Brakuje nam sił, pomysłu na to, dokąd dalej iść, lub też przeszywa nas lęk o to, że gdziekolwiek pójdziemy, będzie jeszcze gorzej niż jest (...).
Czasami martwym punktem jest dla nas frustracja przeżywana w związku, który zawiódł nasze oczekiwania, choć przecież miało być zupełnie inaczej. Zamiast spełnienia po okresie euforii trwającym kilka miesięcy, a w najlepszym przypadku kilka lat, przychodzi rozżalenie. Szukaliśmy w ramionach partnera ukojenia, uczyniliśmy go jedyną osobą odpowiedzialną za nasze samopoczucie, a kiedy nie dał nam tego, na co czekamy, znowu przeżywamy ból porażki.
Jedynej nadziei na poprawę sytuacji upatrujemy w tym, że on lub ona się zmieni. Nasze potrzeby przybierają formę oczekiwań nie-do-spełnienia wyrażanych w postaci żalu lub pretensji. Dyskusje przeradzają się w bitwy, w których bronią jest wzajemna krytyka, a po każdej z takich bitew zostają dotkliwe, coraz trudniejsze do opatrzenia rany. Nadal kochamy, ale nie potrafimy się tym kochaniem w żaden sposób cieszyć.
CZYTAJ TEŻ: Jak mężczyźni niszczą związki? 7 zachowań, które sprawiają, że ona jest coraz bardziej sfrustrowana >>
Kiedy indziej impas to zbyt długa samotność, która sprawia, iż tracimy nadzieję na to, że jeszcze kiedyś ułożymy sobie z kimś życie. Rozdarci pomiędzy własnymi przyzwyczajeniami a pragnieniem bycia z drugą osobą, popadamy na przemian w rezygnację lub desperację. Świadomi tego, kim jesteśmy, dojrzali i samowystarczalni radzimy sobie doskonale w wielu obszarach życia, jednak nasze życie uczuciowe jest pasmem krótkich zachwytów i wielkich rozczarowań.
Tęsknimy za bliskością bardziej, niż chcemy to pokazać światu, z coraz większą desperacją łapiemy okruchy czułości tam, gdzie nie ma żadnych szans na więcej. Wchodzimy w związki bez przyszłości lub takie, które z góry skazują nas na cierpienie. A kiedy wreszcie udaje nam się z nich wydostać, tracimy nadzieję i siłę do próbowania raz jeszcze. Czynimy nasze granice zbyt elastycznymi lub budujemy mur, który zamiast nas chronić, odgradza od szansy na przeżywanie miłości.
I wreszcie impas jako miejsce, do którego dotarliśmy samotnie, choć przez wiele lat żyliśmy w przekonaniu, że żyjemy w związku. Prawda o tym, że z naszym partnerem nie łączy nas już prawie nic, że po wielu próbach naprawiania i poprawiania nie mamy już siły nawet na to, żeby się pokłócić, jest przytłaczająca. Dociera do nas, że to koniec, ale lęk przed odejściem jest większy niż ból samotnego trwania obok siebie.
'Wszystko da się naprawić' przekonuje prof. Zbigniew Lew-Starowicz w rozmowie z Krystyną Romanowską (wyd. Czerwone i Czarne). Na początek trzeba jednak dostrzec swoje błędy. Wszyscy je popełniają, kobiety też.
Zgadzasz się, że kobiety czasem 'zamieniają się w kwoki, które nie chcą mężczyzn wypuścić spod skrzydeł'? Jeśli tak, to zapewne zrozumiesz pozostałe słowa profesora. Język dość ostry, fragmentami 'niedzisiejszy', a jednak: coś w tym jest.
Nieumiejętna krytyka i odmawianie seksu w sposób, który trudno zaakceptować... Coś jeszcze? Zobacz!
Wyrzuty sumienia nie pozwalają nam na żaden ruch, obarczamy się odpowiedzialnością nie tylko za to, co sami czujemy, ale i za to, co czuje nasz partner. Umęczeni, tracimy radość życia i nadzieję na to, że kiedykolwiek będziemy szczęśliwi. Karmimy się ochłapami miłości, które próbujemy wydobyć ze wspomnień, bo rzeczywistość od dawna nie dostarcza nam niczego, co przypominałoby uczucie między dwojgiem ludzi.
