielić, nie lubię publicznych wyznań (a panowie chcą zaskoczyć partnerkę, najczęściej oświadczają się w miejscach publicznych - to nie dla mnie).
Nasza historia jest dobrą anegdotką, jest co opowiadać. A pierścionek - jeśli coś mi się odmieni - może jeszcze kiedyś zagości na moim palcu, w końcu małżonkowie też mogą sobie robić niespodzianki.
Zanim opowiem, jak do tego doszło, muszę zaznaczyć, że mój mąż ma dosyć dużą wadę wymowy. Ktoś, kto go nie zna ma problem ze zrozumieniem co mówi, bo mówi szybko, niewyraźnie i na dodatek nie wymawia "r".
W dniu zaręczyn, o którym jeszcze nie wiedziałam, że będzie dniem zaręczyn, mąż zaprosił mnie na kolację urodzinową (moje urodziny) do restauracji meksykańskiej. Fasola jedzona wieczorową porą - bardzo romantycznie - przyznacie. W okolicach deseru zaczął nagle płakać, łkać i coś bełkotać. Nie wiedziałam zupełnie, skąd ten kryzys i się mocno przestraszyłam. Ale jak podeszli do nas mariachi, mąż padł na kolana i wepchnął mi w ręce pudełeczko, załapałam, że się oświadcza.
Strasznie to jednak było zabawne i bardziej rozczulające niż wzruszające, dlatego wprowadziłam męża w konsternację, mówiąc, że muszę to przemyśleć. Biedak zbladł, mariachi także. Po chwili wybuchnęłam śmiechem i powiedziałam, że zostanę jego żoną.
Mój mąż oświadczył mi się w sylwestra dokładnie o północy na środku osiedlowego placu zabaw gdzieś między piaskownicą a karuzelą. Zrobił to dokładnie o północy w momencie, w którym na niebie zaczął się pokaz sztucznych ogni. Klęknął i wręczył pierścionek.
Mniej więcej się spodziewałam, że będzie mnie prosił o rękę, dlatego zawczasu przeszkoliłam przyjaciółki i mamę w kwestii pierścionka. Nie zawiodłam się, to był właśnie ten. Mąż był roztrzęsiony i wzruszony i widać było, że się denerwuje. Bardzo to było miłe i zaskakujące.