Droga Przyjaciółko!
Mam dwadzieścia jeden lat. Studiuję i pracuję na pełnym etacie, żeby chociaż w części zarobić na swoje utrzymanie, ale mimo to wciąż jestem zależny od rodziców. Mieszkam z nimi i korzystam z ich samochodu. Nie stanowi to dla mnie większego problemu - a raczej nie stanowiłoby, gdybym nie był gejem. Moi rodzice są fundamentalistycznymi chrześcijanami. Uważają, że homoseksualność to "grzeszna skłonność", którą należy w sobie zwalczyć tak samo jak skłonność do alkoholu czy narkotyków, i że geje powinni żałować za grzechy i pojednać się z Bogiem.
Rodzice wiedzą, że jestem homoseksualistą, ale nie akceptują tego. Myślą, że postanowiłem odrzucić zło, odkupić winy i odnaleźć Jezusa. Kiedy miałem siedemnaście lat, mama zagroziła, że karze mi się wyprowadzić, ponieważ "nie dopuści, aby pod jej dachem dochodziło do chorych zachowań". Pozwoliła mi zostać w domu pod warunkiem, że pójdę do chrześcijańskiej poradni wyleczyć się z homoseksualizmu.
Zrobiłem to, ale zupełnie nic mi to nie dało. Wprawiło mnie jedynie w jeszcze większą dezorientację. Nie czuję do rodziców nienawiści, ale mam im bardzo za złe sposób, w jaki mnie traktują. Myślą, że jestem hetero, ale mi nie ufają. Mama bez przerwy mnie kontroluje, często bez pukania wchodzi do mojego pokoju, najwyraźniej licząc na to, że mnie na czymś przyłapie. Gdy wychodzę z domu, muszę im powiedzieć, z kim się będę spotykał, bo inaczej nie pożyczą mi samochodu. Odłączają internet, gdy zostaję sam w domu, i chowają modem, kiedy idą spać, ponieważ boją się, że będę oglądał "grzeszne" treści, które spowodują powrót moich "gejowskich skłonności".
Chociaż przed rodzicami i siostrą udaję hetero, nie kryję się ze swoją tożsamością seksualną przed przyjaciółmi, współpracownikami i bratem (który akceptuje mnie bez zastrzeżeń). Prowadzenie podwójnego życia bardzo mnie męczy. Jak do tej pory byłem w dwóch gejowskich związkach. Rodzice wiedzą, że mój obecny przyjaciel jest homoseksualistą, i odnoszą się do niego tak, jak gdyby miał na nowo zarazić mnie homoseksualizmem.
Wyprowadziłbym się z domu, ale nie stać mnie na wynajęcie pokoju. Pojawiła się za to inna możliwość - moja dobra przyjaciółka, która przenosi się na Wybrzeże Północno-Zachodnie (mieszkam na Wschodnim Wybrzeżu), zaproponowała mi, żebym wybrał się tam razem z nią, i poważnie rozważam tę możliwość. Nie chcę uciekać przed problemami i naprawdę zależy mi na obecnym partnerze, ale czuję, że jestem w beznadziejnej sytuacji. Oczekiwania ludzi istniejących w moich dwóch równoległych rzeczywistościach sprawiają, że zaczynam się dusić. Jedni potępiliby mnie, gdyby się dowiedzieli, że jestem gejem. Drudzy chcą, żebym zerwał kontakty z rodziną. Czy możesz mi coś poradzić?
Stłamszony
Drogi Stłamszony!
Owszem, mogę ci coś poradzić. Radzę ci, żebyś wyniósł się z tego domu. Nie możesz mieszkać z ludźmi, którzy pragną cię zniszczyć. Nawet jeśli ich kochasz, nawet jeśli tymi ludźmi są twoja mama i twój tata. Jesteś już dorosły. Znajdź sposób na to, żeby stać cię było na wynajęcie pokoju. Dobre samopoczucie psychiczne jest o wiele ważniejsze niż możliwość darmowego korzystania z samochodu.
Przykro słyszeć, że twoi rodzice to niedoinformowani bigoci. Przykro mi również, skarbie, że tyle przez nich wycierpiałeś. Nie mają zielonego pojęcia na temat natury homoseksualizmu (a także alkoholizmu i uzależnienia od narkotyków), a ich poglądy są z gruntu mylne.
Wszyscy mamy prawo wierzyć, w co chcemy, i wyznawać religię, jaką chcemy, nikt jednak nie ma prawa wymyślać bzdur i gnębić nimi innych. Właśnie to robią twoi rodzice oraz ty sam, gdy decydujesz się udawać hetero, żeby ich zadowolić. Skończ z tym. Przerwanie błędnego koła nie jest ucieczką przed problemami. To sposób na ich rozwiązanie. W swoim liście piszesz, że dusisz się z powodu: "oczekiwań ludzi istniejących w dwóch równoległych rzeczywistościach", ale tak naprawdę nie istnieją dwie rzeczywistości.
Jest tylko jedna i ty ją tworzysz. Prawdziwy ty. Autentyczny ty. Homoseksualny ty. Stań się sobą. Nawet jeśli nie jesteś gotowy ujawnić swojej tożsamości przed rodzicami, błagam cię, uwolnij się od ich towarzystwa. Spakuj rzeczy i wyprowadź się. Na Wybrzeże Północno-Zachodnie, na drugą stronę miasta, do piwnicy domu stukniętego kuzyna mieszkającego w jakiejś zapadłej dziurze, gdzie bądź. Najważniejsze, żebyś przestał żyć z ludźmi, którzy wysyłają cię do obozu reedukacyjnego, ponieważ uważają twoją (normalną, zdrową) tożsamość seksualną za chorobę.
