"W dużym mieście myślisz, że za rogiem czeka cię lepszy partner". Nowy Jork w opowieściach intymnych [ROZMOWA]

Nowy Jork jako kłębowisko namiętności, tęsknot i rozczarowań? "21 x Nowy Jork" Piotra Stasika pokazuje 21 osób spotkanych w nowojorskim metrze i ich 21 intymnych opowieści. Czy ludzie mieszkający w tak dużej metropolii mają inny rodzaj uczuciowości?

Ola Długołęcka, Kobieta.gazeta.pl: Jaki jest Nowy Jork dla filmowca? Jakie inne tematy brał pan jeszcze pod uwagę?

Piotr Stasik, reżyser, autor filmu „21 x Nowy Jork”: Nowy Jork to dla filmowca - szczególnie z małym budżetem - coś w rodzaju samobójstwa. Tyle filmów nakręcono w tym mieście, że z jednej strony to jest samograj, a z drugiej trudno coś nowego pokazać, nie wpaść w stereotyp - pokazując tłok na Time Square i Statuę Wolności. 

Przyjeżdżając do Nowego Jorku myślałem, że zrobię film o wolności - od wolności wyboru ścieżki życia do wolności i swobody w kwestii ubioru czy zachowania na ulicy. W Nowym Jorku nikt się nie przejmuje tym, że wychodzisz na miasto w piżamie i znoszonych adidasach albo z paznokciami o długości 15 cm. Pomyślałem, że taki film jest potrzebny Polakom, którzy ubierają się o poranku do kawiarni jak do teatru, kontrolują się i autocenzurują na każdym kroku. 

Po pierwszych rozmowach okazało się, że pod zewnętrznym płaszczykiem zadowolenia i swobody jest też dużo zagubienia i jest to cena jaką ponoszą ci ludzie za życie w dużym mieście. Myślę, że to cena za to, że nie żyje się według znanych od wieków czy lat formuł. To jest cena za poszukiwanie siebie samego, którą koniec końców, mimo cierpienia, warto ponosić. Po tych rozmowach film skręcił w stronę opowieści o współczesnej cywilizacji. 

'21 x Nowy Jork''21 x Nowy Jork' Fot. Materiały prasowe

Czy sądzi pan, że byłby w stanie nakręcić film, którego scenerią byłoby metro w innym mieście na świecie? Czy w paryskim, warszawskim lub moskiewskim metrze znalazłby pan także bohaterów?

- Próbowałem zaczepiać ludzi w metrze w Paryżu - patrzyli na mnie jak na zboczeńca. W Polsce ludzie boją się kamery. Z jednej strony wstydzą się tego, jak wyglądają, z drugiej boją się kamery - jako symbolu mediów, które szukają sensacji. 

Pewnie znalazłyby się jeszcze inne miejsca gdzie mógłbym nakręcić podobny film w metrze, ale nowojorskie jest szczególne pod wieloma względami. To jest jak scena w teatrze albo plan filmowy. Co chwila ktoś wchodzi przez drzwi i pokazuje się - od tańców, przez sztuczki, śpiew i granie na wielkiej trąbie. Stawiałem kamerę na środku wagonu i po dwóch minutach nikt już na mnie nie zwracał uwagi. 

Jedynymi - stwarzającymi wrażenie szczęśliwych - bohaterami filmu zdają się być świeżo zakochani Alex i Kenny. Cała reszta okazuje się w miłości nieszczęśliwa, a w seksie niespełniona. Czy to miasto, czy środek lokomocji skupia nieszczęśliwych ludzi? Może ludzie w taksówkach lub prywatnych limuzynach byliby inni?

- Trudno powiedzieć czy przyciągałem taki typ ludzi czy większość ludzi w Nowym Jorku jest samotna. 

Faktem jest, że trudno było mi znaleźć ludzi żyjących w parach - a jeśli - to byli niezbyt ciekawi. 

'21 x Nowy Jork''21 x Nowy Jork' Fot. Materiały prasowe

Co rzuciło się panu najbardziej w oczy u pańskich bohaterów, czy można mówić, że jakiś rodzaj uczuciowości jest typowy dla Nowego Jorku?

- Kobieta, która zajmuje się negocjacjami przy rozwodach powiedziała mi dość oczywistą prawdę, że w dużym mieście myślisz sobie, że za rogiem czeka cię lepszy partner. Jeśli coś ci nie idzie w związku, to nie pracujesz nad tym, nie wysilasz się - tylko włączasz Tindera. Być może ta świadomość nadaje związkom pewien rodzaj niepewności, a może odwrotnie swobody - kto powiedział, że musimy całe życie spędzić z jedną osobą za wszelką cenę. 

