Gdy pani Maryla studiowała na warszawskiej AWF (uczelni tej ostatecznie nie ukończyła), grając w stołecznych klubach, jej partnerem życiowym był basista zespołu, Grzegorz Pietrzyk.
Przyszła gwiazda zachowywała się podobnie jak większość jej rówieśników. - Akademiki były podzielone na męski i żeński - opowiadała po latach - więc trzeba albo faceta przemycić do żeńskiego, albo wchodzić przez okno, albo zakradać się chyłkiem. Koledzy z męskiego mieli zabawny patent: stukali oszczepem, że niby idzie panienka na szpilkach. Słysząc to "Kwadratowa", czyli pani z recepcji, wybiegała ze swojej kanciapy, a wtedy z drugiej strony dziewczyna myk na schody z kolegą.
Związek z Grzegorzem nie miał jednak przyszłości. Rodowicz była atrakcyjną dziewczyną, do tego zapowiadała się na gwiazdę i na brak adoratorów nie narzekała. A dla jednego z nich, menedżera czeskiej grupy The Rebels, zupełnie straciła głowę. - Powiedziałam więc Grzegorzowi, że nie jesteśmy już razem, ale on długo nie mógł się z tym pogodzić. Dzwonił do mnie na przykład z budki telefonicznej w Katowicach i mówił, że właśnie połknął truciznę. A pół godziny później znowu dzwonił i informował mnie, że już trucizna zaczyna działać. I tak mnie straszył pół nocy. Bardzo to wtedy przeżywałam, nie wiedziałam, gdzie jest i co się z nim dzieje. Robił mi numery poniżej pasa. Najgorsze było to, że jeszcze przez jakiś czas Grzegorz grał w moim zespole....
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Sławne pary PRL" wydanej przez wydawnictwo Czerwone i czarne. Fot. Materiały prasowe.
The Rebels byli grupą rockową grającą anglosaskie standardy spod znaku The Mamas and The Papas oraz Cream. Na basie grał Jiří Korn, znany później z kariery solowej, natomiast menedżerem zespołu był František Janeček. Bardzo przystojny, "wysoki, dobrze ubrany, pachnący dobrymi kosmetykami" i palący wyłącznie zachodnie papierosy.
- Na tle wszystkich moich managerów - wspominała pani Maryla - z jakimi przyszło mi przez lata pracować, František pozostaje nie do pobicia. Reszta to organizatorzy. Franek umiał kreować i był prawdziwym producentem. Umiał poprowadzić artystę, wytyczać mu drogę, rozumiał znaczenie reklamy i dbał o nią jak nikt.
Maryla jeździła z Czechami w trasy koncertowe jako support zespołu. Szybko nauczyła się języka i niebawem prowadziła już konferansjerkę po czesku. Nad Wełtawą zdobyła swoją publiczność, co można uznać za sukces, biorąc pod uwagę antypolskie nastroje panujące tam po stłumieniu praskiej wiosny.
František został jej partnerem życiowym i dziewczyna na stałe przeniosła się do Pragi. Pewien kłopot sprawiała jednak obecność Grzegorza w zespole Maryli, ale Janeček rozwiązał to we właściwy sobie sposób. - [Pietrzyk] był nie tylko zazdrosny - opowiadała Maryla - lecz także dość złośliwy, to kiedy pojawiał się Franio, dochodziło między nimi do scysji. Pamiętam Wielkanoc w Zakopanem. Przyjechała też moja mama ze swoim mężem, żeby tu spędzić ze mną choć jeden dzień. Z Czech dojechał Franio. Znowu spiął się z moim byłym i namówił technicznego, niejakiego Elephanta, żeby spuścił Grzegorzowi łomot.
Większym problemem był jednak brak własnego mieszkania, przez pewien czas Maryla z Františkiem koczowali w domu kultury, gdzie ojciec Janečka był stróżem nocnym. Dużo czasu spędzali jednak w trasach koncertowych, a wówczas nocowali w hotelach. Ostatecznie jednak Janeček kupił działkę i wspólnie z Marylą rozpoczęli budowę domu. Czeski menedżer miał jednak dość oryginalne pomysły na finansowanie inwestycji. Wprowadził bowiem rodzaj pańszczyzny i na budowie musieli pracować zależni od niego muzycy. Rodowicz zresztą również.