Nie oznacza to, że musisz zerwać z nimi wszelkie kontakty. Istnieje rozwiązanie pośrednie, ale można je znaleźć jedynie wtedy, gdy podąża się za swoim wewnętrznym głosem. Tym, który podpowiada, co dla nas dobre. Wsłuchaj się w niego. Zaufaj mu. Pozwól, żeby cię wzmocnił.
Twoi pogubieni rodzice domyślą się, że jesteś gejem, nawet jeśli im tego nie powiesz. W rzeczywistości oni już to wiedzą. Bronią ci dostępu do internetu z innego powodu niż oglądanie kreskówek ze Scooby Doo, skarbie. Zachęcam cię do opuszczenia domu rodziców nie po to, byś demonstracyjnie poinformował ich o swoim homoseksualizmie, ale po to, żebyś prowadząc godne życie wśród ludzi, którzy cię akceptują, mógł podejść do waszej relacji z emocjonalnym dystansem i na nowo ułożył stosunki między wami.
Prędzej czy później - niezależnie od tego, czy dowiedzą się wszystkiego od ciebie, czy sami to dostrzegą - rodzice będą musieli stawić czoła faktom i przyznać, że na twój homoseksualizm (ich) Bóg nie ma żadnego wpływu. Gdy do tego dojdzie, w najlepszym wypadku prawdopodobnie stracisz ich aprobatę. W najgorszym wyrzekną się ciebie. Być może na zawsze. A to oznaczałoby, że ich miłość do ciebie opiera się tylko i wyłącznie na:
- Niczym. Ponieważ jesteś ich ukochanym synem i ich jako rodziców podstawowym obowiązkiem jest wspieranie ciebie i umożliwianie ci rozwoju, nawet jeśli okażesz się kimś innym, niżby sobie życzyli.
- Twojej uległości objawiającej się tym, że zgodzisz się powstrzymać od dotykania intymnych części ciała drugiego mężczyzny.
O rany. Naprawdę? Naprawdę tak to wygląda? Tak smutno i głupio zarazem? Wiem, że trochę przerysowuję całą sytuację, ale robię to tylko dlatego, że gdy przyglądam się jej bez przymrużenia oka, serce mi się kraje. Przede wszystkim jednak usiłuję ci przekazać coś bardzo ważnego: miłość oparta na warunkach takich jak te, które dyktują ci rodzice, jest brzydka, małostkowa i chora. Tak, chora. I taka miłość cię zniszczy, jeśli na to pozwolisz.
Dlatego nie gódź się na to. Są na świecie ludzie, którzy pokochają cię takiego, jaki jesteś. Istnieje całe mnóstwo tryskających
energią, zwariowanych, szczęśliwych, wykraczających poza schematy, radosnych, a czasami przygnębionych osób, które powiedzą: "Jesteś gejem? I co z tego, do cholery?". Chcemy, żebyś się do nas przyłączył. Taki przekaz przyświeca ludziom z internetowej społeczności It Gets Better Project. Trzymaj się, nie daj się im, bo wiesz co? It gets better? - sytuacja się poprawia. I chociaż to oczywiście prawda i bardzo mnie poruszyły zamieszczone w sieci nagrania gejów, lesbijek, osób biseksualnych i transseksualnych opowiadających swoje historie, myślę, że brakuje w tym przesłaniu jednego ważnego elementu. Sytuacja tych ludzi nie poprawiła się sama. Oni ją poprawili.
Każdy z nich w pewnym momencie swojego życia - podobnym do momentu, w którym obecnie znalazłeś się ty, Stłamszony - zdecydował się podnieść głowę i wyznać prawdę o sobie, zamiast dalej trwać w ?bezpiecznym? kłamstwie. Zrobili to, ponieważ zdali sobie sprawę, że kłamstwo wcale nie zapewniało im bezpieczeństwa. Tak naprawdę zagrażało ono ich istnieniu o wiele bardziej niż prawda.
Właśnie wtedy ich sytuacja zaczęła się poprawiać. Kiedy zdobyli się na odwagę, żeby powiedzieć: "Taki właśnie jestem i taki będę, choćbyście mieli mnie za to ukrzyżować". Niektórzy z tego powodu stracili pracę. Inni rodzinę i przyjaciół. Część straciła nawet życie. Jednak mówiąc to głośno i otwarcie, zyskali siebie. Moim zdaniem te słowa to uniwersalna prawda o każdym z nas - wszyscy przecież pragniemy pozostać sobą niezależnie od okoliczności - jednak w twoim wypadku, Stłamszony, muszą one wybrzmieć szczególnie mocno. Mam nadzieję, że odnajdziesz je w sobie i użyjesz całej swojej siły i odwagi, które zaprowadziły cię tak daleko, aby wymówić je dobitnie i z przekonaniem.
Byłeś kiedyś na paradzie równości gejów, lesbijek, osób biseksualnych i transseksualnych? Każdego roku zabieram dzieci na paradę odbywającą się w naszym mieście i każdego roku, patrząc na nią, płaczę. Mija mnie sznur ekskluzywnych samochodów sportowych, które prowadzą transwestyci. Za nimi maszerują wystrojeni w mundury policjanci i strażacy - geje. Dalej jadą na rowerach kobiety- lesbijki - wiozące w przyczepkach swoje dzieci. Później pojawiają się homoseksualni tancerze samby w kolorowych piórach i w skąpych majtkach, potem bębniarze, politycy, przypadkowi ludzie w zabytkowych automobilach.
