Irena z przegródki portfela wyjmuje fotografię. Starsza pani - wysoka, szczupła - w swoim pokoju. Porcelanowe filiżanki, książki. Obok zdjęcia plik kartek.
"14 maja 1997 r. zgłosiła się w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu p. Teodora A., lat 78. Badana podaje, że syn Edward K. rzucił jej w twarz jakimś przedmiotem, uszkodził nos, poranił po rękach. Przedkłada zaświadczenie od chirurga z rozpoznaniem: złamanie kości nosa z przemieszczeniem, krwiak okularowy oka lewego, krwiak śródręcza prawego. Jest to kolejne pobicie".
Irena, rocznik 1963, wykształcenie średnie. Wciąż atrakcyjna, zadbana, z figurą. Mówi o teściowej: mama. Połączyła je bliskość losu. Teodorę A. w czasie wojny władze sowieckie zesłały z Wileńszczyzny do gułagu. Przeżyła dziesięć lat w obozie. Irena mówi z rosyjskim akcentem. Urodziła się w Związku Radzieckim, bo dziadków i rodziców spotkało to samo. Repatriantka, w Polsce od połowy lat 80.
Gdy Irena poznała Edka, oboje mieli własne firmy. Ona - rozwódka z nastoletnią córką, masowała w Legnicy tęgie panie, on - stary kawaler, obszywał we Wrocławiu dywany na owerloku. Spotykali się tylko w weekend. Irena: - Dlatego nie wszystko o nim wiedziałam.
Ich pierwsza awantura: kilka miesięcy po ślubie, w 1996 roku, Edek przyznał się, że zastawił owerlok, bo mu zabrakło na czynsz. Irenie świetnie szło w salonie masażu, więc mu pożyczyła. Potem jednak odsprzedała lokal i przyrządy: - Edek mówił, że to poniżające dla mężczyzny, jak baba więcej zarabia.
Kolejna awantura. Irena zajrzała do warsztatu męża: - Owerlok przepadł, Edek czynszu nie zapłacił, przepił pieniądze.
I od tej kłótni miły Edek zniknął. Koledzy, libacje, ciągi dwu-trzydniowe: - Ja mamie, że trzeba chłopaka ratować. Znalazłam pracę w Niemczech, dla małżeństwa. Liczyłam, że tam się pozbiera. Ale mama do Edka: "To przez ciebie mam nadciśnienie, że chlasz. A teraz jeszcze chorą mnie zostawiasz?". Przestała brać tabletki, pogotowie za pogotowiem. I Edek nie pojechał. Sama go wychowywała, oczko w głowie.
Irena ulokowała córkę z pierwszego małżeństwa w Legnicy u babci. Była w Niemczech rok. Teściowa dzwoniła do niej wiele razy: - Opowiadała, że Edek kradnie jej emeryturę, że ją pobił i wylądowała w szpitalu ze złamanym nosem. A Edek: "Matce szajba odbija. Chce, żebyś wróciła, posprzątała i ugotowała".
Po powrocie w 1997 roku Irena zobaczyła krzywy nos teściowej. Teodora zgłosiła to w prokuraturze, ale potem skargę wycofała. Zarzekała się synowej: Edek się zmienił, już nie kradnie, tylko piwo pije.
Irena: - Tyle kłamstwa! Mama mnie oszukiwała. Nie wiedziałam, że przed naszym ślubem sześć razy wysyłała Edka na leczenie. Kiedy się poznaliśmy, też był na odwyku.
Irena z obawy o córkę uciekła do Legnicy i zażądała rozwodu. Teodora znów do niej zadzwoniła, ze szpitala: - "Pomyśl jeszcze, miłość wszystko zwycięży. On zginie bez ciebie". Wzięła mnie na litość.
"Raz byłam świadkiem awantury wszczętej przez Edwarda K. Rzucał się na matkę, chciał ją pobić. Synowa Irena próbowała bronić Teodorę. Wtedy Edward wyrwał drut telefoniczny i zaczął ją dusić. Gdy upadła na podłogę, zaczął kopać" - zeznaje Danuta K., magister farmacji, przyjaciółka Teodory A. - lekarza.
