Nie znam innego takiego przypadku w Polsce - mówi Waldemar Żurek, sędzia i rzecznik prasowy krakowskiego sądu. W precedensowej sprawie, która od kilku lat ciągnie się na wokandzie, główne role odgrywają młoda kobieta i jej komputer. Sąd uznał, że ofiarą internetowej pasji padły dzieci krakowianki.
Mariola ma 33 lata. Do Krakowa przyjechała z Pomorza. Naukę przerwała po dwóch latach liceum i trzech szkoły ekonomicznej - wtedy po raz pierwszy zaszła w ciążę. Mieszka w okolicy, która bardziej kojarzy się ze "Zbrodnią i karą" niż światem zaawansowanych technologii. To najbiedniejsza część krakowskiego Podgórza, dzielnicy przyklejonej do prawego brzegu Wisły. Żeby dostać się do jej oficyny, trzeba pokonać cuchnącą bramę, potem jeszcze podwórko. Na kocich łbach rozszarpany szczur, śmieci, szmaty uwalane ekskrementami. Stare ubrania chyboczą się na sznurach.
Być może dlatego Mariola czasem nie rozsuwa zasłon. W środku dnia w zawilgoconym mieszkaniu panuje półmrok. Na monitorze pasjans. Mariola pali jednego papierosa za drugim. W kącie szumi zaśnieżony telewizor, gra muzyka z MP3. W mieszkaniu pusto - po dzieciach zostały cztery łóżka i garść pluszowych zabawek. Na kanapie poukładane w kupkę romanse, w przegródkach kredensu kilkadziesiąt płyt z programami. Jedną ze ścian ozdabia olbrzymi miś - dostała go na zlocie od zaprzyjaźnionych internautów.
Zbyt wiele do roboty nie ma, szczególnie teraz, kiedy zniknęły dzieci. Zanim urodził się najstarszy Daniel, pracowała dwa lata jako kelnerka. Teraz żyje z groszowych alimentów, a nadmiar wolnego czasu zapełnia przegrywaniem filmów, muzyki i pasjansem.
Internetu w domu już nie ma. Nie, Mariola nie chodzi do kafejek. No, góra raz w miesiącu - poszukać ofert pracy. Pokazuje nam listę 15 kont internetowych, których używała, i do tego starannie sporządzoną listę adresową zaprzyjaźnionych internautów. Jest ich około dwustu. Co takiego znalazła w internecie? Dlaczego całymi dniami rozmawiała na czatach dla 30- i 40-latków?
- Pamiętam, jak mój były przychodził po pracy i nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia. Siadał przed komputerem i oglądał, bo w tamtym czasie założyliśmy internet. Co oglądał? Ja mu przez ramię nie zaglądałam - opowiada.
- Któregoś razu sama weszłam na Czaterię. Siedziałam w nocy i patrzyłam tylko, co ludzie piszą. Aż jedna z internautek zapytała, dlaczego tak cicho siedzę. Ja na to, że nie wiem, co mam pisać. Odpowiedziała, że wszystko, a reszta sama przyjdzie.
Uważa, że czaty są lepsze niż rozmowa oko w oko. Dlaczego? Bo w sieci ludzie są uczciwsi, piszą to, co naprawdę myślą. Sąsiadka uśmiecha się do ciebie, a za plecami rozpowiada, że wróciłaś nad ranem do domu. W sieci, jak ktoś coś do ciebie ma, pisze od razu.
Pierwsza na komputer zwróciła uwagę pani kurator. Wyznaczył ją sąd w 2000 roku, bo Mariola i jej drugi wybranek nie radzili sobie z wychowywaniem dzieci.
- Pił, bił nas - opowiada Mariola. - Ja leżałam w łóżku z dzieckiem, a on rzucał butami po ścianie.
Zapisek ze stycznia 2001 roku jest króciutki: "W domu pani F. pojawił się nowy sprzęt techniczny - komputer".
Nic w tym zdrożnego. Niedługo potem kuratorka jednak zauważa: "Niepokoi mnie fakt, że pani F. bardzo dużo czasu poświęca na rozmowy i spotkania internetowe. Chętnie opowiada o poznanych tu ludziach. Przeprowadziłam z nią rozmowę na ten temat. Starałam się pokazać, że znajomości przez internet niekoniecznie będą szczere i trwałe, a mogą nieść niebezpieczeństwo dla rodziny. Czas spędzony przed komputerem może poświęcić dziecku" - pisze po kolejnej wizycie w mieszkaniu Marioli.