W paradzie biorą udział również chóry, orkiestry dęte, jeźdźcy, agenci nieruchomości, klauni, nauczyciele i republikanie. Wszyscy przechodzą obok nas i podczas gdy moje dzieci śmieją się i klaszczą, ja siąkam nosem i ocieram łzy. Dzieci nie potrafią zrozumieć, dlaczego płaczę. Parada to dla nich niezwykle emocjonujące i radosne święto. Próbuję wytłumaczyć, że to święto miłości zrodziło się z nienawiści, ale moje wyjaśnienia zaciemniają jedynie całą sprawę, milknę więc i dalej oglądamy ekstatyczną paradę - one z uśmiechem na twarzy, ja ze łzami w oczach.
Myślę, że płaczę, ponieważ patrząc na ten barwny korowód, mam wrażenie, iż biorę udział w uświęconym rytuale odprawianym przez ludzi, którzy postanowili głosić prawdę o sobie, nawet jeśli to wcale nie jest takie proste. Każdy z nich miał odwagę powiedzieć: "Taki właśnie jestem i taki będę, choćbyście mieli mnie za to ukrzyżować". Zupełnie tak samo jak Jezus.
Twoja Przyjaciółka
Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z "Małych cudów", książki Cheryl Strayed wydanej przez wydawnictwo Znak. Premiera książki już 6 lutego 2014 roku. Fot. Materiały prasowe.
Droga Przyjaciółko!
Przechodzę kryzys wieku średniego. Właściwie to wszystko wyjaśnia. Jestem żonaty i zakochałem się w pewnej znajomej. Dość mocno mnie wzięło, czuję się zupełnie jak w ogólniaku, pocą mi się dłonie, nie mogę się na niczym skupić, kręci mi się w głowie i tak dalej. Na razie jesteśmy na etapie flirtu i nie zamierzam się dalej posunąć. Nie pytam o to, jak postąpić (oczywiście wiem, że powinienem dać sobie z tym spokój), ale co zrobić z rozpierającą mnie cudowną, ale groźną energią.
Zakochany
Drogi Zakochany!
Trzymaj się z daleka od obiektu zakochania i wykorzystaj "cudowną, ale groźną energię" do ożywienia tego, co, jak mi się zdaje, jest dla ciebie najważniejsze - twojego małżeństwa. Zrób w tym tygodniu supermiłą niespodziankę swojej żonie. Kochaj się z nią dziś wieczorem i zadbaj, żeby było dłużej i namiętniej niż ostatnio. Znajdźcie dla siebie więcej czasu, wybierzcie się na spacer albo kolację i porozmawiajcie o tym, w jaki sposób nie tylko umocnić wasz związek, ale i dodać mu pikanterii.
Wiesz, że nie chcesz działać pod wpływem impulsu, zaufaj więc sobie i bądź wdzięczny za przytomność umysłu. Moja skrzynka odbiorcza jest zapchana e-mailami od ludzi, którzy stracili tę przytomność. Dręczą ich wątpliwości, poczucie winy i pożądanie.
Kochają X, ale chcą się przespać z Y. Prawie każda osoba pozostająca w monogamicznym związku prędzej czy później staje przed tym samym dylematem. Wszyscy kochamy X, ale chcemy się przespać z Y. Y jest taka promienna, kryształowa. Y nie ochrzaniłaby cię za niewyniesione śmieci. Y nie handryczyłaby się o byle co. Y nie wymagałaby punktualności. Jest jak motor bez motocyklisty. Piękna. Zmierzająca donikąd.
Twoja Przyjaciółka
Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z "Małych cudów", książki Cheryl Strayed wydanej przez wydawnictwo Znak. Premiera książki już 6 lutego 2014 roku. Fot. Materiały prasowe.
Droga Przyjaciółko!
Mam dwadzieścia parę lat. Od sześciu lat - z niewielkimi przerwami (większość z nich miała miejsce, gdy byłam młodsza) - jestem z tym samym chłopakiem. Ostatnio rozglądam się trochę za innymi i jestem nieco znużona naszym związkiem, ale przeraża mnie myśl, że mogłabym stracić człowieka, który wydaje się dla mnie bardzo odpowiedni, a poza tym nie chcę złamać mu serca. Z drugiej strony nie chcę wiązać się na stałe, a potem tego żałować. Mam wrażenie, że pragniemy od życia różnych rzeczy i interesują nas zupełnie różne sprawy, ale nie potrafię podjąć ostatecznej decyzji.
Mimo że rozmawiałam z chłopakiem o swoich uczuciach, nic się nie zmieniło. Mieliśmy nawet krótką "przerwę", jednak przerwy to żadne rozwiązanie. Najbardziej się boję, że zostanę sama i nigdy nie znajdę nikogo, kto spełniłby moje oczekiwania. Jest mi tym trudniej, że wszystkie moje najbliższe przyjaciółki chcą się ustatkować i rozważają małżeństwo ze swoimi chłopakami. Proszę cię, Przyjaciółko, pomóż mi!
Pozdrawiam,
Przestraszona i Zdezorientowana
Droga Przestraszona i Zdezorientowana!
Kiedy miałam dwadzieścia lat, mieszkałam w Londynie. Formalnie rzecz biorąc, byłam bezdomna, a do tego spłukana, ponieważ jednak nie miałam dokumentów potrzebnych Amerykanom do tego, żeby mogli znaleźć pracę w Anglii, większość czasu spędzałam, włócząc się po ulicach w poszukiwaniu pieniędzy zgubionych przez ludzi. Pewnego dnia, gdy szłam ulicą, wlepiając spojrzenie w chodnik i wypatrując pieniędzy zgubionych przez innych ludzi, podszedł do mnie mężczyzna w garniturze i zapytał, czy interesuje mnie praca na czarno trzy razy w tygodniu w dużej firmie księgowej, która później zbankrutowała z powodu korupcji. - Pewnie - odpowiedziałam.