Po rozpadzie The Rebels František stworzył nowy projekt, Kroky (Steps). Miał to być zespół grupujący różnych artystów, a czołowe miejsce przeznaczył w nim dla Maryli. To się jednak nie udało, gdyż wokalistka zdecydowała się już na zerwanie znajomości. Zapewne duży wpływ na to miały sukcesy odnoszone w rodzinnym kraju.
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Sławne pary PRL" wydanej przez wydawnictwo Czerwone i czarne. Fot. Materiały prasowe.
Po powrocie do kraju w życiu Rodowicz pojawił się fotograf, Krzysztof Gierałtowski. Pani Maryla zamieszkała w jego kawalerce, ale po kilku tygodniach (tuż przed festiwalem w Sopocie) miała już jednak dosyć nowego amanta. Fotograf nie przyjął tego do wiadomości, podobnie zresztą jak František. I obaj panowie mieli zemścić się w Sopocie.
- Gierałtowski naopowiadał innym fotografom, że ma wyłączność na robienie mi zdjęć - wspominała Rodowicz. - I chociaż w Sopocie osiągnęłam megasukces, to z tego festiwalu mam chyba tylko jedno zdjęcie! Po koncercie, na uroczystym bankiecie wręczono mi kopertę, którą dałam mu do potrzymania. Oczywiście mi jej nie oddał.
- W nocy oświadczyłam mu, że z nami koniec. Mieszkaliśmy w Grand Hotelu - w pokoju były dwa łóżka: on leżał goły na jednym, ja na drugim. Kiedy usłyszał, że z nim zrywam, powiedział: "Tak. To ja ci nie oddam twoich rzeczy". Zobaczyłam na stole kluczyki do jego fiata, zerwałam się z łóżka, złapałam za te kluczyki i wyleciałam na korytarz. On za mną. Scena, o której marzyłby teraz Pudelek. Chociaż to była noc, zobaczyłam na korytarzu pokojową i schowałam się we wnękę drzwiową.
Kiedy w życiu Maryli pojawił się nowy ważny mężczyzna, tym razem jej związek uczuciowy zelektryzował całą Polskę. Związała się bowiem z Danielem Olbrychskim, co można uznać za PR L-owski odpowiednik romansu Elizabeth Taylor i Richarda Burtona czy też Victorii Adams i Davida Beckhama.
Początek romansu Maryli i Daniela Olbrychskiego datuje się na przełom lat 1973/1974. Aktor był wówczas u szczytu powodzenia, które czasami jednak miało dla niego gorzki smak. Nie układało się natomiast Danielowi życie prywatne. Był mężem starszej o sześć lat Moniki Dzienisiewicz, aktorki Teatru Ateneum, która dla niego porzuciła Włodzimierza "Wowo" Bielickiego. Olbrychscy cztery lata po ślubie doczekali się syna, Rafała.
- Nie byłam dla niego dobrą żoną - przyznawała Monika Dzienisiewicz-Olbrychska. - Robiłam mu sceny zazdrości, bo był ode mnie młodszy. Skoro ja porzuciłam wspaniałego męża, to nikt mi nie mógł zagwarantować, że Daniel nie porzuci starszej od siebie żony. Podobno małżonkowie kłócili się niemal zawsze i wszędzie, a Olbrychski powoli dojrzewał do odejścia. W jego życiu pojawiały się inne kobiety, aż wreszcie poznał Marylę Rodowicz.
- Mój menadżer wrócił do Warszawy i w parku, w Łazienkach, spotkał Daniela. "Chcesz się przejechać porsche?" - zagaił. "Pewnie, że chcę!" - Daniel na to. I ukradkiem, w tajemnicy przed żoną, pojechał pociągiem do Lublina. Towarowym zresztą. Przyprowadził mój samochód do Warszawy i wysłał mi zaczepną kartkę: "Nieznany fetyszysta porwał pani samochód. Na razie tulę się do kierownicy'. Oho, wiedziałam, że będzie się działo".
Według Maryli wypadki potoczyły się w szybkim tempie. Daniel zapraszał ją na jazdę konną i pewnego dnia, w szatni klubu jeździeckiego, cały "pachnący podniecająco koniem i potem" pocałował ją po raz pierwszy. Czytając wspomnienia Olbrychskiego, można natomiast odnieść wrażenie, że trwało to trochę dłużej, ale efekt był ten sam. Zostali kochankami, chociaż pan Daniel wciąż był żonaty.
