To geny determinują nasze szczęście aż w 80 proc. Dowiedz się, czy je masz i czy jesteś wśród szczęśliwych wybrańców

- Naprawdę o tym piszesz? - zapytała koleżanka, kiedy powiedziałam, że rozmawiam z ludźmi o szczęściu. - Dla mnie temat bombowy, ale ludzie wolą czytać o dramatach, krwi, pocie, spermie i łzach. Kogo interesuje szczęście i od czego ono zależy?
Profesor Janusz Czapiński Profesor Janusz Czapiński Fot. Maciej Zienkiewicz / Agencja Wyborcza.pl

Geny decydują o naszym szczęściu w 80 proc.

Od dawna wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, a przynajmniej nie tym, którzy mają ich na tyle dużo, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby życiowe. Powyżej pewnego pułapu zamożności, gwarantującego, że nie jesteśmy głodni i mamy gdzie mieszkać, nie mają wpływu, a przynajmniej niewielki, na poczucie szczęścia.

- 40 proc. klasy najbogatszych Amerykanów jest mniej szczęśliwa niż przeciętny Amerykanin - przytacza wyniki badań profesor Janusz Czapiński, psycholog społeczny. - To, że komuś bardzo się w życiu powiodło, nie znaczy, że subiektywnie czuje się szczęśliwy i spełniony.

Niestety, okazuje się, że szczęście wcale nie leży w naszych rękach. Jak zauważa profesor, o poziomie subiektywnie odczuwanego szczęścia w głównej mierze decydują nasze geny.

- One determinują zadowolenie z życia i dobrostan psychiczny w co najmniej 60 proc. - komentuje prof. Czapiński. - Ale geny wpływają także na temperament i cechy osobowości. Więc gdy to zsumujemy, to śmiało możemy stwierdzić, że geny w 80 proc. decydują o tym, czy na łożu śmierci powiemy, że mieliśmy szczęśliwe i udane życie.  

Ciekawostką jest także, że Skandynawowie są znacznie szczęśliwsi niż mieszkańcy słonecznych i ciepłych krajów basenu Morza Śródziemnego. Warto dodać, że nam na tej skali szczęśliwości bliżej do mieszkańców północy niż południa.

- Na przestrzeni wieków o kryteriach naturalnej selekcji decydowały warunki geograficzne i pogodowe - tłumaczy Janusz Czapiński. - Innymi słowy, najbardziej aktywni i zachłanni na życie przetrwali w najgorszych warunkach. Im bliżej równika, gdzie wahania temperatur w ciągu roku były niewielkie, pokarm był na wyciągnięcie ręki i czasem wystarczyło go zerwać z drzewa, przetrwali także ci niezdarni i leniwi.

Plemiona osiedlające się na północy Europy poddane były znacznie bardziej rygorystycznej selekcji naturalnej i jednym z czynników decydujących o tym, czy ktoś przeżył i wydał na świat potomstwo było to, jak silną miał wolę życia. Bo jeśli ktoś ma ją silną, to po trudach czy spadku nastroju wraca do równowagi i odzyskuje zapał do tego, żeby żyć.

Według ostatniej 'Diagnozy społecznej', badania prowadzonego pod kierownictwem prof. Czapińskiego, wynika, że ponad 83 proc. Polaków deklaruje, że jest szczęśliwa. Czym to szczęście dla nich jest, zapytaliśmy naszych czytelników.

Przedszkolaki mówią o szczęściu. "Mam jeden grosik. I on przynosi szczęście i wtedy wszystko można"

Szczęście to się pomylić, podjąć złą decyzję i móc ją cofnąć

Za mojego męża wychodziłam 2 razy. 12 i 10 lat temu. Poznaliśmy się na studiach, spędziliśmy ze sobą pierwsze lata dorosłego życia. Obroniliśmy magisterki, dostaliśmy pierwsze prace i w powietrzu zawisło pytanie: co z nami dalej? Naturalnym wydawało się, że teraz powinniśmy wziąć ślub. Pobraliśmy się w czerwcu. Miałam koronkową sukienkę z trenem i welon na 2,5 metra.