W ten sposób zostałam "kawiarką jeden dwa trzy". "Kawiarka" to tytuł służbowy, który nosiłam, natomiast dodawane do niego określenie "jeden dwa trzy" znaczyło, że do moich obowiązków należało serwowanie świeżej, gorącej kawy i herbaty księgowym i sekretarkom pracującym na trzech najniższych piętrach budynku. Praca kawiarki była cięższa, niż mogłoby się zdawać. "Kawiarka" - wołali za mną mężczyźni, gdy mijałam ich z tacą, i często pstrykali do tego palcami, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nosiłam uniform złożony z czarnej spódnicy i kamizelki oraz białych rajstop i bluzki. Prawie cały czas miałam zadyszkę. Nie wolno mi było korzystać z windy, więc żeby dotrzeć z jednego piętra na drugie, biegałam w górę i w dół po znajdujących się z tyłu budynku schodach.
Klatka schodowa stanowiła mój azyl, było to jedyne miejsce, w którym nikt nie pstrykał palcami i nie nazywał mnie kawiarką. Podczas przerw zbiegałam na parter, wychodziłam przed budynek i siadałam na betonowym murku okalającym siedzibę owej dużej firmy księgowej, która później zbankrutowała z powodu korupcji. Pewnego dnia, gdy siedziałam na murku, podeszła do mnie starsza kobieta i spytała, z jakiej części Ameryki pochodzę, a gdy jej powiedziałam, odrzekła, że dawno temu była w moich rodzinnych stronach, i tak zaczęłyśmy miłą pogawędkę, którą od tamtej pory ucinałyśmy sobie codziennie o tej samej porze, gdy ja wychodziłam na przerwę, a ona stawała obok mnie przy murku.
Nie tylko ona odwiedzała mnie podczas przerw. W tamtym czasie byłam zakochana w pewnym mężczyźnie. Co więcej, byłam żoną tego mężczyzny. I sama siebie nie potrafiłam zrozumieć. Nocami kochałam się z nim, po czym leżąc u jego boku, płakałam, ponieważ wiedziałam, że go kocham, ale nie mogę z nim zostać, ponieważ nie jestem jeszcze gotowa kochać tylko jednego mężczyznę.
Wiedziałam też, że jeśli od niego odejdę, serce pęknie mi z żalu i że jemu również pęknie serce, i jeszcze że nie zaznam więcej miłości, ponieważ nigdy nie pokocham nikogo równie mocno jak jego i nikt nie pokocha mnie równie mocno jak on, i nigdy nie poznam nikogo równie sympatycznego, seksownego, fajnego, wrażliwego i tak bardzo dobrego.
Pewnego dnia odwiedził mnie w tym samym czasie, w którym przyszła staruszka. Mężczyzna, którego kochałam, i stara kobieta nigdy wcześniej nie zjawili się o tej samej porze, ale znali się ze słyszenia. - Czy to twój mąż? - zawołała staruszka z entuzjazmem, kiedy podszedł do murku, po czym uścisnęła mu rękę obiema dłońmi, przez chwilę rozmawiali, a następnie zostawiła nas samych. Mężczyzna, którego kochałam, długo milczał, czekając, aż starsza kobieta się oddali, potem zaś spojrzał na mnie i zauważył z pewnym zdumieniem:
- Ona ma tobołek na głowie.
- Tobołek na głowie - spytałam.
- Tobołek na głowie -potwierdził.
I nagle wybuchnęliśmy śmiechem, i śmialiśmy się tak mocno, że chyba nigdy później nie zanosiłam się od śmiechu bardziej niż wtedy. Miał rację. Miał rację! Ta staruszka cały czas, za każdym razem gdy spotykałam ją przy murku, miała na głowie ogromny tobołek. Sprawiała wrażenie zupełnie normalnej osoby i pewnie tak byłaby postrzegana, gdyby nie ogromna sterta starych szmat, podartych koców i ręczników wznosząca się niczym metrowa wieża na jej głowie, a trzymająca się kupy dzięki skomplikowanemu systemowi wiązań przebiegających pod brodą kobiety i przymocowanych do pętelek na ramionach płaszcza przeciwdeszczowego. Wyglądało to dziwacznie, ale relacjonując mężczyźnie, którego kochałam, rozmowy przeprowadzane ze staruszką, ani razu nie wspomniałam o tobołku.
- Tobołek na głowie! - powtarzaliśmy raz za razem pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu, ale dość szybko przestałam się śmiać. Zaczęłam płakać. Płakałam i płakałam, równie mocno jak wcześniej się śmiałam. Zanosiłam się szlochem tak niepowstrzymanym, że nie wróciłam po przerwie do pracy. Właśnie wtedy, na betonowym murku przed budynkiem biurowca, straciłam posadę kawiarki jeden dwa trzy.
- Dlaczego płaczesz - spytał mężczyzna, którego kochałam, obejmując mnie.
- Bo jestem głodna - odpowiedziałam, ale to nie była prawda.
Prawdą było, że dokuczał mi głód - w tamtym czasie nigdy nie mieliśmy dość pieniędzy, żeby najeść się do syta - ale płakałam nie z tego powodu. Płakałam, ponieważ staruszka miała na głowie tobołek, a ja udawałam, że go nie widzę, i ponieważ wiedziałam, że miało to pewien związek z faktem, iż nie chciałam już być z mężczyzną, którego kochałam, ale nie umiałam przyznać się sama przed sobą do tak oczywistej sprawy.
To wszystko działo się bardzo dawno temu, Wystraszona i Zdezorientowana, ale przypomniało mi się w chwili, gdy przeczytałam twój list. Pomyślałam, że być może tamto zdarzenie miało miejsce również po to, żebym mogła w tym momencie powiedzieć ci, co następuje: masz na głowie tobołek, skarbie. I chociaż może go jeszcze nie widzisz, ja widzę go bardzo wyraźnie. Nie jesteś w rozterce. Po prostu się boisz.
