Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!
Jak pisze w "Żonach bogów" Sławomir Koper: Homoseksualizm Witolda Gombrowicza nie był w środowisku literackim tajemnicą. Dlatego dużym zaskoczeniem było to, że w 1968 roku ożenił się on ze swoją asystentką, Marią-Ritą Labrosse. Kilka miesięcy później zmarł, a wdowa została wykonawczynią jego testamentu literackiego. Po latach zdecydowała się też opublikować intymny dziennik męża, uważając, że wszyscy mają prawo znać prawdę o Gombrowiczu.
Maria-Rita była młodsza od Gombrowicza o 31 lat. Urodziła się w Pierrefonds pod Montrealem i pochodziła z francuskojęzycznej rodziny rolników. Jej pasją była literatura francuska, którą studiowała na uniwersytecie w Montrealu, a następnie na paryskiej Sorbonie. Na uniwersytecie w Aix-en-Provence rozpoczęła przygotowywanie doktoratu o twórczości Colette, jednak praca ta szła bardzo powoli. Wówczas promotor zaproponował jej pobyt w dawnym klasztorze cystersów w Royaumont pod Paryżem. Od lat działało tam Międzynarodowe Centrum Kulturalne słynące ze znakomitych warunków do pracy twórczej.
Dla zawodowych literatów powstało tutaj coś w rodzaju domu pracy twórczej, który odwiedzali także studenci i doktoranci, a jednym z takich gości była Maria-Rita. Właśnie tutaj poznała Witolda Gombrowicza, co całkowicie odmieniło jej życie.
60-letni pisarz znajdował się wówczas w fatalnym stanie psychicznym i fizycznym. Zdruzgotany atakami polskiej prasy zarzucającej mu zdradę interesów narodowych powrócił z rocznego stypendium w Berlinie Zachodnim i w Royaumont usiłował odzyskać formę. Zawsze był słabego zdrowia, chorował na astmę, miał problemy z sercem, ale w Berlinie dopadła go jeszcze depresja, z którą nie potrafił się uporać.
Rita nie mogła nie zwrócić na niego uwagi. Wprawdzie wtedy nie znała jeszcze jego utworów, ale Gombrowicza nie sposób było nie zauważyć. Zgodnie z miejscowym obyczajem wszyscy przebywający w opactwie jedli wspólne posiłki, co dla Witolda było znakomitą okazją do prowokacji, które zawsze uwielbiał.
Czy zabierasz w podróż dużo bagażu?
Pierwszą wzmianką o Ricie w intymnym notatniku Gombrowicza była informacja o pewnej "Kanadyjce". Występuje tam ona jeszcze bez imienia, ale z pewnością zrobiła na pisarzu duże wrażenie. Panna Labrosse była wyjątkowo urodziwą dziewczyną, o nieco "chłopięcym uroku", co dla człowieka o homoseksualnych skłonnościach musiało mieć pewne znaczenie.
Gombrowicz zainteresował się atrakcyjną doktorantką i szybko dostrzegł, że jest ona bardzo inteligentna, co w połączeniu z niekonwencjonalną urodą stanowiło intrygującą mieszankę. Od pewnego czasu myślał o prywatnej asystentce i Rita wydała mu się odpowiednią kandydatką do tej roli.
- Pewnego dnia, przy śniadaniu, w obecności czterech czy pięciu osób, Gombrowicz spytał mnie, czy chciałabym z nim wyjechać. Do Hiszpanii, do Włoch, albo na południe Francji, nie bardzo jeszcze wiedział. Szukał ze względu na zdrowie lepszego klimatu - wspomina Rita Gombrowicz w książce "Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963-1969".
Wkrótce sprecyzował swoją ofertę i zaczął zadawać konkretne pytania. Pytał, czy jest "punktualna, porządna, zorganizowana". Interesowało go też, czy zabiera z sobą w podróż dużo bagażu.
Przeprowadzka do Vence zmieniła relacje pomiędzy pisarzem a jego asystentką. Wcześniej był to rodzaj flirtu, natomiast po przenosinach Witold zdawał się zapominać, że od lat preferował przelotne homoseksualne związki bez zobowiązań.
Fot. EAST NEWS/WITOLD PACZOWSKI
Seks to zdrowie
Seks z młodą, atrakcyjną kobietą uzdrowił na pewien czas pisarza, a jego partnerka również była zadowolona. Zbliżenia były tak intensywne, że niebawem Gombrowicz zapisał, iż zaczął się obawiać o stan swojego serca. Ostatecznie miał już 60 lat i był człowiekiem schorowanym, natomiast znacznie młodsza partnerka miała nieco większe potrzeby. W praktyce ustalił się harmonogram ich współżycia "raz na trzy dni", co w zupełności Gombrowicza satysfakcjonowało.
Najważniejszym problemem ich związku był stan zdrowia Gombrowicza. Pisarz obliczył, że podczas pobytu w Vence dręczyło go aż 17 (!) przewlekłych schorzeń, które chwilami niemal całkowicie uniemożliwiały mu normalne funkcjonowanie. Do tego jeszcze dochodziła hipochondria, bo ze względu na astmę i rozedmę płuc Witold panicznie bał się wszelkiego rodzaju infekcji oddechowych, a zaziębienie partnerki traktował jak śmiertelną zarazę.
- Całą swoją inteligencję i dobrą wolę - wspominała Rita - wkładał w to, żeby układało się między nami jak najlepiej. Dla mnie był nie tylko kimś otwartym, ale kimś, komu można wszystko powiedzieć, bo wiadomo, że wszystko zrozumie. Nie osądzał. Nie potępiał. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Nie istniało żadne tabu - ( za R. Gombrowicz "Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963-1969").
Przy niej trzymał w ryzach swoje ego, tak dominujące w jego twórczości. Mawiał, że wprawdzie "jest środkiem wszechświata, ale ona również". W długich rozmowach wskazywał partnerce, jakie błędy popełnia, nie starał się jednak narzucić jej własnego punktu widzenia, ale dążył do tego, aby sama wyciągnęła wnioski. Nalegał też, by każdego lata gdzieś wyjeżdżała, a to, że nie mógł jej towarzyszyć, nie miało dla niego znaczenia.
Doborowe współnictwo
- Piękną cechą naszego "wspólnictwa" była jego uczciwość, zdolność do przyznania się do błędu, zawsze w czarujący sposób. To było naprawdę życie we dwoje. Każde z nas miało nie tylko prawo głosu, ale obowiązek samorealizacji, chodzenia własną drogą. Zachęcał mnie do skończenia doktoratu, potem do pisania artykułów do prasy kanadyjskiej. "Niech cię Bóg broni przed literaturą, ale pisząc, możesz zakorzenić się w rzeczywistości, a nie pozostać wieczną aspirantką" - pisała Gombrowicz w "Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963-1969".
Rita kategorycznie też zaprzeczała opiniom, że była "niewolnicą Gombrowicza". Według niej tworzyli związek partnerski, byli z sobą z własnej, nieprzymuszonej woli. I jak w każdym udanym związku wypracowali pewien kompromis, który zadowalał obie strony.
Po kilku miesiącach zanikła jednak więź seksualna, jaka początkowo ich łączyła. Gombrowicz ze smutkiem przyznawał, że "z Ritą od dawna nic", gdyż stan zdrowia uniemożliwiał mu fizyczne "wspólnictwo". Wiedział, że w kwestiach erotycznych nic się już nie zmieni i pozostawało im tylko pogodzić się z tym faktem.
Miłość pełna
- Witold obdarzył mnie tym rodzajem miłości, jakim mógł obdarzać po królewsku: miłością ojcowską. (...) Buntowałam się przeciwko życiu rodzinnemu. Nie pragnęłam dla siebie normalnej, banalnej egzystencji. (...) Nie chciałam zakładać rodziny, ale pewnie skrycie szukałam domu, gdzie miałabym jeszcze ojca. A ponieważ Witold był jednocześnie i matką (w swej mądrości), i dzieckiem, sam jeden tworzył wspaniałą syntezę rodziny. Któż mógł mi dać piękniejszy dom niż on, emigrant? Wkroczyłam z nim do zaczarowanego świata poezji i zabawy, do raju nieskończonego dzieciństwa - wspominała Rita Gombrowicz w "Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963-1969".
W listopadzie 1968 roku Witold przeszedł zawał serca. Atak serca przyspieszył decyzję, z którą Witold nosił się już od pewnego czasu. Rok wcześniej poprosił Ritę o rękę, napisał nawet w tej sprawie list do jej rodziców. Teraz oboje uznali, że odpowiednia pora już nadeszła, bo choć pisarz wracał do zdrowia, to zawał był przecież poważnym ostrzeżeniem. Gombrowicz chciał zalegalizować związek, wiedząc, że rozwiąże to wiele problemów. Rita zostanie jego jedyną spadkobierczynią - odziedziczy majątek i prawa autorskie. Poznał ją już wystarczająco dobrze, aby wiedzieć, że będzie najwłaściwszą osobą do zajęcia się spuścizną po nim. Małżeństwo gwarantowało także zabezpieczenie materialne Rity w przyszłości.
