Ostatnio na forum Gazeta.pl jedną z najbardziej gorących dyskusji wywołał wpis Zielonejzoe, która zastanawia się, co kieruje kobietami przy wydawaniu pieniędzy na siebie. Oto najciekawsze cytaty z tego wątku. O opinie zapytaliśmy też znajome konsumentki.
Kiedy kobieta kupuje coś dla siebie, nie chodzi wyłącznie o prosty akt nabywania. Nie mówimy tu o sytuacji, gdy każdy wydatek jest luksusem, bo brak środków na zakupy podstawowe. Chodzi o sytuację, w której mamy pieniądze, możemy je wydać na siebie, ale i tak towarzyszą temu burza w głowie, wyrzuty sumienia i inne skomplikowane uczucia. Albo nie towarzyszą.
Wpis Zielonejzoe przytaczam w całości:
"Jak to jest, że jedne kobiety potrafią wydawać na siebie pieniądze, a inne nie. Że jedna bez mrugnięcia okiem kupi sobie markowe (tu na miarę jej możliwości finansowych, ale jednak) ubranie czy portfel, do tego dorzuci kosmetyczkę, manikiur i lepsze kosmetyki, a inna żałuje sobie na wszystko.
I nie, nie jest to zależne wyłącznie od środków, jakimi dysponuje, czy czasowym ograniczeniem spowodowanym np. opłatami za edukację.
To oczywiście uproszczenie, ale od czego zależy, czy dana kobieta wychodzi z założenia, że jej się to po prostu należy i nawet jeśli kupi rzadziej, to zdecyduje się wyłącznie na rzeczy prima sort, a druga (...) wybiera zawsze najtańsze rzeczy?
Więc może problem z szafą i wybieraniem rzeczy lepszej jakości to nie tylko zwykłe know-how i porady specjalistów, a praca nad swoim wnętrzem i psychiką oraz samooceną? Że może i ten sweterek kosztuje 500 zł, ale jest ładny, podoba mi się i takie wewnętrzne przeświadczenie, że na niego zasługuję?".
Fot. Andy Johnson/CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Zdania są podzielone
Jak w każdej dyskusji zdania były podzielone, a powody, które stoją za zakupami, zupełnie różne. Jakie? Zobaczcie, jakich argumentów użyły forumowiczki i zapytane o własne odczucia znajome kobiety.
Paulina: Jestem bardzo rozrzutną osobą. Lubię kupować wszystko i dużo, przez co miewam wyrzuty sumienia, bo wydaję raczej więcej, niż zarabiam i żyję na wiecznym kredycie.
Absolutnie nie żałuję i wydam każde pieniądze na wyjazdy i podróże. Bardziej skąpię na wydawanie na ciuchy czy buty - stąd jestem uzależniona od wszelkich "okazji" i wyprzedaży.
Kupuję różne rzeczy, różnych firm - drogich, tanich... nie ma reguły. Kupuję głównie w necie, bo liczba ludzi w sklepach mnie przeraża. Co mi się w sklepie internetowym spodoba, wkładam do schowka i czekam, aż przecenią, a jak na coś "zachoruję", to bywa, że kupuję od ręki, pod wpływem impulsu. I chyba powinnam się leczyć.
Fot. miriam gomez/Public Domain Mark 1.0/Flickr.com
Matylda: Bardzo staram się do mojej galopującej konsumpcji podejść racjonalnie. W porównaniu z moim narzeczonym nie mam wielu ubrań i dodatków. Staram się kupować rzeczy ponadczasowe - mam klasyczny płaszcz kupiony 10 lat temu, kozaki, które mają 8 lat.
Tak naprawdę mam wszystko, czego mi potrzeba, i mogłabym nie kupować niczego oprócz bielizny, skarpetek i pończoch. Ale kupowanie jest przyjemne, wydawanie na siebie jest przyjemne. Lubię sprawić sobie przyjemność kawą na mieście, dobrą książką, pięknym albumem.
Wiem, że kupowanie niczego nie załatwia - dla mnie idealną opcją jest kompromis. Kupienie sobie czegoś w nagrodę. Po zakupie dociera do mnie, że przyjemność jest krótkotrwała. Natychmiast "nacieszam się" tą rzeczą (sam fakt posiadania wystarczy), a później oddaję ją bez żalu. Prawda jest taka, że jak czegoś bardzo chcę, to nawet jeśli mnie nie stać, jakoś te pieniądze wyczaruję... W myśl zasady: "raz się żyje", bardziej niż - "jestem tego warta".
Fot. stephanie moisan/CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Anna: U mnie zakupy ciuchowe i jedzeniowe to dwie różne sprawy.
Ciuchy to zawsze trauma - najpierw bardzo długo oglądam, przymierzam, zastanawiam się, czy to jest to, czego szukałam, zostawiam w sklepie, bo "muszę się z tym przespać" i później są dwa scenariusze: 1 - wracam i tego nie ma (więc mam pewność, że to była najbardziej niezbędna mi rzecz na świecie), 2 - jest, kupuję i po fakcie dochodzę do wniosku, że to nie to.
Z jedzeniem jest tak, że staram się wybierać produkty lepsze, zdrowsze i takie bardziej.
Fot. Christophe ducamp/CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Kamila: Jestem zdecydowanie za opcją inwestowania w siebie, bez wyrzutów sumienia.
Na pewno pomaga mi w tym fakt, że nie robię zakupów pod wpływem impulsu, więc nie miewam wyrzutów sumienia, że kupuję coś, czego w zasadzie nie potrzebuję. No i jak już robię zakupy, to rzadko, więc jak już na siebie wydaję, to mogę sypnąć groszem.
Druga sprawa jest taka, że cenię jakość nad ilość. Styl mam raczej basicowy, więc wolę wydać więcej na zwykłą rzecz, która jednak wyróżnia się super jakością i która wiem, że posłuży mi na dłużej. Co z tego, że kupię majtki w trójpaku w sieciówce, jak po pierwszym praniu zaczną się pruć na szwach.
No i trzecia sprawa. Jak czasem skuszę się jednak na coś tańszego, bo przecież #okazja, to potem jestem zła na siebie, że muszę używać tego czegoś, mimo że nie jestem zadowolona z efektu (bo przecież nie pozwolę, żeby się zmarnowało). Więc na szampon wolę wydać sporo, ale czuć się po jego użyciu jak milion dolców, i to jest bezcenne :-).
A do jedzenia nie mam komentarza sensownego, czasem w weekend lubię pożywić się po taniości, aby tylko zaspokoić głód, a czasami mam ochotę stołować się jak królowa i zrobić sobie kulinarnie dobrze.
Fot. Christophe ducamp/CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Fot. Wen-Cheng Liu/ CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Joanna: Choć nie zawsze mam na to środki, jestem raczej zwolenniczką kupowania dobrych jakościowo produktów. Zwykle nie dlatego, że "jestem tego warta", tylko dlatego, że moim zdaniem jest to po prostu bardziej rozsądna, a niekiedy nawet - wbrew pozorom - tańsza opcja.
Przykładu nie trzeba szukać daleko. Moim zdaniem, jeśli mamy taką możliwość, warto inwestować w dobrej jakości buty czy torebki. Tanie przerabiałam wielokrotnie i sądzę, że na dłuższą metę w ogóle się nie opłacają, bo rozpadają się po kilku miesiącach.
Skórzane - choć jednorazowo trzeba za nie zapłacić sporo - posłużą parę ładnych lat. Korzystając z różnych obniżek czy promocji, można je zresztą często kupić w bardzo przyzwoitych cenach.
Podobnie podchodzę do zakupu jedzenia, tzn. jeśli tylko mam możliwość, kupuję lepsze produkty spożywcze. Zwykle równa się to nieco droższym produktom spożywczym, ale mam poczucie, że jest to cena, którą warto zapłacić za brak tańszych i niekoniecznie zdrowych składników wewnątrz.
Czasem droższe jest też to, co producent wytwarza na małą skalę, starannie dbając o szczegóły. W takich przypadkach przyjemność sprawia mi fakt, że ktoś w to, co kupiłam, wkłada całe serce. Tego typu produkty traktuję bardziej jak zakup biletu do kina czy teatru, w których też przecież płacimy za konkretne doznania.
Fot. minchioletta/CC BY-NC-SA 2.0/Flickr.com
Natalia: Ja lecę skrajnościami, ale zawsze decyzje mają wymiar "praktyczny". Tzn kupuję tanie, jeżeli jest to coś, co idzie na masę. Nie będę kupować np. dresów po trzy stówy, bo uważam, że to gruba przesada, a i zniszczą się tak samo szybko. Raz w życiu szarpnęłam się na buty Emu w nadziei na jakiś wyjątkowy komfort i ciepłotę. Marzłam jak w każdych innych, a po jednym sezonie wyrzuciłam przeżarte solą. Od tamtej pory kupuję najtańsze śniegowce - w założeniu, że na sól i piasek z chodników nie ma mocnych.
Zdarza mi się natomiast kupować droższe rzeczy typu "ponadczasowa klasyka". Mam kilkunastoletnie swetry z czystej wełny, kaszmiru, alpaki, mam klasyczny płaszcz wełniany z poprzedniego stulecia. Nie dlatego, że "jestem tego warta", po prostu w dłuższej perspektywie bardziej opłaca się mieć coś porządnego na lata niż szajs z wiskozy i poliestru, który wyrzucisz po roku, góra dwóch latach.