"Do zobaczenia za tydzień - jak dożyjemy" - w Dniu Nauczyciela wspominamy w anegdotach naszych belfrów

14 października świętujemy Dzień Nauczyciela. W szkole i pod opieką kadry pedagogicznej prawdziwi długodystansowcy spędzają nawet 20 lat. Wspomnienia mamy różne, ale dzisiaj skoncentrowaliśmy się na tych pozytywnych. Ciału pedagogicznemu życzymy zaś jak najlepszej formy!
Dzień Nauczyciela w anegdotach Dzień Nauczyciela w anegdotach Fot. curtis_perry/Flickr.com/CC BY-NC-SA 2.0

"Do zobaczenia za tydzień - jak dożyjemy" - w Dniu Nauczyciela wspominamy w anegdotach naszych belfrów

14 października świętujemy Dzień Nauczyciela. W szkole i pod opieką kadry pedagogicznej prawdziwi długodystansowcy spędzają nawet 20 lat. Wspomnienia mamy różne, ale dzisiaj skoncentrowaliśmy się na tych pozytywnych. Ciału pedagogicznemu życzymy zaś jak najlepszej formy!

Monty Python geografii

Aleksandra, rocznik '78: - Pamiętam, że moja nauczycielka od geografii, pani Alina, wyglądała jak Margaret Thatcher. Miała podobną, mocno utrwaloną fryzurę, lubiła ubierać się w tonacji błękitnej i zawsze miała buty na niewysokim słupku. Od byłej premier Wielkiej Brytanii odróżniał ją słaby wzrok - nosiła okulary z mocnymi szkłami.

Odkąd pamiętam każdą lekcję kończyła tymi samymi słowami - nieważne, czy miała lekcje z dziećmi z klasy czwartej, czy podlotkami z klasy ósmej. - Do zobaczenia za tydzień! Jak dożyjemy... Po latach doceniłam jej montypythonowski humor i wprowadziłam to powiedzonko do swojego kanonu pożegnań.

Nauczyciele w anegdotach Nauczyciele w anegdotach Fot. BostonBill/Flickr.com/CC BY-NC-SA 2.0

Chyba to się okręt na morzu

Olga, rocznik '80: - Okazało się, ze większość tekstów, jakie (cudem!) zapamiętałam z LO, wymagałaby tylu dodatkowych wyjaśnień i przypisów, że cały dowcip by się gdzieś zagubił. Z pomocą przyszedł kumpel z klasy, który przypomniał sobie naszą profesor od chemii, wzdychającą, że "pewnym nie można być niczego, pewna jest tylko śmierć". Ta filozofia nie przeszkadzała jej w egzekwowaniu od nas wiedzy, której musieliśmy być pewni.

via GIPHY

Na innym biegunie stała moja matematyczka z podstawówki, która z kolei zawsze podkreślała, ze "'Chyba' to się okręt na morzu" - my mieliśmy wiedzieć na pewno. Nieprzypadkowo to matematyka jest królową nauk.

Nauczyciele w anegdotach Nauczyciele w anegdotach Fot. monica arellano-ongpin/Flickr.com/CC BY 2.0

Łacina na wesoło

Joanna, rocznik '79: - Moje wspomnienie z czasów szkolnych to lekcje łaciny. Chodziłam do bardzo starego liceum z tradycjami. Zabytkowy budynek, klasa o profilu humanistycznym, w tym obowiązkowy język łaciński.
Za każdy razem, kiedy kończyła się lekcja, chwilę przed dzwonkiem wstawaliśmy całą klasą i żegnaliśmy się z nauczycielką słowami: "Vale magistra" co można z łaciny przetłumaczyć jako: "Żegnaj (do widzenia), nauczycielko". Bardzo nas to wówczas śmieszyło. 
Ta sama nauczycielka od łaciny często udzielała uczennicom porad, jak wybierać męża. Miała prostą radę: - Przede wszystkim mąż musi mieć poczucie humoru i nie może być sknerą. Im dłużej żyję, tym bardziej widzę, że magistra miała rację. Wtedy oczywiście też się z tego śmiałyśmy.

Anegdoty na Dzień Nauczyciela Anegdoty na Dzień Nauczyciela Fot. fabonthemoon/flickr.com/CC BY-NC-SA 2.0

Ból istnienia

Anna, rocznik '81: Nagrodę za najlepszy tekst nauczycielski, przyznałabym wuefiście-romantykowi z mojego liceum. Kumpel wspominał, że na wpół żywym z wysiłku chłopakom sprzedawał zawsze sentencję "wszystko, co piękne, w bólu się rodzi". Amen sorze, amen.