- Gdyby między mną i Danielem działo się dobrze - uważała Monika Dzienisiewicz - to ani Maryla Rodowicz, ani nikt inny nie zdołałby zauroczyć mojego męża. Nie traktowałam jej w kategorii potencjalnej rywalki. Dla mnie była to popularna piosenkarka. Jako kobieta w ogóle mnie nie interesowała. W związku z nią nie zapalało się żadne ostrzegawcze światełko. Ujawnienie romansu spowodowało, że Olbrychski wyprowadził się z domu i zamieszkał z Rodowicz.
Związek ten od samego początku skazany był jednak na porażkę. Maryla oczekiwała ostatecznej deklaracji Daniela, a tą byłoby dla niej małżeństwo. I chociaż wiedziała, że żona nie da partnerowi rozwodu, to jednak w głębi duszy marzyła o ślubnym kobiercu. Natomiast Olbrychski uważał, że jest to niemożliwe.
- Z latami narastało coś, do czego nie przywiązywałem wagi - wspominał pan Daniel. - Nie potrafiłem wyjaśnić swojej sytuacji prawnocywilnej. Wciąż byłem formalnym mężem Moniki Dzienisiewicz, więc nie mogłem zrobić nic, by doprowadzić do ślubu z Marylą. Nie chciałem, aby rozwód przeprowadzano z orzekaniem o winie; po co w sądzie wylewać na siebie pomyje?.
Zapewne gdyby doczekali się dziecka, to wypadki potoczyłyby się inaczej. Ale Maryla poroniła, a na horyzoncie pojawił się groźny rywal. Był nim Andrzej Jaroszewicz, starszy syn premiera PRL.
W pobliżu Maryli pojawił się bowiem Andrzej Jaroszewicz, nazywany Czerwonym Księciem, jedna z barwniejszych postaci PRL. Andrzeja Jaroszewicza nazywano w środowisku. "Extra Mocny" i to przezwisko sprawiało mu znacznie więcej przyjemności niż określenie "Czerwony Książę". Był typem zdobywcy, człowieka, który lubi potwierdzać się w kontaktach z kobietami, ale z reguły nie zamierza kontynuować znajomości, gdy już osiągnie cel. Maryla była dla niego tylko epizodem, jakich miał w życiu wiele.
Syn urzędującego premiera był z zawodu kierowcą rajdowym, a z zamiłowania playboyem. W kraju plotkowano o wielkich sumach przepuszczanych przez niego w kasynach Monte Carlo, o przypalaniu papierosów banknotami, o niezliczonych podbojach miłosnych.
Podobno żadna kobieta nie potrafiła mu się oprzeć, a jego kolejnym celem stała się Maryla Rodowicz. Maryla poznała Andrzeja Jaroszewicza dzięki Sobiesławowi Zasadzie, obaj reprezentowali bowiem rajdowy świat. Przy ich pierwszym spotkaniu obecny był Daniel, podobnie jak przy następnym.
Syn premiera doskonale wiedział, w jaki sposób zrobić odpowiednie wrażenie na kobiecie. Inna sprawa, że pieniędzy nigdy mu raczej nie brakowało, podobnie zresztą jak fantazji. Potrafił z wynajętego samolotu (!!!) zrzucać róże nad Poznaniem, gdzie akurat Maryla koncertowała, a jak przesyłał kwiaty bezpośrednio, to był to bukiet złożony z kilkuset (!!!) goździków.
Piosenkarce nie przeszkadzał nawet fakt, że Jaroszewicz miał żonę. Ostatecznie było to jego trzecie małżeństwo, a Maryla zdążyła się już przyzwyczaić, że interesujący się nią mężczyźni nie są stanu wolnego. Żoną Jaroszewicza była była Irena Morcinczyk, córka właściciela sieci pralni na Śląsku (późniejsza żona Karola Strasburgera). Jaroszewicz był jej drugim mężem, a jako kobieta znająca realia życiowe podejrzliwie obserwowała zachowanie partnera wobec Maryli. I nie pomyliła się, Jaroszewicz zrobił wiele, aby zaimponować piosenkarce.
