Magdalena Kuszewska, dziennikarka, redaktorka: Spotkałaś kiedykolwiek parę, która wyszła ze zdrady silniejsza?
Monika Dreger, psycholog i mediator rodzinny: "Zdrada jest paradoksalnie czymś najlepszym, co nam się przytrafiło". Takie słowa usłyszałam po zakończonej terapii pewnego małżeństwa z długim stażem. W tym przypadku zdradziła kobieta. Oboje przyznali, że zanim to się stało, jako para znaleźli się na równi pochyłej, wszystko im się sypało, to był taki pełzający kryzys. Zdrada doprowadziła ich na skraj przepaści. Wtedy trzeba się zdecydować: skaczemy z wysoka czy się cofamy? Nie można bez końca balansować na krawędzi. To małżeństwo, świadome zagrożeń i ryzyka, chciało popracować nad własną relacją, przyjrzeć się sobie na nowo. W procesie terapii odpowiedzieli na wiele ważnych pytań, między innymi, czego każdemu z nich brakowało, co trzeba zmienić. Nagle się okazało, że potężne tsunami, które zawaliło ich "dom", pozwoliło na wybudowanie nowego pałacu, porządnego i wygodnego, jak na miarę. Przetrwali. Dziś są razem, szczęśliwi, więc w tym wypadku zdrada zakończyła się sukcesem. Ale zdarza się też, że pary, które decydują się na terapię po zdradzie, w pewnym momencie nie chcą iść już dalej razem. Terapia pomaga im pogodzić się z tym faktem, zrozumieć go i zaakceptować.
Powiedziałaś kiedyś, że zdrada jest zawsze objawem, a nie przyczyną nieprawidłowości w związku. Czego najczęściej zatem nam brakuje?
- Czasami zdrada jest przyczyną problemów; jeśli ktoś jest seksoholikiem, to bez względu na sytuację w związku, będzie zdradzał. W relacjach, w których nie ma problemu uzależnienia od seksu, zwykle "zabija" nas codzienność, rutyna, problemy, brak komunikacji. Ten dzień świstaka, czyli dom, praca, szkoła, rachunki, kredyty, zmęczenie. Ale najczęściej chodzi o brak porozumienia, rozmowy. Mimo tylu lat praktyki nadal się dziwię, że ludzie w związkach wciąż tak mało ze sobą rozmawiają: o potrzebach, pragnieniach, problemach, brakach. Niedawno była w gabinecie para, która jest ze sobą wiele lat. A pan, mimo że zna panią tak dobrze jak nikogo, mimo że czuje się przy niej bezpiecznie, nagle oznajmia, że nie potrafi jej powiedzieć o swoich potrzebach. Ciężko mi to zrozumieć. Pewne jest, że w parach, które nie rozmawiają, rośnie poczucie niezrozumienia. I kiedy nagle pojawia się ktoś trzeci, kto wysłucha z uwagą, doceni jedną ze stron, romans gotowy. Zadałaś pytanie o braki, które pojawiają się w związkach. Ważnym powodem jest też niedopasowanie seksualne: gdy ludzie różnią się znacząco temperamentem albo upodobaniami. Ale w tym wypadku potrzebna jest praca z seksuologiem.
A teraz fundamentalne pytanie: mówić czy nie mówić, że się zdradziło? Generalnie wielu ekspertów odradza, jeśli była to jednorazowa, nieznacząca sytuacja.
- Szczerość jest najważniejsza. Ale każda sprawa ma wymiar indywidualny. Jeśli ktoś nawet nie pamięta, co dokładnie zrobił, bo upił się na imprezie służbowej i trafił przypadkiem do innego pokoju, to, być może, ta zdrada nie wpłynie istotnie na związek. Ważne jest, aby porozmawiać samemu ze sobą: co wiedza o mojej zdradzie da drugiej stronie? Czy na pewno mówić jej o czymś, co miało miejsce tylko raz, przy utracie świadomości? Czy ja dam radę nie mówić o tym? Czy poradzę sobie z wyrzutami sumienia? Ale jeśli weszliśmy w alternatywny związek, który trwa znacznie dłużej niż jedna noc, trzeba zapytać siebie, do czego naszym zdaniem to zmierza? Z kim tak naprawdę chcę być? Po co mi to? Kiedy jesteśmy gotowi, aby powiedzieć o zdradzie, trzeba też przygotować się na reakcję drugiej strony. Zmierzyć się z ogromem trudnych emocji: od żalu, przez gniew i rozpacz, aż po nienawiść i czasami nawet agresję. Mam wrażenie, że ludzie mają łatwość wchodzenia w romanse z klapkami na oczach. Bez refleksji. Nie zastanawiają się nad poważnymi przecież konsekwencjami, nie myślą, co będzie dalej; żyją chwilą. Wyłączają zdrowy rozsądek.
