Nad istotą miłości zastanawiali się filozofowie, poeci, naukowcy. W starożytnej Grecji traktowano ją jak chorobę i kwalifikowano do leczenia (seks uważany był za akt higieny). W początkach XX w. Paul Diffloth stworzył wzór matematyczny, pozwalający obliczyć trwałość różnych odmian romansu. Zwolennicy biologicznego opisu działań człowieka widzą w niej chemiczne reakcje, które oszałamiają i przywiązują samca do samicy na okres paru lat, potrzebnych do spłodzenia i odchowania potomstwa.Wypełnia myśli, niesie rozkosz, rozpala serca. Skąd się bierze? W kilku słowach opisać jej nie sposób, ale to może i dobrze, bo przecież mówić o niej tak przyjemnie... Spróbujmy porządku alfabetycznego.
Fizyczna atrakcyjność jest wielką tajemnicą - czemu niewielkie różnice wymiarów ciała i odcieni skóry jednej kobiecie przysparzają adoratorów, a inną skazują na etykietkę brzyduli? Zdaniem antropologów i etologów motorem naszych działań jest przedłużenie gatunku, a zatem miłosne wybory podlegają naczelnej wartości: on ma być dobrym ojcem, ona - dobrą matką. Powinna być młoda (jasna skóra, włosy blond, delikatna twarz), zdrowa (cera jak płatek róży, białe zęby), płodna (krągłe biodra i piersi). A on? Wysoki i umięśniony, ma mocno zarysowany podbródek, ciemne włosy, mocny zarost - w biologicznym kodzie świadczy to o tym, iż zapewni jej i dzieciom bezpieczeństwo. Jednak w czasach silikonu i farb do włosów można się nieźle nabrać. Na szczęście jesteśmy poddani nie tylko biologii, ale i kulturze, która lansuje rozmaite wzory piękna.
Przyspieszony puls, kołatanie serca, dreszcze, zaburzenia oddychania, skurcze żołądka, uczucie słabości, problemy z koncentracją, a do tego uczucie onieśmielenia, lęk przed odrzuceniem i drobiazgowe wyobrażanie sobie przyszłych zdarzeń. Jeśli zsumować wszelkie objawy zakochania, wychodzi na to, że miłość przypomina chorobę, szaleństwo. A z drugiej strony dodaje sił - kto inny, prócz kochanków może nie spać całymi nocami, żyć jedynie powietrzem, zapachem i smakiem ukochanej osoby? I któż inny może być dla drugiego człowieka jego "serca biciem"?
Mimo że w naszych czasach o seksie mówi się bez pruderii, a anatomia nie stanowi tajemnic dla nikogo, prawdziwym początkiem romansu wciąż jest staromodny pocałunek. To wtedy wszystko staje się jasne. W głowie wybuchają fajerwerki radości, w żołądku motyle trzepoczą skrzydłami... Dotyk warg, pomieszanie oddechów, kosztowanie tego, co tak upragnione, pierwszy wspólny rytm, pierwsze połączenie. Po pierwszym pocałunku nic już nigdy nie jest takie, jak było.
Badacze zachowań ludzkich zauważają, że pierwsze dotknięcie to test dla przyszłego związku. Jeśli ona muśnie jego rękę, a on odskoczy jak oparzony, jest jasne, że nic z tego nie będzie. Gdy podda się ciepłu jej ciała, ona ponowi gest, zaczną się zbliżać. Przekroczą niewidzialną granicę dystansu (społecznego i osobniczego) i wejdą w tzw. dystans intymny, który pozwala czuć ciepło i zapach ciała. Sposób, w jaki się dotykamy, zdradza nasze uczucia - jeśli pod dotykiem dłoni bliska osoba sztywnieje i wzdraga się - w związku musi dziać się coś złego. Kochający się, szczerzy wobec siebie partnerzy nie unikają swego dotyku przez sen - splątanie rąk i nóg będzie znakiem zaufania i zgody. Jeśli zaś śpią na dwóch brzegach łóżka, podświadomie unikając zetknięcia choćby łokci czy kolan, kryzys z pewnością wisi w powietrzu.
"Nikt nie wydaje się bardziej obcy niż ktoś, kogo się kiedyś kochało" - pisał Remarque. To prawda, ale czy cała? Czy można się rozstać do końca? Czy ktoś, kto wypełniał myśli i serce, może z nich zniknąć bez śladu? Jak wymazać z pamięci dawną miłość? A może nie trzeba tego robić? Niech ma miejsce we wspomnieniach, ukryte w zakamarkach pamięci. Nie przywołujmy jej nazbyt często, nie porównujmy z obecną, ale nie udawajmy, że jej nie było...
Naukowcy udowadniają, że aromaty ludzkiego ciała mają niezwykle silną moc, a nawet wpływają na pracę organizmu drugiego człowieka (np. ciągła obecność męskiego zapachu reguluje długość cyklu miesiączkowego kobiet). Zapach budzi masę reakcji - może wywołać przypływ sympatii, niechęci, falę miłych wspomnień, uczucie trwogi. W doborze partnerów swój wielki udział mają z pewnością feromony (zapachowe cząstki, w których prawdopodobnie zawarta jest informacja o ważnych cechach osobnika), jednak ich dokładnego działania jeszcze nie znamy. O ile feromony zwierzęce zostały dość dokładnie poznane, o tyle w przypadku ludzkich wiadomo, że ich działanie jest jedynie częścią fascynującego aktu zakochiwania się.
Zakochani po uszy chcemy wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Nic więc dziwnego, że jeśli zdarzy się nam popełnić gafę, chcielibyśmy cofnąć czas albo zapaść się pod ziemię. Pomyliłeś w rozmowie imię jej mamy? Po romantycznej kolacji zauważyłaś, że między górną jedynką a dwójką masz kawałek zielonej pietruszki? No trudno, stało się. Ważne co było potem. Obróciliście to w żart? Nie macie do siebie żalu? We wspólnym życiu czeka was mnóstwo sytuacji trudnych, kłopotliwych, czasem wstydliwych. Przy pierwszej gafie przekonasz się, czy masz do czynienia z człowiekiem, który nie robi z igły wideł.
Można miłość uznać za dar niebios i przeznaczenie, można ją także opisać reakcjami chemicznymi. Miłość to w rzeczy samej wynik pracy przysadki mózgowej i podwzgórza, które kierują pracą układu hormonalnego. Hormonalna lawina u mężczyzny rusza już w momencie, gdy zobaczy interesującą partnerkę. Burzliwą pracę jej i jego gruczołów wywołają feromony obecne w pocie oraz intymnych wydzielinach ciała. Partnerzy dotykając się, pobudzą syntezę oksytocyny, odpowiedzialnej m.in. za obniżenie poziomu stresu i skłonność do nawiązania bliższych kontaktów z innymi ludźmi. U mężczyzny wzrośnie poziom testosteronu - hormonu, który m.in. skłania do poszukiwania miłości, a potem zajmuje myśli potrzebą uwiedzenia ukochanej. Jego szanse na powodzenie wzrosną, jeśli ona będzie pod przemożnym wpływem estrogenów, hojnie wydzielanych podczas owulacji. Są siebie spragnieni, bo w ich krwiobiegu zaczyna żywiej krążyć fenyloetyloamina, związek przypominający budową amfetaminę - powodujący euforię, dodający sił, ale i uzależniający. Porzuceni przez ukochanych w wyniku spadku poziomu tej substancji cierpią na stany depresyjne, zaś osoby nadzwyczaj kochliwe wydają się być uzależnione od wysokich jej stężeń.Jeśli między kochankami wszystko dobrze się ułoży, znaczy, że po pierwszych hormonalnych uniesieniach weszli w stan stabilizacji, utrzymywany działaniem wazopresyny oraz enzymów odpowiedzialnych za rozkład katecholamin. Teraz już mogą żyć długo i szczęśliwie.
"Ja z tobą, ty przy mnie - intymnie" - nuci Ryszard Rynkowski o "samotności we dwoje". Intymność to nie tylko zrzucenie ubrania. To ten stan, gdy zdejmujemy maskę, już nic nie udajemy i dajemy się zaakceptować. Intymność to znaczy, że znasz zapach jego piżamy. Potrafisz przytulić tak, by zapomniał o złym dniu. Rozumiesz, co myśli, gdy patrzy bez słowa. Możesz zmyć makijaż i dalej czuć się pięknie. Znasz mapę jego ciała i rytm oddechu, gdy usypia obok ciebie. Na początku, gdy dopiero się poznajecie, wszystko to jest niezwykłe, piękne, wzruszające. Potem staje się rutyną, czasem trochę złości, niecierpliwi. Ale to właśnie jego obecność - zapach, ciepło, pomrukiwanie, szelest gazety, odgłos pocieranego policzka - to wszystko wypełnia twoje życie, staje się twoim tlenem. I kochasz go nawet wtedy, gdy zostawia okruchy chleba na kuchennym stole.