Ps. Nie moja klasa, nie moja szkoła, ale moje miasto: w jednym z techników anglista na tekst, że "ale sorze została już tylko minuuuuta", miał odpowiadać "w minutę można wiele zrobić - dziecko na przykład". I spokojnie kontynuował wykład.

Anegdoty o nauczycielach Anegdoty o nauczycielach Fot. o.lila/Flickr.com/CC BY-NC-SA 2.0

Grzech bycia nową

Ewa, rocznik ?82: - Moja licealna nauczycielka od języka niemieckiego nie miała z nami łatwo. Przyszła na miejsce dojrzałej, doświadczonej (i rzecz jasna, srogiej) nauczycielki, starej wygi, która uśmiechała się tylko raz na semestr i nikt nie potrafił odgadnąć, dlaczego.

Zaś ta nowa była świeża, po studiach, nieprzyzwyczajona i nieprzygotowana na młodzież w okresie dojrzewania.

Do tego lekko sepleniła, miała na nazwisko Pchełka, nosiła za duże żakiety, które miały chyba dodać jej autorytetu iiiii BYŁA NOWA.

To wystarczy, żeby nie mieć łatwo. Próbowała walczyć z naszą młodocianą hołotą poczuciem humoru (na szczęście je miała), zawalaniem nas pracą domową w ilościach nienormatywnych i "Się, bitte, still!" cedzonym przez zęby, gdy było za głośno.

Było 1:0 dla niej, kiedy którąś z rzędu klasówką spacyfikowała nas, mówiąc: "GERMANIZACJA!" Niczego więcej nie potrzebowaliśmy.

Piękną polszczyzną go

W tym samym liceum mieliśmy też ostrą matematyczkę, panią Czerepak. Uwielbiała zwracać się do dziewczyn nazwiskiem z dołączonym -ówna. Kołodziejówna, Pachlówna, Dziurdziówna? O tym, że nie była na pewno humanistką, niech świadczy fakt, że wywoływała z ławki też dziewczynę o nazwisku Makówka - Makówkówna!

Błysk i przebłysk

I na koniec jeszcze biolożka, która odpytywała klasowego rozśmieszacza z budowy komórek, mitochondriów i tak dalej. Gdy ten na pytanie, co to jest kutikula, odpowiedział, stękając, grając pauzą oraz wijąc się z braku pojęcia, że "to jest takaaaaa, KULA KUTII!", profesorka mogła tylko odpowiedzieć, westchnąwszy: "daj-Sia. ła-Pa".

Anegdoty o nauczycielach Anegdoty o nauczycielach Fot. Fardin/Flickr.com/CC BY-NC 2.0

Basiu, ja się z twoją córką ożenię

Marek, rocznik '54: Moją szkołą średnią było pięcioletnie technikum. W tego typu szkołach, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, pracowali nauczyciele z wykształceniem pedagogicznym ale także ludzie bez takiego przygotowania za to specjaliści w różnych dziedzinach, potrzebnych przyszłym technikom.

Dobrze pamiętam, choć niezbyt miło wspominam, lekcje mechaniki i rysunku technicznego. Nasz wykładowca traktował uczniów bardzo surowo. Na przykład nie tolerował zbyt długich włosów u chłopaków. Stawał przed wejściem do sali, a my pojedynczo przed nim defilowaliśmy. Jeśli uznawał, że ktoś miał zbyt bujną czuprynę, nie wpuszczał go na zajęcia i w dzienniku wpisywał nieusprawiedliwioną nieobecność.

via GIPHY

Zazwyczaj bardzo krótko trwało u niego odczytywanie wyników kartkówek. Wymieniał bowiem tylko tych, którzy zaliczyli je choćby na trójkę z dwoma minusami. Na dwóje szkoda było czasu i gardła pana profesora. Ale zdarzali się też nauczyciele bardzo mili, wyrozumiali, o gołębim sercu.

Pani, która uczyła nas rosyjskiego nie miała łatwego zadania, bo ten przedmiot przez większość z nas był traktowany po macoszemu. Prym w nieznajomości tego pięknego języka wiódł mój kolega, który wszakże podczas wystawiania ocen semestralnych domagał się co najmniej czwórki.

Gdy pani Basia miała zamiar postawić mu dwójkę, delikatnie wyjmował długopis z jej dłoni i żarliwie przekonywał, że zasługuje na znacznie więcej. A przede wszystkim zapewniał, że wkrótce ożeni się z jej córką. Przypuszczam, że wybierała mniejsze zło i dlatego zdołał szkołę skończyć.

A Wy? Jakie - dobre - wspomnienia macie?

Więcej o: