Marta Niedźwiecka, pierwsza w Polsce sex coach, prowadząca Pussy Project: Po pierwszym obejrzeniu byłam nieco skołowana. Starałam się nie oceniać jednocześnie filmu oraz głównej bohaterki, przepełniały mnie dość skrajne emocje. Ten film jednocześnie mi się podoba i nie podoba, ale uważam go za istotny i koniecznie do obejrzenia.
Jest przejmujący, ale też bardzo dowcipny. A do tego reżyser często wkłada w usta aktorów kwestie, które mają pomóc lub zmylić nas w odbiorze filmu. Lubię taką grę z widzem.
Po drugim obejrzeniu widzę więcej smaczków, paradoksów. Każdy może odnaleźć swoje. Ja lubię na przykład ten, że Joe zrzekając się kontroli i jednostkowego traktowania kochanków (scena z rzucaniem kośćmi) rezygnuje z tego, co w naszej kulturze stanowi osnowę związku - z posiadania, praw, roszczeń. W swojej ucieczce od zniewolenia mitem miłości pokazuje jej realne znaczenie, co też jest paradoksem. Nie chodzi o to, że seks musi zawsze iść w parze z miłością. Chodzi o to, że von Trierowi udało się pokazać absolutną absencję miłości, a przez to wyczulić widza, na jej prawdziwe znaczenie.
- Zaskoczył mnie swoją łagodnością. Powiem szczerze, że oczekiwałam po von Trierze filmowej kosy. Obrazu, który wyrwie mi emocjonalnie flaki i pozostawi bez oddechu.
"Nimf()manka" nie jest nawet w połowie tak groźna, jak ją zapowiadano. Jest przejmująca i daje do myślenia, ale daleko jej do oczekiwanej transgresji.
Myślę, że dla obeznanego widza reżyser wykazał się większą odwagą rozpoczynający swój film od "Fuhre Mich" Rammstein, niż pokazując kilka nagich scen. Z których tylko jedna jest - powiedzmy szczerze - dosadna.
- Każda fabularna historia będzie interpretacją, chyba że zrobimy film o prawdziwych nimfomankach. Prawdziwe i ważne na pewno jest to, że nałóg czy też kompulsja, zostały tu pokazane beznamiętnie, bez roztkliwiania się, ale też bez oceny.
- Przede wszystkim płcią głównego bohatera, co mocno podkreśla podwójną moralność istniejąca w społeczeństwie i myślę, że to ważny trop w rozumieniu filmu von Triera.
Mężczyzna mający wiele partnerek może być w najgorszym wypadku pogubiony, choć zazwyczaj jest po prostu super-samcem. Kobieta, która przekracza granicę ustanowioną przez społeczeństwo dla żeńskiej seksualności, nie dość że jest napiętnowana (jak Joe sama mówi o sobie - jest złym człowiekiem), to przypomina bardziej "monstrum", wynaturzenie. Bo przecież kobiety nie robią takich rzeczy, gdyż zawsze łączą seks z miłością. Samo słowo "nimfomania" jest zarezerwowane dla kobiet. Jego męski odpowiednik, to satyriasis, ale film jednoznacznie wskazuje na kobietę.
Lars von Trier osobiście wydał zgodę na zmiany w montażu i zaaprobował różne wersje filmu. Technicznie zmiany w skróconej wersji filmu ograniczają się do wycięcia fragmentów ze zbliżeniami genitaliów. Fot. Christian Geisnaes
Lars von Trier osobiście wydał zgodę na zmiany w montażu i zaaprobował różne wersje filmu. Technicznie zmiany w skróconej wersji filmu ograniczają się do wycięcia fragmentów ze zbliżeniami genitaliów. Fot. Christian Geisnaes.
Ten film jest oparty na paradoksach, które nie mają jasnej wykładni. Sami sobie musimy odpowiedzieć na pytanie, co dla nas znaczy wolność, seks, miłość, szczęście. W "Nimf()mance" wiele rzeczy nie jest tym, czego się spodziewamy. "Wstyd" jest jednak dużo bardziej przewidywalny.
