Jak wziąć udział w zadaniu III?
Zwycięzcy zadania II:
Wybieg Kary - blog
W którą stronę, Emmanuelle?
"Stare miał jeansy, starą koszulę, w dziurawych kamaszach szedł... " - mimowolnie zaczęłam nucić tą piosenkę, gdy pierwszy raz przeglądałam zdjęcia autorstwa duetu Inez van Lamsweerde & Vinoodh Matadin . Pochodzą z kwietniowego numeru Vogue Paris , pierwszego pod wodzą Emmanuelle Alt, na który świat mody czekał z zapartym tchem. Każdy chciał wiedzieć, jak zmieni się francuski Vogue po odejściu Carine Roitfeld. I choć dopiero sierpniowy numer będzie w pełni samodzielnym dziełem Alt, już dziś możemy wywnioskować, że nie będzie w nim kontrowersyjnych sesji z białymi modelkami pomalowanymi na czarno, czy z kilkuletnią dziewczynką wystylizowaną na dorosłą kobietę. Emmanuelle zdecydowanie bliżej do rzeczywistości niż do prowokacji, choć tej ostatniej nie mówi zdecydowanego "Nie". Nie liczyłabym też na zupełną rezygnację z papierosów. W końcu to Francja. Alt chce, by francuski Vogue nadal postrzegany był jako elegancki i wyrafinowany, ale by przy tym był bardziej zakorzeniony we Francji niż do tej pory. Ku rozpaczy niektórych, a radości innych, ma być więcej ubrań, a mniej... piersi (w pierwszym numerze pojawiła się jedna - Anji Rubik).
Tłem sesji zdjęciowej, której postanowiłam poświęcić ten wpis, podobnie jak okładki kwietniowego numeru*, są bajeczne, zielono-kamieniste krajobrazy Saint-Barthélemy. Inspiracją do zdjęć był film Agnes Varda "Vagabond " (" Bez dachu i praw ") z 1985 roku opowiadający o kloszardce, która wędruje samotnie drogami i bezdrożami południowej Francji. Mona Bergeron (w tej roli Sandrine Bonnaire) ucieka od życia w świecie przymusów i nakazów, nigdzie nie potrafi zagrzać miejsca na dłużej. Na potrzeby edytorialu, w postać współczesnej Mony wcieliła się Gisele Bundchen . Jej twarz sprawia wrażenie nietkniętej makijażem, a włosy wydają się ułożone przez morską bryzę, cieniowane promieniami słońca. Wszyscy zdajemy sobie jednak sprawę, że taka naturalna, wręcz surowa stylizacja, ocierająca się może nawet o charakteryzację, jest najtrudniejsza, a żmudna praca nad nią trwa do kilku godzin. Uzyskany efekt dodaje zdjęciom wiarygodności i idealnie współgra, zarówno z dzikością uchwyconej obiektywem przyrody, jak i tą skryta w sercu bohaterki.
Mówiąc o stylu bohaterki edytorialu, Alt stwierdza, że jest w nim trochę grunge, który to styl ma w sobie coś z bezdomnego kloszarda, czy buntownika z wyboru. Dla wędrowca najważniejsza jest swoboda ruchów, poczucie komfortu, luz. Ubraniem można też wyrazić stosunek do świata, którym Mona kompletnie się nie przejmuje, jest jej obojętne, co myślą o niej inni. "Wolność kocha i rozumie, wolności oddać nie umie... "**
Możecie odnieść wrażenie, że na każdym zdjęciu nasza bohaterka wygląda tak samo, ma na sobie te same ubrania - luźne, spodnie, powyciągane swetry, znoszone szorty. Jednak to tylko złudzenie - Alt wykorzystała paletę kolekcji takich projektantów jak Celine (ponczo), Isabel Marant, Roberto Cavalli, Michael Kors, Donna Karan, Alberta Ferretti czy Stella McCartney. Tylko buty (pirackie botki od Vivienne Westwod)i torebka (Ralph Lauren) pozostają takie same, niczym wierni towarzysze podróży. W modowych edytorialach nie zdarza się to zbyt często. Zazwyczaj akcesoria zmieniają się na każdym kolejnym ujęciu, jak w kalejdoskopie, a my oczami kupujemy kolejną parę butów czy torebkę. To przecież akcesoria maja największą siłę przyciągania. Jednak kiedy przychodzi do dalekiej podróży - na zewnątrz czy do wewnątrz siebie - każda kobieta wybiera sprawdzone buty, które nie obetrą stóp i torbę, w której zmieści wszystkie niezbędne rzeczy. Tą sesję można spokojnie odczytać jako argument przeciwko tym, którzy twierdzą, że współczesna moda to tortury i zniewolenie dla kobiety. Alt pokazuje, że w najbardziej aktualnych kolekcjach, oprócz kontrowersji, niebotycznych obcasów, prowokacji i fast-trendów, można odnaleźć komfort swobody ruchów, ubrania na dłużej niż sezon, swoją drugą skórę, w której przemierzymy kolejny sezon.
Co roku mniej więcej o tej porze zaczynają pojawiać się sesje o tematyce podróżniczej, których tłem są mniej lub bardziej egzotyczne krajobrazy. Na początku myślałam, że to kolejna z tej serii. Po czasie jednak doszłam do wniosku, że ten edytorial jest inny. Nie chodzi o to, że jest inspirowany dobrym francuskim kinem, co może być kluczową wskazówką do tego, w którą stronę pójdzie magazyn. Na tych wszystkich podróżniczych sesjach, zazwyczaj bardzo wiele się dzieje - w tle, w repertuarze ubrań i dodatków. Tutaj zachwyca minimalizm użytych środków - ubrań, dodatków, tej całej stylizacyjnej otoczki. Także tła to nie piękne pocztówki z wakacji, ale fragmenty drogi przemierzanej przez bohaterkę. Kierunek jej wędrówki jest bliżej niekreślony. To bardzo cicha i intymna sesja, w której modelka nie wdzięczy się do obiektywu, nie uwodzi go, nie jest żywym manekinem prezentującym ubrania, a jej spojrzenie nigdy nie jest puste.
Czy współczesna kobieta może odnaleźć coś dla siebie w edytorialu inspirowanym ambitnym kinem francuskim z połowy lat 80? Bez problemu. Każda z nas, od czasu do czasu, ma ochotę od czegoś uciec, pozostawić za sobą ciążący bagaż. Jeśli nie robi tego w rzeczywistości, to jej wędrówka odbywa się w myślach. Od narzucanej mody też często chcemy uciec. Uwolnić się od obcasów, perfekcyjnego makijażu, obciskających strojów, szalonej gonitwy trendów, w której nie możemy się odnaleźć. Te zdjęcia śmiało można potraktować jako reportaż z takiej ucieczki. Możecie też uznać, że niepotrzebnie próbuję dorobić filozofię po prostu pięknym zdjęciom.
Jeśli ten edytorial to rzeczywiście drogowskaz do Vogue Paris Emmanuelle Alt, to jestem za. Za tym by w każdym numerze pojawiała się taka "chill-outowa " sesja, nie powodująca oczopląsu i obywająca się bez wspomagania Photoshopem (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Jednak nie wydaje mi się, by tak miało być do końca. W dzisiejszych czasach, być albo nie być magazynu, zależy od ilości reklam, a ta z kolei jest uzależniona od sprzedanych egzemplarzy. Kontrowersyjne pomysły Roitfeld też nie zawsze generowały wysoką sprzedaż, ale troszkę rozgłosu nie zaszkodzi, a wręcz pomoże. Gdy młody, nieznany projektant wypuści kolekcję pięknych sukienek, nie ma pewności, że napiszą o nim na głównych stronach modowych serwisów internetowych, ale gdy w tych sukienkach wyjdą modelki z nieogolonymi nogami, z wąsami, czy jeszcze lepiej jako modelki wystąpią modele, może być prawie pewien setek tysięcy publikacji. Dziś najbardziej wziętą "modelką" jest Andrej Pejic (o jego sesji dla "Viva! Moda" pisano niemal wszędzie), a jego fenomen dawno "przykrył" modelki "plus-size". Myślę, że Emmanuelle Alt nie ucieknie przed tymi prawami współczesnego świata, jak Mona, i od czasu do czasu sprowokuje, zbliży się do kolejnej granicy, ale nigdy nie zrobi tego dla samego rozgłosu. Zawsze będzie coś więcej i dla tego "więcej", czekam na kolejne numery Vogue Paris .