Odsuwamy konieczność podjęcia jakiejkolwiek decyzji w bliżej nieokreśloną przyszłość, którą dla uspokojenia siebie nazywamy 'jak dzieci dorosną', 'jak stanę na nogi' lub 'jak kogoś poznam'.
Bez względu na to, co jest przyczyną impasu, co sprawiło, że znaleźliśmy się w takiej sytuacji, towarzyszy nam poczucie beznadziejności, smutku, żalu, a przede wszystkim obawa przed permanentnością tej sytuacji lub w najlepszym przypadku - nieuchronną powtarzalnością. Kiedy kolejne próby poradzenia sobie z trudnościami kończą się niepowodzeniem, słabnie nasza wiara w to, że może być lepiej.
Dopatrujemy się w tym, co nas spotyka, zamiarów boskich lub dyktatu losu, który jest nam z góry pisany. Popadamy w zwątpienie, frustrację, rezygnację.
Bardzo często, kiedy jedno z partnerów postanawia skorzystać z pomocy i rozpoczyna terapię, ma poczucie, że skoro ta druga osoba się na nią nie zdecydowała, i tak nic się nie zmieni. Faktycznie, trudno pracować nad związkiem w pojedynkę, jednak bezcenną wartością pracy nad sobą jest przyjrzenie się własnym uczuciom, zrozumienie tego, co przeżywamy.
Przygotowanie do zmiany, bez względu na to, jaką finalnie podejmiemy decyzję, ma ogromne znaczenie. Silniejsi wewnętrznie, bardziej świadomi siebie i spójni jesteśmy w stanie poradzić sobie z trudnościami, bo wiemy, że są one integralną częścią każdego ważnego procesu. Wiemy, że idziemy w dobrym kierunku, i prędzej czy później pojawią się także pozytywne efekty tej zmiany.
W sprawach tak osobistych i delikatnych jak miłość nie ma mowy o podpowiadaniu komuś, co powinien robić, przekonywaniu go do czegokolwiek. Metod i dróg ucieczki jest wiele. Jednak jeśli jej głównym celem będzie ucieczka od siebie, szanse na to, że faktycznie coś się zmieni, są zerowe. Niezależnie od tego, którą z dróg wybierzemy.
Czekanie na cud, podobnie jak analizowanie w nieskończoność tego, co nas przygnębia, nie pomaga wydobyć się z impasu. Żeby zmienić nasze życie, trzeba najpierw zmienić sposób myślenia o nim, dostrzec nowe możliwości, zacząć działać inaczej niż dotąd. Nie ma gwarancji, że to wpłynie na naszego partnera i że on także zechce wykonać tę pracę, ale z całą pewnością ta droga daje większe szanse na odzyskanie równowagi wewnętrznej i powrót chęci do życia.
A może być bardzo różnie. Znam wiele par, zwłaszcza tych z pokolenia moich rodziców, które wybierając model pt. 'przetrwanie', przeżyły ze sobą wiele lat. Lęk przed samotnością był silniejszy od cierpienia przeżywanego w pustym, pozbawionym uczucia, a czasami także szacunku związku.
Presja na utrzymanie rodziny za wszelką cenę, obawa przed oceną i niezrozumieniem ze strony bliskich, skomplikowane sprawy majątkowe, a także silne przekonanie, że w małżeństwie wystarczy się nie pozabijać, żeby móc ze sobą być, to tylko kilka powodów, dla których wiele związków nie zdecydowało się rozstać.
Znam też pary, które poddały się przy pierwszych trudnościach, bo jak tylko minęła faza romantycznego zauroczenia i dzikiej namiętności, oboje lub jedno z nich, rozczarowane, zdecydowało się szukać swojego szczęścia w ramionach innej osoby. Łatwo ulec złudzeniu, że życie jak z bajki można wieść nie tylko w filmach czy na zdjęciach z Instagrama, ale także w realu.
