Kilka dni temu Lele Pons opublikowała na Instagramie zdjęcie, na którym z szerokim uśmiechem pozuje w nowej fryzurze. Oboi stoi koleżanka trzymająca w ręku obcięty kucyk blogerki. Nie byłoby w tym nic kontrowersyjnego, gdyby nie towarzyszący fotce podpis: "Przekazałam swoje włosy! Pierwszy raz w życiu w ogóle je obcięłam. Co o tym sądzicie?".
Lele Pons szybko skasowała oryginalny post i zdjęcia, ale ich kopie nadal krążą w sieci fot. twitter.com/Emily_graceffa
Na jej profilu pojawiło się też oddzielne zdjęcie samego kucyka przewiązanego wstążką.
To wystarczyło, by blogerka została oskarżona o oszustwo. Jedna z fanek szybko wytknęła jej, że jej rzekomo obcięte włosy to w rzeczywistości... doczepy.
Jak się okazało, słusznie. Krytyka, która spadła na Lele po odkryciu prawdy, zmusiła ją do usunięcia "niefortunnych" zdjęć i publicznych tłumaczeń. Zrobiła to na Twitterze w kilku wpisach:
Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, obcięłam włosy z intencją przekazania ich
Niestety, po tym, jak próbowałam to zrobić, okazało się, że fundacje wykonujące peruki nie przyjmują farbowanych włosów
Dlatego szukam innych sposobów, żeby pomóc tym, którzy stracili włosy przez raka. Nadal to dla mnie najważniejsze
W wywiadzie dla serwisu Allure.com Lele przyznała też, że obcięte włosy, które pokazała na Instagramie, faktycznie były sztuczne. Jej tłumaczenie odnośnie tego, czemu to zrobiła, jest jednak dość pokrętne i trudno w ogóle zrozumieć jego sens:
"Wykorzystałam je do tego, żeby pokazać, ile centymetrów obcięłam. W trakcie, kiedy robiłam to zdjęcie, moje prawdziwe włosy były zbierane w kucyk, bo chciałam je przecież przekazać na szczytny cel".
Blogerka dodała też, że taka pomoc "od zawsze była jej marzeniem". Nie udało się, więc teraz 21-latka twierdzi, że szuka innego sposobu, by wesprzeć chorych na raka i w tym celu "prowadzi już rozmowy z lokalnym szpitalem".
Przekonała was?
Zobacz też: