Dziś quad i tablet, kiedyś rower Wigry i bielizna nonajron. Co dostawaliśmy na komunię 20, 30 i 40 lat temu?

Od wielu lat komunia to nie tylko religijna uroczystość, lecz także okazja do hucznych, rodzinnych imprez. Dla dzieci ważniejsze od duchowego przeżycia są oczywiście prezenty. Zaproszeni goście prześcigają się w wymyślnych i drogich upominkach. Nas cieszył rower i zegarek Czajka. Pamiętacie? Przypominamy najpopularniejsze komunijne prezenty ostatnich kilku dekad.
Stylizacje komunijne bardzo się zmieniły! Stylizacje komunijne bardzo się zmieniły! fot. archiwum redakcji

Anna, komunia w 1975 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Hitem wśród prezentów były wtedy zegarki - dostałam taki na grubym pasku z płótna - i rowery - składaki - ja dostałam czerwoną Wigry. Oprócz tego dostałam sukienki i bieliznę nonajron.

Pamiętam, że goście musieli cierpliwie czekać pod kościołem aż dziecko zje pokomunijny, składkowy posiłek - kanapkę z szynką i ogórkiem kwaszonym, pączka - i wypije słomkową herbatę, tak słodką, że przypominającą raczej herbaciany syrop. O kaloriach nikt wtedy nie mówił. Taki zwyczaj był wszędzie.

W domu stół oczywiście uginał się od jedzenia. Nikogo nie dziwił alkohol na przyjęciach komunijnych. Dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych zbierano słynne podpisy rodziców i wymuszono zakaz podawania alkoholu.

Anna, komunia w 1976 rokufot. archiwum redakcji

Dellfina, komunia w 1983 roku Dellfina, komunia w 1983 roku fot. materiały redakcji

Dellfina, komunia 1983 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Moja komunia była bardzo rodzinna. Przyszli wszyscy, ciocie, babcie, dziadkowie, kuzynki, wujkowie... I te 20 osób jakoś spokojnie zmieściło się do naszego M2. Dziś nie do pomyślenia.

Sukienkę miałam prościutką, szytą na miarę przez mamę przyjaciółki. Najważniejsze było to, żeby wszystkie dziewczynki miały takie same kiecki. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie... papiloty. Mimo całonocnego kręcenia moje włosy wyprostowały się już w drodze do kościoła. To był dla mnie dramat!

Prezenty nie były wtedy tak ważne, jak dzisiaj. Były gdzieś na marginesie. Pamiętam, że od chrzestnej dostałam srebrny medalik z "Bozią" na łańcuszku, a od chrzestnego rosyjski zegarek Czajka. Niestety wbrew temu, co było na nim napisane okazał się nie być wodoodporny. Ups.

Dellfina, komunia w 1983 rokufot. materiały redakcji

Ola, komunia w 1986 roku Ola, komunia w 1986 roku fot. archiwum redakcji

Ola, komunia w 1986 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Z komunii pamiętam trzy rzeczy: spowiedź, sesję zdjęciową w domu oraz sukienkę jednej z dziewczynek. Spowiedź strasznie przeżyłam, bo nie potrafiłam się nauczyć tych wszystkich formułek, grzechów zbyt wielu w moim odczuciu nie miałam, a idea opowiadania o sobie obcemu mężczyźnie już wtedy średnio mi się podobała. Ale spowiedź zaliczyłam.

Później skusiłam się jeszcze tylko na dwie spowiedzi, z których jedna była naprawdę oczyszczająca i taka, jak sobie wyobrażałam, że być powinna.

Sesja komunijna to wspólne dzieło mojej mamy i jej siostry, czyli mojej matki chrzestnej, która na tę okazję przybyła z dalekiej Kanady. Ciotka mnie wymalowała (róż na policzkach, błyszczyk na ustach i nieco tuszu na rzęsach), upozowała - komoda, krzesło, taca i wazon widniejące na zdjęciu wcale nie znalazły się tam przypadkowo.

Miałam na sobie sukienkę po Ainarze, Hiszpance, z którą się w dzieciństwie przyjaźniłam. W zestawie był jeszcze krótki różowy sweterek oraz różowa spinka. Mama dokupiła rajstopy i buty - te ostatnie były wyjątkowo problematyczne, ale ostatecznie się udało. Miałam je na nogach raz i ponownego założenia stanowczo odmówiłam.

