Zdarzyło wam się kiedyś iść na zakupy "ubraniowe" w dobrym humorze i wrócić z nich zdołowane albo złe, bo okazało się, że wszystko jest za małe i nawet przymierzanie rozmiarów większych, niż nasz standardowy, nic nie dało?
Jeśli nie, wyobraźcie sobie taką sytuację: wchodzicie do sklepu, wpada wam w oko sukienka, więc szukacie swojego rozmiaru - albo od razu bierzecie na wszelki wypadek jeden mniejszy i jeden większy - i zadowolone idziecie do przymierzalni.
A tu psikus. Wszystko za małe.
Co wtedy? Można zacząć się zamartwiać i zacząć o sobie myśleć per "gruba". Albo poprosić sprzedawczynię o przyniesienie jeszcze większego rozmiaru (w wersji dla bardziej nieśmiałych: iść po nią samej). W końcu to tylko cyferki na metce, prawda?
Ok. Zdecydowałyście się na przymierzenie kolejnej sukienki - już nie o jeden, ale o dwa rozmiary większej niż zwykle. Spodziewając się raczej, że albo będzie za duża albo w ogóle do niczego, wkładacie ją i... prawie się dusicie, bo nadal jest za mała.
W tym momencie reakcje mogą być różne, ale większość pewnie zareaguje frustracją i złością. Tak, jak Lowri Byrne, która niedawno znalazła się w dokładnie takiej sytuacji na zakupach w H&M-ie.
Jako kobieta świadoma swojej wartości i własnego ciała w rozmiarze 40, wybrała się do jednego z brytyjskich sklepów sieciówki. Po tym, czego tam doświadczyła, nie wytrzymała i napisała pełną oburzenia wiadomość do firmy, z prośbą o "ogarnięcie rozmiarówki, która przechodzi już ludzkie pojęcie".
Do posta dołączyła jako dowód zdjęcia w sukience, którą zamierzała kupić - nie udało się, bo nawet rozmiar 44 okazał się na nią na tyle za mały, że "ledwo mogła oddychać", a 46 w ogóle nie było.
To było wkurzające nie tylko dlatego, że chciałam ją sobie kupić, ale z powodu tego, jak wiele kobiet bierze sobie do serca to, w jakim rozmiarze kupują ubrania. Gdybym była jedną z nich (na szczęście nie jestem), poproszenie sprzedawczyni o rozmiar 46 naprawdę by mnie zdruzgotało!
Lowri dodała też, że kiedy sama to zrobiła, usłyszała od ekspedientki "Aaa, no tak, z tych sukienek musisz brać o kilka rozmiarów większą". Brak zdziwienia takim stanem rzeczy zszokował Brytyjkę na tyle, że to ostatecznie przekonało ją do wyżalenia się na oficjalnym profilu marki.
Jak sama przyznaje, tylko o to jej chodziło - wyrażenie swojej frustracji, co zrobiła zresztą w kulturalny sposób. Jej publiczne narzekanie otworzyło jednak usta wielu osobom - nie tylko kobietom - które spotkały się z tym samym problemem.
Wiele z nich napisało o podobnych doświadczeniach nie tylko w sklepach szwedzkiej sieciówki, ale i wielu innych. Problem polega jednak na tym, że w nie istnieje coś takiego, jak regulowana odgórnie, obowiązująca w całej Europie albo na świecie "ustandaryzowana" rozmiarówka. Każdy sklep w każdym kraju ma prawo do tego, by ustalać ją na własnych zasadach.
Co często kończy się właśnie takimi sytuacjami, jak w H&M, gdzie kupujący skarżą się, że w tej samej kolekcji jedne ubrania pasują na nich w ich rozmiarze, a inne mają absurdalnie zawyżoną rozmiarówkę i taki "bałagan" zdecydowanie utrudnia zakupy.
Wam też zdarzyło się kiedyś znaleźć w takiej sytuacji? A może uważacie, że w sieciówkach to standard? Podzielcie się swoją opinią w komentarzach.
Zobacz też:
LIDL wypuszcza całkiem udaną lnianą kolekcję. Te ceny naprawdę was zaskoczą [ZDJĘCIA]
Oto pierwsza okładka magazynu modowego zrobiona... iPhonem. Ale i tak najlepszy jest filmik z planu