Kapitał relacyjny, czyli praca przez polecenie

Kiedyś dostawało się lepszą pracę, bo miało się znajomości albo plecy. Dziś specjaliści mówią o kapitale relacyjnym i bardzo go zachwalają.

Jacek miał szczęście: jeszcze na studiach trafił na staż do działu marketingu w Gillette, dużej korporacji kosmetycznej. Od razu chcieli go tam przyjąć na stałe. Ale był jeszcze na studiach i na pracę się nie zdecydował. Jednak nie zdążył napisać magisterki, a już koledzy ze stażu dali mu znać, że jest dobra praca u konkurencji. Potem zmian było wiele. I zawsze dzięki znajomym. - Praca sama mnie znajdowała - mówi Jacek. Dziś zarabia kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. A wszystko dzięki temu, że ma wysoki kapitał relacyjny.

Znajomości - nie, polecenie - tak

Co to znaczy? Kapitał relacyjny - jak sama nazwa wskazuje - określa zasoby związane z relacjami międzyludzkimi. A ściślej - umiejętność podtrzymywania bliskich i trwałych związków i otwartość na innych. Najprościej chodzi więc o to, ilu i jakich masz znajomych i przyjaciół i czy możesz te znajomości wykorzystać w życiu zawodowym. Jak pisze jeden z użytkowników portalu networkingowego GoldenLine Zbigniew J., od kapitału relacyjnego w dużej mierze zależy, jakie będziemy mieć w przyszłości środki na koncie w banku. Jacek bardzo się bronił przed tym, żebym, opisując jego karierę, używała słowa "znajomości". Wolał "polecenie" albo "rekomendacje". Dlaczego? - Znajomości w Polsce wciąż kojarzą się jednowymiarowo i pejoratywnie jako protekcja lub nepotyzm, podczas gdy we współczesnym świecie tzw. networking to istotny element kapitału relacji, jaki budujemy przez całe życie. On współdecyduje o naszym powodzeniu zawodowym - tłumaczy Eliza Durka w Zespole Doradców Strategicznych Premiera zajmująca się kapitałem społecznym. - Gdy mówi się o kimś, że dostał pracę po znajomości, to w tle takiej wypowiedzi tkwi przeświadczenie, że gdyby taki ktoś miał polegać tylko na sobie, swoich umiejętnościach i kwalifikacjach, tej pracy by nie dostał. To wynika z niskiego poziomu zaufania społecznego w naszym kraju: Polacy po prostu nie ufają sobie nawzajem, często węszą podstęp i "układy" tam, gdzie ich nie ma. A znajomości, jakie mamy ze studiów, stypendiów, poprzedniej pracy, to właśnie cenny element naszego kapitału relacji. I nie trzeba się tego wstydzić, należy z tego korzystać.

Sześć uścisków dłoni

Od dawna wiadomo, że od Dalajlamy czy prezydenta George'a W. Busha każdego z nas dzieli tylko pięć osób. Nasz przyjaciel zna kogoś, a ten z kolei zna kogoś itd. Wystarczy sześć uścisków dłoni, sześć numerów telefonu lub sześć adresów mailowych, żeby dotrzeć do szefa naszej wymarzonej firmy, w której chcielibyśmy pracować. Dowiódł tego już pod koniec lat 60. amerykański psycholog społeczny Stanley Milgram. Jego słynny eksperyment znany jako "Świat jest mały" miał sprawdzić, jak ściśle są ze sobą powiązani członkowie jakiejkolwiek dużej społeczności (w tym przypadku USA). Żeby to sprawdzić, Milgram wysłał listy do stu losowo wybranych osób w Nebrasce i Kansas, prosząc, by przekazali ten list do jego przyjaciela. Gdyby jednak nie znali tej osoby, to proszeni są o przekazanie listu komuś, kto według ich wiedzy może być bliższy tej osobie. Przesyłkę można było przekazywać tylko znajomym i tylko z ręki do ręki. Większość listów Milgrama dotarła do jego przyjaciela po średnio sześciokrotnym przekazaniu kolejnym osobom. Niedługo potem sprawdzono, czy rynek pracy jest również "małym światem", czy też stosunki profesjonalne są tu jednak bardziej sformalizowane. I co się okazało? Aż 56 proc. badanych mieszkańców USA było zatrudnionych dzięki znajomościom. W Stanach do dziś ponad 60 proc. osób przyznaje się do korzystania z rekomendacji przy szukaniu pracy. W Polsce jest ich mniej - ok. 50 proc. Dla pracodawców szukających osób do pracy opinia znajomego jest nie do przecenienia. - Dla pracodawcy, który szuka kandydata do pracy, osobista rekomendacja ma często więcej wartości niż suche testy i certyfikaty - twierdzi Eliza Durka. - Jeśli ktoś, kogo szanujemy i cenimy zawodowo, rekomenduje nam osobę, z którą wcześniej współpracował, i ma o niej dobre zdanie, to znaczy, że ta osoba sprawdziła się w praktyce. I istnieje duża szansa, że sprawdzi się również u nas. - Polecenie kogoś przez pracownika skraca proces rekrutacyjny - mówi Łukasz Radzikowski z firmy rekrutacyjnej Reed. - Pracownik mówi do HR-owca: mam znajomego, który się nadaje, skontaktuj się z nim. Ale jeśli okaże się, że ten ktoś jednak się nie nadaje, wtedy z reguły znajomości nie pomagają. W pracy też nikt się nie utrzyma tylko dlatego, że ktoś go polecił. To się prywatnym pracodawcom nie opłaca.

Rekomendacja, potem kolacja

Bo polecenie komuś pracownika to poważne zobowiązanie. - Często do mnie dzwonią różne osoby z pytaniem o dobrego lektora języka włoskiego - opowiada Ewa, właścicielka biura tłumaczeń. - A ja rzadko jestem w stanie z czystym sumieniem kogoś polecić. Bo o wielu osobach, które dobrze znają język, wiem, że są mało kreatywne i nie potrafią dobrze i ciekawie poprowadzić zajęć. A nie chcę polecać kogoś tylko dlatego, że jest moim znajomym i że poszukuje pracy. Łukasz Radzikowski: - Ludzie niechętnie polecają znajomych do pracy, bo boją się odpowiedzialności. A nuż ta osoba się nie sprawdzi i będą mieli do mnie pretensje? Jednak w sytuacji ciągłego braku specjalistów na rynku pracy firmy coraz częściej stosują programy rekomendacyjne. Wygląda to tak: kto poleci znajomego, który pomyślnie przejdzie procedury rekrutacyjne i zostanie przyjęty, ten dostanie nagrodę pieniężną albo np. wyjście na kolację. Na GoldenLine jest taka opcja, że użytkownik, który kogoś skutecznie poleci, dostaje np. 1000 zł. - Programy rekomendacyjne z jednej strony pomagają firmie zdobyć nowego pracownika, a z drugiej - skutecznie motywują starych - pokazują, że są ważni i potrzebni - mówi Łukasz Radzikowski. A że może to być sposób skuteczny, jednoznacznie wykazują badania: w firmach, które zatrudniają powyżej 50 osób, szansa, że ktoś z pracowników zna nowo przyjmowaną osobę, wynosi 80 proc.

Najtańszy sposób

Chociaż swoich znajomych zwykle zawdzięczamy tylko sobie, wykorzystywanie ich przy rekrutacji może się wydawać niesprawiedliwe. Bo np. gdy ktoś rozpoczyna pracę, wtedy nie ma znajomych w branży, którzy go polecą. Albo gdy się przyjeżdża z małego miasteczka do wielkiej metropolii. Kapitał relacyjny na pewno wypada wówczas gorzej niż u mieszkańca dużego miasta. - Nie byłbym tego taki pewien - mówi Łukasz Radzikowski. - Sam jestem z małego miasta, zaczynałem bez znajomości i poleceń. A jednak się udało. I uważam, ze rekrutacja za pomocą rekomendacji jest sprawiedliwa. Bo ta osoba i tak musi przejść proces rekrutacyjny. Dopiero wtedy może być przyjęta do pracy. Ale rzeczywiście, jeśli rekruter ufa polecającemu pracownikowi, bardziej ufa też kandydatowi przez niego poleconemu. To efekt psychologiczny. Działa bardziej na zasadzie emocji, jest to podświadome, niezależne od nas. Są również i inne cechy, które przemawiają za zatrudnianiem naszych znajomych. To najtańszy sposób rekrutacji pod względem technicznym i ekonomicznym. Nie trzeba uruchamiać całego procesu zatrudniania, począwszy od ogłoszeń, po pracę działów HR, a na testach i rozmowach kwalifikacyjnych skończywszy. "Znam kogoś", "pracowałem z nim", "to świetny fachowiec" - to najlepsza z możliwych rekomendacji. - Nikt bowiem nie zna lepiej pracownika niż jego kolega, szef z poprzedniej pracy - mówi dr Marek Suchar z firmy IPK zajmującej się doradztwem personalnym. Dzięki kapitałowi relacyjnemu firma IPK błyskawicznie skompletowała załogę w nowo powstałej firmie z branży hutniczej. - Wyszukiwaliśmy najlepszych kandydatów na kierownicze stanowiska i pytaliśmy ich, czy znają ludzi, z którymi chcieliby pracować, lub kogoś, kto chciałby zmienić pracę i jest fachowcem. Dalsza część rekrutacji potoczyła się bardzo szybko - mówi Suchar.