Jak pisze Perel, psychoterapeutka, konsultantka serialu o zdradzie "The Affair", autorka książki "Inteligencja erotyczna": Teoria "objawowa" zdrady przedstawia się następująco: romans po prostu uświadamia nam uprzedni stan, czyli albo kłopoty w związku, albo kłopoty z samym sobą. W wielu przypadkach jest to prawdą. Mnóstwo związków kończy się romansem w celu skompensowania braku, zapełnienia próżni lub z chęci ucieczki. Niepewny styl przywiązania, unikanie konfliktów, przedłużający się brak seksu, samotność albo po prostu lata tkwienia w pułapce tych samych kłótni - wielu zdradzających kieruje się dysfunkcjami małżeńskimi.
Trudno zaakceptować pomysł, że niewierność może zaistnieć tam, gdzie nie ma żadnych poważnych kłopotów małżeńskich. W naszej kulturze nie wierzy się w romanse bez winy. Kiedy więc nie możemy winić związku, zaczynamy obarczać winą jednostkę. Branżowa literatura przedmiotu pełna jest typologii osób zdradzających - tak jakby charakter zawsze przeważał nad okolicznościami.
Przykłady? Po wielu sesjach z terapeutą zdradzający mąż umawiający się na spotkania BDSM wierzy, że jest "seksoholikiem", który leczy swą depresję w pokojach tortur. Jego żona się z tym zgadza, i być może tak jest w istocie.
Gdyby nie wystarczyły diagnozy psychologiczne, zawsze jeszcze można liczyć na rozwijającą się i popularną neuronaukę. Wierzą w nią zdradzani partnerzy, którzy po roku terapii tryumfalnie przynoszą na sesję artykuł z gazety o wyjaśniającym wszystko tytule: "Niewierność czai się w naszych genach". I rzucają zdania w stylu: Wiedziałem, że przez to, że małżeństwo jej rodziców było związkiem otwartym, jej poczucie moralności jest słabsze. To dziedziczne!".
Odrobiłam tę lekcję, pisząc Inteligencję erotyczną. Zawsze mi mówiono, że problemy seksualne są wynikiem problemów w relacji, a także, że jeśli się naprawi związek, seks automatycznie również ulegnie poprawie. O ile sprawdzało się to rzeczywiście w przypadku dużego odsetka par, przychodziło do mnie mnóstwo innych i mówiło: "Bardzo się kochamy. Mamy wspaniały związek. Z tym że nie uprawiamy seksu". Było jasne, że ich seksualny impas nie wynikał z popsutej miłości. By odnaleźć źródła tej erotycznej zapaści, trzeba było szukać zupełnie gdzie indziej - a to oznaczało dyskretne rozmowy o seksie, czyli coś, czego terapeuci par często wolą unikać.
Panuje też powszechne przekonanie, że dobre pożycie jest gwarancją wierności. Nasz model romantycznej miłości zakłada, że jeśli związek jest zdrowy, nie ma potrzeby szukać czegoś poza nim. Jeśli we własnym domu czujesz się bezpiecznie, jesteś rozumiany, doceniany, szanowany, pożądany, to po co się rozglądać za czymś innym?
Takie przekonanie zakłada istnienie czegoś takiego jak idealne małżeństwo, zaszczepione przeciwko skokom w bok. Podczas wielu sesji poznaję ludzi, którzy zapewniają mnie: "Kocham moją żonę/mojego męża. Jesteśmy ze sobą szczęśliwi i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ale mam romans".
Wiele z tych osób pozostawało wiernymi przez całe lata, może nawet dekady. Sprawiają wrażenie zrównoważonych, dojrzałych, troskliwych ludzi, głęboko zaangażowanych w swoje związki. A jednak któregoś dnia przekraczają granicę, której nigdy nie spodziewali się przekroczyć, ryzykując wszystko, co do tej pory zbudowali. Z jakiego powodu?
Ludzie zdradzają z najróżniejszych powodów, a ilekroć pomyślę, że już chyba znam je wszystkie, pojawia się nowa wariacja. Jeden wątek powtarza się jednak regularnie: romans jako forma zwiększenia samowiedzy, poszukiwanie nowej (lub utraconej) tożsamości. Dla tych ludzi niewierność nie będzie objawem problemu, opisywana będzie zaś raczej jako rozległe doświadczenie dotyczące rozwoju, eksploracji i transformacji.
Moje dotychczasowe doświadczenie zmusiło mnie, by szukać dalej, wyjść poza popularny pogląd, że niewierność jest zawsze objawem wadliwego związku lub wad jednostki. To, co widoczne na pierwszy rzut oka, nie zawsze jest najtrafniejsze.
Czasami, gdy poszukujemy spojrzenia innej osoby, nie od naszego partnera się odwracamy, lecz od tego, kim się staliśmy. Szukamy nie tyle nowego kochanka, ile innej wersji samych siebie.
Romansujemy, bo mamy kryzys tożsamości, wewnętrzne przearanżowywanie osobowości. Zakochując się w kimś z innej klasy społecznej, kultury, pokolenia, bawimy się możliwościami, które nie dawałyby frajdy w rzeczywistości.
Moje doświadczenie wskazuje na to, że większość romansów się kończy, nawet jeśli kończy się też małżeństwo. Niezależnie od tego, jak autentyczna była miłość, romans miał zawsze być jedynie piękną fikcją. Romans żyje w cieniu małżeństwa, ale małżeństwo żyje także w centrum romansu.
Wielu pamięta z dzieciństwa, jest pewien dreszcz przyjemności w ukrywaniu, w podkradaniu się, byciu niegrzecznym, baniu się, że zostaniemy nakryci, a także w sytuacji, gdy uchodzi nam to na sucho. W dorosłości może to stanowić potężny afrodyzjak.
Wchodząc w romans z osobą, która jest kompletnie nie w naszym typie - np. wytuatuowanym dostawcą młodszym o dekadę, wydaje się nam, że byłyśmy w związku z "Facetem od Furgonetki" ale tak naprawdę to był intymny związek z samą sobą, a on jedynie w tym pośredniczył.
Rozróżnienie osoby i doświadczenia wydaje się kluczowe, jeśli się chce pomóc pacjentom uwikłanym w romans. Wycieczka poza małżeństwo się zakończy, ale pamiątki z podróży można zachować na zawsze. "Nie oczekuję, że mi teraz uwierzysz, ale możesz zakończyć swój romans i zatrzymać wszystko, co on ci dał" - dodaję. "Ponownie przepełniła cię energia, młodzieńczość. Wiem, że odczuwasz to tak, jakbyś odchodząc od niego, odcinała linę ratunkową, ale musisz wiedzieć, że z czasem poczujesz też, że część z tych rzeczy żyje w tobie".
Wydaje mi się, że w ubiegłym dziesięcioleciu wzrosła liczba romansów z byłymi partnerami, i sądzę, że stało się to dzięki mediom społecznościowym. Te spotkania z przeszłością zajmują pozycję gdzieś pomiędzy znanym a nieznanym - łączą swojskość kogoś, z kim się dawniej było, ze świeżością wytworzoną przez dystans czasowy. Przygoda z dawną miłością daje unikatową kombinację gotowego zaufania, ryzykowania i wystawiania się na cios. W dodatku działa jak magnes na nostalgię. Osoba, którą kiedyś byłem, ale ją straciłem, jest kimś, kogo ty tak dobrze znałaś.
Kiedy wybieramy partnera, decydujemy się na jakąś wersję naszej opowieści. Ale wciąż jesteśmy ciekawi, jak wyglądałyby inne. Romans daje nam możliwość podejrzenia tego innego życia, podglądnięcia tego, co nieznane w nas. Niewierność to często zemsta na porzuconych możliwościach.
Macie doświadczenia ze zdradą? Czekamy na historie, którymi zechcecie się podzielić. Wybrane teksty, za Waszą zgodą oczywiście, będą opublikowane na kobieta.gazeta.pl. Autorom opublikowanych przez nas listów rewanżujemy się drobnym upominkiem. Piszcie: kobieta@agora.pl.