Pan Andrzej, znając upodobanie Rodowicz do szybkich samochodów, zabierał ją na przejażdżki swoją sportową lancią stratos. - Zjawił się na moim ostatnim koncercie w Pradze, podjeżdżając nowym porsche 924 - wspominała piosenkarka. - To był w zasadzie koniec naszej krótkiej dwutygodniowej znajomości. Rzekomo to jego tatuś nalegał na przerwanie romansu, straszony przez żonę Andrzeja, że ta wyjawi jakieś rodzinne tajemnice. Cierpiałam. Byłam zaangażowana w dużo większym stopniu niż Andrzej.
W chwilach gdy Rodowicz nie była z nikim związana na dłużej, nie unikała przygód erotycznych na jedną noc. Korzystała ze swojego statusu gwiazdy, przyznawała zresztą, że pod tym względem była zwolenniczką równouprawnienia płci.
- To zawsze jest miłe, te flirty i romanse w różnych krajach i miastach. Kiedyś w NR D, po koncercie, zawalczyłam w barze z moją chórzystką o pewnego wysokiego, bardzo przystojnego faceta o niebieskich oczach. Niestety zakochał się we mnie, a ja już następnego dnia nie byłam nim zainteresowana. Zresztą od razu zraził mnie do siebie, składając ubranie w kostkę. Poza tym nosił kalesony. Innym razem, też w Niemczech, na jakimś bankiecie spodobał mi się pianista. Właściwie tylko dlatego, że był podobny do Daniela Olbrychskiego.
Maryla poznała Krzysztofa Jasińskiego przy okazji przygotowań do realizacji oratorium Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony z muzyką Katarzyny Gaertner i tekstem Ernesta Brylla. Krakowski reżyser (założyciel i dyrektor Teatru STU) zrobił na niej już wówczas duże wrażenie, bliższą znajomość nawiązali jednak dopiero podczas realizacji musicalu "Szalona lokomotywa".
- [...] fascynował mnie - przyznawała Maryla. - Lekko tajemniczy, przeszywający ludzi zimnym szarozielonym spojrzeniem, jednocześnie pełen poczucia humoru i niezwykłej wyobraźni. Czułam, że jestem pod wrażeniem. Gdy nasze spojrzenia krzyżowały się, widać było przelatujące iskry. Nie zapaliła się żadna czerwona lampka ostrzegająca o ewentualnym niebezpieczeństwie. Owszem, dochodziły mnie słuchy, że pożeracz serc, że apodyktyczny, że często nieelegancki wobec kobiet, ba, nawet to obserwowałam, widziałam na własne oczy, ale - jak wiadomo - zamroczenie jest ślepe.
Fascynacja Jasińskim okazała się dla Maryli wyzwoleniem z rozpaczy po zerwaniu z Andrzejem Jaroszewiczem. Reżyser intrygował ją jako mężczyzna i artysta, udzielała się jej również atmosfera Krakowa. Jasiński miał jednak żonę, jego partnerką była socjolog, Krystyna Gonet. Absolwentka liceum plastycznego (pracowała również jako dziennikarka i barmanka) zajmowała się scenografią teatralną. Od lat współpracowała z Teatrem STU, była współautorką scenariuszy i scenografii do wielu przedstawień reżyserowanych przez Jasińskiego.
Małżeństwo nie układało się jednak najlepiej, pan Krzysztof był bowiem człowiekiem o wyjątkowo trudnym charakterze. Maryli to jednak nie zrażało, zawsze bowiem miała słabość do mężczyzn o mrocznej psychice i nie był to również pierwszy żonaty mężczyzna w jej życiu.
Rodowicz zaszła w ciążę i Jasiński postanowił ostatecznie zerwać z żoną. Nie zmienił jednak swojego sposobu bycia i pozostał egocentrykiem do sześcianu. - Krzysztof początkowo przyjeżdżał z Krakowa w piątek, wyjeżdżał w poniedziałek rano. Potem w sobotę, wracał w niedzielę, a po paru latach coraz trudniej było mu się wyrwać do Warszawy.
Niewiele zmieniła przeprowadzka Rodowicz do Krakowa. Nie układały się również codzienne kontakty pomiędzy partnerami, a Jasiński (szczególnie pod wpływem alkoholu) bywał człowiekiem porywczym. Zdarzyło się nawet, że nogą (!) rozciął Maryli łuk brwiowy, a piosenkarka wolała wierzyć, że był to tylko przypadek.