I miał rację, bo po śmierci Gombrowicza w lipcu 1969 roku, Rita poświęciła swoje życie dziełu zmarłego męża, okazując się znakomitą kuratorką jego spuścizny. Utwory Gombrowicza przetłumaczono na blisko 40 języków, dzięki czemu jest jednym z najbardziej znanych w świecie polskich pisarzy. Dla Rity jednak szczególne znaczenie miało propagowanie jego twórczości nad Wisłą, gdzie jeszcze w latach 80. wynegocjowała z władzami PRL pierwsze oficjalne wydania utworów męża. Po upadku komunizmu nic już nie stało na przeszkodzie, aby dzieła Gombrowicza znalazły swoje właściwe miejsce na literackiej mapie Polski. Pojawiły się również filmowe ekranizacje, a rok 2004 ogłoszono Rokiem Gombrowiczowskim.
Rita Gombrowicz, fot. Agencja Gazeta
Rita przygotowała też dwie znakomite książki: "Gombrowicz w Argentynie" i "Gombrowicz w Europie", oraz dbała, by ukazywały się niewydawane wcześniej utwory męża. Dzięki niej wydrukowano zbiory jego pogadanek nagranych dla Radia Wolna Europa: "Wędrówki polskie" i "Wędrówki po Argentynie". Wtedy też okazało się, że nikt w rozgłośni nie wiedział, czy w ogóle zostały wyemitowane.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się ostatnie lata życia pisarza, gdyby w Royaumont nie spotkał Rity. Czy żyłby dłużej, czy byłby bardziej szczęśliwy? Wątpliwe, bo spotkanie panny Labrosse okazało się chyba jednym z najszczęśliwszych wydarzeń w jego życiu. Właściwa osoba pojawiła się we właściwym czasie i w odpowiednim miejscu. I niedługo po ich pierwszym spotkaniu wiedziała już, czego chce w życiu.
Fot. Materiały prasowe
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Żony bogów" wydanej przez Czerwone i Czarne.
Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!
Niełatwo być drugą żoną mężczyzny, ale prawdziwym wyzwaniem jest zastąpienie jego przedwcześnie zmarłej, ukochanej partnerki. Tymczasem Meksykance Susanie Osorio Rosas udało się to osiągnąć u boku Sławomira Mrożka. Sukces ten był tym większy, że pan Sławomir zawsze uchodził za człowieka niełatwego we współżyciu.
Maria Wspaniała
Maria Obremba - pierwsza żona Sławomira Mrożka pochodziła z Mysłowic. Była córką zasłużonego lekarza, Teodora Obremby, który w okresie międzywojennym kierował Szpitalem Gminnym dla Chorych na Gruźlicę w Brzezince. Maria i jej siostra bliźniaczka Gabriela od wczesnych lat przejawiały talent artystyczny i w efekcie obie trafiły do szkół plastycznych. Nie zdawały jednak na tę samą uczelnię, gdyż Gabriela rozpoczęła studia w Krakowie, natomiast Maria w Katowicach. To zadecydowało o ich przyszłych losach. Gabriela niebawem poznała kolegę z uczelni, Andrzeja Wajdę, wyszła za niego za mąż i ostatecznie edukację dokończyła w Warszawie, natomiast Maria związała się z katowicką awangardą zwaną grupą St-53.
Maria Obremba (zwana Marą) doskonale odnajdywała się w tym środowisku. Młodzi twórcy mieli problemy z miejscem wystawiania swoich prac, wobec czego druga ekspozycja grupy odbyła się w jej mieszkaniu w Katowicach. Mara była zdolną malarką, a jej obrazy porównywano do dzieł Paula Klee. "Piękna i utalentowana" dziewczyna "operowała cienką, delikatną kreską i cieniowaną plamą barwną". Do dnia dzisiejszego nie zachowała się jednak żadna z jej prac, jej obrazy są znane wyłącznie z czarno-białych reprodukcji.
- Mój związek z Marią trwał już trzy lata i wymagał decyzji. Nie należę do osób, które chętnie się żenią. Szeroko pojęta wolność dotyczy także małżeństwa. Bliższy związek wydaje mi się jakościowo inny niż luźne związki - mówił Mrożek w książce Małgorzaty I. Niemczyńskiej "Mrożek. Striptiz neurotyka".
Ślub i małżeństwo doskonałe
Maria i Sławomir pobrali się w listopadzie 1959 roku. Maria świadomie podporządkowała swoje życie karierze męża, nie była jednak typem uległej, posłusznej żony. Często miała własne zdanie i nie wahała się go wypowiadać. Wiedziała, że kariera Sławomira jest najważniejsza, ale na zaspokojenie czekały również potrzeby bytowe rodziny.