* Jak mówi przysłowie, nie powinniśmy wnętrza oceniać po okładce. W przypadku Vogue Paris , można je potraktować dosłownie, bo okładka, choć piękna, to nie unikalna. Pech chciał, że w tym samym miesiącu ta sama koronkowa sukienka z letniej kolekcji Dolce&Gabbana, w podobnej stylizacji ukazała się na okładce niemieckiej edycji magazynu, o czym pisałam tutaj .
** Parafraza fragmentu tekstu piosenki "Kocham Wolność" Chłopców z Placu Broni. Słowa: Bogdan Łyszkiewicz
Trailer filmu "Vagabond ":
Trailer filmu "Vagabond":
UMbra o... - blog
Hołd Japonii
Po marcowym trzęsieniu ziemi i wynikłym w jego konsekwencji tsunami Japonia znów znalazła sie na ustach całego świata. Ze wszytskich stron płynęły kondolencje i zapewnienia o pomocy. Wiele firm wprowadziło limitowane edycje produktów, z których dochód zostanie przeznaczony na odbudowę zniszczonego kraju. Lecz nie tylko wielki koroporacje postanowiły złożyć hołd Japończykom poszkodowanym w tej wielkiej naturalnej katastrofie.
Dobrym przykładem mogą być liczne sesje zdjęciowe dotykajace japońskiej tematyki czy też międzynarodowa akcja zapoczątkowana w serwisach blogowych, a polegajaca na "dniu milczenia" w blogosferze.
Dzisiaj jednak nie będę opisywał działań, lecz skupię się na wizualnym odnmiesieniu do Japonii. I to nie tylko odniesieniu delikatnym, lecz tym najmocniejszym - z całą stylistyką, makijażem i niemalże historią.
W nanowszym numerze internetowego pisma The Ones2watch Nikolai de Vera prezentuje nam całą sesję zainspirowana orientem, teatrem kabuki czy tyeż Świętem Lalek, tak zwanym Hina-matsuri. To ostatnie święto zbiegło się niemalże z dramatycznymi wydarzeniami, co powoduje jeszcze mocniejszy przekaz samej sesji.
De Vera jest tu i fotografem i rezyserem, co pozwala mu na dogłebne i osobiste dotknięcie tematu Japonii. Wida cteż nawiązania do niezwykle popularnego japońskiego horroru, czy to w artystycznym spojrzenie de Very na makijaż czy fryzury.
Zdjecie utrzymane sa w kolorystyce czerni i bieli a dodatkiem krwistej czerwieni. To zarówno kolory japońskiej flagi, jak i barwy typwe dla fascynacji niszowym japońśkim kinem grozy. Prześwietlona klisza, ruszone klatki, mgła - to wszystko tworzy dość klaustrofobiczny i nierealny klimat. Zaś ucharakteryszowana Kelly Mittendorf doskoanle sprawdza sie w rolach neimalże mitycznych. Świetnie gra twarzą i ciałem, wprowadza widza w skomplikowaną historie, która rozgrywa sie nie tylko na stronach portalu, lecz i poza nim.
De Vera tworzy zdjęciowe dyptyki - ukazując Mittendorf to jako osobę zdrową, to jako opętaną. Pozwala to widziec ruch, grę świateł i skomplikowane konstrukcje garderoby zaprojektowanej przez Yuyu Shiratoriego.
Na twarzy Mittendorf widać niemal fizyczny ból, zaangażowanie i neizwykłą plastyczność. Dzięki temu obraz jeszcze mocniej przemawia do obserwatora.