Nie chcesz być dłużej w związku ze swoim chłopakiem, mimo że to świetny facet. Obawa przed samotnością to kiepski powód do tego, aby zostać. Po sześciu latach nie będzie ci łatwo odejść, ale dasz sobie radę, on zresztą też. Kończąc ten związek, najprawdopodobniej zamkniesz również pewien etap swojego życia. Rozpoczynając nowy etap, zyskasz wiele nowych rzeczy, ale część starych utracisz.
Zaufaj sobie. To moja złota zasada. Mówiąc o zaufaniu sobie, mam na myśli postępowanie zgodnie z tym, co w głębi duszy uznajesz za prawdziwe.
Twoja Przyjaciółka
Droga Przyjaciółko!
Moi rodzice niedawno postanowili się rozwieść. Ściśle mówiąc, ojciec zostawił matkę dla młodszej kobiety. Banalna historia, tyle tylko że gdy zdarzyła się w moim życiu, wstrząsnęła mną tak bardzo, jak gdyby nigdy wcześniej takie rzeczy się nie działy.
Jestem dorosły. Zawsze miałem dobre kontakty z ojcem. Podziwiałem go i był dla mnie wzorem do naśladowania. Bardzo zabolało mnie to, że będąc z matką, spotykał się z inną kobietą i okłamywał nas wszystkich. Nagle się okazało, że nie mogę ufać człowiekowi, na którym do tej pory zawsze polegałem, którego podziwiałem i kochałem. Próbuję zdobyć się na wyrozumiałość. Dla ojca pewnie to wszystko również nie było łatwe i przypuszczam, że on również cierpiał. Jednak w dalszym ciągu czuję złość i robi mi się przykro na myśl, że nas okłamywał, a teraz szybko organizuje sobie nowe, szczęśliwe życie.
Chciałbym, żeby nasze stosunki znów zaczęły się układać jak za dawnych czasów, ale jednocześnie wiem, że to niemożliwe z powodu uczuć, które wzbudziło we mnie jego postępowanie. Zdaję sobie również sprawę z tego, że ojciec jest teraz w nowym związku i być może będzie miał do mnie inny stosunek. Co zrobić, żeby naprawić naszą relację i żeby pozostała ona autentyczna?
Z poważaniem,
Dziecko Rozwiedzionych Rodziców
Drogie Dziecko Rozwiedzionych Rodziców!
Do dupy. Inaczej nie sposób tego określić. Trudno znaleźć dobrą stronę sytuacji, w której ojciec porzuca matkę, zwłaszcza dla młodszej kobiety, z którą potajemnie romansował od pewnego czasu. Bardzo mi przykro, że musisz cierpieć z tego powodu.
Myślę, że możesz naprawić waszą relację i nadać jej autentyczny charakter, samemu będąc autentycznym. Być autentycznym znaczy być wiernym swoim uczuciom - prawdziwym, szczerym i uczciwym. Musisz powiedzieć ojcu, co czujesz w związku z jego postępowaniem i decyzjami. Musisz powiedzieć mu o swojej złości i żalu, ale również o pragnieniu odbudowania waszej relacji, którą osłabiła jego nieuczciwość. Musisz również postarać się wysłuchać tego, co on ma do powiedzenia.
Nie wiem tego na pewno, ale przypuszczam, że ojciec nie chciał cię zranić. Prawdopodobnie nie chciał również zranić twojej matki, chociaż wygląda na to, iż stało się inaczej. Dobrzy ludzie potrafi ą robić różne głupoty, gdy w grę wchodzi seks i miłość. Mimo że czujesz się zdradzony przez niewierność ojca, w rzeczywistości jest to sprawa między nim a twoją mamą. Nie mógł powiedzieć ci o romansie, dopóki nie był gotowy wyznać prawdy twojej matce. Nie okłamywał cię celowo.
Można powiedzieć, że zostałeś uwikłany w całe to kłamstwo przypadkowo. Związek rodziców był dla ciebie bardzo ważny, ale nie ty go tworzyłeś. Zdrada ojca nie ma więc nic wspólnego z tobą. Okazało się, że ojciec nie zasługuje na zaufanie matki, ale nie oznacza to, że nie zasługuje na twoje zaufanie.
Wiem, to wszystko brzmi, jak gdybym chciała usprawiedliwić postępowanie twojego ojca, ale zapewniam cię, że wcale nie zamierzam go bronić. Doskonale rozumiem twoje uczucia. Sama również byłabym wściekła i rozgoryczona. Jednak dokonanie przemiany często wymaga oddzielenia emocji od rozumu. Zdrowy rozsądek podpowiada ci, że od niepamiętnych czasów mężczyźni porzucali żony dla młodszych kobiet i nie ma w tym nic niezwykłego. Reagujesz jednak na całą sytuację emocjonalnie, dlatego nie możesz uwierzyć, że zrobił to twój własny ojciec.
Rozsądek podpowiada, że nawet silni ludzie z zasadami mają poważne trudności z wytrwaniem w długoletnim monogamicznym związku. Na poziomie emocji nie możesz jednak pogodzić się z tym, że sztuka ta nie udała się twoim rodzicom. Myślę, że byłoby ci łatwiej, gdybyś w całej sytuacji częściej dopuszczał do głosu zdrowy rozsądek. Nie chodzi o to, żebyś nie odczuwał żalu, ale by nie przysłaniał ci on racjonalnego punktu widzenia: twój ojciec zawiódł jako mąż twojej matki, ale to nie oznacza, że zawiedzie ciebie jako ojciec.