Poza tym, we "Wstydzie" reżyser jednoznacznie pokazuje dramat głównego bohatera, a maestrią von Triera jest to, że on nie ocenia Joe. Nie pozwala nam tak łatwo jej zaszufladkować, tylko ona może wypowiadać o sobie zdecydowane sądy.
Obydwa filmy łączy to, że pokazują - wspomnianą już - absencję uczuć. Są takim studium ukazującym kondycję podstawowych jakości naszego świata, ale uważam, że za dużo gadania na ten temat zabija prawdziwą refleksję.
Dobrze, żeby każdy sobie pomyślał, co naprawdę oznacza seks bez miłości, czy miłość jest ważna, czy jest tylko naklejką, która ma nas zmylić co do natury popędu. Jak się ma pragnienie wolności do pragnienia realizacji potrzeb i żądz.
- Nie przypominam sobie, żeby u Larsa von Triera seks kiedykolwiek był jakiś szczególnie ładny estetycznie lub szczególnie romantyczny, emocjonalny. Czas już się przyzwyczaić, że reżyser nie upiększa rzeczywistości, nie kręci filmów pokrzepiających. Jego warsztat składa się z zimnego światła, naturalistycznych scenografii, nieupiększonych ciał. Seks w "Nimf()mance" jest taki, jaki ma być. Von Trier pokazuje, że może nie wszyscy uprawiamy tylko piękny seks w emocjonalnym połączeniu, z miłością, która tworzy wokół nas świetlistą łunę.
A Joe nie miała dość, bo seks jest dla niej jedyną formą istnienia. Żyje wtedy, kiedy uprawia seks albo do niego dąży. To jest natura uzależnienia od seksu - nawet jeżeli wyniszcza, nie daje radości, ani satysfakcji człowiek musi to robić.
Dla Joe, która w pewnej chwili przyznaje się do samotności i pustki (czym niszczy wizerunek zupełnie zadowolonej z życia istoty), czynności seksualne to kompulsja, nad którą nie ma kontroli. Potrafi wyłączyć emocje i odczuwanie, nie potrafi przestać uprawiać seksu. Ja, jako widz, ale także jako sex coach, nie wierzę Joe, że zawsze kierowała się w życiu zasadą przyjemności. Może przy wspomnianym w filmie obcinaniu paznokci, ale nie w seksie. "Nimf()manka" nie jest filmem o radości z seksu.
- Mamy tu kilka uproszczeń. Tak, jak we "Wstydzie" scena z gejowskim seksem nie jest najbardziej trafną metaforą ostatecznego upadku bohatera, tak w "Nimf()mance" mamy do czynienia ze spłaszczeniem rzeczywistości.
To ma służyć zapewne spójności fabuły, bo raczej nie ma sensu pokazywanie tych razów, w których Joe nie udało się poderwać faceta. Ten zabieg może też pokazywać nam trywialność ludzkiego seksu, jak jest łatwy do zdobycia, jak bardzo może nic nie znaczyć. Film też pokazuje kobietę jako maszynę do kompulsywnego uprawiania seksu, który nie prowadzi do żadnej satysfakcji. Jak dla mnie dostaje się obydwu płciom.
- Każde uzależnienie łączy się z dysocjacją emocjonalną i niezdolnością odczucia, wyrażenia, przeżycia stanów emocjonalnych. Łączy się też z lękiem i zawężonym polem decyzji i działań. Alkoholizm, narkomania, seksoholizm to formy w które wkraczajmy nie mogąc poradzić sobie ze swoim życiem wewnętrznym.
- Filmy pornograficzne nie mają prawdziwej narracji - tutaj jest ona obecna. Filmy pornograficzne pokazują ciała aktorów wraz ze sferami genitalnymi w całości, bez cenzury i zasłaniania. W "Nimf()mance" jest tylko około 30 sekundowe ujęcie seksu Joe z Jeromem, które kwalifikuje się jako realne ujęcie pornograficzne. Ponieważ film ma ponad 100 minut, 30 sekund nie zrobi z niego pornosa.