Mrożków uważano ich za małżeństwo niemal doskonałe, ale zdziwienie wzbudzał fakt, że Maria praktycznie nie udzielała się towarzysko. Na wszystkie spotkania Mrożek chodził samotnie, a niektórzy z jego znajomych nie wiedzieli nawet, jak wygląda jego żona.
Maria i Sławomir nigdy nie byli w PRL prześladowani - nie wstrzymywano im paszportów, a Mrożkowi nie odmawiano inscenizacji jego dramatów. Nie mieli większych problemów finansowych, żyli na znacznie wyższym poziomie niż większość obywateli Polski Ludowej. Jednak zdecydowali się na emigrację, a sprawę ostatecznie przesądziła Maria. Powiedziała mężowi, że "woli na Zachodzie podłogi szorować niż w Polsce być panią pisarzową".
Po blisko pięciu latach pobytu w Ligurii Mrożkowie uznali, że nadszedł czas na Paryż. Wprawdzie miasto nad Sekwaną straciło już miano kulturalnej stolicy świata, jednak w Europie wciąż odgrywało pierwszoplanową rolę. To, co podobało się w Paryżu, natychmiast zyskiwało akceptację na kontynencie. A przecież właśnie od popularności w krajach Europy Zachodniej zależał byt Mrożków, którzy - poza wszystkim - mieli już dosyć leniwej atmosfery włoskiego miasteczka.
Jesienią 1969 roku Mara nie była w najlepszej formie, gdyż od pewnego czasu skarżyła się na bóle głowy, które pojawiały się coraz częściej. Stan Marii pogarszał się z dnia na dzień, wreszcie lekarze zdiagnozowali nowotwór mózgu. Nie dawali szans na skuteczną kurację, jednak Mrożek się nie poddawał. Otrzymał wiadomość, że w Berlinie Zachodnim prowadzi praktykę pewien profesor, który operuje podobne przypadki, i pięć dni po diagnozie przyleciał wraz żoną nad Sprewę. Mara trafiła do szpitala, gdzie rozpoczęto przygotowania do operacji. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.
Maria konała w berlińskim szpitalu przez 13 dni. Lekarze byli bezradni i choć przygotowywali się do operacji, to doskonale wiedzieli, że nie było możliwości ratunku. Mrożek trwał przy żonie niemal przez cały czas jej agonii. Ostatni raz widział żonę na trzy godziny przed jej śmiercią. Później wyszedł ze szpitala, a gdy znów się pojawił, Mara już nie żyła.
Doceniona po śmierci
Podobnie jak wielu innych mężczyzn w pełni docenił żonę dopiero wówczas, gdy odeszła. Odczuł ogrom tej straty i wiedział, że nigdy kogoś podobnego już nie znajdzie. Bez względu bowiem na to, z kim w przyszłości się zwiąże, będzie poszukiwał wyłącznie kopii zmarłej żony. Śmierć żony sprawiła, że Mrożek nie pisał nowych dramatów przez niemal dwa lata. Nie pisał, chociaż czuł presję publiczności i środowiska teatralnego. Po śmierci Mary nie był w stanie normalnie pracować, a wiedział, że oczekiwania wobec niego były wysokie.
W życiu pana Sławomira zaczęły pojawiać się inne kobiety, czasami nawet kilka jednocześnie. Nie traktował ich jednak zbyt poważnie i nie zamierzał się wiązać. Właściwie nie wiadomo nawet, z kim wówczas romansował, bo w swoich zapiskach okazał się człowiekiem wyjątkowo dyskretnym.
Druga miłość
W 1979 roku Mrożek dostał zaproszenie do teatru Milan w Mexico City z okazji 150. przedstawienia Emigrantów. Na lotnisku przywitali go reżyser i scenograf, natomiast w hotelu czekała Susana Osorio, która miała się nim opiekować podczas jego pobytu w stolicy Meksyku.
Susana Osorio była młodsza od Mrożka o 22 lata i pochodziła z zamożnej, inteligenckiej rodziny. Studiowała archeologię, ale jej pasją stał się teatr, dla którego porzuciła naukę. Jednak zawód aktora nie interesował jej na dłuższą metę. Przez pewien czas była w teatrze człowiekiem od wszystkiego - zajmowała się światłem, dźwiękiem i kostiumami. Następnie awansowała na asystentkę reżysera, aż wreszcie sama zaczęła reżyserować przedstawienia. Były wśród nich także sztuki Mrożka.