Magdalena Kuszewska: Czy po kłótni zawsze musi paść "przepraszam", czy na przykład wystarczy kogoś przytulić? Bo czasami ktoś ma problem, aby to słowo wypowiedzieć, ale za to zrobi kawę, zabierze na obiad.
Monika Dreger: Jeżeli strona, która zostaje przytulona, odbiera ten gest jako "przepraszam", to w porządku. Wydaje mi się jednak, że usłyszenie szczerego "przepraszam" jest ważne. Czasami przychodzą pary, chociażby po zdradzie, i słyszę: "On(a) nawet nie przeprosił(a)". Faktycznie są osoby, które nie przepraszają, za to robią wiele czynności, które mają pomóc związkowi, choćby zapisują parę do terapeuty. A druga strona cały czas czeka. "Ja najbardziej potrzebuję tego przepraszam!", słyszę. Niekiedy to słowo się potem pojawia w wyniku naszych rozmów. Czasami "przepraszam" musi paść kilka razy, żeby ktoś uwierzył, że jest szczere. Różnie bywa.
Jeśli kłótnia jest dialogiem merytorycznym, w poszanowaniu praw, to może być oczyszczająca, prawda?
- Zdecydowanie kłótnie mogą być oczyszczające. Chcę podkreślić, że istnieją różne sposoby kłócenia się. Są pary, które kłócą się w stylu włoskim, czyli z krzykiem, a czasem z rzucaniem talerzami. Są związki, które kłócą się cicho. Mówią spokojnym głosem. I są takie, które cedzą słowa, nie podnosząc głosu. Są i takie, które kłócą się w formie rozmowy i mówią o tym "kłótnia". Ważne, co komu odpowiada. Ludzie spierający się "po włosku" czasami oboje tego chcą. Potrzebują emocji, zawirowania, żeby coś się działo. Bo kłótnia konfrontuje nas z jakąś trudnością w życiu. Następuje spięcie, a zarazem sygnał: "To jest trudne, z tym sobie nie radzimy, na to trzeba zwrócić szczególną uwagę". Jeśli mogę wykrzyczeć swoje argumenty, to druga strona też może podnieść głos, jeśli usłyszeliśmy w ten sposób siebie nawzajem, to stworzyliśmy pole do zawarcia kompromisu lub wyciągnięcia wniosków. Możemy teraz zdecydować, co dalej. Istotne jest, aby właśnie po tym, jak opadną już emocje, przejść do tej drugiej części: wnioski, kompromis! Jeżeli nie dokończymy rozmowy, zamieciemy problem pod dywan, to on wróci. Czasami są tak gigantyczne góry pod dywanem, że wypadają w postaci lawiny konfliktów. Kłótnie dają możliwość określenia problemu, zredukowania napięcia i mogą stworzyć pole do rozmowy. Zresztą ja chyba nie znam pary, która się nie kłóci.
Czy z punktu widzenia psychologa kłótnie są potrzebne? I czy jest recepta na to, jak się kłócić?
- Moim zdaniem kłótnie czasami są potrzebne. Mamy różne sposoby rozładowywania napięcia. To jeden ze sposobów, pod warunkiem, że się nie obraża, nie poniża i nie deprecjonuje osoby, z którą się kłócimy. Czyli nie stosuje się ani przemocy psychicznej, ani fizycznej. Kłótnia powinna zmierzać do konkluzji. Po rozładowaniu napięcia powinniśmy być w stanie przejść do konstruktywnego rozwiązania lub chociażby do wyciągnięcia wniosków. Ale są także kłótnie, które nic nie wnoszą.
Magdalena Kuszewska: Kiedy zapytamy, co zabija związek, ludzie odpowiadają: rutyna. Jaka jest Twoja definicja tego zjawiska?
Monika Dreger: Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak zdefiniować rutynę w związku. Myślę, że to jest wszystko, co powinniśmy lub musimy zrobić, a co nie przynosi nam już radości. A w zasadzie nie tylko nie przynosi radości, ale już nas męczy i nuży. Taki powtarzalny "dzień świstaka". Jednak trzeba też powiedzieć, że są osoby, którym to nie przeszkadza.
Bo jest bezpieczne?
