Zdarzają się codziennie - na ulicy, w zatłoczonym autobusie, w sklepie. Sytuacje, gdy komuś dzieje się krzywda i często czujemy, że trzeba zareagować, ale nie wiemy jak lub się boimy. Co zrobić, by pomóc, ale się nie narazić? Czy w ogóle reagować? Zapytaliśmy psychologów społecznych.
Dzieje się coś złego, a my nie reagujemy. Dla psychologów nasza bierność jest uzasadniona i ma swoje nazwy: "rozproszona odpowiedzialność" i "kumulacja ignorancji". W przypadku pierwszym czujemy, że ktoś inny powinien zareagować, w drugim dochodzimy do wniosku, że skoro inni nie reagują, to widać osoba atakowana rzeczywiście zachowuje się źle. Jak powinniśmy reagować, widząc np. przemoc? I czy w ogóle reagować?
Zapytaliśmy o to specjalistów najlepiej znających mechanizmy rządzące psychologią i socjologią - psychologów społecznych. Czy tak typowy dla Polaków mentorski ton, rzucanie inwektywami i szybka eskalacja przemocy to dobre wyjście? Kilka rad może zaskoczyć, ale wszystkie warto wziąć sobie do serca i zastosować przy pierwszej nadarzającej się okazji - której oczywiście nikomu nie życzymy.
ZOBACZ WSZYSTKIE SYTUACJE I ZALECANE PRZEZ EKSPERTÓW REAKCJE
Jolanta Zmarzlik, terapeuta dziecięcy z Uniwersytetu SWPS: - W takiej sytuacji nie mamy wiele możliwości - matki nie "wychowamy" w tym pełnym napięcia momencie, w którym ona kipi złością. To zły moment na zmianę jej nastawienia, a dobry na zatrzymanie się i refleksję. Powinniśmy przerwać przemoc, wkraczając w sytuację.
Interweniując, musimy być świadomi, że agresja matki przejdzie z dziecka na nas. Nie mówimy kobiecie, że jest złą, wyrodną matką. Mówimy, że rozumiemy, że każdy rodzic bywa czasami doprowadzony do ostateczności, że sami miewamy takie sytuacje, kiedy jesteśmy na skraju, ale lepiej znaleźć inne sposoby.
Dodajemy, że w polskim prawie jest zapis o zakazie bicia dzieci, i że warto zasięgnąć porady u specjalisty, można poszukać wsparcia i profesjonalnej pomocy. Że na nas najlepiej działa liczenie do 10, że lepiej się uspokoić, a nie odreagowywać na dziecku. Że jeśli potrzebuje pomocy, to pomożemy ją jej znaleźć.
Jacek: - Byłem ostatnio z dziewczyną w pizzerii. Wszystkie stoliki zajęte, przy sąsiednim siedziała para z kilkuletnim dzieckiem. Oni zajęci głośną rozmową, średnio zwracali uwagę na dziecko. A to było nieznośne - waliło sztućcami w talerz, piszczało, płakało, gdy matka nie chciała mu czegoś dać z torebki. W którymś momencie chłopiec zsunął ze stołu miseczkę z sosem pomidorowym, który rozbił się na podłodze i pobrudził jasne buty mojej dziewczyny.
Odwróciłem się do nich wściekły, prosząc, żeby zwracali większą uwagę na dziecko. Na to tatuś na mnie naskoczył, że dziecko nie moje, więc sprawa też nie i żebym nie był taki rycerz. Nie było z nim żadnej rozmowy. Jak należało to załatwić?
Patrycja Rzepecka, psycholog dziecięcy z Akademickiego Centrum Psychoterapii i Rozwoju Uniwersytetu SWPS: - Rodzice mają różne strategie wychowywania dzieci, najlepiej z własnego doświadczenia wiedzą, co działa, a co nie działa na ich potomstwo. Być może, w opisanej powyżej sytuacji, brak reakcji na zachowanie dziecka było ich celowym działaniem.
Czy mamy prawo reagować? Mamy. Najważniejsze - jak. Jeśli zrobimy to z troską, zainteresowaniem, a nie oceniając i atakując, mamy szansę na sukces.
Przede wszystkim zaczęłabym od wzięcia pod uwagę tego, że nie mamy pełnego wglądu w sytuację. Może dziecko jest wyjątkowo trudne, może rodzice są na ostatnich nogach. Może na własny sposób rozgrywają między sobą a dzieckiem emocje. Na pewno krytyka, ocena, gromienie spojrzeniem, atakujący ton nie przyniosą oczekiwanych rezultatów. Na atak - w reakcji obronnej - rodzic odpowie atakiem.
