Krzysztof Klajs: Pamiętasz bajki, w których ojciec był drwalem? On wychodził do pracy, a w tym czasie kobieta dbała o dom, żeby było w nim ciepło, miło i przyjemnie. Dopóki wychodził do lasu i pracował - wszystko było dobrze, ale kiedy przygniotło go drzewo - zaczęła się bieda.
- W dużym stopniu mają na nas wpływ nasze wyobrażenia na temat tego, co w życiu jest dobre, a co złe, co to znaczy, że jestem "facet w porządku". Poza tym, przeszłość ma na nas większy wpływ, niż nam się wydaje. Mówisz, że czas pracy wynosi 8 godzin, ale dawniej było to 12 godzin, a jeszcze dawniej - 16. Podobnie z dniami wolnymi od pracy. Sytuacja, że osoba dorosła pracuje mało, jest sytuacją bardzo nową. Nasi dziadkowie tak nie mieli. A kto nie pracował, ten nie jadł; a skoro nie jadł - umierał. I ten schemat z przeszłości w sobie nosimy.
- Na szczęście nie wszyscy. Dla porównania: gdy mówimy o alkoholizmie, nie myślimy o osobie, która pije towarzysko, lecz o takiej, która jeśli się nie napije, odczuwa niepokój. Czyli: jak się nie napiję, czuję się rozdrażniony, a jak się trochę napiję - to mi przechodzi. Alkohol staje się w pewien sposób lekarstwem. Na krótką metę, bo na długą jest przekleństwem. I taką samą sytuację mamy z każdym uzależnieniem. A pracoholizm również nim jest. Kiedy uzależniony mężczyzna nie ma co robić zawodowo, czuje niepokój, napięcie, rozdrażnienie, czasem bóle żołądka czy serca. I lekarstwem na to jest praca. Oczywiście na krótką metę.
- Gdy praca stanowi lekarstwo na pewien rodzaj niepokoju, napięcia, przesyt następuje dopiero wtedy, kiedy padam na twarz. Podobnie jak u alkoholika, który już więcej nie może wypić, bo na przykład usnął. Więc nie jest to jego postanowienie: "To już nie ma sensu, będę się źle czuł", tylko sygnał z zewnątrz. I z pracą jest tak samo. Pracoholik nie wyjdzie o 20. ze swojego biura, on wyjdzie dopiero wtedy, kiedy padnie. Tylko to go powstrzyma od dalszej pracy.
- Nasza reakcja wynika głównie z wzorców, które posiadamy. Jeżeli nasz ojciec radził sobie z napięciem, wypijając "ćwiarteczkę" - jest duża szansa, że my też tak będziemy robić. A kiedy ojciec, mając kłopoty, rozmawiał o nich - to i my rozmawiamy. Wszyscy nieświadomie odgrywamy scenariusz, który napisało nam wcześniejsze życie rodziny. Nieraz mężczyznom łatwiej odegrać ten scenariusz związany z pracą, ponieważ taki jest wzorzec kulturowy. Poza tym - im mniej mam pewności siebie, tej wewnętrznej, tym bardziej szukam jej na zewnątrz. A praca jest na zewnątrz; więc jak zarobię jeszcze więcej pieniędzy, kupię sobie takie auto, które... I wtedy będę się dobrze czuł. Ale przecież mógłbym sobie kupić jeszcze lepsze. W tej pogoni zagłuszania niepokoju nie ma końca. Może być też tak, że praca bezpośrednio nie przekłada się na wynagrodzenie. Ale mężczyzna myśli, że jak się tak natyra, może w końcu szef go doceni, powie, że jest najcenniejszym pracownikiem, diamentem. I rzecz jasna to pomaga. Oczywiście, tak jak we wszystkich uzależnieniach, na chwilę, bo potem, gdy siedzi do 24. w pracy, następnego dnia jest niewyspany i rozdrażniony.
- Może tak być, ale jest to trudne. Nie chodzi tylko o to, że ojciec zasuwał w pracy (bo jeżeli np. był robotnikiem w fabryce, musiał z niej wyjść, gdy kończyła się jego zmiana). Ważne jest, co robił po powrocie do domu. Mógł umieć się bawić, cieszyć, znajdował czas na rozmowy, na spotkania z kolegami, na wyskoczenie z nimi na piwko (ale nie po to, by się "narąbać", tylko by miło spędzić czas). Taki ojciec nie był pracoholikiem. A mogło być tak, że przychodził do domu i nie miał czasu na rozmowy, na zabawę, bo stale był czymś zajęty. I gdy przychodziła niedziela po południu, a nie było rodzinnego spotkania, odczuwał niepokój. Najistotniejsze są proporcje pomiędzy pracą, odpoczynkiem, zabawą. Ważne jest, by radość i satysfakcja płynęły z wielu źródeł. Jednak trudno to osiągnąć, gdy miało się ojca, który co prawda o 13. wychodził z fabryki, ale potem bez końca grzebał w ogródku.
- Nie jest ważny rodzaj aktywności po pracy, tylko nasze podejście do niej. Jeżeli ktoś bawi się, sadząc nowe kwiatki i odstresowuje się, pieląc chwasty, to nie jest to pracoholizm. Natomiast jeżeli ktoś robi to, bo musi, trudno mówić o jakimkolwiek relaksie. Gdy patrzymy na te dwie osoby z boku, wyglądają tak samo - i jedna grzebie w ziemi, i druga. Tyle tylko, że zupełnie inne są ich intencje. Jedna usiłuje sprostać jakimś standardom i ciągle jej się to nie udaje. I wówczas nie ma różnicy pomiędzy pracą w biurze, która jest nigdy nie zrobiona, a pracą na działce, która jest zawsze spóźniona. A druga osoba: podleje - to świetnie, nie podleje - może trochę szkoda, ale w końcu to tylko działka. I dla każdej z tych osób praca na działce oznacza co innego, nawet jeśli ich ogródki wyglądają tak samo. Więc pracoholizmu nie możemy poznać po działaniu, tylko po intencji, która mu towarzyszy.