Ostatnią rzeczą, która zapamiętałam była wspomniana suknia koleżanki. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Była jak do ślubu. Na drucianym kole, z haftami i ozdobnymi dżetami. Dziewczynka miała loki od fryzjera, stroik z woalką i rękawiczki. Szał ciał!

To może przykre, ale kompletnie nie pamiętam, co dostałam w prezencie. Zapewne medalik na łańcuszku i buziaka w policzek. Nie pamiętam także, żeby to było jakieś wybitne święto w mojej rodzinie. Znając moich bliskich, opędzili temat wielodaniowym obiadem w najbliższym gronie. Znając życie, ciocia z Kanady sypnęła walutą, ale na co ona poszła? Nie pamiętam. Moje wszelkie marzenia z dzieciństwa nie były jakoś specjalnie wygórowane. Pamiętam, że największym skarbem były dla mnie cienkie rajstopy w rzucik w winogrona, gumki do włosów z Hello Kitty oraz katalog domu wysyłkowego z Kanady.

Ola, komunia w 1986 rokufot. archiwum redakcji

Paulina, komunia w 1994 roku Paulina, komunia w 1994 roku fot. archiwum redakcji

Paulina, komunia w 1994 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Z komunii pamiętam przede wszystkim przygotowania. To, jak wiele kosztowało mnie nauczenie się tych wszystkich modlitw, tekstów spowiedzi... I te wszystkie rozmowy sprawdzające wiedzę u księdza - co za stres i koszmar! Pamiętam powtarzające się kłótnie z mama, bo nie chciałam się tego wszystkiego uczyć. Jak ja dużo przepłakałam przez to!

Miłym wspomnieniem jest za to spęd rodzinny u nas w domu. Na tę okazję została zakupiona zastawa, a mama gotowała dwa dni, aby przyjąć i nakarmić wszystkich - około 20 osób. Było łączenie dwóch stołów, żeby wszyscy mieli gdzie usiąść. Teraz nikt sobie takimi rzeczami głowy nie zawraca - idzie do knajpy i z głowy.

No i najważniejsze dla dziecka - prezenty. Dostałam wymarzone rolki - białe z różowymi sznurówkami, jakaś drobną biżuterię i pieniądze, za które rodzice kupili mi czarno-białą meblościankę do pokoju. Zdaje się, że to była równowartość około 700 zł. Dziś takie prezenty to totalny syf, bo kto dostaje meble do pokoju?!

Paulina, komunia w 1994 rokufot. archiwum redakcji

Natalia, komunia w 1995 roku Natalia, komunia w 1995 roku fot. archiwum redakcji

Natalia, komunia w 1995 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Na mojej komunii spektakularnych podarków niestety nie było. Rower już miałam, a komputer mieścił się wówczas w kategorii luksusów. Wydaje mi się zresztą, że tamtych czasach do komunii nie podchodziło się aż tak materialistycznie. Pamiętam tylko, że zupełnie nie ucieszyłam się z naręcza złotych medalików i łańcuszków przyniesionych przez rodzinę. Na co dziecku te złote "Maryjki"?

Najcieplej przyjęłam studolarówkę od przyjaciela rodziców. To były moje pierwsze "prawdziwe" pieniądze. Dostałam też coś cudownego - grę planszową "Król Lew". Gra była super, miała mnóstwo gadżetów. Było to w szczycie popularności ostatniego świetnego filmu Disneya. Przez całe przyjęcie komunijne próbowałam wywabić gości od stołu, żeby ktoś ze mną wreszcie pograł!

Natalia, komunia w 1995 rokufot. archiwum redakcji

Paulina, komunia w 1997 roku Paulina, komunia w 1997 roku fot. archiwum redakcji

Paulina, komunia w 1997 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Nie chodziłam do szkoły podstawowej w moim rodzinnym mieście. Nie przystępowałam więc do komunii razem z klasą, tylko z dziećmi ze swojej parafii. Była to dla mnie niemalże trauma. Wyrwana ze swojego naturalnego środowiska, wśród obcych dzieci. Zawsze o mnie zapominano - ksiądz nie pamiętał, że w tym rzędzie stoję jeszcze ja, katechetka nie pamiętała o mnie podczas rozdzielania wierszyków i modlitw. Wszystkie dzieci miały jakiś "występ" podczas uroczystości, więc chciałam i ja.