W sądowych aktach mnożą się raporty kuratora i relacje nauczycieli, że dzieci przychodzą do szkoły coraz bardziej zaniedbane i głodne. Basia nie ma nawet kredek, nie mówiąc o piórniku. Paula chodzi w brudnej odzieży. "Umyta i w czystym ubraniu przychodzi jedynie wtedy, gdy przed sądem ma się odbyć kolejna rozprawa o ograniczenie praw rodzicielskich" - pisze wychowawczyni w opinii dla sądu.
Mąż Marioli na rozprawie rozwodowej opowiadał: - Dopóki nie pojawił się w domu komputer, była dobrą matką.
Z ubiegłorocznego wywiadu środowiskowego: "Matka ożywia się jedynie, gdy rozmawia o komputerze. Nosi się właśnie z zamiarem kupienia drukarki. Obecnie zaprzecza, by siedziała przy komputerze. Twierdzi, że jedynie słucha muzyki i ogląda filmy. Komputer usytuowany jest obok okna, co uniemożliwia zobaczenie przez szybę, czy jest on włączony".
- Rzeczywiście, potrafiłam siedzieć nocami - przyznaje Mariola. - Ale to dlatego, że zawsze miałam kłopoty ze spaniem. Czasami wystarczała mi godzina snu. Nic mi się nie chciało, nawet nie jadłam, tylko kawę piłam. Bywało, że po trzy dni nie odstępowałam od komputera. Ale co to za uzależnienie? To nie była przecież żadna czarna dziura. Wszystko pamiętam.
Zakład energetyczny za długi odciął jej prąd. W mieszkaniu pojawił się grzyb. "Gdy byłam w mieszkaniu, dzieciom z ust szła para" - opisywała kuratorka.
Ksiądz Władysław Chaim, redemptorysta, pomaga dzieciom z najbardziej zaniedbanych części Podgórza: z Zamojskiego, Dąbrówki, Józefińskiej. Dobrze, jeżeli przy pierwszym kontakcie najmłodsi nie wyzywają go od pedałów. Chaim natknął się na dzieci Marioli pod kościołem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. - Zbierały na chleb. Później, jak poznałem je lepiej, przychodziły po parę złotych. Miałem często wrażenie, że to dzieci żywią matkę, a nie odwrotnie - wspomina.
Załatwił bojler do domu, zab ierał dzieciaki do świetlicy. Już później, kiedy ważyły się losy rodziny, pisał do sądu, by matce dać jeszcze szansę i nie odbierać jej dzieci. - Myślałem, że podziała groźba ograniczenia praw rodzicielskich - tłumaczy. - Przed wakacjami chciałem jej Basię, tę 11-letnią, zabrać na wycieczkę do Austrii. Dałem nawet matce pieniądze na wyrobienie jej paszportu i na zdjęcia. Nic nie zrobiła.
- Wszyscy się na mnie uwzięli - mówi Mariola. - Kurator, jak widział włączony komputer, od razu wołał, że to internet. Kiedyś zaszedł znajomy listonosz, żeby wymienić kontakt. Akurat miałam zasunięte zasłony. W dokumentach przeczytałam, że odwiedzają mnie różne typy. Jak mam szukać pracy, skoro wszędzie wymagają obsługi komputera? A kurator, że jak komputer wchodzi w grę, to nie mogę. Czy oni poszaleli?
Raport kuratora z początku tego roku: "F. nadal ma komputer. Jest schowany w szafie. Matka twierdzi, że nie używa go, tylko włącza dzieciom bajki, gdyż ma zepsuty telewizor".
Wyrok ograniczający prawa rodzicielskie Marioli zapadł w kwietniu. Tuż po nim kurator pisała: "Podczas mojej wizyty matka była w posiadaniu bochenka chleba i masła. W lodówce poza główką kapusty było pusto".
Zmuszona nakazem sądowym Mariola pofatygowała się jednak do Krakowskiego Centrum Terapii Uzależnień. - Usłyszałam, że nie leczą takiej choroby - opowiada. Jolanta Ryniak, dyrektor Krakowskiego Centrum Terapii Uzależnień: - Nie mamy na to kontraktu. NFZ finansuje leczenie uzależnienia od alkoholu, hazardu. Ale nie od monitora.
Ksiądz Władysław Chaim: - Internet proponuje naskórkowe kontakty. Łatwiej jest stukać palcami w klawiaturę, niż nawiązać trwałą więź. Tego pani Mariola nie potrafi.
Mariola: - Nieprawda. Przez internet poznałam mnóstwo osób. Kumpluję się z nimi. W te wakacje był u mnie kolega, który pracuje w Niemczech, też poznałam go na czacie. Bardzo mi pomógł, mówił, że kocha moje dzieci i chce się ze mną ożenić. Poznałam go, chodząc po pokojach dla 30- i 40-latków. Początkowo podszywał się pod mój nick. W końcu odkryłam, kim jest. Napisałam mu, że wiele o nim wiem od innych czatowiczów. W końcu przyjechał do Krakowa.