Dwie połówki jabłka, sobie przeznaczeni. Każdy z nas ma swoją drugą połowę. Tylko jak ją znaleźć? W sukurs przychodzą zmysły. Pierwszy rzut oka i oceniamy, czy on nadaje się na życiowego partnera. Zaciągamy się zapachem, poddajemy dotykowi, zastanawiamy, czy zostaliśmy dla siebie stworzeni. Zastanawiają się też naukowcy - czy dobieramy się na zasadzie podobieństw, czy przeciwieństw? Wydaje się, że o tym, czy zapłonie uczucie, decyduje subtelna mieszanka obu. Lepiej, byśmy byli sobie obcy - zakochują się w sobie z reguły ludzie, którzy dojrzewali w różnych środowiskach i mogą się zafascynować. Muszą być jednak w czymś podobni. Istnieje szereg cech, których zgodność sprzyja szczęśliwemu pożyciu. Niech zatem pedant kocha pedantkę, a smakosz smakoszkę. Natomiast pewne cechy powinny ich różnić - osoba opiekuńcza potrzebuje do szczęścia partnera potrzebującego opieki, a nie troskliwego i zapobiegliwego.
Każdy chce usłyszeć te słowa z ust człowieka, który - kiedyś obcy - z czasem stał się najbliższą istotą na Ziemi. Czuć się jak w niebie, uwierzyć, że nic nigdy tej miłości nie zmieni. Nie wszyscy mają to szczęście, wielu ludzi nie potrafi nazwać swych uczuć słowami, wyznać ich wprost. Warto przemóc ten lęk! Miłość jest piękna, silna, odważna - któż mógłby się jej wstydzić? Warto mówić "Kocham cię", ale nie automatycznie, na odczepnego, jak Marian do Heli. Trzeba zatrzymać się w biegu, wyłączyć telefon, odłożyć obowiązki. Spojrzeć w oczy najbliższego człowieka i wyznać mu, jak jest ważny. Ona jemu czy on jej - nieważne kto powie to pierwszy. Ważne, że się kochają i tę miłość potrafią docenić.
Gdyby strzała Amora przeszywała naraz zawsze dwa serca, nie byłoby nieszczęśliwej miłości. Ponieważ to niemożliwe, zawsze był popyt na sposoby, które zapewnią odwzajemnienie uczucia. Ukochanych na całym świecie karmiono afrodyzjakami (od marchewki i szparagów, przez ostrygi, po róg nosorożca, oczy hieny, nos hipopotama, genitalia łabędzia, móżdżek gołębia, język gęsi i hiszpańską muchę), pojono miłosnymi naparami, choćby na bazie swojskiego lubczyku. Czy dziś coś się w tej materii zmieniło? Chyba nic, z wyjątkiem tego, że uczucia szukamy w internecie, a młodzi ludzie zamiast po ziołowe napary wolą sięgać po porady psychologów i seksuologów.
Wiadomo, że sprawiedliwości nie ma na świecie: jedni nadaremnie wzdychają do koleżanki z pracy albo przystojnego sąsiada, inni mogą śmiało zanucić "gdy chodzę, brodzę wśród serc po drodze i rzężą żądze u stóp". Od czego to zależy? Trudno powiedzieć, w każdym razie trzeba mieć to "coś". Definicji tego "czegoś" nikomu nie udało się ułożyć. Dość powiedzieć, że ma je zarówno George Clooney, jak i Jack Nicholson czy Woody Allen - trudno tu doprawdy o jakiś wspólny mianownik. Kobiety traciły również zmysły dla Rudolfa Valentino i Arystotelesa Onassisa. Współczesnymi uwodzicielkami są natomiast panie tak różne, jak Penelope Cruz i Barbra Streisand. Jak wobec tego określić ich czar? Może to mieszanina urody, inteligencji, świadomości swych zalet, mocnego charakteru? Piękna twarz nie wystarczy, potrzeba jeszcze inteligencji w kreowaniu swojego wizerunku i odgadywaniu potrzeb drugiej strony. Mężczyzna uwodzi kobietę, zgadując jej pragnienia i spełniając najskrytsze marzenia. Ona uwodzi jego, budując wokół siebie aurę tajemniczości i umiejętnie stawiając wyzwania. Do tego trzeba głowy.
Dla cyników to grób romantycznej miłości. Czy mają rację? Czy ślub rzeczywiście zmienia coś w uczuciach? Wszystko zależy od tego, jacy ci ludzie będą dla siebie nawzajem, jak będą troszczyć się o siebie samych i jak bardzo będą wierzyli w to, że problemy da się wspólnie rozwiązać. W każdym małżeństwie zdarzają się gorsze i lepsze okresy, kryzysy. Mówi się, że pierwszy nadchodzi po 7 latach. Psychologowie twierdzą, że wiąże się on najczęściej z sytuacją następującą: jedna ze stron, bardziej podporządkowana, rezygnująca ze swoich potrzeb i skłonna do ugody, z czasem zaczyna czuć się niedoceniana, pozbawiona swoich praw i bardzo zmęczona. Stara się zmienić swoją sytuację albo cierpi w milczeniu. Ani ślepy bunt, ani melancholia nie jest dla partnera zrozumiałym sygnałem - jeśli nie zaczną rozmawiać, oddalą się od siebie. Dlatego bardzo ważne jest, by od początku uczyć się kompromisu, który naprawdę jest kompromisem, a nie ustępowaniem w poczuciu krzywdy. Małżeństwo to związek ludzi, którzy przez fakt nałożenia obrączek nie tracą własnych potrzeb, planów, marzeń i aspiracji. Wciąż mają do nich prawo, ale także mają obowiązek szanowania potrzeb drugiej strony.
Miłość jest piękna, ale jak znakomity brylant potrzebuje oprawy. Celebrujcie wspólne wieczory i poranki. Rozpieszczajcie się nawzajem - rogalikami na śniadanie, listami-niespodziankami. Miłość wiele wybaczy, ale nie paradujcie po domu w dziurawych skarpetkach, starym dresie. Gromadźcie wspomnienia ze wspólnych wakacji, weekendów, świąt. Zadbajcie, by ważne chwile - pierwsze wyznanie, pierwszy pocałunek - były naprawdę pełne czaru.
"Czy może być coś gorszego niż te męczarnie?" - pyta nieszczęśliwie zakochany jedenastolatek w filmie "To właśnie miłość". Złamane serce boli, odrzucone uczucie dręczy latami. A jednak pomyśl, o ile wierszy uboższy byłby świat, gdyby nie zakochani bez wzajemności poeci?
Równie dobrze może to się zdarzyć egzaltowanej nastolatce, co cynicznemu rozwodnikowi. Jedni nazwą to przeznaczeniem, inni będą udowadniać, że wybuch erotycznej żądzy i wzniosłego uczucia ma swe podłoże w biologii i psychologii. Biologia zdąża do szybkiego i skutecznego zetknięcia pary kochanków - po co tracić czas na zaloty, skoro partnerzy pasują do siebie i mają szansę spłodzić potomstwo. Psychologia przynajmniej uwzględnia stan ducha - do miłości od pierwszego wejrzenia gotowe są osoby, które - mniej lub bardziej świadomie - dojrzały do dokonania zmiany w swoim życiu, do wyzwolenia się spod władzy rodzicielskiej, do założenia rodziny, do przygody. Fascynacja drugą osobą pada po prostu na podatny grunt, gdy całym jestestwem chcemy kochać i być kochani.
Spojrzenia spojrzeniami, uśmiechy uśmiechami, ale w końcu wypadałoby się gdzieś razem wybrać. Kawa? Kolacja? Kino? Pierwsza randka ma osobę zapraszaną oczarować, przekonać, że spotyka się z kimś wyjątkowym i niebanalnym. A może spacer mało znanymi, urokliwymi uliczkami? Wypad do ruin starego zamku? Oglądanie przez lunetę gwiazd na aksamitnym niebie? Pierwsza randka na pewno zapadnie w pamięć. Zapamiętacie detale, piosenkę, która właśnie sączyć się będzie w tle. Całkiem możliwe, że będziecie zbyt speszeni, by zabłysnąć erudycją czy rzucać uwodzicielskie spojrzenia. To nic, po prostu bądźcie sobą. Wtedy wszystko się uda.
W latach 60. amerykańska psycholog Dorothy Tennov badała różne aspekty miłości. Gdy zapytała ankietowanych o erotykę, 95 proc. kobiet i 91 proc. mężczyzn stwierdziło, że nieprawdą jest jakoby w miłości najważniejszy był seks. Z kolei darwiniści uważają, że miłość jest tylko chwilowym szaleństwem, które ma zbliżyć dwoje ludzi, by uprawiali seks i płodzili potomstwo - o to chodzi od początku do końca. Nasyceni i odurzeni naturalnymi narkotykami, które wydzielają się w mózgu, mamy po prostu nie bać się pójść na całość. A co potem? Po latach pożycia seks nie kusi tak bardzo, już nie tylko to nam w głowie. A wciąż lubimy ze sobą być. Wciąż szybciej bije serce, gdy czujemy zapach ukochanego. Czy rzeczywiście chodzi tylko o seks?