Irena: - Pierwszy raz w życiu sama dostałam po gębie. Zaraz wezwałam policję. Nie było jeszcze wylewu i sińca, więc policjant mnie wyśmiał: "Nawet nie widać, że panią uderzył. Chce pani naszymi rękami męża wsadzić?". I chociaż mama potwierdzała, straszył, że za fałszywe wezwanie mnie ukarze. Czułam się winna, że dobrze wyglądam. Pomyślałam: "Może zamiast się stawiać, trzeba było Edkowi coś dobrego ugotować?". Na drugi raz, kiedy bił moją głową o ścianę, już nie wzywałam radiowozu. Nawet jak mną walnął w kaloryfer i straciłam przytomność, i lekarze stwierdzili wstrząs mózgu.
W 1999 roku to Teodora rzuciła się na pomoc synowej. Irena: - Zapomniałam już, co to było, pomidorowa czy barszcz. Coś czerwonego. I gorące. Edek wylał to na mnie i jeszcze rzucił talerzem. Mama, że smaczna ta zupa. Na to Edek: "Wy zawsze się razem trzymacie, a ja sam!". "Synku, bój się Boga. Ja cię urodziłam, wychowałam.". Stała przy drzwiach. Krew na framudze została.
Teodora znów trafiła na chirurgię. Ale tym razem Irena ściągnęła policję. Młody funkcjonariusz dał im niebieską kartę - specjalny formularz dla ofiar przemocy domowej. Kazał zrobić obdukcję i stawić się w komisariacie na rozmowę.
Irena twierdzi, że młodzi policjanci są bardziej kompetentni i życzliwi: - Wiedzą, że jak odjadą, facet znów będzie bił, więc zabierają go do izby wytrzeźwień i już. A starsi: "To nie taksówka. Wie pani, co go tam czeka? Zimny prysznic!". Mówią: zła żona, zła matka. Straszą, że izba kosztuje. Radzą: "Proszę załagodzić sytuację, porozmawiać". Jak? On tu lata z nożem! "Trochę popił, obiecał, że więcej tego nie zrobi". Kiedyś poskarżyłam się policjantowi, że mąż mnie gwałcił. Odpowiedział: "To trzeba się było rozluźnić i czerpać z tego przyjemność". Mówię mu: "On na mnie narzygał". A ten policjant: "Jak pani wychodziła za mąż, to przecież pani wiedziała, jakie się z tym wiążą obowiązki".
Irena to weteranka. Sporo czyta o przemocy, zna doświadczenia wielu kobiet. Wie, że i one wysłuchują takich uwag. Ich zdaniem kat jest w korzystniejszej sytuacji. Policjant potrafi powiedzieć: "Więcej na interwencję nie będę przyjeżdżał. Niech się pani wyprowadzi z dziećmi do rodziny".
Najgorzej, gdy bije niepijący mąż: - Jak wzywałam policję, to zawsze pytali, czy mąż jest pijany, czy trzeźwy. Jak był trzeźwy, mówili: "Do trzeźwych nie ma po co jechać".
W komisariacie Irena usłyszała, kto we Wrocławiu może pomóc jej i teściowej. Demokratyczna Unia Kobiet, Karta 99, Niebieska Linia, Centrum Praw Kobiet, Centrum Psychoterapii i PARPA z poradnią antyalkoholową. Właśnie tam w tajemnicy zgłosiły prośbę, żeby leczyć Edka. PARPA skierowała sprawę do prokuratury, bo Teodora wyznała, jak syn się nad nimi znęca.
Irena: - Ale mama się przed Edkiem wygadała, wtedy dopiero zaczął lać.
"Pacjentka, lat 82, przyjęta do oddziału w trybie ostrym. Uraz głowy"; "Doznała stłuczenia głowy i złamania nasady kości ramieniowej prawej".