Na krótko przed spotkaniem złodzieje ograbili jej oficynę. Przyjaciel zafundował jej kolejny komputer.
Inny znajomy z sieci załatwił jej pracę za oceanem. Nie pojechała, bo musiałaby zostawić dzieci.
- Opowiadałam moim przyjaciołom z internetu o problemach w sądzie. Jak miałam naprawdę duże kłopoty, to pisali SMS-y, żebym się trzymała. Ja też im pomagam. Niedawno znajomy z Niemiec wysłał SMS-a, co ma robić, bo jego żona sprowadziła sobie lesbijkę do domu.
Ks. Władysław Chaim: - Ona w internecie próbuje utopić swój smutek. Bo do kogo pójdzie? Z dziećmi nie umie rozmawiać. Ostatnio wysłałem jej zaproszenie na warsztaty antyuzależnieniowe. Wątpię, czy odpowie.
Mariola: - Ksiądz kazał mi chodzić na msze. A ja nie czułam takiej potrzeby - odpowiada krótko.
Ma za sobą dwa nieudane związki, z których wyszła z czwórką potomstwa. Najstarszy Daniel ma 13 lat. Najmłodsza jest sześcioletnia Ewa. W wakacje zabrano je z oficyny do jednego z krakowskich ośrodków szkolno-wychowawczych. W smutnym budynku ozdobionym sztucznym kwieciem i poprutymi kanapami wychowankowie zostają aż do pełnoletności, jeżeli po drodze nie zdarzy się zastępcza rodzina. Co będzie z dziećmi Marioli - na razie nie wiadomo. Część opiekunów uważa, że byłoby lepiej, gdyby zostały przeniesione do placówki poza Krakowem. Z ich relacji wynika, że od pewnego czasu Mariola nie przychodzi do ośrodka. Czasem prosi dzieci o wsparcie (otrzymują w ośrodku drobne kieszonkowe), skarżąc się, że nie ma co jeść.
Mariola: - Jak wywieram zły wpływ, to czemu dzieci do mnie cały czas przychodzą? Po lekcjach zawsze któreś zajrzy. Im jest tu dobrze. Spokój, czasem jakąś grę się włączy.
Daniel, Paula, Basia, Ewa. Daniela podejrzewano, że ukradł pieniądze koledze. Ostatnio 13-latek uciekł z turnusu w Rabce. Dzieci nie chcą z obcymi rozmawiać o mamie, są spięte i nieufne. Ale kiedy pytamy o komputery, rozluźniają się tak jak ona. Daniel na przykład najbardziej lubi strzelankę. Czasem fajnie jest poczatować z dziewczynami, obejrzeć je przez specjalne internetowe kamerki, czasem porozmawiać na Gadu-Gadu. Ośrodek Daniela trochę denerwuje, bo dziecko może tu spędzić przed ekranem nie więcej niż 45 minut dziennie.
Ksiądz Chaim: - Od dzieci słyszałem, że czasami siedziały same u sąsiadki, a ona jechała na kilka dni na zloty internautów. Ponoć przez internet szukała mężczyzn.
Kafejka internetowa, z której jeszcze niedawno korzystała Mariola, przypomina jej mieszkanie. Mrok rozświetlają jedynie ekrany komputerów. Pracownicy mówią, że przestała przychodzić, odkąd nie zapłaciła 15 zł za surfowanie. - Pewnie, że ją pamiętamy. Brała nocki. To taka specjalna oferta: wykupujesz stanowisko od jedenastej wieczorem do szóstej rano i wychodzi trochę taniej za godzinę - opowiada jeden z opiekunów sali. - Są tacy, którzy siedzą dłużej - dodaje. - Ale oni nie mają dzieci.
Daniel ma dwa marzenia: chciałby wyjechać z rodziną z Krakowa. Nie wie dokładnie dokąd, w jakieś przyjemniejsze miejsce. Z siostrami i mamą chodziliby razem na spacery. A w nowym domu stałyby dwa komputery. - Mama i Paula miałyby swój, a ja i Basia swój. Ewa jest na razie mała.
Mariola: - Teraz, jak zniknęły dzieci, to czasami i po trzy dni nie wychodzę z domu, bo dokąd pójdę i po co? Nie mam tu przyjaciół. I żyję sobie sama jak palec, od jednej wizyty dzieci do drugiej. A jak już wyjdę za drzwi, sąsiedzi pytają, czy to prawda, że jestem uzależniona od komputera. Chciałabym znowu mieć internet w domu. Dzieci tak lubią grać. Może dłużej by tu siedziały?