- Początkowo nie chciałam się za bardzo angażować. Miałam świadomość, że w świecie teatru to osobistość. Wiedziałam, że jeśli się z nim zwiążę, sama zostanę "panią Mrożkową". Nie chciałam. Byłam ambitna, chciałam robić swoje, rozwijać karierę. Będąc kochanką Mrożka, mogłam sobie otworzyć niejedne drzwi. Ale jest różnica, kiedy robi się to na drodze własnych osiągnięć. Dlatego trzymałam dystans. Nigdy nie sypiam z producentami, żeby dostać kontrakt. Taka już jestem - chodzę do łóżka tylko z mężczyznami, którzy mi się podobają - wspomina Susana Osorio w "Mrożek. Striptiz neurotyka".
Okazało się jednak, że są dla siebie stworzeni. Wprawdzie Susana miała świadomość, że "małżeństwo to ciężka praca 24 godziny na dobę", a do tego "bez możliwości urlopu", to jednak uznała, że ma już dość samotnego życia. Wiedziała, iż Mrożek "jest najbardziej inteligentną osobą, jaką kiedykolwiek spotkała", a to miało dla niej ogromne znaczenie. Sławomir przejął zresztą inicjatywę i podczas jednego ze spotkań oświadczył się.
Susana Osorio-Mrożek, Fot. Rafał Latoszek /FOTONOVA FOTONOVA
Udana decyzja
Susana i Sławomir pobrali się w Paryżu w październiku 1987 roku. Nie urządzili hucznego wesela, tylko uroczysty obiad, na który zaprosili 20 najbliższych przyjaciół. Sławomir nigdy nie żałował swojej decyzji, a Susana szybko stała się dla niego osobą niezastąpioną. Gdy wyjeżdżała, by załatwiać swoje sprawy albo odwiedzić rodzinę, liczył dni do jej powrotu. Ten blisko 60-letni mężczyzna na nowo odkrywał uroki małżeństwa i - jako człowiek mało rozmowny - z pewnością doceniał to, że ze swoją żoną rozumieją się bez słów.
Sławomir pisał, a żona realizowała się jako właścicielka manufaktury produkującej konfitury. Biznes ten zaczął działać w dość prozaicznych okolicznościach. Pani Mrożek przygotowywała przetwory na własny użytek, a z czasem zaczęła nimi obdarowywać swoich znajomych. Ci przekazywali je dalej i nagle okazało się, że jest zapotrzebowanie na tego typu wyroby. Dopuściła więc do spółki dwójkę swoich podwładnych, interes rozwijał się w szybkim tempie. Zdobyła lokalne uznanie, dostarczała produkty do kilku sklepów, a największym powodzeniem cieszyły się konfitury jabłkowe z masłem, cukrem i wódką.
Susana nigdy nie chciała być wyłącznie "panią pisarzową", toteż w Krakowie szybko znalazła zajęcie, które niemal całkowicie ją pochłonęło. Ponownie zaczęła realizować się kulinarnie, tym razem jednak zdecydowanie na większą skalę. Zaczęło się od zamieszczanych na łamach magazynu "Kuchnia" artykułów, które z czasem weszły do jej książki Meksyk od kuchni. Publikacja ta spotkała się z bardzo życzliwym przyjęciem i na efekty nie trzeba było długo czekać.
Niebawem została współwłaścicielką Taco Mexicano, następnie prowadziła restauracje Casa Susana i Wentzl oraz kawiarniocukiernię Słodki Wentzl. Osiągnęła sukces. Nie powiodło jej się jedynie z restauracją Szabla i Szklanka, która oferowała kuchnię węgierską. Konkurencja była jednak skuteczniejsza?
Pani Mrożek była osobą ambitną i samodzielną, nigdy jednak nie zapominała, że najważniejszą sprawą jest twórczość męża. Pomimo swojej niezależności dbała o niego i starała się, aby jego praca w żadnym wypadku nie doznawała uszczerbku.
Śmierć pisarza
W maju 2002 roku Mrożek doznał wylewu krwi do mózgu, którego skutkiem była afazja - utrata umiejętności posługiwania się mową. Sprawa wyglądała na beznadziejną, lekarze nie potrafili określić, kiedy stan chorego ulegnie poprawie i czy pisarz kiedykolwiek powróci do zdrowia. Udało mu się jednak wyzdrowieć i napisać książkę "Baltazar. Autobiografia". Mrożek uznał, że będzie to symbol jego zwycięskiej walki z chorobą i czytelnym sygnałem, iż można przezwyciężyć własne ograniczenia. W ten sposób dał nadzieję innym pacjentom i zainspirował terapeutów. Stał się żywym dowodem na to, że z afazją można wygrać.
Gdy na Nowy Rok 2013 przyjechała do Susany z Meksyku przyjaciółka Amparo Cejudo, pani Mrożek nie ukrywała przed nią swojego niepokoju. Powtarzała przerażona: - Amparito, czuję, że wkrótce mnie opuści. Przeczucia jej nie zawiodły - Sławomir Mrożek zmarł kilka miesięcy później, 15 sierpnia 2013 roku.