Zachęcam cię do tego, abyś pozwolił mu to udowodnić. Nie uważam, że powinieneś całkiem mu odpuścić, ale sądzę, że nie warto zbyt długo roztrząsać całej sprawy. Postaraj się spojrzeć na słabości ojca jak na dopełnienie jego obrazu, który nosisz w sercu. Nie bój się otwarcie spytać, jak ważny jest dla niego nowy związek i jak widzi wasze dalsze stosunki. Nie będzie to łatwe, ale trudno się spodziewać, żeby było inaczej. Historia bliskich związków między dwojgiem ludzi to historia rozczarowań, które wydobywają z obrazu kochanych przez nas osób więcej światłocienia. Przyjrzyj się uważnie. Zaryzykuj.
Twoja Przyjaciółka
Droga Przyjaciółko!
Potrzebuję twojej pomocy, ponieważ trudno mi jest wybaczyć. Noszę w sobie ogromny gniew i nie potrafi ę go z siebie wyrzucić. W zeszłym roku odkryłam, że mój mąż i młoda kobieta, którą zatrudniłam, mają romans. Kobieta, którą wpuściłam do swojego domu, której pomogłam w życiu zawodowym, którą traktowałam jak członka rodziny, odwdzięczyła mi się, spotykając się potajemnie z moim mężem i pisząc do niego dramatyczne listy miłosne, w których namawiała go, żeby mnie zostawił.
Zmieniło się przez to całe moje podejście do świata. Przekonałam się, że ludzie są zdolni do nadzwyczaj zdumiewających i samolubnych czynów. Kiedyś koncentrowałam się na jasnych stronach życia, czerpałam z niego radość i dzieliłam się nią z innymi. Teraz jednak mam wrażenie, że światło, które potrafi łam we wszystkim odnaleźć, zgasło na zawsze. Ta kobieta skrzywdziła moją rodzinę w sposób, który wcześniej wydawał mi się niemożliwy. Wiem, że kiedy to mówię, tak naprawdę szkodzę sama sobie, ale naprawdę nienawidzę tej osoby.
Niedawno dowiedziałam się, że ona WCIĄŻ pisze do mojego męża, chociaż minęło już pół roku, odkąd z nią zerwał. Na myśl o tym wzbiera we mnie wściekłość i czuję, że w piersiach mam wielką rozżarzoną do białości kulę gniewu. Wyobrażam sobie, że tej kobiecie przydarza się coś złego, i czuję, jak codziennie trawi mnie nienawiść. W jaki sposób mogę wrócić do wcześniejszego, pełnego życzliwości i radości życia stanu ducha? Jak mam odnaleźć choćby odrobinę spokoju?
Zraniona i Wściekła
Droga Zraniona i Wściekła!
Zdarzenia, które opisujesz, są bardzo bolesne i bardzo mi przykro, że musiałaś przez nie przejść. Niewiele rzeczy potrafi załamać bardziej niż tego typu zdrada. Nie dziwię się, że nosisz w sobie supergorącą białą kulę złości. To naturalna reakcja w tej trudnej sytuacji. Mimo to, jak sama zresztą przyznajesz, jeśli pozwolisz, aby gniew dalej cię trawił, najbardziej skrzywdzisz siebie. Zastanówmy się więc, w jaki sposób możesz odnaleźć spokój. Z twojego listu wnioskuję, że ty i mąż przetrwaliście tę zawieruchę.
Nie prosisz o radę dotyczącą dalszego życia małżeńskiego, powstrzymam się więc od udzielania wskazówek w tej kwestii, muszę jednak zaznaczyć, że według mnie spora część wściekłości, którą czujesz wobec tej drugiej kobiety, zniknie, gdy tylko ty i mąż naprawicie szkody, jakie wyrządził w waszym związku jego romans. Moją uwagę zwróciło to, że bardzo niewiele mówisz o mężu. Kierujesz swoją złość, wydaje się, tylko i wyłącznie w stronę kobiety, z którą miał romans.
Piszesz, że to ona: "skrzywdziła moją rodzinę w sposób, który wcześniej wydawał mi się niemożliwy", ale oczywiście nie udałoby się jej to, gdyby twój mąż do tego nie dopuścił. Obydwoje zawiedli twoje zaufanie, ale on popełnił większe przestępstwo. Był związany z tobą małżeńską przysięgą. Ona - jedynie umową o pracę.
Wspominam o tym nie po to, żeby zmniejszyć jej odpowiedzialność, ale by zwrócić twoją uwagę na aspekty, którym warto się przyjrzeć. Romansowanie z małżonkiem osoby, która cię zatrudnia, to rzeczywiście cios poniżej pasa, dlaczego jednak wściekasz się tylko na byłą pracownicę, a nie na męża? Czy to możliwe, że podświadomie przekierowałaś swój gniew na bezpieczniejszą osobę, ponieważ nienawiść wobec "tej drugiej" nie wymaga od ciebie zajmowania się własnym życiem, podczas gdy nienawiść wobec męża owszem?
W jaki sposób wyraziłaś złość w stosunku do męża, gdy się dowiedziałaś o romansie? W jaki sposób udało ci się mu wybaczyć? Czy gniew wobec tej kobiety zwiększył się czy zmniejszył, kiedy wybaczyłaś mężowi? Dlaczego? I co to dokładnie znaczy, że mu wybaczyłaś? Zachęcam cię, żebyś zastanowiła się nad tymi pytaniami.