W filmach pornograficznych ludzie nie rozmawiają, w tym filmie gadają bez przerwy, a główny plan to ubrana kobieta i ubrany mężczyzna, którzy siedzą w pokoju bez intencji podjęcia współżycia i rozmawiają. Wiem, że bardzo by "Nimf()mance" pomogło jakby była okrzyknięta pornosem, ale każdy kto idzie do kina z nadzieją na naprawdę ostre sceny, po prostu się rozczaruje.
Reżyser Lars von Trier na planie filmowym w towarzystwie odtwórczyni roli Joe - Charlotte Gainsbourg i Seligmana - Stellana Skarsgarda. Fot. Christian Geisnaes
Reżyser Lars von Trier na planie filmowym w towarzystwie odtwórczyni roli Joe - Charlotte Gainsbourg i Seligmana - Stellana Skarsgarda. Fot. Christian Geisnaes.
- Nie wiem, czy aktorzy naprawdę uprawiali seks, szczerze, to nie postawiłabym na to nawet złotówki. Myślę, że dla młodego amerykańskiego aktora, jakim jest Shia LaBoef, poziom oczekiwań europejskiego reżysera, odwaga scen i tematów były takim szokiem, że jakby von Trier kazał mu zjeść jabłko, to też by mu się to kojarzyło pornograficznie. Shia się nieco podekscytował, bo - nie oszukujmy się - ratowanie świata z latającymi samochodzikami, to jednak nie to samo, co granie bardziej skomplikowanych emocji, może nawet nago, wobec całej ekipy filmowej. Pozostanę sceptyczna wobec tego tropu.
Choć w oczach cynicznej nimfomanki miłość nie jest wartościowym uczuciem, młoda Joe spotyka siłę, która jest w stanie przebić się przez jej zasieki. Jej imię to Jerome - w tej roli Shia LaBoef. Fot. Christian Geisnaes
Choć w oczach cynicznej nimfomanki miłość nie jest wartościowym uczuciem, młoda Joe spotyka siłę, która jest w stanie przebić się przez jej zasieki. Jej imię to Jerome - w tej roli Shia LaBoef.
- Nie widziałam jeszcze drugiej części. Wiem, że temperatura rośnie i mam na to nadzieję, podobnie jak na to, że reżyser zaserwuje nam jakieś mocne zakończenie albo srogą niespodziankę. Nie odważę się mówić o całości przekazu filmu, dopóki nie zobaczę drugiej części. Na razie możemy się dowiedzieć, że ocenianie nie zawsze prowadzi do zrozumienia, a to już całkiem sporo.
Naprawdę ważne wnioski każdy widz może wyciągnąć dla siebie. Jedni się oburzą i to dla nich będzie ważne, żeby potwierdzić swój sposób myślenia. Inni się zadumają albo szczerze roześmieją. Ze swojej strony doradzam namysł z poczuciem humoru, bo to może przynieść najwięcej przyjemności, korzyści, a co więcej jest chyba zgodne z intencja twórcy.
- Na pewno zapisze się czymś innym w krajach Europy Zachodniej, a czym innym w Polsce. Mam nadzieję, że w Polsce wywoła przynajmniej dyskusję o normach, które stosujemy wobec kobiecej seksualności i o kobiecej seksualności w ogóle. W Danii film miał premierę w pierwszy dzień świąt. Próbowałam sobie wyobrazić, co by było, gdyby taka premiera odbyła się w naszym kraju w tym dniu. Strach pomyśleć.
Dla Polski ważny jest wątek rozważań na temat wolności w seksie - konsekwencji, roli świadomości i wiedzy. Dla świata może są to ważne tematy, ale na pewno nie tak palące, jak u nas. Mam nadzieję, że "Nimf()manka" narobi potężnego rabanu i da okazję na przewietrzenie poglądów.