Sara.korska założyła na forum edziecko.pl wątek dotyczący rodzinnych obiadów. Zmieniła sposób odżywiania i ma problem z jedzeniem tłustych, mięsnych dań. Teściowie i rodzice nie rozumieją tego. Przytaczamy jej wypowiedź w całości:
Wątek obiadów u teściów i rodziców poruszył forumowiczów. Okazało się, że wielu z nich miało podobne problemy. Morgen_stern opowiedziała o kuchni swojej byłej teściowej:
- Miałam podobny problem z byłą teściową. Kochana kobieta i lubiłam ją, ale gotowała strasznie i nawet tego nie lubiła. Na śniadanie wielkanocne były i mielone, i schabowe... na śniadanie! Sałatka jarzynowa pływała w majonezie - lubię majonez, ale bez przesady... Do tego dużo surowej cebuli, po której żołądek mnie bolał. Jarzynowa to była zresztą jedyna sałatka, która się pojawiała, poza pomidorami w śmietanie do mielonego. Wszystko tłuste, przesmażone i polane tłuszczem z patelni. Jeśli na obiedzie pojawiali się siostrzeńcy mojego eks, to miałam dodatkowo atrakcje w wykonaniu widowiskowego jedzenia z otwartymi ustami i głośnym wciąganiu gilów w trakcie. Ratowałam się prośbami o jedyną potrawę, która mi smakowała albo wymyślaniem, że jestem najedzona albo nie mam apetytu.
Podobne przejścia wspomina Papryczka.chili, która z sytuacją sobie poradziła - połowicznie:
- Niedosmażonego kotleta nie zjem. I ogólnie tłustego jedzenia nie znoszę. Wiem, co czujesz, u mnie taka sama sytuacja była jakiś czas temu. Mamę nauczyłam, że wcześniej wspólnie ustalamy, co będzie na obiad. I teraz jest to przeważnie pieczone chude mięso. Surówek dużo. Ziemniaki są, ale ja np sobie nie nakładam - opowiada.
- Ale to połowiczny sukces: u teściów jest dużo i tłusto. Chora jestem już dwa dni przed takim obiadem. Ale udało mi się przynajmniej namówić teściową, żeby nie nakładała na talerze, tylko dała półmiski na stół i każdy sam kładzie, co chce - zwierza się użytkowniczka. I podsuwa rozwiązanie: - Pogadaj ze swoją mamą, a mąż niech rozmawia ze swoją. Może dojdziecie do jakiegoś kompromisu.
Tłuste, smażone dania z dodatkiem zawiesistych sosów okazują się jeszcze większym problem, kiedy ktoś nie je mięsa. Forumowiczka Szironna jest na diecie roślinnej:
- Jestem weganką, swoje przeszłam. Nauczyło mnie to jednego - nie zwracam uwagi na fochy. Ewentualne komentarze puszczam mimo uszu. Szanuję sposób żywienia innych i oczekuję, że inni uszanują mój. Nie narzucam swojego stylu żywienia, nie wymagam, żeby gotowano specjalnie dla mnie. Moi rodzice zaakceptowali to niemal od razu (na początku mama bardzo się bała o moje zdrowie, zostałam wege na początku liceum), inni ludzie różnie. Generalnie wiele zależy od poziomu empatii i egocentryzmu danej osoby.
Wtóruje jej Małgorzatka37, która mięsa nie je już ponad 15 lat:
- Rodzice zaakceptowali to szybko. Nigdy nie miałam problemu z odwiedzinami u znajomych. Jedynie teściowa jest zmorą. Nie rozumie, że nie jem mięsa. Jej argumenty "raz na jakiś czas nie zaszkodzi", "przecież wyłowiłam ci mięsko z zupy" przyprawiają mnie o ciarki. Toczymy zimną wojnę. Ona nakłada mi na talerz wszystko, ja nawet nie rozgrzebuję widelcem.
Co w takich sytuacjach robić? Forumowicze pospieszyli z pomocą.
Leyre radzi sprawę postawić jasno: - Nie chodźcie na obiady, skoro wam szkodzą. Nie wypada zwracać uwagi, rozumiem to, ale jeśli nie tolerujesz takiego jedzenia, nawet okazjonalnie, to nie jedz.
Sara.korska, która założyła wątek ciężkostrawnej kuchni u rodziców i teściów, zwraca jednak uwagę na to, że domyśla się, skąd brak zrozumienia ze strony matki męża:
Kiedy ktoś się obraża i nie przyjmuje naszych argumentów, mamy niestety związane ręce. Podkreśla to Doc-shiraz: - No niestety nie da się wszystkich na świecie zadowolić. Albo będziecie jeść boczusie i nie będzie wam smakować, albo zniesiecie focha. Z punktu widzenia zdrowia, lepiej przeżyć focha niż niezdrowe jedzenie. Ja u teściów nie jadam, bo teściowa toksycznie gotuje, na fochy i miny specjalnie nie zwracam uwagi, generalnie: da się.
Wielu użytkowników doradza... małe kłamstwo. Zwłaszcza kiedy racjonalne argumenty nie docierają.
Agnieszka_kak radzi: - Powiedzcie, że jesteście na diecie zaleconej przez lekarza z powodu alergii/podwyższonego ciśnienia/problemów żołądkowych/czegokolwiek. Z takimi argumentami trudno dyskutować.
Warto spróbować, ale niestety zalecenie lekarskie nie każdemu przemówi do rozsądku. Takim problemem podzieliła się między innymi Margaret. Kilkuletnia córka forumowiczki ma celiakię i z przyczyn zdrowotnych nie je produktów z glutenem. Teściowa ma jednak własne zdanie na temat diety wnuczki:
- Boję się zostawiać moją pięciolatkę z teściami, bo nigdy nie wiem, co dadzą jej do jedzenia. Mała ma celiakię, nie je glutenu. Nie narzekam, radzimy sobie z chorobą. Ale szlag mnie trafia, kiedy córa wraca od dziadków z bólem brzucha, wysypką czy wymiotami. Kiedy pytam, co jadła i słyszę, że babcia zrobiła jej pierogi albo makaron, cała się gotuję. Nie pomagają prośby, awantury. Teściowa wie lepiej, co może jeść moje dziecko. W jej młodości nie było takich - jak jej nazywa - wyimaginowanych chorób, wszyscy jedli wszystko i byli zdrowi. Teraz jest na mnie obrażona, bo nie zostawiam z nią dziecka sam na sam.
Forumowicze doradzają jeszcze jedno rozwiązanie - może w ogóle zrezygnować ze wspólnych obiadów. Oczywiście należy podać powód, przygotować się na szereg nie do końca rozsądnych argumentów, ale trzeba być stanowczym i przestać spotykać się w porze obiadowej.
Lauren6 doradza spotkania poza domem teściów: - Zapraszajcie na obiad do siebie, umawiajcie się z dziadkami na mieście itd. Dziadkowie robią te rodzinne obiady pewnie po to, by widywać wnuki. Zapewnijcie im okazje do widywania się bez obiadów: niech np. odbierają czasami dzieci z przedszkola/szkoły i razem spędzają czas.
A jak gotują wasi teściowie i rodzice? Też dominuję ciężkostrawna kuchnia, po której nie czujecie się najlepiej? Byliście w podobnej sytuacji? A może spotykacie się z szacunkiem dla waszych diet i oczekiwań kulinarnych? Podzielcie się z nami doświadczeniami. Piszcie na adres kobieta@agora.pl. Najciekawsze listy opublikujemy i docenimy drobnym upominkiem.