Walka o sprawiedliwość zaczyna się od obdukcji. Jedne z wielu oględzin ciała Ireny: "W okolicy czołowo-oczodołowej lewej obrzęk i żółtawy siniec o wymiarach 9x8,5 cm. W jego obrębie pokryte strupem otarcia naskórka 3x2,5 cm. Na bocznej powierzchni szyi skąpe zlewające się wybroczyny krwawe 2,5x1 cm, a w rzucie kąta żuchwy pokryte strupem otarcia naskórka 0,5x0,1 cm. W okolicy podżuchwowej okalające szyję otarcie naskórka szerokości od 0,2 do 0,9 cm. Na bocznej powierzchni szyi po stronie prawej wybroczyny krwawe 3,5x2 cm. W okolicy międzyłopatkowej obrzęk i linijne otarcie naskórka 4x1 cm. Na przyśrodkowej powierzchni uda prawego ułożone w jednej linii żółtawe sińce mogące odpowiadać układowi palców rąk 8x2,5 cm".
Za obdukcjami kryją się: bicie trzonkiem od siekiery, bicie pięścią, bicie głową o framugę, bicie twarzą o podłogę, bicie dzbankiem, duszenie rękami, duszenie sznurkiem, duszenie kablem, kopanie, wleczenie za włosy, parzenie gorącą herbatą.
Każde z sądowo-lekarskich orzeczeń kończył refren: "Obrażenia mogły powstać w czasie i okolicznościach podanych przez badaną".
W 1999 r. obdukcja kosztowała 46 zł, teraz już 80. Kobietom ciężko wydawać na to ostatnie pieniądze. Są i inne przeszkody. Irena: - Pobił mnie mężczyzna - mąż. Teraz idę do drugiego mężczyzny - lekarza. Każe mi się rozebrać. Jeśli powiem o gwałcie, będzie badał ginekologicznie. To czasem nie do wytrzymania. Kiedyś przyznałam się w rejestracji: "Ja się wstydzę". Powiedzieli: "On albo nikt. Lekarki nie mamy". Włożyłam płaszcz i uciekłam.
Edwardem K. zajął się Krzysztof G. Irena: - Młody, obojętny prokurator. Przesłuchiwał mamę trzy razy. Zawstydzał ją: "Jedynego syna chce pani wsadzić do więzienia? Co z pani za matka?". Kiedy prosiłam, żeby wreszcie skierował do sądu akt oskarżenia, odpowiadał: "Nie takie są procedury". A to trwało już ponad dwa lata. Pytam, czemu tak długo. "To pani wina. Donosi pani kolejne obdukcje, czyli nowe materiały w sprawie". Wreszcie pod presją prokuratora mama wycofała pozew. Nie dziwię się, choć było mi ciężko. Mama miała mocne argumenty. Kiedy o sprawiedliwość walczy żona, niektórzy myślą: "Może to jakaś wredna baba?".
Podobno przekonanie, że kobiety fałszywie oskarżają partnerów o przemoc lub gwałt, jest w wymiarze sprawiedliwości powszechne. Czemu miałyby to robić? By się zemścić, by łatwiej dostać rozwód czy zgodę na przerwanie ciąży. To nieprawda. W innych rodzajach przestępstw zdarza się więcej fałszywych oskarżeń - tak wynika z badań.
Zeznaje Romana I., kolejna przyjaciółka Teodory A.: "Jak bywam tam w odwiedzinach, najczęściej Edward K. jest w stanie upojenia alkoholowego. Widzę, że p. Irena opiekuje się teściową. Ona jak pracowała, to ze swoich zarobków utrzymywała siebie i matkę, prostuję: teściową. Teodora żaliła mi się, że syn zabiera jej emeryturę, w ogóle nie pracuje, kradnie, wynosi wszystkie wartościowe rzeczy z domu".
Działo się to w niewielkiej kamienicy w śródmieściu Wrocławia. Do Teodory A. należała połowa domu: dwa mieszkania, na parterze i na piętrze. U dołu sąsiadowała przez ścianę z państwem Cz. Chcieli odkupić od Teodory choć część jej własności, ponoć od lat mieli na to chrapkę. Naciskali Edwarda K., by przekonał matkę. Stało się inaczej.