- Bo jest bezpieczne, bo organizuje czas, bo nie przeszkadza, bo wiadomo, co robić. Wtedy mamy do czynienia z rutyną w sensie pozytywnym. Ale częściej jest jej negatywna strona. Na przykład kogoś irytuje ustawianie naczyń na półkach, bo myśli: "Kurczę, za chwilę będziemy znowu ich używać. Po co więc je w ogóle odstawiać?".
Albo "nie cierpię sprzątać, bo za chwilę znowu będzie kurz".
- Właśnie, taka głupiego robota. Ale też wyobrażam sobie kogoś, kto kocha sprzątać. Nie ma chyba szans, żeby rutyna nas w końcu nie dotknęła w życiu codziennym, zwłaszcza w długoletnich związkach. Dlatego fajnie by było, gdyby choć raz na jakiś czas coś nam ją przełamywało.
Czyli z rutyną trzeba się pogodzić, bo to codzienność. Nie ma innej możliwości, chyba że jest się Brangeliną, ale oni też nie podołali. Co zrobić, żeby zrównoważyć rutynę?
- Jeśli nie zadbamy o przyjemności dla obojga, to związek będzie rutynowy. Jestem za tym, aby w długoletnich związkach panowała równowaga. Nie wyobrażam sobie, żeby przyjemności było więcej niż rutyny. Ale trzeba robić wszystko, aby rozrywki czy przyjemności zdarzały się częściej niż raz do roku. Trudnością w wielu związkach - zwłaszcza wraz z pojawieniem się dzieci - jest rutyna, codzienność funkcjonowania w domu. Wtedy, niejako z automatu, nagle znika temat "para". Tak naprawdę jesteśmy odtąd głównie rodzicami (szczególnie gdy dziecko jest małe). Rzadko spędzamy czas tylko we dwoje.
Magdalena Kuszewska: Jest coś takiego jak zdrowa zazdrość? Mówi się, że jej odpowiednia dawka jest dla związku jak dobra przyprawa.
Monika Dreger: Zazdrość jest uczuciem, które towarzyszy nam naturalnie w życiu i w relacjach. Jeśli kogoś kochamy, kiedy osoba jest nam bliska, to oczywiście nie chcemy się nią z nikim dzielić. Stajemy się o nią zazdrośni. Rzecz tkwi w proporcjach. "Zdrowa" zazdrość - cóż, wyobrażam sobie taką sytuację, że mój partner tańczy z piękną kobietą na przyjęciu, a mnie serce bije mocniej, bo oni tak świetnie się bawią. I ja mu to mówię, moje emocje reagują na tę sytuację. Ale nic się więcej nie dzieje, to znaczy on potem tańczy też ze mną i z paroma innymi kobietami, a ja się uspokajam.
A przykład na chorą zazdrość?
- Dla mnie jest wtedy, kiedy kobieta urządza dziką awanturę tylko o to, że on obejrzał się za kimś na ulicy. Oczywiście nie mam na myśli sytuacji nagminnych, kiedy mężczyzna kręci głową za każdą mijaną kobietą, bo to okropne. Ale jeśli idzie piękna, atrakcyjna, pewna siebie kobieta, to ja też się za nią obejrzę. I wtedy pytam zazdrosną partnerkę tego mężczyzny: a pani się za nią nie obejrzy? Podobnie my, kobiety, oglądamy się niekiedy za przystojnymi mężczyznami na ulicy. Obserwowanie atrakcyjnych osób to przecież zwykła przyjemność, co wcale nie oznacza, że zagraża związkowi. Zdarzają się także absurdalne sytuacje. Ostatnio usłyszałam od jednej z par historię: pani szła z dzieckiem na przystanek autobusowy, a jej mąż podążał za nimi i śledził kobietę, kryjąc się po krzakach (uważał, że ona go nie widzi). Wydawało mu się, że ona go z kimś zdradza, że chodzi nie wiadomo gdzie. Ta kobieta była tym załamana.
Skupmy się na bezpodstawnej zazdrości. O czym świadczy?
- O braku poczucia bezpieczeństwa w związku, przede wszystkim. Ten brak może wynikać z wielu rzeczy.
A co to mówi o samym zazdrośniku? O jego kompleksach? Czy jest tak, że ktoś rodzi się zazdrośnikiem, czy nie?
- Nie sądzę, że rodzimy się zazdrośnikami. Ważne są jak zwykle doświadczenia rodzinne, wychowanie. Jeśli ja wiem, że jeden rodzic zdradzał drugiego rodzica, to oczywiście będę mieć w dorosłym życiu, we własnym związku dodatkowe obawy i lęki, że to się przydarzy także nam. Jakiś rodzaj przeczulenia. Przyszła do mnie para. On opowiadał, że jego ojciec był strasznie zazdrosny o mamę. To w oczywisty sposób rzutowało na związek tego mężczyzny jako dorosłego. Przez to w jego własnej relacji odbywały się kłótnie, mnożyły podejrzenia i trudności. Tłumaczyłam, że wychodząc z takiego domu, nie da się całkiem uwolnić od schematów i warto, aby w tej sytuacji pan podjął terapię indywidualną, by poradzić sobie z tymi doświadczeniami czy obawami. Tutaj warto wspomnieć także o zaburzeniu psychotycznym zwanym zespołem Otella, który charakteryzuje się patologiczną zazdrością o partnerkę. O partnerkę, bo najczęściej zazdrośnikiem jest mężczyzna - alkoholik. W tym wypadku zazdrość jest wynikiem urojenia.
Magdalena Kuszewska: Mówiłyśmy o "tej trzeciej" w przypadku zdrady. Tymczasem w wielu związkach intruzką jest. teściowa. Jak często przychodzą do Ciebie pary, w których istotnym problemem są relacje z rodzicem partnera?
Monika Dreger: Najczęściej przychodzi żona albo mąż i mówi, że ma duży kłopot z teściową. Albo z teściem - choć to zdecydowanie rzadziej. Słyszę wtedy, przede wszystkim, że: "On/ona ma zbyt bliskie relacje z matką, ma nieodciętą pępowinę". Jeśli jest to realny problem, to na tyle jasny, że zwykle nie musimy odkrywać tego w procesie terapii, jak w przypadku wielu innych problemów w związku.
Czyli w tej kwestii mamy świadomość, jeśli jest źle?
Tak. Trudno nie mieć świadomości, skoro ta trzecia osoba, na ogół intencjonalnie lub nieintencjonalnie, wpycha się z butami w życie pary. Albo też zdarza się, że to dorosłe dziecko - bez względu na płeć - bardzo silnie tego rodzica wciąga we wszystkie sprawy i problemy. Ale podkreślam, tutaj nie tylko chodzi o teściową. Zdarza się, że jest "ten trzeci". Tata. Na ogół to ojciec dorosłej córki. On bywa dla niej niedoścignionym wzorcem. Nie zawsze ingeruje w sprawy związku, ale stanowi wzorzec, któremu mężczyźnie czasami trudno dorównać. Ostatnio była w moim gabinecie para. Tata stanowił ważny obiekt w życiu dorosłej córki. Wprawdzie ta kobieta nie mówiła do męża: "Chcę, abyś był dokładnie taki jak mój tata", jednak mąż miał silne przekonanie, że powinien być jak teść. Powód? Jego żona latami wyrażała się z wielkim uwielbieniem dla swojego taty. Ten pan więc założył, że powinien temu sprostać, doścignąć wzorzec. Inaczej ich związek nie będzie udany.
Kiedy teściowie przesadzają?
- Wtedy, gdy za wszelką cenę chcą uczestniczyć w podejmowaniu różnych decyzji. Podobnie jak wtedy, kiedy próbują je wymusić.
Nie konsultować, a wymusić. To ważna różnica.
- Cóż, słyszałam o sytuacjach, w których matka miała klucze do mieszkania młodych. I na przykład rodzina wracała z wakacji do domu, w którym były kompletnie poprzestawiane meble. A teściowa, uradowana, komentowała: "A tu wam zrobiłam mały porządeczek!". W takiej sytuacji w pełni rozumiem partnera lub partnerkę, którzy uważają to za grubą przesadę. Bo jest to zdecydowanie przekroczenie granicy. Z kolei nieprzekroczeniem granicy byłaby na przykład wizyta mamy, która powiedziałaby: "Słuchajcie, być może fajnie byłoby, gdyby ta kanapa stała tutaj? Co o tym myślicie? Zastanówcie się, czy nie wygodniej byłoby wam wtedy przechodzić do kuchni z pokoju". Wtedy bowiem rodzina może sama decydować o tym, co zrobi. Czyli mogą odpowiedzieć "OK, super, masz rację". Albo: "Nie, nam odpowiada miejsce, w którym ta kanapa stoi". Niezdrowe jest oczekiwanie, że mama nie wypowie swojego zdania na jakiś temat, bo niby dlaczego miałaby go nie wypowiedzieć? Byle nie przesadzała.
A jeśli ja lub mąż mamy zupełnie inne zdanie w sprawie działań teściowej czy teścia, to co wtedy?
- Trzeba zawrzeć kompromis. My jako para: co jest dla nas dopuszczalne, a co nie? Czyli najpierw omawiacie problem we dwoje, ustalacie wspólne stanowisko, a dopiero potem rozmawiacie z teściową lub teściem.
Magdalena Kuszewska: Czy to oznacza, że związek na odległość zawsze jest skazany na problemy? Najtrudniejsze jest to, że jesteśmy ze sobą mniej czasu niż więcej?
Monika Dreger: Największy problem to chyba fakt, że oddalamy się od siebie. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Albo ujmę to inaczej: problemem jest, że pozwalamy się sobie oddalać.
Powiedziałaś kiedyś, że jak ktoś wyjeżdża na długo i daleko, często bywa w ogóle poza związkiem. Mocne.
- Znowu rozmawiamy o parach, które przychodzą do gabinetu. Jest wiele par, które sobie świetnie radzą, a może też wiele, które się rozstają bez próby podjęcia naprawy relacji. Ale widzę, że pary, które do mnie trafiają z tym problemem, oddalają się od siebie. To się dzieje zwykle bardzo powoli, prawie niezauważalnie. Oczywiście na początku są w ciągłym kontakcie, tęsknią, powoli wychodzą ze wspólnego rytmu. Powoli przestają mieć wspólne tematy do rozmowy czy sprawy do omówienia. Coraz mniej rzeczy ich łączy. Nie potrzebują już tak bardzo swojej pomocy, bo na co dzień każde radzi sobie w pojedynkę albo przy pomocy innych osób. Jeżeli jest się w domu we dwójkę, to dzieli się obowiązkami. I kiedy ktoś zostaję sam, to się organizuje: lepiej, gorzej, ale jakoś idzie. Wejście w nowy rytm zajmuje więcej lub mniej czasu, lecz w końcu w ten rytm przecież się wchodzi. I nagle pojawia się refleksja, odkrycie: "O, proszę, jestem samowystarczalna".
Na co uważać, na co być wyczulonym, kiedy druga strona mieszka w innym miejscu?
- Na to, żeby się nie rozminąć. Pamiętajmy, aby o siebie dbać. Mimo zmęczenia, zniechęcenia, znużenia, pośpiechu rozmawiać ze sobą, dopytywać siebie nawzajem o szczegóły. Warto, aby być siebie ciekawym naprawdę, a nie tylko powierzchownie. Poruszać wiele różnych tematów, nie mówić wyłącznie o banałach, codzienności i problemach. Pielęgnowanie związku na odległość to praca obu stron, nigdy jednej. Kiedy druga połówka relacjonuje mi co u niej, muszę się tym interesować, dopytywać. Nie zadowalać się stwierdzeniami typu: "Dobrze", "Może być". Szczegół jest niezwykle istotny. Tworzy bliskość. Wśród banalnych haseł i komunikatów wszystko zaczyna się rozjeżdżać. Po prostu, mimo że na odległość, musimy być razem.
I uczulamy, że warto przygotować się na trudne momenty. Nie unikniemy chwil, w których jedno z nas będzie rozczarowane, wkurzone, smutne lub będzie miało tej całej rozłąki dość.
- Szczególnie kiedy jesteśmy ze sobą na znaczną odległość, podstawą naszego istnienia jako pary jest komunikacja. Ważne, żeby dzięki niej utrzymywać ze sobą bliskość. Komplementowanie, uwodzenie czy nawet seks też mogą się odbywać na odległość. Postarajmy się dbać o odczuwanie emocjonalnej bliskości. Ważny jest też kontakt z dziećmi. Dbamy o związek na odległość, ale też o rodzinę. Oczywiście także, mimo drogich biletów czy niesprzyjających tras, starajmy się przyjeżdżać do domu, odwiedzać lub zapraszać do siebie bliskich. Co z tego, że na krótko, byle regularnie. Czasami słyszę, że ktoś pracuje na drugim końcu Polski czy Europy i nie chce mu się jechać lub lecieć do domu na dwie doby. Rozumiem, że to jest męczące, ale chwile z bliskimi są tego wysiłku warte. One budują związek, rodzinę, pozwalają przetrwać. Kiedy jesteśmy obok siebie, możemy rozmawiać, ale też się przytulić, głaskać, dotknąć itd. A na odległość wielu rzeczy zrobić się nie da. Stąd niezbędny jest dodatkowy wysiłek, większy niż zwykle nakład pracy. Wtedy powinno się udać.
Fot. Materiały prasowe
Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Co boli związek. Rozmowy psychologiczne", w której z psycholożką Moniką Dreger rozmawia dziennikarka Magdalena Kuszewska. Książkę wydało wydawnictwo WPG.