Z szarego tła warszawskich Nowolipek wyłania się różowa ściana. Parter w tym bloku zajmuje warszawski Dom pod Fontanną. W środku kilkanaście osób. - Niedużo nas, bo trójka pojechała po zakupy - mówi Marta, studentka psychologii, która jest jednym z pracowników. Według modelu w takim Domu na jednego pracownika przypada około 20 członków Domu, a w warszawskim zapisanych jest ich 160. Marta się nie wyróżnia. Też zmienia buty i nosi identyfikator, choć nigdy nie była chora psychicznie. Identyfikatory są różne: Gość, Kandydat na Członka, Członek WDpF, Pracownik WDpF.
Na świecie pracownikami Domów pod Fontanną są najczęściej ludzie z pomocy społecznej, psychologowie, pedagodzy. Czasem wywodzą się z psychiatrii, ale nie po to, żeby pełnić funkcję lekarza czy pielęgniarki. Nikt nie jest tu pacjentem ani podopiecznym. Wszyscy są partnerami i wszyscy muszą być uniwersalni: umieć i szorować gary, i zadbać o dotacje, czasem wystąpić na międzynarodowej konferencji.
- Bierzesz pięć litrów mleka, kilo drożdży, 12 i pół kilograma mąki, kilo margaryny i tyle samo cukru. Do tego dwa opakowania jajek, małpka spirytusu i masz pączki - mówi Wojtek. Rzuca ciasto na stolnicę i odrywa kawałek. W zagłębieniu ląduje dżemowa kropka. Wojtek, zanim zachorował na schizofrenię, prowadził ciastkarnię. Tu działa w sekcji kulinarnej.
Za kawę trzeba zapłacić - takie są zasady. Kwota symboliczna, ale 70 gr muszę wysupłać. W jadalni siedzi Ala i wcina kanapkę. Tost z szynką i keczupem - 1,50 zł.
Bywalcy Domu pod Fontanną mogą uczestniczyć w zajęciach z języków obcych, nauki obsługi komputera w dobrze wyposażonej salce komputerowej, kształcić zdolności manualne. Każdy należy do jakiejś sekcji: edukacji, zatrudnienia, pozyskiwania środków finansowych, biurowej, kulinarnej, higieny. Ci o zacięciu dziennikarskim wydają gazetę "Na TAK".
- Różnorodność zajęć pozwala kształtować pasje i umiejętności - mówi Katarzyna. - Uczy też konsekwencji - zapisałeś się na kurs, to chodź. Jeśli trzeba podjąć decyzję, mówię: "Sami ją podejmijcie". Na tym zasadza się pomysł - żeby osoby chore psychicznie uczyły się brania odpowiedzialności.
Ten Dom to trampolina do normalnego życia dla osób chorych psychicznie. I to darmowa.
Krysia trafiła do domu w lipcu, wcześniej była kilka miesięcy na liście oczekujących. Pierwszy raz odwiedziła Dom z wycieczką ze szpitala podczas rehabilitacji. Postanowiła się zgłosić. - Wcześniej spędziłam trzy lata w czterech ścianach. Tylko koc i telewizor. A trzeba wstać i się ruszyć. Skąd wiedziałabym o różnych ofertach pracy, gdybym nie poznała ludzi, którzy mi o niej powiedzieli. Tu uczę się przyznawać do słabości i przełamywać je. Dostaję wsparcie, na jakie w rodzinie nie mogłam liczyć. Krystyna codziennie dojeżdża do Warszawy z małej miejscowości.
- Jak to się dzieje, że przybywa nowych członków? Starzy odchodzą?
- Tak - mówi Kasia Boguszewska. - Czasem dlatego, że idą do szpitala, ale częściej dlatego, że znajdują pracę lub jej szukają, chodzą na szkolenia poza Domem, znajdują przyjaciół, sympatie - poznały się u nas już trzy pary. Dom przestaje być wtedy potrzebny. Ale członkostwo jest dożywotnie - zawsze można wrócić.
W 1948 roku podczas kryzysu gospodarczego w Stanach pacjenci, dotąd utrzymani przez państwo w szpitalach psychiatrycznych, wylądowali na ulicy. Często bezdomni i opuszczeni przez rodziny byli zagubieni i pozbawieni środków do życia.
Zaczęli się spotykać, wzajemnie wspierać. Wkrótce przejęli opustoszały budynek na rogu 425 West i 47th Street i tak zaczęła się historia ich klubu, który nazwano Domem pod Fontanną ze względu na kaskadę przed budynkiem.
Ich myślenie było proste. Czego potrzebuje człowiek, żeby się utrzymać? Pracy! Chodzili więc od firmy do firmy i przekonywali, żeby ich zatrudniono, choćby za najniższą stawkę. W jednym na dziesięć miejsc się udawało.
Nikt nie przypuszczał, że za 50 lat na świecie będzie sieć blisko 400 domów nawiązujących swym programem do przyjętej wówczas idei. Że powstanie Międzynarodowe Centrum Rozwoju Domów-Klubów (International Center for Clubhouse Development - ICCD), które będzie opracowywać standardy dotyczące takich placówek.
Dziś ten pierwszy nowojorski Dom przypomina przedsiębiorstwo: pięć pięter, biuro, sale konferencyjne, archiwum, ogromna spiżarnia, ponad 16 tys. członków przewinęło się od początku jego istnienia. Rocznie z oferowanego przez Dom programu zatrudnienia przejściowego (ZP) w nieraz bardzo znanych koncernach jak American Express Publishing czy Dow Jones & Company korzysta ok. 300 osób.
- U nas nie wygląda to tak różowo - mówi szefowa Domu. - Jeśli już jakaś firma zechce zatrudnić osoby z psychiatryczną przeszłością, to najczęściej z myślą o przywilejach finansowych za zatrudnianie osób na rencie. A nam chodzi o to, żeby zamiast bazować na niepełnosprawności, wyjść z niej.
Do Domu czasem trafiają osoby tuż po ciężkich kryzysach. Droga, by stać się samodzielnym i wrócić do normalnego życia, trwa nieraz kilka miesięcy, częściej kilka lat. Ale nawet jeśli ktoś podejmie decyzję, że nie chce pracować, że woli być na rencie, nie powinna ona być podyktowana brakiem możliwości, musi to być świadomy wybór. Stąd formuła kilkumiesięcznego zatrudnienia przejściowego - żeby osoba, która ma przerwę w pracy, mogła zdecydować, czy będzie chciała jej szukać na stałe, czy zrezygnuje. Chodzi także o przełamywanie lęku wśród pracodawców.
W Warszawie udało się pozyskać kilka eksperymentalnych miejsc ZP - w urzędzie pracy (w roli pracownika urzędu), agencji językowej Lingwista oraz w spółce Agora. Najlepiej byłoby mieć sieć miejsc pracy. Teraz są na to szanse dzięki pierwszej edycji unijnego programu EQUAL, który ma przeciwdziałać marginalizacji różnych grup na rynku pracy. Biorący udział w tym programie pracodawcy osiągają różne korzyści prestiżowe i promocyjne, a także finansowe na zakup narzędzi pracy. W przypadku myjni można na przykład z funduszy EQUAL-a kupić fartuchy i specjalne odkurzacze.
Aneta o Domu pod Fontanną usłyszała u psychologa w poradni. Ma 32 lata, w Domu bywa od trzech. - Do wszystkiego dochodziłam małymi kroczkami. Najpierw przez dwa miesiące bałam się w ogóle wejść do Domu. Miałam za sobą długą hospitalizację, bałam się, że ludzie będą mnie wypytywać o chorobę. Tymczasem szybko znalazłam przyjaciół. Któregoś dnia ugotowałam zupę. Smakowała. Przyłączyłam się więc do sekcji kulinarnej. Ustalałam menu, potem zaczęłam szkolić nowych członków sekcji, spisywać listę zakupów, rozliczać barek. W końcu zostałam koordynatorką sekcji. Na cały rok.
W lutym Aneta wzięła z koleżanką udział w ZP w księgowości Lingwisty. Najpierw wypisywanie przelewów, w końcu księgowanie raportów kasowych. Nie było łatwo.
- Niektóre pracujące tam osoby nie były dla nas najmilsze. Zdarzały się nam błędy. Jak każdemu. Ale dałyśmy radę. Mama jest ze mnie dumna, bo zawsze była wymagająca.
Aneta w Domu bywa coraz rzadziej - uczestniczy w różnych szkoleniach. I szuka biura rachunkowego, które przyjęłoby ją na naukę w ramach wolontariatu. Chciałaby w przyszłości prowadzić książkę przychodów i rozchodów.
- Pracodawcy i pracownicy boją się, bo utożsamiają chorobę psychiczną z głupotą - mówi Anse Leroy, Dunka, wiceprezes ICCD. - Te osoby rzeczywiście mogą mieć trudności w relacjach społecznych, ale gdzie się tego mają nauczyć, jak nie wśród ludzi.
- Jakie jest główne założenie modelu Domu pod Fontanną? - pytam.
- Że każdy może być kompetentny i że nic nie jest dane za darmo - jak w życiu. W Domu są miejsca do nauki i pracy, ale nie do leżenia. Nikt tu się nad sobą nie będzie użalał.
Anse ma 75 lat, skończyła Akademię Medyczną w Kopenhadze w 1969 r. i została psychiatrą. Szybko zrozumiała, że to teren, gdzie medycyna działa po omacku. Bo coś musiało być nie tak, skoro pacjenci niemal zawsze wracali do szpitala.
Zaryzykowała. Zabrała grupę przewlekle chorych pacjentów do Hiszpanii. Gdy spytała, co chcą robić, usłyszała: "Zobaczyć szpital". Cóż, nie znali niczego innego. Jednak jeden pacjent zniknął. Gdy wrócił, pokazał bilety. Pierwszy raz od 30 lat pojechał autobusem z normalnymi ludźmi. Był szczęśliwy. I zaczęło się - pacjenci chcieli iść na corridę, potańczyć, popływać. Mogli sami zdecydować, co chcą robić. I spodobało im się.
- Nie wyjdziesz z depresji, jeśli nie zaczniesz działać - mówi Anse. - Ten system propaguje bezczynność. Żeby choroba nie stała się chroniczna, trzeba ją uciąć. Wypuścić ludzi ze szpitala.
W 1980 r. Anse została doradcą ministra opieki społecznej. Z jej inicjatywy powstał pierwszy europejski Dom w jej rodzinnej Kopenhadze. Dziś, na emeryturze, czas poświęca na doglądanie tworzonych na całym świecie Domów pod Fontanną.
Jest film dokumentalny o warszawskim Domu pod Fontanną. Na ekranie znani mi członkowie Domu mówią o swoich marzeniach.
Rafał: "Żeby się choroba cofnęła. I własne mieszkanie". Jarek: "Marzenia mam wielkie, żeby nie powiedzieć wielkościowe, ale tym razem już niezwiązane z chorobą. Tylko z powrotem do normalności".