We wrześniu mój mąż dostał propozycję pracy za oceanem i do dziś nie wiem czemu z nim nie pojechałam. Wrócił do Polski po dwóch miesiącach z informacją, że poznał kogoś i z nami koniec. Spakowaliśmy nasze rzeczy do osobnych kartonów i każde, ze złamanym sercem, rozeszło się w swoją stronę.

Po półtora roku mieliśmy sprawę rozwodową. W tym czasie każde z nas było już w nowym związku. Do sądu pojechaliśmy razem i jeszcze rano zjedliśmy wspólnie śniadanie, żeby naradzić się, co będziemy mówić. Na sali sądowej usiedliśmy obok siebie w ławce. Sędzia zwróciła nam uwagę, że skoro to sprawa rozwodowa, to powódka siedzi po jednej stronie, a pozwany po drugiej.

W przerwie, czekając na wyrok, płakaliśmy, obejmując się. Dostaliśmy rozwód, wsiedliśmy do jednego samochodu i wracając do domów zjedliśmy obiad. Nasi partnerzy byli wściekli. Miesiąc później mój, już wtedy były, mąż rozstał się ze swoją partnerką. Dwa miesiące później mężczyzna, z którym się spotkałam dostał propozycję pracy za granicą. Przyjął ją, a ja stojąc na lotnisku i machając mu na do widzenia, płakałam rzewnymi łzami, ale nie dlatego, że go traciłam, tylko dlatego, że nie mogłam uwierzyć jak głupia byłam rozstając się z mężem.

10 miesięcy od rozwodu znów staliśmy przed urzędnikiem stanu cywilnego. Tym razem miałam na sobie czerwoną sukienkę. Nigdy nie oglądaliśmy się za siebie, nie rozstrząsaliśmy tego, co się stało, ale odrobiliśmy lekcję i wyciągnęliśmy wnioski. Poza naszą córką, która urodziła się 5 lat później, mąż jest moim największym powodem do szczęścia. Tym bardziej, że mogło go nie być.

Jest dobrym człowiekiem i najlepszym ojcem na świecie, a to dodaje mu milion punktów do seksapilu. Nie przynosi mi kwiatów, co zresztą byłoby bez sensu bo i tak kot by je zjadł, a potem wymiotował, ale za to zimą skrobie mi szyby w samochodzie i pamięta o moim ulubionym hummusie. Czasem leżymy we czwórkę w łóżku - ja, mąż, między nami córka i kot. Nie można się ruszyć, bo jest tak ciasno. Wiszę na brzegu łóżka i wtedy czuję, że jestem szczęśliwa.

Magda, 36 lat

Robert Wojnarowski, szef kuchni Robert Wojnarowski, szef kuchni Archiwum prywatne

Szczęście dają mi pomruki zadowolenia gości, którzy jedzą to, co im ugotuję

Jestem kucharzem i słyszałem już, że jestem czarodziejem, że przybyłem z innej planety, bo przy mnie spróbowali zupełnie nowych smaków. Ja po prostu bawię się gotowaniem i to jest moja radość. Dzięki temu nie nudzę się, bo każdy dzień to nowy pomysł, eksperyment kulinarny, wymyślanie i tworzenie.

Poza tym, o gotowaniu mogę opowiadać godzinami. Przygotowywałem już takie komunie i chrzciny, w czasie których goście przychodzili do mnie na zaplecze w kuchni i słuchali opowieści o tym, że truskawka może smakować tymiankiem i jak zrobić lody o smaku wątróbki z whisky. Pytali mnie, co jem na co dzień i kiedy ostatni raz jadłem kotlety mielone? Czasem rozdaję im fartuszki, otwieramy butelkę wina i razem lepimy makaron. I to są te chwile szczęścia.

Radość sprawia mi też to, że mogę kupić od babci na targu regionalny ser i świeże żurawiny w słoiczku. Kiedy sięgam pamięcią wstecz, przypomina mi się zdarzenie z dzieciństwa. Jechaliśmy z tatą żółtym maluchem przez plac Zawiszy w Warszawie i mijaliśmy wielokolorowy budynek hotelu Sobieski. Zwróciłem na niego uwagę i powiedziałem, że fajnie byłoby tam kiedyś zjeść. Ojciec odparł, że najprawdopodobniej nie będzie nas na to nigdy stać.