Perspektywa wiecznie uśmiechniętej i zapatrzonej w siebie pary kochanków jest kusząca. Na tyle, że wiele osób, nie zastanawiając się nad jej autentycznością, postanawia taki stan uczynić celem swojego życia.
Jednak zdecydowanie najwięcej znam związków, które znalazły się w miejscu, w którym nie potrafią sobie odpowiedzieć na pytanie 'co dalej?'. Zawieszeni między tym, czego pragną, a tym, co jest, idą przez życie wspólnie, choć w zasadzie osobno.
Współcześnie niełatwo jest odwołać się do jakiegokolwiek modelu, który pomógłby określić, co to znaczy dobry związek. Wiadomo, że już nie chodzi o to, że samemu trudniej przetrwać, czy też że we dwoje łatwiej zorganizować sobie życie. Jesteśmy coraz bardziej samowystarczalni. Jednak niezależnie od wszystkich zmian kulturowych i społecznych, niezależnie od tempa życia, które wyprzedza zmianę naszych przyzwyczajeń, niezmiennie potrzebujemy miłości.
Chcemy kochać i być kochani, a tę potrzebę trudno zrealizować w pojedynkę. Dlatego dążenie do dzielenia z kimś życia i zbudowania dającej poczucie szczęśliwości relacji są jednym z naszych kluczowych pragnień.
Znalezienie partnera, a już z pewnością założenie z nim rodziny wydają się gwarancją tego, że udało nam się ułożyć sobie życie we dwoje, że teraz już będzie 'z górki'. Skoro zdecydowaliśmy się na coś więcej niż przelotny romans, skoro zadeklarowaliśmy, że chcemy być razem na dobre i na złe, to można by pomyśleć, że najtrudniejsze za nami. Przecież łączą nas wspólne sprawy, dom, dzieci i cała masa wynikających z faktu założenia rodziny obowiązków.
Zapominamy o tym, że bliska relacja z drugim człowiekiem wymaga innego rodzaju troski niż organizowanie codziennego życia. Co ważniejsze, żeby być szczęśliwym z partnerem, trzeba najpierw umieć być szczęśliwym ze sobą.
Kryzys rzadko jest czymś, co przychodzi nagle i niespodziewanie. Zazwyczaj jest konsekwencją wielu zdarzeń. Nie dostrzegamy sygnałów lub je ignorujemy, bo mamy tendencję do utrzymywania stanu stwarzającego iluzję bezpieczeństwa tak długo, jak udaje nam się w nim przetrwać. Myśl o zmianie budzi w nas taki lęk, że nie bardzo mamy ochotę zabierać się do reformowania naszego życia.
Jesteśmy wyposażeni w zestaw instrumentów pozwalających widzieć sprawy w taki sposób, w jaki jest nam wygodnie. Racjonalizujemy, koloryzujemy, tłumaczymy. Krótko mówiąc, robimy, co się da, żeby rzeczywistość - a raczej wyobrażenie o niej, które tak pieczołowicie budowaliśmy - pozostała nienaruszona.
Kiedy zaczynamy życie we dwoje, jesteśmy pewni, że podjęliśmy decyzję na całe życie. Chyba nikt nie zawiera małżeństwa, nie wchodzi w poważny związek z założeniem, że będzie się później zastanawiał, czy to ma sens. A jednak...
Chociaż wydawać by się mogło, że impas to katastrofa dla związku, w rzeczywistości może być szansą, punktem zwrotnym. Nie należy go traktować jako porażki, a jedynie jako konsekwencję od lat popełnianych błędów. Już samo ich dostrzeżenie przez któregokolwiek z partnerów daje nadzieje na przyszłość.
Kiedy znam przyczyny, mogę mieć wpływ na skutki. Nawet jeśli tylko jedno z nas zacznie zmieniać swoje postępowanie, wpływu tej zmiany niewątpliwie doświadczy także drugie. Wprawdzie nie mamy gwarancji, że ukochana osoba też zechce się zmieniać, ale w znaczący sposób zwiększamy na to szanse.
