Totalny kicz czy marzenie każdej prawdziwej kobiety? Kwestia gustu.
Nie ma się jednak czego wstydzić - romantyczne sceny ze starych filmów, gdy on pyta ją ze łzami w oczach czy odda mu swoje serce, nie tylko kobietę potrafią ścisnąć w dołku. Wszystko jest takie romantyczne. On przystojny, ona zwiewna niczym nimfa, a między nimi pierścionek o zjawiskowej urodzie, ukryty w kieliszku szampana pod koktajlową wisienką. Oglądając takie sceny marzymy tylko o jednym: żeby to mnie się tak przydarzyło
W rzeczywistości oświadczyny rzadko kiedy są tak spektakularnym i wyjątkowym w swej formie wydarzeniem, że będzie co opowiadać wnukom. Generalnie kończy się na tym, że podczas rodzinnego obiadu absztyfikant wstaje, idzie do przedpokoju po pierścionek, po czym wraca i klęka przed swoją wybranką prosząc ją o rękę na oczach kilkunastu rozgorączkowanych członków rodziny. Ktoś może powiedzieć, że warto dzielić się takimi chwilami z rodziną, ktoś inny, że potrzeba nieco intymności. Tymczasem socjologowie podkreślają tylko jedno: Oświadczyny to nie nudny rytuał, oświadczynami należy się bawić, zaskakiwać - mają dodawać nam skrzydeł, a nie stresować.
Trudno jednak walczyć z zakurzonymi stereotypami. Kościół apeluje, by narzeczeństwo trwało najkrócej pół roku. To ma wystarczyć, żeby poznać wszystkie wady i zalety partnera/partnerki. Inni przekonują, że pół roku to stanowczo za mało; że dwoje osób powinno decydować się na małżeństwo co najmniej po kilku latach wspólnego mieszkania i życia. Tylko jak pogodzić to z zasadami wpajanymi na lekcjach religii? Jeżeli nasze przekonania nie pozwalają na wspólne mieszkanie przed ślubem (chociaż takich osób jest coraz mniej), warto pobyć w wolnym związku, mieszkając oddzielnie na tyle długo, by wykluczyć bolesną pomyłkę. Bo chociaż pewności nie będziemy mieć nigdy, lepiej wstrzymać się z kupnem sukni ślubnej zamiast potem mieć problem z jej zwrotem.
Wprawdzie czas przednarzeczeński nie musi być aż tak długi jak w filmie "Bardzo długie zaręczyny" z Audrey Tautou w roli głównej, to jednak nie warto składać deklaracji zbyt pochopnie. Specjaliści od narzeczeńskiego savoir-vivre'u, Iza i Marcin Balcerzak, od kilku lat pełnią rolę miłosnych psychologów. Założyli portal www.zareczyny.pl- po części dlatego, że sami mieli dosyć typową uroczystość i już po fakcie zorientowali się, że można było zorganizować ją zupełnie inaczej. - Nieraz zasypiałam z czyimś problemem, niektóre osoby powierzają mi naprawdę wiele swoich tajemnic - mówi Iza. - Prawda jest taka, że tradycji nie da się wykorzenić z dnia na dzień, dlatego wiele młodych osób wciąż pyta nas, co wypada i jak zaręczyny powinny wyglądać. Nie wiedzą, czy nadal prosić o rękę rodziców przyszłej narzeczonej. Nigdy nie zajmujemy stanowiska: rób swoje i nie oglądaj się na rodzinę - próbujemy raczej nakłonić do kompromisu. Jednak jeśli tylko jest to możliwe, najpierw polecamy zaręczyny we dwoje, a dopiero potem oficjalny obiad u rodziców narzeczonej.
Dobrym okresem na zaręczyny jest Boże Narodzenie, Sylwester czy Wielkanoc, chociaż wielu mężczyzn prosi swoje ukochane o rękę jesienią czy w Walentynki. To najważniejsze pytanie: "Czy wyjdziesz za mnie?", można zadać na tysiąc możliwych sposobów. Na przykład ułożyć je z jesiennych liści, wydeptać na śniegu, wyrysować na piasku albo ... zamieścić na wynajętym billboardzie w pobliżu miejsca pracy swojej wybranki. Niespodzianka gwarantowana. Można też poprosić o rękę w mieszkaniu przy pomocy flamastra świecącego w ciemności lub jej szminki i lustra.
- Każdego stać na kreatywność. Romantyczna kolacja przy świecach w domowym zaciszu w żaden sposób nie ustępuje tej w eleganckiej restauracji. Podobnie jak spacer brzegiem morza o zachodzie słońca może być równie ekscytujący co wycieczka na dach najwyższego wieżowca w mieście! - tłumaczy Iza.
A warto podkreślić, że i tak mamy znacznie lepiej niż nasze babki i prababki. Wprawdzie oświadczyny były dla nich nawet ważniejszym wydarzeniem niż sam ślub, to pozbawione były jakiejkolwiek intymności. Odbywały się podczas proszonych kolacji i toczyły się wokół rodowego klejnotu wręczanego wybrance. A i tak, mimo najszczerszych chęci, kawaler mógł dostać tzw. czarną polewkę (inaczej czerninę czyli zupę z krwi zwierzęcej, podawaną narzeczonemu gdy odrzucała go dziewczyna lub jej rodzice). Ale to nic w porównaniu z XV wiekiem, gdy zaręczyny polegały jedynie na kontakcie dwóch rodzin. Miesiącami trwało ustalanie posagów, wyposażenia domu i wyboru służby. Młodzi nie mieli nic do powiedzenia, nie wspominając już o tym, że generalnie mało się widywali.
W poradniku JAK TO ZROBIĆ?, internautka Sylwia pisze, że podczas luźnej rozmowy o zaręczynach powiedziała swojemu chłopakowi, że każda dziewczyna oczekuje rycerza na białym koniu. - A on wziął sobie te słowa do serca i pewnego dnia zjawił się u mnie w zbroi średniowiecznego rycerza. Zdjął hełm, podpierając się na mieczu padł na kolano i ogłosił, że przyszedł "w zrękowiny". Piękną stylizowaną mową poprosił mnie o rękę i wręczył prześliczny pierścionek - pisze dziewczyna. Z kolei Martę jej narzeczony zabrał fiatem 126 p do Zakopanego i oświadczył się na Giewoncie, na który wcześniej oboje musieli się wdrapać.
Jeśli przygotowujecie zaręczyny-niespodziankę, należałoby dyskretnie ustalić rozmiar czwartego palca lewej ręki.