Poczułem smutek i pomyślałem, że kiedyś nie tylko będę gościem hotelowej restauracji, ale też będę tam pracować. Co prawda wtedy jeszcze marzyłem o byciu piłkarzem, a nie o gotowaniu, ale mimo to, pasjami oglądałem książki kucharskie, które piętrzyły się w domu. Zdałem do szkoły sportowej, trenowałem piłkę i byłem w tym bardzo dobry. A potem miałem kontuzję kolana, na tyle poważną, że porzuciłem marzenia o sporcie i przeniosłem się do technikum gastronomicznego. I gdzie miałem praktyki? W hotelu Sobieskim.

Gotowanie przekłada się na całe moje życie. Dzięki niemu podróżuję, poznaję nowe regiony, kultury, ludzi. A poza tym to jest ciężka praca - na nogach, ciągle w drodze, przy gorących garnkach. Ale ja czuję się w niej spełniony i przez to szczęśliwy.

Robert Wojnarowski, szef kuchni w N 31

Piotr Grabarczyk Piotr Grabarczyk Archiwum prywatne

Staram się poczucia szczęścia nie uzależniać od innych

Czy można być szczęśliwym gejem w Polsce? Myślę, że można pod warunkiem, że obniży się swoje wymagania. W tym wypadku, jeśli zaakceptuje się, że żyjemy w kraju, w którym nadal panuje agresywna homofobia, a osoby homoseksualne nie mają takich samych praw jak osoby heteroseksualne. Takie podejście można odnieść do wszystkiego - jeśli odrzuci się rzeczy, na które nie ma się wpływu, czuje się pewną ulgę.

Mnie szczęścia dodaje to, że staram się działać na rzecz osób LGBT w Polsce z nadzieją, że ich sytuacja kiedyś się zmieni. Na tu i teraz nie mam wpływu na to, że nie mogę we własnym kraju poślubić mojego chłopaka, gdybym tego chciał. Jednocześnie ta sytuacja nie wpływa na moje codzienne zadowolenie z życia.

Staram się też mojego poczucia szczęścia nie uzależniać od innych, od tego czy mnie akceptują, chwalą, kochają. Dopóki na tym się to opiera, zawsze to będzie zmienna, coś poza moim wpływem. Emocjonalny roller coaster, przez który nie będę wiedział, co się wydarzy następnego dnia. Dlaczego mam się budzić rano i powierzać swoje zadowolenie komuś innemu? Wiem, że mówiąc to brzmię jak Łukasz Jakóbiak, ale tak właśnie jest.

Piotr Grabarczyk

Agnieszka Agnieszka Archiwum prywatne

Nic mi w życiu do szczęścia więcej nie trzeba

Zaczęłam być szczęśliwa, kiedy przestałam chcieć być w innym miejscu i być kimś zupełnie innym niż jestem. Skończyłam z rozpamiętywaniem wszystkich szans, które przeszły mi koło nosa. 

Studiowałam na dwóch kierunkach. Żadnego nie ukończyłam, bo w międzyczasie urodziłam dwójkę dzieci, którymi zajmowałam się przez 7 lat. W tym czasie mój mąż realizował się w pracy, otwierały się przed nim nowe drzwi i nawet przez moment zazdrościłam mu, mimo że na taki podział ról się umówiliśmy.

I teraz powiem banał nad banały, jestem szczęśliwa, bo mam fantastyczną rodzinę. Zawsze mieliśmy poczucie, że gramy do jednej bramki. Prowadzimy najbardziej banalne życie, jakie można sobie wyobrazić, ale nam niczego nie brakuje.

Nie marzę o podróżowaniu ani większym domu. Pół żartem, pół serio mówimy, że jak zostaniemy we dwoje, to sprzedamy mieszkanie, które teraz mamy i kupimy mniejsze, bo po co nam tyle pokoi. Mąż nawet proponował, że zatrudni się w drugiej pracy, żeby podreperować nasz budżet, ale nie chciałam tego.

Bo co z tego, że będziemy mieć więcej pieniędzy, jeśli w ogóle nie będziemy się widzieć i ze sobą rozmawiać i tylko raz w roku, przez tydzień staniemy się pełną rodziną na wakacjach w Egipcie? Ja tak nie chcę. Bo kiedy nasze dzieci za kilkanaście lat wyprowadzą się z domu, będziemy dla siebie dwójką obcych ludzi.