Czasami taki impuls wystarczy, żeby ruszyć z miejsca i tym ruchem rozpocząć serię całkiem nowych zdarzeń. Kiedy zmieniamy perspektywę, realnie odmieniamy nasze życie. Odkrywamy możliwości, których istnienia nie mieliśmy świadomości.
Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, zastanawiałam się, czy to, że mowa w niej przede wszystkim o kryzysach przeżywanych w związku, nie zniechęci was do sięgnięcia po nią. W końcu w książce o miłości można by się spodziewać czegoś o romantycznych początkach i motylach w brzuchu. Ale zaryzykowałam i zdecydowałam się skupić na tym, co się z nami dzieje, kiedy znajdujemy się w impasie, gdy mamy wrażenie, że w naszej relacji doszliśmy do ściany.
Zapytacie pewno, dlaczego chciałam się skupić na kryzysach. Czyżbym nie wierzyła w piękną i wielką miłość? Odpowiem najszczerzej, jak potrafię. Wybrałam taki temat właśnie dlatego, że wierzę w siłę, a przede wszystkim w wartość uczucia, jakie może łączyć dwojga ludzi. A także dlatego, że wiem, iż związki, nawet te najbardziej romantyczne, jeśli mają być trwałe i dobre, wymagają pracy każdego z partnerów.
I dlatego, że zbyt często spotykam pary tworzone przez ludzi, którzy czują się bardzo samotni, bo nie potrafią ze sobą rozmawiać i zapomnieli, co to znaczy troszczyć się o siebie wzajemnie. Oraz z poczucia, że warto wykorzystać każdą szansę, żeby ocalić związek dwojga kochających się ludzi.
Ale również z tego powodu, żeby wszystkim, którzy są teraz w związkach bez przyszłości lub bez miłości, powiedzieć, że koniec relacji, choć boli, często jest początkiem czegoś nowego. Że bycie samemu przez jakiś czas może być lepsze od samotnego trwania obok siebie. Daje nam szansę na poznanie siebie oraz otwiera nas na nowe doświadczenia.
Przede wszystkim jednak napisałam tę książkę dlatego, że moim zdaniem miłość to najważniejszy prezent, jakim mogą się wzajemnie obdarować ludzie. Warto zrobić, co w naszej mocy, żeby się o nią zatroszczyć. Nie wolno jej pozwolić umierać powolną śmiercią na chorobę zwaną zaniedbaniem. A kiedy się zdarzy, że wbrew naszej woli i staraniom straciliśmy moc, żeby ją zatrzymać - bo do tego potrzeba dwóch osób - dajmy jej odejść. Pożegnajmy wspomnienia i przygotujmy się na przyjęcie tego pięknego daru ponownie.
Na sam koniec raz jeszcze chciałbym was zapewnić, że impasy w związkach są do pokonania. Niezależnie od ich rodzaju wymagają jednak od nas dokonania wyboru. Czasami niezwykle trudnego, za którym idzie chwilowe cierpienie i ciężka praca. Pamiętajmy, że jeśli oczekujemy zmiany naszego samopoczucia, musimy zmienić zarówno nasze myślenie, jak i zachowanie.
Tylko wtedy na powrót wprawiamy w ruch nasze życie, odzyskujemy siły do pójścia o krok dalej. Wybierzmy najlepiej, jak w danym momencie potrafimy, i nie oglądając się za siebie, idźmy do przodu. Jestem pewna, że jeśli to zrobimy, prędzej czy później odzyskamy wiarę w miłość i zagubione po drodze szczęście. Nie tylko w to wierzę, ale wiem, że tak będzie.
Koniec miłości i związku to bardzo często życiowa tragedia, ból i dużo lęku o to, co dalej. Ale rozstanie może przynieść też wiele dobrego. Udało Ci się odmienić swoje życie, gdy związek się skończył? Wyjść z trudnej relacji? A może swój związek uratować? Masz historię, która uczy, motywuje i daje nadzieję? Podziel się nią z innymi czytelniczkami.
Dla autorek i autorów najciekawszych opowieści przygotowaliśmy egzemplarze książki "Miłość. I co dalej?" Tatiany Mindewicz-Puacz.
Piszcie na adres: kobieta@agora.pl.