Marzena: - Pierogi z kapustą babci Zosi to - może oprócz barszczu z grzybami - smak, zapach i kształty, które kojarzą mi się z każdą wigilią mojego życia. Babcia robiła je tradycyjnie, ale po swojemu: od pieczołowitego, kilkukrotnego wyciskania kapusty do farszu, aż po sobie tylko znany sposób na niesamowitą "falbankę" przy lepieniu.
Używała też trudno dostępnych dziś w mieście składników, np. tłoczonego na zimno oleju rzepakowego "od sąsiada", który miał piękny zielony kolor i nadawał farszowi i okrasie jeszcze lepszy smak.
Fot. Archiwum prywatne
Dlatego gdy ze znajomymi postanowiliśmy, że w tym roku w ramach wspólnej "wigilii" ulepimy pierogi wg przepisu babci Zosi, to od początku miałam pewne obawy. Po pierwsze, że trudno będzie znaleźć podobne składniki, po drugie, że nikt z naszej 10-osobowej grupy nigdy nie robił pierogów. Nie zmniejszył moich obaw fakt, że gdy zadzwoniłam do babci po konkretny przepis, to okazało się, że ciasto robiła na oko, farsz doprawiała na czuja i tak dalej.
Trudno, pomyślałam, najwyżej będziemy mieć za sobą miłą niedzielę i 200 nienadających się do jedzenia pierogów.
Fot. Archiwum prywatne
Już na samym wstępie byliśmy na gorszej pozycji - babcia farsz robiła zawsze dzień wcześniej, my mieliśmy na cały proces jedno popołudnie i wieczór. Na szczęście udało się chociaż namoczyć dzień wcześniej grzyby. Szybko też wyszły na jaw braki sprzętowe, nie posiadamy np. maszynki do przemielenia farszu, ale ileż może uczynić 10 par rąk!
Ambitnie zakładałam, że zrobimy około 200-300 pierogów i okazało się, że wiara czyni cuda, bo w zasadzie się to udało.
Fot. Archiwum prywatne
W naszej grupie szybko ujawnił się talent to zagniatania ciasta, drużyna pracująca nad "budulcem" (siekająca grzyby, cebulę, kapustę i gotująca trzy gary farszu) i "dział lepienia" z artystycznym zacięciem (dzięki temu każdy pieróg jest inny:). Proces wieńczył "magazyn": ludzie od krótkiego zanurzenia pierogów we wrzątku, a następnie dzielenia na porcje do zamrażania i pilnowania, żeby nasze dzieła się nie posklejały. W skrócie tryby działania naszej minimanufaktury możecie zobaczyć tutaj:
Przepis babci Zosi (trochę na oko):
Farsz:
Ciasto:
Przepis
Grzyby namaczamy minimum kilka godzin albo całą noc. Potem gotujemy je w tej samej wodzie i drobno siekamy. Odcedzony wywar zachowujemy do gotowania kapusty (albo np. do barszczu). Kapustę siekamy, zalewamy wywarem z grzybów i gotujemy do miękkości.
Fot. Archiwum prywatne
Po ugotowaniu odcedzamy i kilkakrotnie wyciskamy z niej wodę. Cebulę siekamy drobniutko i dusimy na oleju rzepakowym na patelni. Wszystkie składniki farszu: odciśniętą kapustę, cebulę z olejem i grzyby mieszamy ze sobą i doprawiamy do smaku.
Ciasto: mąkę wyrabiamy z żółtkiem i ciepłą wodą. Gdy ciasto będzie odpowiednio sprężyste, rozwałkowujemy je na cienki płat i wycinamy kółeczka. Ciasto, którego w danym momencie nie używamy, zawijamy w ściereczkę. Do kółeczek nakładamy porcję farszu tak, by pierogi były pękate i zawijamy, robiąc falbankę.
Fot. Archiwum prywatne
Triki babci Zosi
NASTĘPNE DANIE: Jedyna słuszna sałatka jarzynowa taty Staszka>>>
Paulina: - Mistrzynią wigilijnych potraw była w mojej rodzinie babcia. Wstyd się przyznać, ale nie potrafię odtworzyć żadnego z jej przepisów i co roku w tej kwestii zdaję się na mamę. Ale jest jedna rzecz, bez której w mojej rodzinie nie ma żadnych świąt - ani Bożego Narodzenia, ani Wielkanocy. To sałatka jarzynowa mojego taty.
Przepis na sałatkę jarzynową to nie jest jakiś wystrzał w kosmos, wręcz przeciwnie, chyba wszyscy go znają, ale po wielu latach badań terenowych stwierdzam, że wersje bywają naprawdę przedziwne, a nikt nie robi tak dobrej jak tata.
Zastanawiałam się wielokrotnie, w czym tkwi tajemnica jego sukcesu i chyba chodzi o strukturę - jedyna rzecz, która w tej sałatce nie jest perfekcyjnym sześcianem, to groszek (zasługa magicznego metalowego kółka do przeciskania plasterków ugotowanych warzyw) - i proporcje - tata dotąd dodaje cebulę i ogórki kiszone, aż jest idealnie.
Fot. Archiwum prywatne
Przepis taty odtwarzam wiernie. Po latach zdecydowałam się na małą modyfikację - dodaję jedno jabłko, które nadaje sałatce więcej delikatności - ale w domu by to nie przeszło. Aha, bardzo ważna sprawa - majonez. Tylko Kielecki.
Jedyna słuszna sałatka jarzynowa Staszka (na wielki gar = dwie duże michy sałatki, co powinno starczyć na 4 osoby na trzy dni):
Wszystkie warzywa korzeniowe wyszorować i ugotować w osolonej wodzie w wielkim garze. Gdy są miękkie (ale nie rozgotowane!), obrać z łupin, pokroić w plasterki równej szerokości i przecisnąć przez kółko do krojenia.
W taką samą kostkę ręcznie pokroić cebulę, ogórki kiszone i jajka (dodawać po kolei, nie pytajcie mnie czemu, tak trzeba i już. Jajka na końcu). Wymieszać w garnku, dodać groszek i majonez. Doprawić solą i pieprzem, jeszcze raz dokładnie wymieszać. Ostawić do schłodzenia.
Zjadać zimną z dobrym chlebem przy każdej okazji.
NASTĘPNE DANIE: Śledź w oleju z cebulą a la dziadek Władek>>>
Ola: - Zacznę od tego, że przez większość życia nienawidziłam śledzi. A priori, bo w życiu ich w ustach nie miałam. Ryba, która nawet nie udaje, że nie jest rybą - podana po prostu - bez żadnego beszamelu, panierki, ze srebrną skórą i szarawym mięsem. Jako dziecko uznawałam śledzia za szczyt obrzydliwości.
Aż do pewnego wesela, na które trafiłam, mając lat 25. Na przystawkę dostałam talerzyk z płatem ryby o lekko różowawym zabarwieniu. Zjadłam, sądząc, że to może łosoś farbowany burakami. Ryba była przepyszna, a mój narzeczony nie mógł przestać się ze mnie śmiać. Moja mama, która siedziała obok, tryumfalnie obwieściła, że właśnie zjadłam śledzia. Zakochałam się i trwam w mojej miłości do dzisiaj. Najbardziej lubię klasyka - śledzia w oleju z cebulą na razowym świeżym chlebie. Smakuje mi także śledź pod pierzynką ze zmiksowanych kaparów i dymki.
Najlepszego, klasycznego śledzia robił mój dziadek. Niestety, już nie żyje, więc w odtworzeniu przepisu pomagała mi babcia, przypominając sobie, jak proces powstawania tej przystawki wyglądał od kuchni. A dziadek kulinarnie nie był specjalnie uzdolniony (zupełnie zresztą jak ja), to jedno danie - oprócz kanapek z kiełbasą i musztardą - pozostało jego popisowym.
To co mnie zdziwiło, to fakt, że do zrobienia śledzia a la dziadek potrzebuję czterech dni - tyle bowiem zabiera cały proces.
Fot. Archiwum prywatne
Pierwszy krok to kupienie śledzi w płatach - babcia mówi, że mogą być w oleju, ale muszą być grube i wyglądać na zbite. Dostałam zalecenie, żeby je namoczyć przez noc w zimnej wodzie. Czynię to, wymieniając wodę dwukrotnie (plusy posiadania małego dziecka, które się w nocy awanturuje).
Drugiego dnia miałam śledzie pociąć na wąskie kawałki (tak, tak, to ten patent z wykałaczkami będzie) i przełożyć do słoika, zalać olejem (babcia powiedziała, że Kujawski będzie OK) i dodać trochę octu spirytusowego. Wstawić do lodówki i zostawić na trzy dni.
Po upłynięciu zaleconego czasu miałam zeszklić na patelni drobno posiekaną cebulę (żeby nie była spalona), odcedzić ją, wystudzić. Śledzie także odcedzić, wyłożyć na półmisek zalać olejem i przykryć warstwą cebuli. Powtykać wykałaczki i podać do jedzenia.
Nie jest to może przepis najwyższych lotów, ale ten prosty smak jest niepowtarzalny. Żadne tam korzenne śledzie nie robią na mnie takiego wrażenia, jak te z przepisu dziadka.
NASTĘPNE DANIE: Grzybowa z prawdziwków z własnych zbiorów babci Oli>>>
Paulina: - Najważniejszym daniem wigilijnym jest dla mnie zupa grzybowa. Kiedyś w wykonaniu wyłącznie babci, dziś różnie - czasem babci, innym razem mamy, a nawet moim! Dlaczego jest najważniejsza? Powód banalny - bo jest najsmaczniejsza. Jem ją nie tylko podczas wigilii, ale też podczas kolejnych dni świąt.
Grzybowa może nie wygląda spektakularnie na zdjęciach, ale jak smakuje! W święta ma dużą konkurencję, ale ugotowana w inne dni znika w mgnieniu oka. Sekret to własnoręcznie zbierane przez babcię grzyby.
Babcia Ola jest w naszej rodzinie naczelną grzybiarą. Grzyby zbiera od zawsze i dzięki temu cała rodzina ma zapas suszonych grzybów na cały rok. Najlepsze są oczywiście prawdziwki i to na nich zrobiony jest wywar corocznej świątecznej grzybowej. Jak mawia babcia: "Bez prawdziwków nie ma dobrej grzybowej".
Kiedyś pytałam babcię o proporcje. Usłyszałam standardową odpowiedź: "Na oko". I dzięki temu nauczyłam się gotować bez konkretnego przepisu. Ilość składników trzeba na bieżąco modyfikować i dostosowywać do wielkości garnka, wygotowującej się wody itd. Suszone grzyby należy zalać zimną (nigdy gorącą!) wodą i moczyć je minimum 3-4 godziny. Co jakiś czas należy zmieniać im wodę. Grzyby muszą być bardzo miękkie.
Fot. Archiwum prywatne
Kiedy zmiękną, warto je też pokroić na naprawdę drobną kostkę. Dzięki temu nawet osoby, które nie przepadają za grzybami, zjedzą je ze smakiem. W międzyczasie należy przygotować wywar. Bulion warzywny, bez żadnych kostek rosołowych czy, cytując babcię, "innych ułatwiaczy", powinien gotować się około godziny. Im więcej marchewek, tym lepiej. Oprócz tego standardowo - jak do każdej zupy - seler, pietruszki, por, ziele angielskie. Po godzinie, kiedy warzywa będą już ugotowane, dodajemy odsączone grzyby. Po chwili ziemniaki. Najlepiej nie doprawiać zupy na początku gotowania, tylko później po dodaniu drobno pokrojonych ziemniaków.
Fot. Archiwum prywatne
Kiedy ziemniaki będą miękkie, zostaje już tylko zabielenie zupy śmietaną. Pod żadnym pozorem nie można dodawać zimnej śmietany do gorącej zupy. Należy stopniowo mieszać śmietanę z gorącym wywarem. Kiedy temperatura się wyrówna, wlewamy śmietanę do garnka. Zupa jest banalna w przygotowaniu, a smakuje rewelacyjnie.
Paulina: - Choć sama gotuję dużo, w rodzinie jestem raczej "cukiernikiem". W daniach na słono specjalistką jest natomiast moja teściowa, która jest fanką przekąsek, zwłaszcza ryb.
Śledzie z serem żółtym i porem to w domu męża świąteczny klasyk. Pojawiają się na stole zarówno podczas świąt (Bożego Narodzenia oraz Wielkanocy), jak i wszelkich rodzinnych uroczystości. Przez to, że wszyscy je uwielbiamy, znikają ze stołu zwykle jako pierwsze.
Śledzie z serem żółtym i porem
Śledzie wyjmujemy z pudełka i umieszczamy na sitku nad zlewem, żeby odciekły z nadmiaru oleju.
W tym czasie z pora odkrawamy końcówkę z korzonkami i zdejmujemy kilka pierwszych brzydszych warstw. Następnie myjemy go i odcinamy brzydkie końcówki liści. Tak obranego pora kroimy wzdłuż na pół, a następnie na cienkie (grubości około 3 milimetrów) półplasterki. Pokrojonego pora umieszczamy na sitku i przelewamy wrzątkiem. Pozostawiamy na sitku, żeby odciekł z nadmiaru wody i ostygł.
Ser żółty ścieramy na tarce o drobnych oczkach.
Osączonego śledzia kroimy wzdłuż na pół, a następnie w kawałki o szerokości 0,5 cm. Rybę mieszamy z porem, serem i majonezem. Przyprawiamy pieprzem i ponownie dokładnie mieszamy. Na dobę odkładamy do lodówki, żeby składniki się "przegryzły". Podajemy z razowym chlebem.