Irena: - Mama wynajęła komuś pokój. Edek dogadał się z tym lokatorem. Wziął od niego pieniądze i spisał umowę, że za to po roku 2010 odda mu piwnicę. Mama się przeraziła: "Już mnie Edek pogrzebał! Po mojej śmierci za pół litra sprzeda dom!". Powiedziała, że mi go przepisze. "Ciebie nie podkupią i nie upiją. Ty masz dziecko. Coś po mnie zostanie". Wiosną 2000 roku poszła z tym do notariusza.
Rok później zadziałała PARPA. Edward K. odbył przymusowe miesięczne leczenie w ośrodku zamkniętym, przez dwa kolejne miesiące miał co dzień chodzić z domu na terapię.
Po powrocie wystąpił o rozwód (rozeszli się bez orzekania o winie, żeby prędzej) i przeprowadził się do mieszkania matki.
Irena robiła wówczas kapitalny remont na parterze: - Znalazłam dobrą pracę - analityk rynków wschodnich, ale aż w Świdnicy. Wstawałam o czwartej rano, wracałam po nocy. Asia wydzwaniała: "Mama, Edek mnie straszy, jak nie przyjedziesz, skoczę z okna". Zrezygnowałam z pracy. Nie znałam jeszcze pojęcia przemocy psychicznej.
Podobno zaczęło się to grubo przed rozwodem. Edward K. wedle relacji Ireny:
- zabierał ulubione ciuchy, niszczył je ("Nie będziesz chodzić z gołą dupą"),
- wsypywał pieprz do kawy,
- wymiotował do makaronu ("Teraz będziesz to żarła"),
- sikał do zlewozmywaka ("A tam ziemniaki obrane").
Irena poszła po pomoc do proboszcza: - Powiedział, że co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. To mój krzyż.
Przez pół roku brała środki na depresję. Nie spała, nie jadła, schudła do 38 kilo. Sprawa w prokuraturze nie posuwała się ani o krok. Ktoś z Centrum Psychoterapii doradził jej, by wystąpiła o zmianę prokuratora.
Irena: - To dali mi jeszcze młodszego. Jarosław G. - wyniosły, suchy, nieprzyjazny. Nie chciał się ze mną spotykać. Powiedziałam mu: "Pan robi wszystko, by umorzyć sprawę". On na to, że nie ma świadków. A ja, że przesłuchał sąsiadów nieżyczliwych, ale nie wezwał policjantów, którzy do nas przyjeżdżali. Na zeznania Asi wcale nie zwrócił uwagi.
Opinia psychologiczno-sądowa: "Z psychologicznego punktu widzenia zeznania jedenastoletniej Joanny K. zasługują na miano wiarygodności".
W 2002 roku Asia powiedziała: "Tak, byłam świadkiem, jak Edward K. groził mamie nożem. Było to kilka dni temu. Wcześniej Edward K. robił niehigieniczne rzeczy. Widziałam, jak on się załatwia. Robił to, będąc trzeźwym, brudził klatkę schodową po tym, jak mama ją wymyła. Słyszałam, jak babcia mówiła, że się boi Edka. Bo on ją zamyka. Ona powiedziała, że dobrze, byle tylko jej nie bił. Widziałam, jak Edward zamykał swoją mamę. Moja mama chciała dać jedzenie Teodorze A., a Edward wypchnął moją mamę z pokoju i powiedział, że to nie jest jej mama. Widziałam, jak on uderzył swoją mamę, uderzył ją garnkiem, a ona była cała wykrwawiona i leżała w pościeli. Chciał pieniędzy, ona mu nie dała".
Zeznaje Teodora A.: "Gdy syn zabiera pieniądze z mojej emerytury, to ja czasami nie mam za co kupić jedzenia. Jedzenie, gdy jest kupione, znajduje się w lodówce. Syn zabiera mi całe jedzenie, a czasami tylko część. Zabiera całe, gdy jest go mało. Gdy jestem głodna, to chodzę po jedzenie do sąsiadów".
Irena: - Pisałam o tym do dzielnicowego, do prokuratora. A oni, że to już nie moja sprawa, bo po rozwodzie jestem dla niej obca.