Piękno sukni i kimon Shiratoriego dzięki zdęciom de Very staje się namacalne, pod palcami neimal czuć jedwab, a czerwone nici, snujące sie na fotografiach przyprawiają o drżenie.
Do jedna z bardziej udanych wiosennych sesji, choć, mam wielką nadzieję, jeszcze kilka rózwnie dobrych się pojawi - mamy wszak dopiero początek kwietnia!
WYRÓŻNIENIE:
Kajfash - blog
Która z nas jako mała dziewczynka nie podkradała z maminej szafy czerwonej szminki i butów na wysokim obcasie? Która nie marzyła o błysku fleszy, wielkiej scenie i tłumie wielbicieli? Która nie stroiła się w falbaniaste sukienki, by poczuć się jak księżniczka? Sharif Hamza w swojej sesji dla paryskiego 'Vogue'a' wraca do kraju lat dziecinnych, spełniając marzenia. Nawet te najciemniejsze, nieprzystające kilkuletniej głowie.
W kontrowersyjnej obyczajowo sesji dominuje zmysłowość. Lea, Phrune i Thylane (bo tak mają na imię młodziutkie modelki) pozują przed obiektywem w wieczorowych makijażach, misternie ułożonych fryzurach i pięknych, ekskluzywnych ubraniach, niczym nie przypominających infantylnych sukienek dla dzieci. Nasycone kolory, hollywoodzko lśniące materiały i smukłe obcasy piekielnie drogich butów ('Vogue' zobowiązuje!) sprawiają, że całość prezentuje się bardzo glamour.
Mimo niezaprzeczalnego piękna zdjęć Hamzy, w modowym i (jak to zazwyczaj w przypadku niestandardowych rozwiązań) niemodowym świecie, pojawiło się sporo głosów sprzeciwu. Nascycone cienie na powiekach, intensywne pomadki, przepych i pozy, których nie powstydziłaby się profesjonalna modelka, zostały odebrane jako zamach na dziecięcą niewinność. Zamysł artystyczny fotografa, polegał na uświadomieniu wszystkim kobietom (nawet tym, które na codzień, skąpane w najlepszych perfumach, emanują dojrzałym sex appealem), że gdzieś wewnątrz nich, szczelnie zasłonięte apaszką od Hermesa, ciągle mieszka dziecko.
Po raz kolejny okazało się, że moda rządzi się swoimi prawami i nie można porównywać jej (jesli chodzi o margines wolności artystycznej) do video artu czy sztuk performatywnych. Zalotne spojrzenia czy odłonięte ramiona dziewczynek wywołały burzę, dzięki której kampania została nagłośniona, a Hamza zyskał popularność i tym samym gorących zwolenników oraz zaciętych wrogów.
Żadnemu z koneserów horroru nie przychodzi do głowy, by troszczyć się kondycję psychiczną bardzo młodych odtwórców ról. Żaden z widzów teatralnych nie przejmuje się stanem dzieci, grających w okrutnych spektaklach Mai Kleczewskiej. Skąd zatem tyle zamieszania wokół tej, w gruncie rzeczy bardzo baśniowej i delikatnej sesji?
Moim zdaniem Carine Roitfeld, naczelnej francuskiego Vogue'a należą się brawa. Rozerotyzowana sesja Crystal Renn- najsławniejszej modelki size plus, miejsce w gazecie dla zdjęć transseksualistki Leat T. i wolność artystyczna dana Hamzie to ważne przykłady ścierania się wielkiej mody ze sztuką. Niech odwaga współczesnych fotografów odbije się echem również w fotografii modowej. Łamanie tabu, zmiany punktów widzenia, pewne przekroczenia są niezbędne, by nie stać w miejscu, by nie wałkować nieustannie tych samych tematów. A dziś stać w miejscu to nic innego jak się cofać, co dla mody jest śmiercią nieuchronną i bolesną. Zatem viva l'arte dziewczynki!
Lula i Blox gratulują!