Nie robię kariery w korporacji, o której kiedyś marzyłam, ale wiem już też, że po miesiącu pracy w openspejsie byłabym tak sfrustrowana, że zabiłabym klawiaturą siebie albo kogoś. Pracuję w kawiarni jako baristka i menadżerka. Dla mnie to wymarzona praca, bo jestem wśród ludzi. Czasem wpadnie sąsiadka, innym razem reżyser i z każdym z nich można chwilę porozmawiać.

Nic mi w życiu do szczęścia więcej nie trzeba. I nawet nie mogę opowiadać kawałów o wstrętnej teściowej, bo moja jest świetna. Po prostu mam szczęście do ludzi i przestałam żałować rzeczy, których nie zrobiłam w życiu. Odpuściłam sobie i to mi dało szczęście.  

Agnieszka

Na szczęście ominęła mnie praca w korporacji ze sztywnym dress codem, byłabym bardzo nieszczęśliwa

'Siostrzeństwo' daje siłę (fot. Unsplash) 'Siostrzeństwo' daje siłę (fot. Unsplash) 'Siostrzeństwo' daje siłę (fot. Unsplash)

Odpuściłam myślenie, że skoro nie zostanę prezydentem świata, to nic innego nie ma sensu

Chyba łatwiej mi powiedzieć, że jestem zadowolona niż szczęśliwa. Tak, jakbym bała się trochę przyznać do tego poczucia szczęścia, bo jest ono dla mnie na tyle nowym uczuciem, że mówiąc o nim głośno, mogłabym je zapeszyć.

Gdy trzeźwo i obiektywnie patrzę na moment życia, w którym teraz jestem, to realnie mam więcej kłopotów niż kiedykolwiek wcześniej. I to poważnych. Tylko, że we mnie coś się zmieniło, co właśnie mimo trudności, daje mi poczucie szczęścia. To myśl i poczucie, że jestem w stanie poradzić sobie z sytuacjami, które mi się przytrafiają.

Mam też w sobie wiarę i nadzieję, że znajdę dla nich takie rozwiązanie, które będzie dla mnie dobre, a przynajmniej do uniesienia. I to mi daje poczucie sprawczości. Wiem, że jest ona ograniczona, bo nie mam wpływu na wszystko, ale pole, na którym mogę coś zdziałać jest całkiem spore.

Skąd wiem, że jestem szczęśliwa? Po szczegółach, które wskazują mi, że jestem na dobrej drodze do szczęścia. Po pierwsze, świadomość, że nawet kiedy jest mi bardzo źle, to wiem, że to przejściowe i jakoś to przeżyję. Po drugie, fakt, że nauczyłam się sięgać po pomoc i umiem z niej korzystać. Po trzecie, obecność przyjaciół. I nawet jeśli mówię o miłosnym związku z mężczyzną, to fakt, że jesteśmy przyjaciółmi jest dla mnie superważny.

Po czwarte, obecność kobiet, m.in. z kato-feministycznego środowiska. Dajemy sobie wsparcie i choć zabrzmi to patetycznie, to ta siła siostrzeństwa sprawia, że czujemy się mniej samotne i silniejsze. Czujemy, że razem możemy coś zmienić i walczyć o to, co dla nas ważne.

I po piąte, świadomość, że potrafię wyszukiwać i angażować się w ważne dla mnie inicjatywy. Raz w tygodniu od dwóch lat uczę języka polskiego uchodźców w jednym z ośrodków, w którym spędzają czas. Bardzo często nie chce mi się do nich przychodzić ani nic robić, ale kiedy wychodzę, czuję, że w niewielkim stopniu przykładam się do budowania czegoś, co jest dla mnie ważne.

To wszystko, co robię,  to są małe rzeczy, ale odpuściłam myślenie, że skoro nie zostanę prezydentem świata, to nie ma sensu, żebym cokolwiek zaczynała. Robię tyle, ile mogę i jestem spokojna, jestem szczęśliwa.

Katarzyna

Jak często uprawiają seks szczęśliwe pary?