A może w przyszłości wszyscy będziemy samotni. A do tego może się z tym pogodzimy i będzie nam z tym dobrze? Uciekamy od samotności, boimy się jej, bo boimy się siebie. Polacy wolą żyć w toksycznym związku niż w samotności.  Nie potrafimy spojrzeć na samotność jako coś dobrego. Może musimy poszukać nowych definicji miłości, związków, relacji, nowych ścieżek życia. 

 

Zadziwiająca jest otwartość bohaterów filmu. Czy to ich naturalna gotowość do dzielenia się intymnymi szczegółami z życia, czy musiał pan ich w jakiś sposób oswajać?

- Miałem bardzo mało czasu na kontakt z pojedynczym bohaterem. W sumie spędziłem tam sześć miesięcy, ale nagrałem około 50 osób (21 znalazło się w filmie). Musiałem wytężyć siły - żeby zaprzyjaźnić się w ciągu dwóch-trzech spotkań. Pokazywałem swoje poprzednie filmy. Dużo mówiłem o sobie. Nie prowadziłem wywiadów tylko rozmowy. Angażowałem się emocjonalnie w te kontakty - co doprowadziło mnie do kompletnego wycieńczenia. Po zdjęciach dochodziłem do siebie rok. 
Być może ta samotność powodowała, że chcieli się z kimś podzielić swoją historią. A może to jest tak, że film może stać się pretekstem do podsumowań życia. Mówiłem o tym, że film może być dla nich zwierciadłem, pogłębionej autoanalizy, a czasem nawet rodzajem terapii. Gdy oglądamy siebie na ekranie, trochę jak obcego, może dostrzeżemy coś czego nie widzieliśmy. 

To co się rzuca w oczy - w tak ciasnej przestrzeni jak wagonik metra - to całkowita wolność ekspresji ludzi. Paradoksalnie ta wolność jednych, dość mocno narusza strefę komfortu innych - wijący się na uchwytach tancerze, krzyczący głośno agresywnym tonem mocne słowa mężczyzna, młodzi słuchający i śpiewający, chłopcy bez koszulek. Jak pan pochodzący z innego kręgu kulturowego znosił tyle bodźców?

- Bardzo dużo jeżdżę z moimi filmami i warsztatami po świecie - także np. do Azji gdzie tłok na ulicy i fizyczna bliskość jest zmniejszona do minimum. Nowy Jork nie był więc dla mnie pod tym względem czymś wyjątkowym. Poza tym ważniejsza wydaje się opiekuńczość i życzliwość jakimi obdarzają siebie nieznajomi ludzie. Jak ktoś mnie nadepnął na buta i on mi spadł to zatrzymało się kilka osób, żeby mi pomóc, gdy ktoś zaśnie ze zmęczenia w metrze i położy głowę na ramieniu obcego człowieka - nikt nie zdejmuje tej głowy. To powoduje, że na ulicy czy w metrze czuje się bezpieczny -  jest to tłum, który ogrzewa cię emocjonalnie. Po jakimś czasie moje wyprawy przypominały mi pływanie w morzu ludzi i ich wyobrażonych i zasłyszanych historii. 

Dość intensywnie podglądał pan pasażerów metra, w Polsce przy ochronie danych osobowych i wymaganych pozwoleń na pokazywanie wizerunku nie miałby pan takie swobody w filmowaniu. Nikt nie miał nic przeciwko pańskiej dokumentacji?

- Nowojorczycy są przyzwyczajeni do kamer i ekip telewizyjnych czy filmowych. Można powiedzieć, że Nowy Jork jest wielkim planem filmowym. Ludzie naturalnie widać przyjmują, że są aktorami w tej wielkiej scenografii. 

Tinder, spotkania na seks, trudność w stworzeniu związku - jest pana zdaniem nadzieja dla ludzi?

- Na poziomie emocji jestem optymistą ale analizując rozumem i obserwując do czego doprowadza rozwój internetu, mediów, aplikacji widzę jeden koniec, który pojawia się w filmie i na plakacie - człowiek przyszłości będzie składał się z mózgu i przyczepionego do niego kabelka. Skąd ta wizja?  - zobaczcie w filmie.

Piotr StasikPiotr Stasik Fot. Archiwum reżysera