Na początku tęsknimy za sobą tak, że aż serce boli, nawet, gdy rozstajemy się na chwilę. Gdy on znika za rogiem domu, gdy ona macha na do widzenia z okna autobusu, świat pustoszeje, a słońce przygasa. Potem umiemy już żyć bez siebie parę godzin, nawet kilka dni, lecz choć mniej dotkliwie, tęsknimy nadal. Źle spać w pustym łóżku, nieswojo parzyć jedną filiżankę herbaty. Dom staje się dziwnie cichy, czas nie upływałby wcale, gdyby nie odmierzały go wyczekane telefony. To dobra tęsknota. Pozwala dojrzeć, jak ważna jest miłość i bliskość. Możemy na nowo nazwać swoje uczucia, poczuć, czym byłby ich brak.
Uwodzenie to prawdziwy taniec ciał. Zaczyna się od spojrzenia. Głębokiego, pełnego żaru, namiętnego. Tak określi je romantyk, naukowiec-etolog nazwie je - brutalnie sprowadzając nas na ziemię - spojrzeniem kopulacyjnym. Trwa średnio 2-3 sekundy i charakteryzuje się tym, że źrenice rozszerzają się, dając dowód zainteresowania i sympatii. Potem powieki się przymykają, a wzrok umyka. Przynęta została zarzucona. Kolej na uśmiech. Rodzajów jest wiele, tu chodzi o ten piękny, pełny uśmiech. Koniecznie zaangażowany emocjonalnie - zastygły, "amerykański" uśmiech wysyła komunikat "gadaj zdrów, za grosz ci nie wierzę". Nie o to przecież chodzi. Potem jest kolej na kokieteryjne przechylanie głowy, potrząsanie lokami, trzepotanie rzęsami i wydymanie warg (ona), prężenie torsu i ramion, wciąganie brzucha, prostowanie sylwetki (on), dotykanie dłońmi twarzy, szyi, dekoltu (ona), przesadne akcentowanie ruchów, przestępowanie z nogi na nogę, głośna rozmowa i śmiech (on), kołysanie biodrami w ruchu, stukotanie obcasami (ona)... W świecie zwierząt dochodzi do tego puszenie piór, prezentacja ogona, okrzyki godowe i wreszcie wzajemne iskanie. Nie ma się z czego śmiać - rzecz w tym, by w końcu się dotknąć. Gdy to się stanie i będzie przyjemne dla obu stron, zdobycz jest już niemal upolowana. Ale uwaga - aby polowanie się udało po-trzeba czasu. Wszak nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go...
Dzień św. Walentego stał się świętem... sklepikarzy. I czasem chandry dla samotnych. To święto równie dziwaczne, co Dzień Kobiet. Zakochani świętują przecież swe uczucie każdego dnia, a miłość to uczucie kameralne. Owczy pęd sprawia, że czujemy się w obowiązku świętować - iść do kina, kupić maskotkę z napisem "I love you", bukiet czerwonych róż. Jeśli to komuś sprawia przyjemność, niech tak robi. Ale nie warto świętować na siłę ani obrażać się, gdy nie dostaniemy prezentu w kształcie serca. Może ukochany woli inaczej przekonać cię o swoim uczuciu?
Nie ma miłości bez zazdrości - śpiewała Villas. Badacze kultur mówią nawet, że bez zazdrości nie ma związku kobiety i mężczyzny. Umiarkowana zazdrość dodaje miłości smaku i ognia. Pomaga utrzymywać uczucia, podsycać ogień. Z drugiej strony Szekspir przekonuje, że "zdrady są w związku dusz wiernych nieznane, albowiem miłość nie będzie miłością, jeśli jest zmienna, mogąc mieć odmianę, lub skłonna odejść za cudzą skłonnością". Więc prawdziwa miłość nie powinna się bać ani zazdrościć. Ale miłość jest rzeczą ludzką. Czasem zalęknioną, trochę smutną, zamyśloną, niepewną i niezdolną uwierzyć w swoje wielkie szczęście.
Korzystałam m.in. z książek "Anatomia miłości" (Helen Fisher, Rebis, 2004), "Architektonika romansu" (Tomasz Szlendak, Oficyna Naukowa, 2002), "Historia naturalna zmysłów" (Diane Ackerman, Książka i Wiedza, 1994).