Odpowiedź na nie pomoże ci nadać właściwe proporcje odczuwanej wściekłości, a poza tym zmusi cię do przyjrzenia się podstawowym problemom, które trzeba rozwiązać, zanim będziesz mogła odzyskać ?radość życia?. Kiedy coś się psuje, często jedynym sposobem na naprawienie usterki jest rozebranie mechanizmu na części pierwsze. Masz w sobie siłę, która pomoże ci to zrobić, nawet jeśli mocno się przy tym pobrudzisz, a może i skaleczysz. Przydarzyło ci się coś strasznego, ale nie pozwól, aby to jedno zdarzenie warunkowało całe twoje dalsze życie. Ludzie będący w stałych związkach potrafi ą przebrnąć przez niejedno bagno, nawet tak paskudne jak to. A nawet jeśli po drodze rozpadnie się ich związek, oni sami wychodzą z tego cało. I idą dalej.
Prosiłaś o pomoc w przebaczeniu, ale nie sądzę, że powinnaś się na nie silić już teraz. Słyszałaś motto alkoholików chodzących na mityngi AA: ?Jeden dzień naraz?? Powtarzają oni sobie to zdanie, ponieważ stwierdzenie: ?Nigdy więcej się nie napiję?, jest ponad ich siły. To zobowiązanie zbyt wielkie, zbyt ciężkie i z góry skazane na niepowodzenie. Przypuszczam,
że właśnie taki wydaje ci się obecnie akt przebaczenia.
I właśnie dlatego nie potrafisz wybaczyć. Proponuję więc, żebyś na chwilę zapomniała o przebaczeniu, a zamiast tego próbowała zdobyć się na akceptację. Pogódź się z faktem, że mężczyzna, którego kochasz, był ci niewierny. Pogódź się z tym, że kobieta, którą kiedyś ceniłaś, potraktowała cię bez szacunku. Zaakceptuj to, że ich postępowanie głęboko cię zraniło. Zaakceptuj to, że nauczyłaś się czegoś, czego wcale nie chciałaś umieć. Pogódź się z myślą, że smutki i konflikty stanowią naturalną część każdego życia, nawet tego pełnego radości. Pogódź się ze świadomością, że usunięcie duszącej cię kuli zajmie dużo czasu. I dopuść do siebie myśl, że kiedyś ból, który teraz odczuwasz, będzie mniejszy.
Pisząc to do ciebie, Zraniona i Wściekła, już czuję się lepiej. Widzisz, na czym polega różnica? Akceptacja łączy się z prostotą, z zatrzymaniem się i ustaleniem faktów, jest punktem wyjścia. Nie można zacząć od rezultatu końcowego, trzeba do niego dotrzeć. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że twoje życie zadrżało w posadach. Nie masz obowiązku natychmiast przebaczać tym, którzy ten wstrząs wywołali. Deklarujesz chęć wybaczenia kobiecie, która cię zdradziła, ale w głębi duszy czujesz zupełnie co innego. Przebaczenie wymaga przekroczenia przepaści nie do pokonania, która dzieli cię od znienawidzonej kobiety.
Akceptacja wymaga jedynie spojrzenia prawdzie w oczy. Może zabrzmi to dziwnie, ale z tonu twojego listu wnioskuję, że do tej pory tego nie zrobiłaś. Tak bardzo oburzasz się i dziwisz, że właśnie tobie przytrafiło się całe to bagno, jakbyś jeszcze nie do końca była przekonana, że stało się to naprawdę. Szukasz wytłumaczenia, jakiejś luki, nagłego zwrotu akcji, który odwróci ponury bieg zdarzeń. Każdy na twoim miejscu robiłby to samo. Ja chyba z piętnaście tysięcy razy opowiadałam historię nieszczęść i krzywd, które mnie spotkały, jak gdybym wierzyła, że wściekając się na swoją przeszłość, jestem w stanie ją zmienić i że za którymś razem okaże się, iż to nie ja zostaję z całym tym bałaganem. Jednak moja przeszłość się nie zmieni, podobnie jak twoja i innych skrzywdzonych ludzi, czyli właściwie wszystkich ludzi.
Każdy z nas w pewnym momencie życia - a najczęściej w wielu momentach - zostaje sam z takim lub innym bałaganem. Niech zaakceptowanie tej prawdy stanie się punktem wyjścia. Otwórz oczy i zobacz, jak wygląda rzeczywistość, a następnie rusz przed siebie. Nie musisz iść bardzo szybko ani bardzo daleko. Czasami wystarczy posunąć się o centymetr. Czasami miarą przebytej drogi może być każdy kolejny oddech. Dosłownie. I od tego proponuję ci zacząć. Za każdym razem gdy pomyślisz: "Nienawidzę tej cholernej dziwki", zneutralizuj tę myśl oddechem. Uspokój umysł. Weź głęboki, świadomy wdech, a następnie wypuść powietrze z płuc. Nie myśl w tym czasie: "Nienawidzę tej cholernej dziwki". Daruj to sobie. Wyrzuć tę cholerną dziwkę razem z wydychanym powietrzem. Potem rusz się i zajmij czymś innym.
Wydychałam z siebie wielu ludzi, którzy mnie skrzywdzili, i wiele różnych sytuacji, których nie mogłam zmienić. Zdarzało się, że wdychałam akceptację, a wydychałam miłość. Czasami do płuc wciągałam wdzięczność, a wypuszczałam z nich przebaczenie. Czasem potrafiłam się zdobyć jedynie na wdech i wydech, gdy w moich myślach nie było miejsca na nic prócz smutku i wściekłości.
To działa. A działa dlatego, że jest niczym kojący balsam, którym smarujemy bezpośrednio rozjątrzoną ranę. Nie przez przypadek umiejscawiasz dręczący cię ból w klatce piersiowej. Kiedy robisz świadomy wdech z zamiarem uspokojenia się, trafiasz chłodnym powietrzem prosto w rozżarzoną do białości kulę. Przestajesz ją podgrzewać swoimi emocjami i zaszczepiasz w umyśle nową myśl - taką, która zamiast cię dręczyć, przynosi wzmocnienie i ukojenie. W gruncie rzeczy polega to na psychicznej samodyscyplinie. Namawiam cię nie do wypierania negatywnych uczuć, ale do zaakceptowania ich i ruszenia dalej. Wykorzystaj swoją moc do tego, aby nie tkwić w stanie emocjonalnym, który ci nie służy.
To ciężka praca. Ważna praca. Myślę, że gdy skończysz ją wykonywać, dotrzesz do czegoś na kształt przebaczenia. Uda ci się, droga kobieto. Wystarczy spróbować.
Twoja Przyjaciółka
Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z "Małych cudów", książki Cheryl Strayed wydanej przez wydawnictwo Znak. Premiera książki już 6 lutego 2014 roku. Fot. Materiały prasowe.
Droga Przyjaciółko!
Jestem z tym samym mężczyzną od dwudziestu jeden lat - od jedenastu jesteśmy małżeństwem. Uważam go bez dwóch zdań za bratnią duszę i miłość swojego życia. Mniej więcej rok temu poznałam mężczyznę, który mieszka w naszej okolicy, i nawiązaliśmy przez internet flirt, który wymknął się spod kontroli. Dlaczego? Z kilku powodów:
1. Przechodziłam coś na kształt kryzysu wieku średniego (stuknęła mi czterdziestka!) i zainteresowanie ze strony tego mężczyzny - atrakcyjnego, seksownego, odnoszącego sukcesy, błyskotliwego itd. - pochlebiało mi.
2. Mąż niedawno flirtował przez internet, o czym dowiedziałam się przez przypadek i bardzo mnie to zabolało.
3. Nie pracuję, zajmuję się dziećmi i domem i nudzi mi się.
Nie jestem i nigdy nie byłam poważnie zainteresowana obiektem mojego wirtualnego zadurzenia. Była to tylko pewna forma rozrywki, która przy okazji dobrze zrobiła mojej kobiecości. Zupełnie zerwałam kontakt z tym mężczyzną i naprawdę nie chcę mieć z nim do czynienia w przyszłości, jednak ostatnio pracowałam trochę nad rozwojem duchowym i poradzono mi, żebym wyznała mężowi prawdę, ponieważ "to, co ukrywamy, przejmuje nad nami władzę".
Myślę, że gdybym powiedziała wszystko mężowi, poradzilibyśmy sobie z tym, ponieważ nie miałam z tamtym mężczyzną prawdziwego romansu, nie byłam w nim zakochana itd. Jednak wiem też, że głęboko zraniłabym męża, a ponieważ nie zamierzam ani nie pragnę od niego odejść, nie widzę w tym sensu.
Mówi się, że "miłość jest skomplikowana", ale moje uczucia do męża są proste i jasne. Kocham go i chcę zostać z nim na zawsze. Proszę, poradź mi.
Z poważaniem,
Czy Można Mieć Sekret i Wciąż Szczerze Kochać Swojego Mężczyznę?
Droga CMMSiWSKSM!
Nie sądzę, że powinnaś mówić mężowi o internetowym flircie, który zaszedł trochę za daleko. Miłość to nie jedyna sprawa, która czasami jest skomplikowana, a czasami prosta. Prawda również taka bywa.
Prawda jest prosta w bajkowym świecie, w którym rodzi się nasza miłość. "Oczywiście, że nigdy nie będziemy się okłamywać!" - powtarzamy święcie przekonani i zadowoleni z siebie, będąc na tym pierwszym, najłatwiejszym etapie. Jednak z czasem w gąszczu życiowych spraw miłość staje się bardziej skomplikowana, niż dopuszcza to czarno-biała interpretacja prawdy.
Myślę, że niejednokrotnie jasno dawałam do zrozumienia, iż nie jestem zwolenniczką kłamstw i udawania. Uczciwość to podstawowa zasada każdego zdrowego i udanego związku. Zatajanie przed partnerami pewnych informacji z naszego życia często prowadzi do niezłego bałaganu. Istnieją jednak rzadkie sytuacje, w których prawda wywołuje większe spustoszenie niż jej przemilczenie.
Gdybyś uprawiała seks z tym facetem, gdyby zdrady na poziomie emocjonalnym były twoim sposobem na funkcjonowanie lub gdybyś dopuściła się jej więcej niż raz, gdyby to doświadczenie uświadomiło ci, że nie kochasz już męża, gdybyś nie zakończyła nieuczciwego i szkodliwego związku, gdyby instynkt podpowiadał ci, że masz wyjawić tajemnicę mężowi, gdybyś uważała, że zachowanie tej sprawy dla siebie zaszkodziłoby tobie i twojemu związkowi bardziej niż jej ujawnienie - w każdym z tych wypadków radziłabym ci powiedzieć mężowi, co zaszło.
Wygląda mi jednak na to, że twoja sytuacja jest inna. Czasami prawda bardziej niż w akcie wyznania objawia się w tym, czego się nauczyliśmy. To, czego dowiedziałaś się o sobie dzięki tej specyficznej relacji z innym mężczyzną, najprawdopodobniej wzmocni twoje małżeństwo. Czyż miłość nie jest zadziwiająca, jeśli tak na nią spojrzeć? Czyż to nie cudowne, jak zmienia się i uelastycznia na przestrzeni lat? Musi. Nie ma wyboru. Inaczej mogłaby pęknąć.
Twoja Przyjaciółka
Wszystkie przytoczone fragmenty pochodzą z "Małych cudów", książki Cheryl Strayed wydanej przez wydawnictwo Znak. Premiera książki już 6 lutego 2014 roku. Fot. Materiały prasowe.