Maryla powróciła do Warszawy, ale po urodzeniu córki zdecydowała się na jeszcze jedną próbę ratowania związku. Ten dziwny związek trwał aż siedem lat, a Maryla mieszkała w Krakowie, chociaż dzieci cierpiały tam na chroniczne zapalenia dróg oddechowych. Jasiński stawiał zresztą warunki dotyczące wspólnej przyszłości, żądając, aby partnerka sprzedała swoje warszawskie mieszkanie. Tłumaczył, że "nie zniesie jej niezależności", ale gdy przystanie na jego warunki, to wtedy będzie mógł się z nią ożenić.
W pewnej chwili Maryla poczuła, że ma już jednak wszystkiego dość. Podjęła decyzję o powrocie do Warszawy, zamówiła ciężarówkę do przeprowadzki i opuściła krakowskie mieszkanie. Wiedziała, że wyjeżdża na zawsze, że już nie wróci pod Wawel.
Nie wiadomo, jak długo trwałaby agonia związku Rodowicz i Jasińskiego, gdyby nie Agnieszka Osiecka. Poetka od dawna już twierdziła, że przyjaciółka powinna dać sobie spokój z artystami, a zainteresować się kimś zupełnie niezwiązanym z branżą rozrywkową.
Miała już nawet odpowiedniego kandydata i za wszelką cenę usiłowała zainteresować nim Marylę. - [...] przez dwa lata opowiadała mi, że zna takiego inżyniera, prywaciarza o ksywie Peugeot - bo prowadził serwis Peugeota. Opowiadała, że inżynier ów organizuje wystawne bankiety w swoim domu na Woli, i próbowała mnie na którąś z tych imprez zaciągnąć.
Rodowicz jednak nigdy nie miała czasu, do pierwszego spotkania doszło zatem przypadkiem. Andrzej Dużyński (tajemniczy pan Peugeot) zrobił na artystce spore wrażenie: - Miał duże, okrągłe, brązowe oczy, jak u misia. Przebywanie w jego towarzystwie sprawiało mi wyraźną przyjemność. Podobała mi się jego barczysta sylwetka. Było w nim coś łagodnego, a jednocześnie ekscytującego.
Maryla Rodowicz z dziećmi: córką ze związku z Krzysztofem Jasińskim i synem z małżeństwa z Andrzejem Dużyńskim.
Fakt, że Dużyński nie był wolny, nie zrobił na niej jednak większego wrażenia. Podobne sytuacje miały przecież miejsce, gdy wiązała się z Olbrychskim, Jaroszewiczem czy Jasińskim. Pani Maryla szukała osobistego szczęścia i zapewne wychodziła z założenia, że jeżeli związek Dużyńskiego jest udany, to ona go nie zniszczy. Chyba jednak nie przewidywała, że pan Peugeot okaże się dla niej "tą drugą połową jabłka", której przez całe życie bezskutecznie szukała.
Wydaje się, że Dużyński był pierwszym czułym i dobrze wychowanym mężczyzną w życiu Maryli, oboje też szybko ulegli wzajemnej fascynacji. Nie oznaczało to wcale, że ich sytuacja była zupełnie jasna. Maryla wciąż trwała w związku z Jasińskim, a Dużyński był żonaty. Ale artystka zawsze twierdziła, że "jeśli chodzi o mężczyzn", to "skakała do basenu na głowę, nie sprawdzając, czy jest w nim woda". I postanowiła zaryzykować jeszcze raz.
Dużyński przeprowadził się ostatecznie do Rodowicz, na świat przyszedł ich syn, zalegalizowali również swój związek podczas cichej uroczystości (świadkami byli Agnieszka Osiecka i Seweryn Krajewski).
Pani Maryla trafiła na odpowiedniego mężczyznę w chwili, kiedy zbliżała się do 40. roku życia, miała już dwoje dzieci i bagaż negatywnych doświadczeń. Z Andrzejem Dużyńskim jest już od ponad ćwierć wieku, a mąż okazał się nie tylko jej najlepszym partnerem życiowym, lecz także znakomitym przyjacielem i menedżerem.
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Sławne pary PRL" wydanej przez wydawnictwo Czerwone i czarne. Fot. Materiały prasowe.