Skończyło się to tak, że razem z rodzicami witałam gości przed kościołem, jeszcze przed mszą. Mój tata nie był oczywiście zachwycony tym pomysłem. Nieodpartą chęć do wystąpień publicznych w młodzieńczym wieku odziedziczyłam chyba po mamie. To właśnie ona uratowała sytuację i razem ze mną wdzięczyła się przed kościołem.

Pamiętam, że byłam bardzo dumna z siebie, bo... lansowałam trendy w modzie komunijnej w mojej parafii. Chodziło o wianek. Wszystkie dziewczynki miały sztuczne, a nosiłam żywe stokrotki. Następnego dnia, podczas obchodów białego tygodnia, już kilka innych dziewczynek miało żywe kwiaty we włosach. Ale ja byłam pierwsza!

Sukienkę miałam oczywiście tak jak wszystkie dziewczynki wtedy - w stylu panny młodej. Im więcej się świeciło, im więcej było gipiury czy tiulu, tym lepiej. Uparłam się, żeby jeszcze wzbogacić całą tę stylizację o rękawiczki. Takie aż do łokcia, zakładane na palec.

Komunia była oczywiście w domu. Nikt nie robił wtedy przyjęć w restauracjach. Pamiętam, jak tata pożyczał stoły, ławy i krzesła po sąsiadach. Jeden z tych użyczonych mebli bardzo porysował parkiet. Do dzisiaj są ślady na klepce.

Marzeniem wszystkich dzieci wtedy był rower - góral z przerzutkami. Taki prezent chciałam też ja. Niestety oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Rower, owszem, dostałam. Był to jednak składak. Ładny, różowy, z przerzutkami, ale składak. Pamiętam moje wielkie rozczarowaniem, jak go zobaczyłam. Nigdy na nim nie jeździłam. Trochę z przekory, trochę dlatego, że się wstydziłam pokazać z takim rowerem na placu zabaw. Dzieci są okrutne, wolałam uniknąć przykrych komentarzy.

Inne prezenty były już trafione. Za pieniądze od gości rodzice kupili mi meble do pokoju. Sama je wybierałam. Były szaro-białe i towarzyszyły mi przez wiele lat. Do tego rodzice pozwolili mi wybrać różowe mebelki dla lalek Barbie. Całą jedną półkę w nowym regale przeznaczyłam na "pokój" dla lalek. I najlepszy prezent - obrotowy fotel. Był wściekle niebieski, pasował do nowych mebli. Potrafiłam się na nim kręcić godzinami.

Paulina, komunia w 1997 rokufot. archiwum redakcji

Marek, komunia w 1999 roku Marek, komunia w 1999 roku fot. archiwum redakcji

Marek, komunia w 1999 roku

Kobieca strona Gazeta.pl - Polub nas!

Moje wspomnienia z komunii? Okropnie wtedy lało i było mi niedobrze, bo trzeba było przyjąć Jezuska na czczo. Nie wiem, w zasadzie dlaczego. Dużo stresu. Katechetka wciąż nas strofowała, a my, jak to dzieci, nie rozumieliśmy o co chodzi ze wstąpieniem do wspólnoty czy najważniejszym dniu w życiu. Takie rzeczy są dla małego dziecka abstrakcją. Na dodatek, ponieważ byłem okrągłym chłopcem, miałem problem ze spodniami. Z dopasowaniem spodni.

Sama komunia była w jakiejś wynajętej restauracji. Na obiad była kaczka z żurawiną plus frytki dla mnie! Pamiętam to dobrze, bo to był pierwszy raz, kiedy jadłem pieczoną kaczkę.

Dostałem mnóstwo świetnych rzeczy. Przede wszystkim mandolinę. To dziwny prezent dla dziecka, ale dla mnie trafiony w dziesiątkę - chodziłem do klasy muzycznej. Dostałem ją od wujka, który kiedyś grał. Wtedy nowa mandolina kosztowała około 400 złotych.

Oprócz tego dostałem aparat fotograficzny od chrzestnego. Nie zrobiłem nim nawet jednego zdjęcia. Nawet nie wiem, co się z nim stało. Dostałem jeszcze 50 dolarów, wtedy równowartość około 400 zł i klocki lego - najlepszy prezent. Uwielbiałem je jako mały chłopiec. I prezent, o którym wszyscy wtedy marzyli - boomboxa. To był wypas! Z najdziwniejszych rzeczy, które dostałem - posrebrzany ryngraf ze św. Janem Chrzcicielem. Taki rodzaj medalionu. To zostawię bez komentarza.

Marek, komunia w 1999 rokufot. archiwum redakcji

Więcej o: