Justyna Dąbrowska: Mówiąc najprościej, to sposób leczenia, który ma na celu przyniesienie ulgi w psychicznym (a czasem także fizycznym) cierpieniu. Ważne jest, by odróżnić terapię od innych form pomocy psychologicznej. Nie jest psychoterapią zwykłe badanie psychologiczne, interwencja kryzysowa ani konsultacja - na przykład wychowawcza lub małżeńska.
Nie zawsze tak, że się kogoś kładzie na kozetce, tak jak to wygląda w amerykańskich filmach czy żartach rysunkowych. Kozetka jest zarezerwowana dla pracy psychoanalityka, a oprócz analizy istnieje jeszcze wiele innych uznanych szkół terapii. Narzędziem pracy psychoterapeuty jest rozmowa. Ale nie taka jak między przyjaciółmi. To jest rozmowa, w której pacjent opowiada terapeucie najbardziej szczerze, jak potrafi, o tym, co przeżywa, co myśli i co się z nim dzieje, a terapeuta daje pacjentowi najlepsze, jak tylko może, rozumienie jego świata wewnętrznego.
Nie jest. Kiedy jesteśmy w trakcie psychoterapii, budzą się w nas bardzo sprzeczne uczucia, nawet jeżeli cierpimy i czujemy, że psychoterapia jest nam bardzo potrzebna. Kiedy się na nią decydujemy i przychodzimy do psychoterapeuty, to najbardziej pragniemy doznać ulgi i rozwiązać problem. Czujemy dużą ciekawość, ale również lęk...
Psychoterapia to nie jest droga usłana różami, to czasem trudny proces. W trakcie dowiadujemy się o sobie różnych rzeczy i to nie zawsze bywa przyjemne. W jakimś sensie słusznie się boimy, bo żeby zobaczyć siebie bardziej realistycznie, trzeba zobaczyć również swoje słabe strony, swoją agresję czy zawiść, swoją niechęć do innych, do siebie. Człowiek mocno się przed tym broni. Psychoterapia to nic innego jak narzędzie lecznicze, które samo w sobie jednocześnie bywa gorzkim lekarstwem, i warto to wiedzieć. Rozmowa z terapeutą nie polega na tym, że ktoś kogoś pociesza albo poklepuje po ramieniu. To jest szczególna relacja, w której pacjent dostaje od psychoterapeuty lepsze rozumienie swoich motywów, swojego sposobu przeżywania różnych sytuacji i źródeł swojego cierpienia. I w chwili gdy zrozumie, dlaczego robi pewne rzeczy, czyli mówiąc językiem psychoterapii, uzyska wgląd, to wtedy to, co było nieświadome, co jakby pchało nas do różnych działań, staje się świadome, odzyskujemy nad tym kontrolę. Możemy próbować to zmienić.
Nie. Może ją prowadzić tylko psychoterapeuta, czyli ktoś, kto przeszedł gruntowne, wieloletnie szkolenie. Do tego zawodu jest pewna selekcja, bo - choć brzmi to okrutnie - nie każdy nadaje się do tej roli. Zresztą każdy psychoterapeuta powinien najpierw sam przejść psychoterapię. Między innymi po to, żeby zyskać lepszą świadomość samego siebie. Bez tego trudno być dobrym terapeutą.
Na pewno dlatego, że psychoterapia budzi lęk. Niewiele o niej wiemy, a coś, co jest nieznane, zawsze budzi obawy. Myślę też, że psychoterapeutom przypisuje się często trochę magiczne cechy. Wydaje się, że terapeuta wie więcej, więcej widzi i może zobaczyć coś, czego byśmy nie chcieli pokazywać. Ludzie boją się także oceny. Tego, że jeśli opowiedzą terapeucie o swoich myślach i uczuciach, on może coś złego o nich pomyśleć. A terapeuta na pewno nie jest od tego, żeby oceniać pacjenta. Pomiędzy terapeutą a pacjentem pojawia się specyficzna nić. Coś, co w psychologii nazywamy przeniesieniem i co jest narzędziem pracy terapeuty. Pacjent zaczyna żywić do terapeuty uczucia, które miał do ważnych osób ze swojego życia. Powiedziałabym, że łączy ich nie tylko nić, ale nawet lina. Taka lina, która pozwala pacjentowi się wydźwignąć z trudnych psychicznych problemów.
Oczywiście, jest taki moment w terapii, że jesteśmy bardzo zależni od naszego terapeuty i pewnie różne rzeczy robimy po to, żeby mógł być z nas dumny, a innych nie robimy, bo nie chcemy się przed nim wstydzić. Może tak się stać. Ale to także jest jakaś prawda o nas samych. To nie jest tak, że psychoterapeuta w magiczny sposób każe nam robić rzeczy, na które nie mamy ochoty. Raczej pokazuje, w jaki sposób tworzymy relacje. Terapia nie wytwarza niczego nowego, czego wcześniej w naszym życiu nie było. Może ona pewne rzeczy uwypuklać jak w soczewce, ale one są w nas. Różne rzeczy robimy nieświadomie, a terapeuta może nam to pokazać.
...i ich nie dostaną. To chyba rys naszych czasów - chcemy mieć konkretne recepty. Najlepiej szybko i najlepiej w pigułce. Psychoterapia nie dostarcza przepisów ani rad, ona jedynie pomaga porządkować, rozumieć nasz świat wewnętrzny. Robić mniej rzeczy głupio, bezrefleksyjnie, nieświadomie. Jeśli pacjent przyjdzie do terapeuty i powie, że ma w domu ataki furii, ale kocha swoją rodzinę, i prosi o szybką radę, to terapeuta może go tylko zaprosić do szukania źródeł tego zachowania. Nie powie przecież: "Niech pan następnym razem policzy do dziesięciu albo zacznie haftować ściegiem krzyżykowym".
Można próbować, ale z mizernym skutkiem. Czasem, np. podczas kryzysu w związku, jedna ze stron prosi drugą, żeby ta poszła na terapię. Ale to zły pomysł. Jak może czuć się osoba, którą ktoś wysyła na leczenie? Odbiera to tak: idź się napraw, a jak się naprawisz, to może będę z tobą dalej. Obie osoby mają wpływ na to, co się między nimi dzieje, i sensowniej by było w takiej sytuacji, gdyby terapii poddała się para. Żeby pójść na terapię, trzeba samemu chcieć się zmienić.
Myślę, że człowiek tak bardzo się nie zmienia. Jest taki sam, jak był, ale więcej widzi i więcej rozumie, a przez to może się trochę rozumniej zachowywać. Psychoterapia sprawia, że zaczynamy wreszcie akceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy, bez specjalnego upiększania siebie i świata. Ktoś powiedział, że psychoterapia służy temu, żebyśmy histeryczne i wyolbrzymione nieszczęście zmieniali w zwykłe, ludzkie nieszczęście. I ja się z tym zgadzam.