Pozostawił po sobie bogaty dorobek dramaturgiczny i prozatorski, ale też udowodnił, że poza pisaniem potrafił coś jeszcze - umiał się szczęśliwie żenić.
Fot. Materiały prasowe
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Żony bogów" wydanej przez Czerwone i Czarne.
Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!
Również Czesław Miłosz był dwukrotnie żonaty. Jego pierwsze małżeństwo, chociaż przetrwało wiele lat i przyniosło dwóch synów, nie uchodziło za specjalnie udane. Szczęśliwy był natomiast drugi związek, lecz niestety - znacznie młodsza żona zmarła niespodziewanie na dwa lata przed śmiercią poety.
To skomplikowane
Janina Dłuska pochodziła z ubogiej rodziny mieszkającej w podwarszawskim Wołominie. Była osobą o zdecydowanym charakterze i nie zamierzała dzielić biedy swoich rodziców. Znalazła zatrudnienie w dziale kadr Polskiego Radia, jednocześnie studiowała prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Nie wyczerpywało to jej aktywności życiowej - młoda, ambitna i energiczna kobieta obracała się również wśród młodych filmowców pozostających w opozycji do oficjalnej, skomercjalizowanej kinematografii. Zainteresowania Janiny znalazły odzwierciedlenie w jej życiu osobistym - poznała początkującego reżysera Eugeniusza Cękalskiego i w 1934 roku wyszła za niego za mąż.
Mąż Janiny uchodził za jednego z najzdolniejszych polskich dokumentalistów. Należał do współzałożycieli Stowarzyszenia Miłośników Filmu Artystycznego "Start", a jego film "Szkoda twoich łez, dziewczyno" był pierwszym polskim obrazem dźwiękowym. Małżeństwo nie należało jednak do specjalnie udanych, więc Janina zaczęła interesować się innymi mężczyznami. Na przełomie roku 1937 i 1938 w biurowcu Polskiego Radia poznała przybyłego niedawno z Wilna początkującego poetę Czesława Miłosza.
Najwyraźniej Cękalski nie był typem wyrozumiałego małżonka, a nieporozumienia z Janiną nie osłabiły jego męskiej ambicji. Miłosz obawiał się agresji z jego strony, zapewne niebezpodstawnie. Jednak znajomość z Janką angażowała go do tego stopnia, że nawet poświęcił dla niej pewne szanse na rozwój kariery zawodowej.
Ślub po latach
Janina i Czesław pobrali się dopiero w styczniu 1956 roku. Nigdy nie było żadnego rozwodu, nie zawarli też cywilnego małżeństwa w okupowanej Warszawie. Miłoszowie dotarli do Nowego Jorku pod koniec stycznia 1946 roku. Początkowo Czesław objął obowiązki attaché kulturalnego w miejscowym konsulacie, lecz niedługo później przeniesiono go do Waszyngtonu, gdzie został sekretarzem polskiej ambasady. Janka również nie zamierzała próżnować i podjęła pracę urzędniczki w oddziale Polskiej Agencji Prasowej. Janina, w odróżnieniu od swojego partnera, całkiem dobrze czuła się w Stanach Zjednoczonych. Cieszyła się, że mieszka w normalnym kraju, gdzie przestrzega się swobód obywatelskich, a komunistów chcących siłą obalić ustrój uważa się za przestępców. Nie miała wielkich wymagań, chciała spokojnie wychowywać dziecko, zapewnić mu jak najlepsze wykształcenie, a sama znaleźć czas na kino, książki czy wakacyjny wypoczynek. Pod koniec marca 1947 roku Janina urodziła syna, w styczniu 1951 roku na świat przyszedł drugi syn Janiny i Czesława, Peter. Poród był bardzo ciężki, ponownie konieczne okazało się cesarskie cięcie. Miłosz dostał telegram, w którym wzywano, by pilnie przyjechał za ocean, "jeżeli chce żonę zastać jeszcze przy życiu". Polskie władze odmówiły mu jednak zgody na wyjazd i wtedy przestał się wahać. Skontaktował się z Jerzym Giedroyciem, spakował swoje rzeczy i kilkanaście dni później opuścił ambasadę. Udał się do Maisons-Laffitte i niezwłocznie wystąpił o azyl polityczny.