Teodora A. zmarła jesienią 2002 roku.
W czerwcu następnego roku Prokuratura Rejonowa Wrocław Krzyki umorzyła po pięciu latach dochodzenie przeciw Edwardowi K. podejrzanemu o to, że znęcał się nad swoją żoną. "Wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego" oraz "z braku interesu społecznego w objęciu tych czynów ściganiem z urzędu".
Taki werdykt to żadna nowina. W tym samym czasie w jednej z warszawskich dzielnic umorzono ponad 80 proc. spraw o przemoc. Niewiele ofiar odwołało się wyżej. Zbadało to Centrum Praw Kobiet.
Irena: - Pisałam zażalenia do prokuratury okręgowej. Sprawa wracała do ponownego rozpatrzenia, a Jarosław G. znów ją umarzał. Moją ostatnią skargę, chyba dziesiątą, prokuratura okręgowa odrzuciła. Zwróciłam się wtedy do sądu, żeby rozstrzygnął, czy to sprawiedliwe.
Sprawiedliwe. Tak 24 listopada 2004 roku uznał Sąd Rejonowy dla Wrocławia Krzyków. "Albowiem istota znęcania polega na innym zachowaniu sprawcy, aniżeli na zwyczajnym znieważeniu lub naruszeniu nietykalności cielesnej. Znęcanie polega na obiektywnym zachowaniu sprawiającym cierpienie. Nie można uwzględnić jedynie subiektywnego odczucia pokrzywdzonego, że jest się ofiarą.
Za znęcanie nie można uznać zachowania, które nie powoduje u ofiary poważnego cierpienia moralnego. Przestępstwo znęcania można popełnić wyłącznie umyślnie, i to z zamiarem bezpośrednim. Zebrany materiał dowodowy nie potwierdził takiego zamiaru w oczywiście nagannym zachowaniu Edwarda K.".
Od wyroku nie ma odwołania.
Irena: - Trzy tomy akt, pięć lat mojego życia, śmierć teściowej. Taki śmiech mnie złapał, że nie mogłam wstać z ławki. Dwie godziny siedziałam na korytarzu i płakałam.
Kobiety, które bywają w stowarzyszeniu Karta 99, noszą wypchane, ciężkie torby. To ich archiwa. Akty oskarżenia, zapisy zeznań, umorzenia, odwołania i wyroki.
Karta pomaga ofiarom przestępstw. Również wtedy, gdy to wymiar sprawiedliwości powtórnie je krzywdzi. Zbuntowane przeciw przemocy kobiety opowiadają swoje losy jedna drugiej.
Urszula L., pielęgniarka z dwojgiem małych dzieci, ma żal do pani sędzi. Zamożny, wykształcony mąż bił ją i gwałcił, nie dawał na życie. Nie oskarżyła go o znęcanie z paragrafu 207, wystąpiła tylko o rozwód - z winy męża. Pani sędzia udzieliła im go, ale bez orzekania o winie. Bo "w domu były konflikty o pieniądze", a "gdyby powódka nie stawiała oporu, to mąż nie musiałby jej gwałcić".
Przypadek Urszuli L. nie wywołuje zdziwienia.
- On molestował naszą córkę. A przy rozwodzie sędzia mnie zakrzyczał i kazał zawrzeć ugodę. Tego sędziego do końca życia nie zapomnę.
- Sprawca przemocy powinien być traktowany jak przestępca. Ale sąd rozwodowy i alimentacyjny podchodził do tego dokładnie jak mój sąsiad, który nie chciał wiedzieć, że mąż mnie bije.
W Karcie 99 Irena poznała Dorotę. Zaprzyjaźniły się.
Dorota, 48 lat, informatyk, matka dorosłego dzisiaj syna. Ma udowodnić przed sądem, że dobrze się prowadzi. To skutek decyzji sprzed lat, gdy oskarżyła swego męża. Ma wiarygodnych świadków, co jej robił.
Szarpał, szczypał, bił i popychał. Wymieniał zamki, by nie mogła wejść. Pluł na nią z balkonu, obrzucał puszkami po piwie. Radził, by wyskoczyła z dziesiątego piętra. Straszył, że ją zabije, a szczątki przemiele. Wieczorem, dokładnie o 22, stukał palcem w zegarek i rozkazywał: "Wypierdalaj, kurwo". Najpierw musiał ją siłą wyrzucać, a potem sama wychodziła. Nocowała u rodziny, u znajomych.
W latach 90. Dorota - bardziej wykształcona i świadoma - pomogła Andrzejowi się dorobić. Warsztat samochodowy, dwa mieszkania, dwa auta i działka. Zeznaje Maciek, syn Doroty: "Ojciec mówił, że mama była mu potrzebna, żeby do czegoś doszedł, a teraz na jej miejsce czeka Marzenka".
Mąż Doroty formalnie pozbył się majątku. Wynajął jednego z najsławniejszych adwokatów w mieście, który w procesie o przemoc zajął się reputacją pokrzywdzonej.
Dorota: - Kiedy faceta pobiją w nocy na ulicy, nikt go nie pyta, co tam robił. Ze mnie robią dziwkę. Adwokat męża zajmuje tym sąd. Moja pani mecenas powiedziała, że nie będzie bronić mnie charytatywnie. A wzięła cztery tysiące. Bronię się sama i wychodzę na pieniaczkę. Jestem bez pracy, w długach, chcą mnie eksmitować, syn musiał przerwać studia. Mąż śmieje się, Marzenka jeździ naszym samochodem. Myślałam, że sąd mnie zrozumie. Ale tam kobiety traktuje się ostro. Płaczą na stojąco.
W 2001 roku Edward K. zawiadomił prokuraturę, że była żona znęca się nad jego matką. Irena: - Z początku pomyślałam: to jakaś tragikomiczna pomyłka. Dopiero jak zajrzałam w akta, pojęłam, o co w tym chodzi. Edek oskarżył mnie o "rażącą niewdzięczność" wobec mamy, która mi zapisała dom. Gdyby się to potwierdziło, można by cofnąć darowiznę. Nieruchomość objąłby Edek. Znalazłam w prokuraturze opis moich czynów. Podobno w lipcu zamknęłam teściową w pokoju i znikłam na kilka dni. Syn nie mógł jej pomóc, bo był w tym czasie na trzymiesięcznym odwyku (dołączono zaświadczenie). Sąsiad, pan Cz., musiał drzwi wyważać. Jego charakterem pisma wypełniony był cały ten donos, Edek tylko się pod nim podpisał.
Udowodnienie prawdy wydawało się Irenie proste. Owszem, wyjechała w lipcu do Legnicy na trzy dni. Dostała nagłą wiadomość, że jej matka leży w szpitalu z wylewem. W tym czasie Edward K. po miesiącu leczenia w ośrodku zamkniętym wrócił już do domu. Nie zostawiła więc teściowej samej, ale pod opieką syna.
Tym razem sprawą zajęła się prokurator Anna M. Irena: - Ucieszyłam się - wreszcie kobieta! Wezwała mnie na przesłuchanie. Była ostra, niemal agresywna: "Teściowa dała pani dom, a pani zostawiła ją za to bez chleba. Może u was na Wschodzie tak się robi". Nie wytrzymałam: "A u was w katolickim kraju dzieci biją matki i wszyscy udają, że tak nie ma". Ona rzucała aktami, ja płakałam. Nie polubiła mnie.
W sprawie karnej przysługuje adwokat z urzędu. Irena też go dostała: - Przed przekazaniem aktu oskarżenia jest czas na zapoznanie się z materiałami. Umówiłam się z moim adwokatem o dziewiątej. Za pięć dziewiąta zobaczyłam, jak wychodzi z pokoju pani prokurator. Powiedział mi: "Akta są jasne, niech sprawa idzie do sądu". Ja, że ta sprawa jest spreparowana, spotkajmy się. "Nie mam czasu".
Akta nie dawały spokoju Irenie. Odwiedziła adwokata: - Wyjaśnił: "Na zażalenie miała pani tylko siedem dni. Już za późno". Umówiliśmy się przed pierwszą rozprawą. Nie ma go. Wchodzę na salę, żeby o tym sędziemu powiedzieć. A tam dwie koleżanki rozmawiają: pani sędzia z panią prokurator. O mnie? Pani prokurator: "Proszę wyjść!". Wreszcie zjawia się adwokat. Sąd przesłuchuje Edka. Odczytuje mu protokół zeznania, w którym twierdzi, że był trzy miesiące na odwyku. Trącam obrońcę: "Kiedy pan powie, że on kłamie?". "Nie teraz. Sąd nie jest głupi". Maluje kreski na kartce. Po rozprawie wyraził się jasno: "W pani przypadku płacą mi tylko za stawienie się w sądzie. Inni klienci bulą, i to dużo. Wtedy zadaję pytania".
Irena pozbyła się go, nowego nie chcieli wyznaczyć. Mimo kłopotów finansowych wynajęła adwokata za pieniądze: - Dałam mu tylko część pieniędzy, za wniosek. Na rozprawę nie przyszedł: "Zapomniałem. Tyle mam spraw, tu kryminalna, tu rozwód". Ja, że mąż kłamał, a sąd mu uwierzył. Trzeba to sprostować. Mecenas: "Dobrze, a kiedy mi pani zapłaci?". Druga rozprawa. Nie ma mecenasa. I wniosku, za który zapłaciłam, nie ma. Zażądałam zwrotu honorarium. Wtedy on: "Myślisz, kurwa, że za stówę ja ci będę wniosek pisać? Tu nie Rosja". I moja stówa przepadła.
Teraz Irena broni się sama.
Kiedy zwyczajny człowiek staje się własnym adwokatem, w nieskończoność studiuje akta. Wertuje kodeksy, podręczniki, książki o procesach. Myśli: prawo i sprawiedliwość to to samo. Wierzy, że sobie poradzi.
Irena: - Prosiłam o wydzielenie zeznań mego byłego męża i sąsiada, pana Cz., w celu skierowania do prokuratury. Twierdziłam, że są sprzeczne, niech to sprawdzą. Kiedy o tym mówiłam, rozpłakałam się. A pani prokurator, że to teatr. Po rozprawie Edek pokazał mi środkowy palec: "Prokuratura jest po naszej stronie. Widzisz, co robią znajomości i pieniądze?". Biegli psychiatrzy stwierdzili, że mam depresję, doradzali półroczną przerwę w procesie. Tak się stało. Podczas przerwy na korytarzu sądowym spotkałam panią prokurator. Syknęła: "Jak jesteś taka chora, to nie powinnaś tu przychodzić. Wiem, że udajesz". Napisałam na nią zażalenie. Nie dopełniła obowiązków, może przyjęła korzyści majątkowe? Prokuratura rejonowa i apelacyjna stwierdziły, że Anna M. ma prawo do swoich poglądów, a moja rola to bronić się w sądzie. Wtedy pani prokurator oskarżyła mnie o zniesławienie.
Irena otrzeźwiała: - Przecież to Edek z sąsiadem, panem Cz., nagadali mi, że już z nią załatwili sprawę. Może to tylko podpucha? Zrobiło mi się głupio. Kupiłam lilie, piękny bukiet. Ale nie dała się przeprosić. Sprawa nie toczy się na Krzykach, lecz w sądzie śródmiejskim. Kilka tygodni temu przed pierwszą rozprawą rozmawiałam z panią sędzią. Sporo o mnie wiedziała, choć to inna dzielnica. Słuchałam przez pół godziny, że ze mnie przebiegła suka. Wyrok już zapadł. Pani sędzia wydała go przy kawie z panią prokurator.
Po Nowym Roku Edward K. oświadczył Irenie, że ją zabije. Wszystko mu jedno, może siedzieć. Teraz jest panem w domu Teodory A.
Irena z Asią uciekły.
tekst e lidia ostałowska
Korzystałam z materiałów konferencji naukowej "Przemoc w rodzinie - publiczna tajemnica czy publiczny problem", Warszawa 2004