Można rodzicom albo nawet dziecku bezpośrednio miłym i zachęcającym tonem zasugerować: "Chyba się nudzisz, co?". Być może rodzice się zreflektują i zajmą jakoś dziecko. Jeśli jest w nas gotowość i mamy warunki, możemy powiedzieć: "Może poprosimy panią o kredki i kartkę i coś dla mnie narysujesz". Pytanie, czy jest w nas chęć pomocy i rozegrania tej sytuacji inaczej niż poprzez wyrażenie niezadowolenia.
Rodzice może się wtedy otworzą, powiedzą, że "jest ciężko, a na takiej małej przestrzeni trudno zapanować nad ekspresją dziecka". I wyjdziemy z tej sytuacji: oni uspokojeni, a my niezdenerwowani.
Asia: - Siedzieliśmy w autobusie. Przy kasowniku stał młody ciemnoskóry mężczyzna i rozmawiał cicho przez telefon. Nie były to godziny szczytu, więc w autobusie raczej luźno. Na kolejnym przystanku wsiedli dwaj młodzi, lekko zataczający się mężczyźni.
Przechodząc koło czarnoskórego mężczyzny, specjalnie potrącili go ramieniem. Jeden z nich odwrócił się i zaczął go obrażać, wyzywając go od "asfaltów, bambusów, brudasów, czarnuchów". Ewidentnie szli na konfrontację. Co zrobić w takiej sytuacji?
Dr Bogdan Lach, psycholog śledczy z Uniwersytetu SWPS w Katowicach:
- Trudno jednoznacznie podawać scenariusze zachowań. Trzeba wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności: porę dnia, liczbę i wiek współpasażerów, stan, w jakim jest agresor, zachowanie kierowcy, obecność monitoringu. Inaczej zachowamy się, jeśli jedziemy pustym autobusem w środku nocy, a inaczej w dzień.
W takiej sytuacji ludzie nie są skłonni do pomocy - także ze względu na znieczulicę, na którą nakłada się brak tolerancji. Nie reagujemy, bo wydaje nam się, że ten umięśniony chłopak, który siedzi dwa siedzenia dalej, będzie się lepiej nadawał do udzielenia pomocy niż my.
W tym wypadku najlepiej, jeśli osoba atakowana zwróci się konkretnie o pomoc i indywidualnie wybierze kogoś z tłumu - kierując się swoją intuicją. W takich sytuacjach najlepszy będzie komunikat: - Pan w płaszczu, proszę pana o pomoc.
Jeśli jedna osoba odmówi, należy zwrócić się do kolejnej. Ważne jest indywidualne oznaczenie osoby, do której się zwracamy, a której przecież nie znamy. Możemy ją wybrać poprzez wskazywanie elementów ubrania lub cech zewnętrznych.
W autobusie to kierowca jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo pasażerów, pojazdy mają monitoring, a prowadzący je możliwość zgłoszenia problemu odpowiednim służbom. My także - nie angażując się w sytuację osobiście - możemy zadzwonić pod bezpłatny numer 112 i zgłosić problem, wskazując numer autobusu, którym się poruszamy.
Nie powinniśmy takich incydentów ignorować, ale musimy także pamiętać o granicach własnego bezpieczeństwa. Interwencja, gdy agresor jest pod wpływem środków odurzających lub alkoholu, może skończyć się dla osoby o dobrych intencjach tragicznie. Jeśli chcemy wkroczyć, musimy sobie zapewnić wsparcie - np. osoby, która będzie w tym czasie rozmawiała z policyjnym dyspozytorem.
W komunikacie stanowczo, ale kulturalnie i asertywnie poprosić o zaprzestanie niestosownych działań przez osobę agresywną. - Proszę przestać zachowywać się w ten sposób. Nie akceptuję tego, co pan robi. Widzimy pana, poza tym wszystko nagrywa monitoring i została już powiadomiona policja - takie komunikaty powinniśmy przekazać nieodpowiednio zachowującej się osobie.
Luiza: - Młody chłopak i dziewczyna stali na przystanku tramwajowym. Ona się do niego przytulała, próbowała całować, on był raczej nieczuły na to wszystko. Nagle zaczęli się kłócić. On ją odepchnął i nazwał "tłustą krową" i "głupią k...rwą".
Na to ona zaczęła przepraszać, ale chyba to go tylko bardziej wściekło, bo wykręcił jej rękę. Dziewczyna zaczęła płakać i prosić go, żeby przestał. Ludzie na przystankach udawali, że tego nie widzą. Ja też bałam się zareagować. Co należało zrobić?
Izabela Jąderek, seksuolożka z Uniwersytetu SWPS: - Milczenie w sytuacji przemocy jest przyzwoleniem na nią. Agresor nie ma możliwości korekty swojego zachowania i doświadczenia konfrontacji z odbiorem swojego zachowania.
Jednocześnie naturalna jest obawa przed doświadczeniem agresji ze strony osoby atakującej i dość często zdarza się, że z obawy przed odwetem świadkowie przemocy nie reagują. Zachęcam do reagowania na jakąkolwiek przemoc - spokojnym, stanowczym, głośnym tonem. Nazwijmy mającą miejsce sytuację - zwróćmy uwagę na element związany z tym, że dziewczyna prosiła, aby mężczyzna przestał. Badania wskazują, że kiedy jedna osoba w tłumie reaguje, kolejne zwykle ją wspierają.
Michał: - Wszedłem w bramę prowadzącą na moją klatkę. W rogu stał w rozkroku mężczyzna i w najlepsze oddawał mocz. Nic nie zrobiłem, bo nie wiedziałem, jak zwrócić mu uwagę.
Dr Agnieszka Bratkiewicz, psycholog z Uniwersytetu SWPS: - Reakcja na taką sytuację zależy od tego, co chcemy nią osiągnąć. Czy chcemy - jeśli nasza klatka często jest zabrudzona przez oddających mocz ludzi - aby nie dochodziło w ogóle do takich sytuacji. Czy może zależy nam na tym, żeby zwrócić tej osobie uwagę i wyrazić swoją opinię.
W tym pierwszym przypadku najlepiej ustalić z administracją sposoby na ograniczenie dostępu czy zniechęcenie do zabrudzania klatki. Najskuteczniejsze są w tym wypadku elementy sugerujące kontrolę czynności (kamery lub nawet ich atrapy) lub zwiększające ludzką samoświadomość i samokontrolę - lustra czy slogany typu "Moje zachowanie świadczy o mnie". Jeśli to jest nasz cel, to najskuteczniejsze będą zmiany systemowe, nie pojedyncze interwencje.
Jeśli chcemy interweniować, naszym priorytetem powinno być zachowanie bezpieczeństwa. Musimy pamiętać, że każda interwencja wiąże się z reakcją.
Najlepiej, żebyśmy w sytuacji, w której chcemy reagować, nie byli sami. Telefon w kieszeni to nie gwarant bezpieczeństwa, tak samo nasze większe niż osoby, której chcemy zwrócić uwagę, gabaryty. Dobrze mieć wsparcie.
Osoba, która załatwia się na klatce, może być pod wpływem alkoholu lub środków pobudzających. Musimy liczyć się z nieprzewidywalną reakcją, możliwą agresją oraz ewentualnie posiadaną bronią.
Bezpieczeństwo należy rozumieć jako drogę ewentualnej ucieczki (możliwość zabarykadowania się w domu, wybiegnięcia z klatki) i wsparcie sąsiadów (musimy mieć pewność, że mamy z nimi dobre relacje i nam w kryzysowej sytuacji pomogą). Można interweniować, stojąc w drzwiach mieszania, kiedy mamy możliwość szybkiego ich zamknięcia. Bezpieczne jest także obojętne minięcie takiej osoby i wykonanie z domu telefonu do odpowiednich służb.
Jeśli jesteśmy w bezpiecznym położeniu, możemy zacząć się komunikować. W przypadku osoby bardzo pijanej nie ma to większego sensu i lepiej sobie odpuścić. Ważne, żeby mówić od siebie, osobiście, prostym językiem, kulturalnie i dołączyć prośbę - taki schemat daje największą szansę zrozumienia. Nie atakujemy, nie obrażamy, nie rzucamy inwektywami. Osoby obrażane najszybciej wchodzą w konflikt.
Czyli: - Proszę pana, mieszkam na tej klatce, zależy mi, żeby była czysta, a swoim zachowaniem robi mi pan przykrość. Bardzo proszę, żeby przemyślał pan swoje zachowanie. Przyniosę panu papierowe ręczniki, żeby mógł pan po sobie sprzątnąć.
Zamiast: - Jest pan skończonym chamem, jak tak można!
Jeśli "po ludzku" się odezwiemy, mamy szansę, że ta osoba "po ludzku" zareaguje.
Ania: - Wracałam wieczorem z zajęć na uczelni. Przede mną szła młoda, bardzo atrakcyjna dziewczyna. Mijała grupkę mężczyzn, którzy na jej widok zaczęli głośno komentować jej wygląd. "Niezła z ciebie dupa", "Ru...ałbym", "Może się zaprzyjaźnimy?". Śmiali się przy tym. Ona zaczęła biec, ja skręciłam w inną ulicę. Bałam się ich, co mogłam zrobić?
Izabela Jąderek, seksuolożka z Uniwersytetu SWPS: - Przedstawiona sytuacja jest rodzajem przemocy w przestrzeni publicznej związanej z seksualnością. Badania wskazują, że kobiety spotykają się z nią bardzo często i zwykle nie wiedzą, jak zareagować.
Gwizdy, okrzyki, komentarze przez znaczną część mężczyzn nie są utożsamiane jako forma przemocy, a używane przez siebie słowa traktują jako wyraz podkreślenia atrakcyjności kobiety. Nieznaczna część kobiet czuje się niekomfortowo, a jednocześnie nie reaguje z uwagi na trudność w jednoznacznym określeniu, czym to zachowanie jest. Nie mają świadomości, że to forma molestowania. Nieznaczna grupa kobiet nie nazywa także tego zachowania przemocą.
Jeśli taka sytuacja ma miejsce wśród ludzi, warto reagować i zaapelować, żeby panowie powstrzymali się ze swoimi agresywnymi komentarzami, podkreślając, że nie są one akceptowalne dla tej dziewczyny.
Jeśli obawiasz się reakcji i jesteście same na ulicy, warto podejść czy pójść za dziewczyną i sprawdzić, co się z nią dzieje, i wspólnie zasygnalizować, że nie życzycie sobie takich wulgarnych komentarzy na swój temat.
Milena: - To było w hipermarkecie. Sporo ludzi robiło zakupy, ale tylko połowa kas była otwarta. Kolejki coraz dłuższe, gorąco, ludzie zaczęli się niecierpliwić. Zwłaszcza mężczyzna obsługiwany przy sąsiedniej kasie głośno i dosadnie komentował "leniwe kasjerki, które pewnie piją kawkę, zamiast robić to, za co im się płaci i co każdy głupi by potrafił, więc niech się cieszą".
Pani, która go obsługiwała, miała około 60 lat i problemy z nabiciem jednego z produktów na kasę. Facet nachylił się nad nią i ryknął: "Co się tak guzdrzesz?! Nie mam na to całego dnia". On skończył i wyszedł, nikt nie zareagował. Co należało zrobić?
Dr Konrad Maj, psycholog społeczny SWPS: - Oczywistą reakcją jest zwrócenie uwagi osobie atakującej, że jej zachowanie jest niewłaściwe. Jednak ludzie zawsze analizują swoje reakcje w kontekście potencjalnych strat, na zasadzie: "Co ja się będę odzywał, jeszcze sam oberwę".
Dla psychologów to są jasne reakcje, nazywamy je "rozproszoną odpowiedzialnością" i "kumulacją ignorancji". W przypadku pierwszym czujemy, że ktoś inny powinien zareagować, w drugim wypadku dochodzimy do wniosku, że skoro inni nie reagują, to widać osoba atakowana rzeczywiście zachowuje się źle. Obydwa te zachowania uzasadniają naszą bierność.
Powinniśmy zareagować, żeby przerwać spiralę negatywnych emocji. Rozwiązania mogą być trzy: jeśli w pobliżu jest ochroniarz, podchodzimy do niego i zgłaszamy mu problem agresywnego klienta. Czasami samo pojawienie się pracownika ochrony przy kasie może wytłumić zachowanie awanturującej się osoby.
Drugie rozwiązanie to zwrócenie uwagi - w sposób łagodny, ale stanowczy - agresywnej słownie osobie, że jej zachowanie jest niestosowne i nieodpowiednie. Nie atakowanie - bo na to tylko czeka i jest przygotowana, nie wyzywanie od chamów, ale powiedzenie, że to takie zachowane jest niekulturalne, niesprawiedliwe i należy się tutaj nieco wyhamować z takimi ocenami.
Osoba agresywna wchodzi w pewien skrypt sytuacyjny - zamienia się w kata i eskaluje swoje zachowanie, na atak odpowie atakiem.
Trzeci sposób, który czasem okazuje się skuteczny, to próba rozładowania sytuacji żartem, dowcipem, komentarzem czy wymownym spojrzeniem. Ludzie przeglądają się w lustrze społecznym, kiedy więc zobaczą kontrast swojego zachowania z reakcją otoczenia, być może się uspokoją.
Sama ekspedientka może także próbować reagować - np. wstać i powiedzieć stanowczo, choć łagodnie, że zachowanie klienta sprawia jej dużą przykrość, i że nie będzie obsługiwała, dopóki pan nie zaprzestanie komentowania jej pracy. Jeśli to nie poprawi sytuacji, należy zagrozić wezwaniem ochrony, a następnie wezwać ją, kiedy klient nie zmieni swojej postawy.