Nie oznaczało to jednak połączenia z rodziną, Amerykanie odmówili bowiem Miłoszowi wizy, motywując to jego pracą dla polskiej dyplomacji. Uznany został za "kryptokomunistę" i nie mógł wjechać do USA. Natomiast wyczerpana Janka nie miała możliwości podróży do Francji z dwójką małych dzieci. Zobaczyli się dopiero po ponad dwu latach, a przez ten czas Janina musiała radzić sobie sama. Na domiar złego jej partner nie zawsze zachowywał się wobec niej lojalnie. Miłosz powoli dochodził do siebie, w czym niewątpliwie pomógł mu romans z Jeanne Hersch. Filozofka ze Szwajcarii szybko straciła dla niego głowę, a i on poczuł z nią silną więź.
Burze uczuciowe
Gdy Miłosz planował nowe życie u boku szwajcarskiej partnerki, Janka w USA starała się, aby Anthony nie zapomniał, jak wygląda jego ojciec - chłopiec miał dopiero cztery lata i nie widział go już od miesięcy, a w tym wieku wspomnienia błyskawicznie zacierają się w pamięci.
Na szczęście dla rodziny coś jednak zaczęło się psuć w związku Czesława z panią filozof. Być może Szwajcarka była zbyt zaborcza albo poecie brakowało jednak chłodnego praktycyzmu Janki. Wspólny wyjazd z Jeanne do Genewy po odbiór nagrody zamienił się w piekło i wtedy Miłosz zaczął rozważać możliwość sprowadzenia rodziny do Francji.
Janka wiedziała o wszystkim, ale zajęta codzienną walką o byt, starała się panować nad sobą. Pobierała skromne zasiłki od organizacji charytatywnych (o azyl w USA wystąpiła kilka dni po Miłoszu), mieszkała z dziećmi w domu znajomych. Chociaż przywykła już do Ameryki, to dla dobra synów zgodziła się na przyjazd do Francji. Romans partnera chciała puścić w niepamięć, jednak gdy w listach do niej Czesław użalał się nad losem porzuconej Jeanne i nad własnym poświęceniem, potrafiła odpowiedzieć mu z godnością.
- Kocham Cię (...). Czesław, liczę na to, że stworzymy pełny i wartościowy dom dla dzieci, że nie będzie żadnych bocznych spraw ani tragedii. Jeżeli mój przyjazd jest dla niej tragedią - to tę winę musisz wziąć na siebie. Dla mnie żadne sytuacje w rodzaju Dygatów czy podobnych - nie są do przyjęcia - czytamy w książce Andrzeja Franaszka "Miłosz. Biografia".
Poeta ugiął się i zaaprobował warunki żony. Oficjalnym potwierdzeniem ich pogodzenia stał się wspomniany ślub kościelny, który usankcjonował ich wieloletni związek.
Duże poświęcenie
Na co dzień jednak nie zawsze było tak wspaniale, bo prowadzenie domu i wychowywanie dzieci całkowicie absorbowało Janinę. Stale przemęczona i zdenerwowana, często miała poczucie, że marnuje życie. Właściwie nigdy nie miała czasu na lekturę czy film, a mąż jeszcze wymagał od niej, aby pełniła rolę jego asystentki. Przepisywała na maszynie jego utwory, musiała też znaleźć czas na dyskusje o jego twórczości. Powoli narastała w niej frustracja, coraz bardziej nienawidziła świata literackiego i marzyła o zwykłym, normalnym życiu.
Miłosz najwyraźniej nie rozumiał problemów żony, którą w listach do znajomych nazywał "kłopotnikiem". Ironicznie twierdził, że partnerka "nosi brzemię trosk o kotlecik, o buty dla dzieci, o odkurzanie, o kuchnię". Z niedomówień Czesława można się zresztą domyślać, że z powodu jej frustracji nieraz wybuchały pomiędzy małżonkami awantury, bo przemęczona Janka nie potrafiła już zapanować nad sobą. Tym bardziej że musiała dbać nawet o bardziej męskie sprawy, takie jak okresowa wymiana oleju w silniku samochodu czy podładowanie akumulatora, o czym mąż poeta w ogóle nie raczył pamiętać.
Kolejne problemy
Problemy psychiczne Petera zbiegły się w czasie z chorobą Janki. Żona poety od dawna uskarżała się na bóle w nogach, ostatecznie lekarze zdiagnozowali u niej nowotwór kręgosłupa. Wprawdzie operacja się powiodła, ale Janka nigdy nie odzyskała już dawnej sprawności. Większość czasu spędzała w łóżku, poruszała się z trudem za pomocą lasek lub balkonika. Leczenie i rehabilitacja były bardzo kosztowne, więc Miłosz, który w tamtym czasie był już na emeryturze, ponownie podjął pracę na uniwersytecie.
Janina Miłosz odeszła 17 kwietnia 1986 roku i została pochowana na miejscowym Sunset View Cemetery. Po pogrzebie małżonek poświęcił zmarłej jeden ze swoich najbardziej poruszających wierszy:
Kochałem ją, nie wiedząc, kim była naprawdę.
Zadawałem jej ból, goniąc za moją ułudą.
Zdradzałem ją z kobietami, jej jednej wierny.
Zaznaliśmy wiele szczęścia i wiele nieszczęścia.
Rozłąki, cudownych ocaleń. A tutaj ten popiół.
I morze bijące o brzegi, kiedy idę pustą aleją.
I morze bijące o brzegi. I uniwersalność doświadczenia.
Carol - wielka miłość
Na pierwszy rzut oka Czesława Miłosza i Carol Thigpen niemal nic nie mogło łączyć, a wszystko dzieliło. Ona nie miała żadnych związków z Polską, była protestantką i pochodziła z zamożnej rodziny z białego Południa (jej dziadek posiadał jeszcze niewolników). Specjalizowała się w historii edukacji i nigdy nie czytała utworów Miłosza. W chwili ich poznania pełniła funkcję dziekana do spraw studenckich na uniwersytecie w Atlancie. Różnica wieku wynosiła 33 lata.
Poznali się jeszcze w czasach związku Czesława z jej przyjaciółką, Ewą. Thigpen zaprosiła wtedy Miłosza na wieczór autorski na swojej uczelni. Nie wiemy, kiedy zaczął się ich romans, gdyż oboje byli bardzo dyskretni. Zapewne stało się to po zakończeniu związku poety z Ewą, ale niewykluczone, że dopiero po śmierci Janki.
Fot. Mieczysław Michalak / AG
Przed ślubem byli z sobą przez kilka lat, dużo wówczas podróżowali po świecie. Carol przekonała się, że Czesław "jest dość łatwy we współżyciu", a ta jej opinia zaskakiwała znajomych poety. Wydaje się jednak, że tak było naprawdę i że to właśnie ona odmieniła życie Miłosza i jego samego.
Wkrótce po ślubie Miłoszowie zaczęli regularnie odwiedzać Kraków i spędzali w nim kilka miesięcy w roku. Poeta otrzymał honorowe obywatelstwo miasta oraz mieszkanie w kamienicy przy ulicy Bogusławskiego, które po kilku latach wykupił na własność.
Carol pozytywnie zaskoczyła męża i przyjaciół, gdyż doskonale odnalazła się pod Wawelem. Jej energia życiowa i humor były wręcz niespożyte, szybko też została zaakceptowana przez miejscowe środowisko.
Wulkan energii
Była entuzjastyczną czytelniczką dzieł męża, chociaż czasami potrafiła okazać swój krytycyzm. Tłumaczyła jego utwory na angielski, przygotowywała antologie, pilnowała umów wydawniczych, spierała się z grafikami o okładki. A przede wszystkim była oddaną żoną, kucharką, gospodynią i pielęgniarką. Poeta nie mógł sobie wyobrazić lepszej towarzyszki w ostatnich latach swojego życia.
Niestety los okazał się przewrotny, bo Carol nagle zapadła na zdrowiu, a lekarze w Krakowie nie mogli dojść przyczyny jej problemów. Wobec tego wysłano ją do San Francisco i dopiero tam zdiagnozowano zaawansowaną chorobę nowotworową. Miłosz dostał wiadomość, że jeżeli chce się pożegnać z żoną, to powinien się spieszyć.
Śmierć drugiej małżonki była jednocześnie wyrokiem na Miłosza. Odejście Carol pozbawiło go wszystkich sił żywotnych. Dotychczas w walce ze starością wspomagał poetę optymizm żony - teraz go zabrakło. Odeszli już wszyscy przyjaciele z czasów młodości, a ostatni z nich, Jerzy Turowicz, zmarł w 1999 roku. Nie żyli też emigracyjni znajomi pana Czesława: Hertz, Czapski, Jeleński, a dwa lata przed Carol odszedł Jerzy Giedroyc. Miłosz przeżył ich wszystkich, ale śmierć żony była zerwaniem ostatnich więzów łączących go z tym światem. Wprawdzie utrzymywał kontakt z synami, cieszył się z narodzin prawnuka i z jego wizyty w Krakowie, ale to był jednak inny świat. Potomkowie żyli w Ameryce, a on pozostawał pod Wawelem. I nie było przy nim ukochanej Carol. Czesław Miłosz zmarł niemal dokładnie w dwa lata po śmierci swej drugiej żony, 14 sierpnia 2004 roku.
Fot. Materiały prasowe
Cytowane fragmenty pochodzą z książki Sławomira Kopra "Żony bogów" wydanej przez Czerwone i Czarne.