Terror firmowych zrzutek: 'Dlaczego zarabiając 10 zł na rękę mam oddawać godzinę pracy na kogoś, kto nawet nie jest dla mnie miły?'

Przynajmniej raz w miesiącu ktoś z grona współpracowników obchodzi swoje święto i pojawia się temat składkowego prezentu. Część z nas asertywnie odmawia zrzutki, inni bez sprzeciwu biorą w nich udział. Co naprawdę myślimy o takich akcjach?

Haracz, nie zrzutka

- Nie lubię, kiedy się mnie do czegoś przymusza - podkreśla Michał z dużej firmy cateringowej. - Nie podoba mi się, gdy ktoś odgórnie zakłada, że wszyscy się na prezent zrzucą i przystaną na zaproponowaną kwotę. Wymuszanie na osobach, które nie zarabiają złotych gór, 30 zł składki, to gruba przesada. Najpierw należałoby ogłosić pomysł, zasugerować rozsądną kwotę i zapytać, kto chce wziąć w 'ściepie' udział. Potem, operując budżetem, wybrać prezent. Bez zmuszania, narzucania, terroryzowania.

Patrycja pracowała w niewielkiej firmie na Śląsku i denerwowały ją opresyjne zbiórki. - Oczekiwania były duże, zwłaszcza wobec prezentów dla szefa firmy. Dochodziło do tego, że mieliśmy się składać na prezent z okazji jego rocznicy ślubu, czy na prezent ślubny dla jego syna, który z nami nigdy nie pracował i nawet nie zaprosił na ślub. I nie mówimy o małych kwotach. Za składki odpowiadała ulubienica szefa, która ewidentnie ciągle mu się podlizywała. W końcu się sprzeciwiłam, co skończyło się małą awanturą. Na szczęście poparło mnie kilka osób i obyło się bez ostracyzmu. Później obchodziliśmy tylko imieniny szefa i dawaliśmy po prostu butelkę dobrego wina, a zrzutka nie przekraczała 10 zł.

Milena pracowała kiedyś w gabinecie stomatologicznym. Tam też były zbiórki, ale przy kolejnej okazji typu: imieniny żony szefa, odmówiła. - Wprost zakomunikowałam zbierającej, że muszę z mojej wypłaty opłacić pokój, bilet miesięczny, studia, kupić sobie jedzenie i buty na zimę, i nawet jeśli bardzo chciałabym się dołożyć, to po prostu mnie na to nie stać. Zbierającą najpierw zatkało, a potem przyszła do mnie i mnie przeprosiła. Od tej pory zrzutki stały się opcją dobrowolną, a nie obowiązkową.

U Pawła najbardziej uciążliwe są zbiórki na święta pracowników wyższego szczebla, których szczególnie nie darzy się sympatią. - Zmuszają nas: tu daj 20 zł, tu 10 zł, bo prezent już kupiony. Ja się wyłamuję. Nie każdą osobę znam, nie każdą lubię. Dlaczego zarabiając 10 zł na rękę mam oddawać godzinę pracy na kogoś, kto nie jest dla mnie nawet miły? Nie daję i już. Niech mówią o mnie sknera - nie dbam o to.

Kierownik się nigdy nie dokłada, za to prezent wręcza

Olga pracuje w dużej firmie farmaceutycznej. W jej dziale jest 20 osób. Co ją w składkach denerwuje? Dwie sprawy. - Po pierwsze u nas zawsze po kieszeni dostaje osoba, która jest inicjatorem składki. Za każdym razem, kiedy ja robię zbiórkę, kilka osób, które deklarują chęć dołożenia się do prezentu, o zrzutce "zapomina". Po kilku przypomnieniach poddaję się i godzę z faktem, że muszę pokryć ich zobowiązanie. Jeśli inni także mają takie przejścia, to w sumie się wyrównuje, bo mniej więcej raz w roku każdy z nas inicjuje na kogoś składkę.

Druga sprawa, bardziej irytująca, to nasze szefostwo. Mamy dwóch kierowników, którzy się jeszcze ani razu nie dołożyli do żadnego prezentu - choć w fazie deklaracji zapewniają, że się dołożą - ale zawsze prezent wręczają i przemawiają. Dobrze, że współpracownicy mają ze sobą niezłe kontakty i każdy w zespole doskonale zdaje sobie sprawę z tej gry pozorów.

Marcina pracującego w marketingu denerwują wydumane pomysły i ich nieadekwatność. - Czy ktoś mi może wytłumaczyć, dlaczego mam się składać dla dyrektorki na złotą bransoletkę i kosz kwiatów, a dla koleżanki na takim jak ja szczeblu tylko na bukiet i bon do perfumerii? W mojej poprzedniej pracy pewna grupa wymyśliła sobie, że na imieniny dyrektorki zapłacimy za jej wyjazd do SPA! Wątek tego prezentu pojawił się w naszym wewnętrznym komunikatorze. Tam też wyraziłem swoje oburzenie i sprzeciw. Panią dyrektor stać na takie SPA - na pewno bardziej niż mnie. Zaoferowałam zrzutkę na kwiaty i tyle. Osób podobnie myślących było jak się okazało więcej.

W sieci wzajemności

Zofia jest szefową polskiego oddziału amerykańskiej firmy. Żeby uniknąć wręczania laurek, od kilku lat w dniu swoich urodzin i imienin pracuje z domu albo w ogóle bierze wolne. - W pierwszym roku pracy dostałam jakiś koszmarny, i jak się okazało, dość drogi obraz olejny. Kompletnie nie w moim guście. Zawiesiłam go u mnie w gabinecie, ale zęby bolą za każdym razem, jak na niego patrzę. Pracownicy się już przyzwyczaili, że znikam - zwalniając ich i siebie z kłopotliwej wymiany kurtuazji. - Ja nie czuję się niewygodnie, oni odetchnęli. Jeśli chodzi o urodziny, śluby i narodziny dzieci, to mam w budżecie rocznym założoną kwotę na kupowanie kwiatów i niewielkiego tortu dla pracowników, a osoba z HR-u trzyma rękę na pulsie, jeśli chodzi o terminy - dodaje Zofia.

Michał, pracujący w firmie cateringowej, z okazji swoich urodzin zawsze przynosi własnoręcznie upieczone ciasto. - Taki mamy zwyczaj, że jubilaci przynoszą symboliczny poczęstunek. Trochę na zasadzie podziękowania za zrzutkowy prezent i życzenia. U nas sprawa jest jednak prosta - kto się zrzucił, ten się podpisuje na kartce urodzinowej, kto nie, ten się nie wpisuje i już.

Paweł uważa, że obchodzenie urodzin i imienin w pracy traci sens, kiedy firma rośnie. - Przechodząc do dużej firmy starałem się, żeby nikt nie wiedział, kiedy mam urodziny. Przy ponad 25 osobach w dziale takie ciągłe świętowanie, zrzucanie się, ściganie dłużników jest na dłuższą metę męczące. Ale może jakiś dziwny jestem - śmieje się pod nosem.

Więcej o: