Kobiety, co wy z tą wolnością robicie?

Coraz trudniej żyć nam w uświęconym przez dekady świecie zdrad i hipokryzji. Nie chcemy domu z obiadem, garsoniery z seksem i prawdziwego życia tylko w knajpie z kolegami

Mam za sobą czterdzieści lat życia i kilka poważnych związków. Moim byłym mogę podziękować za wzruszenia i uniesienia, bo takie zdarzają się przecież każdej parze. I za wiedzę, dlaczego tak łatwo można schrzanić sobie życie.

To nieprawda, że my, mężczyźni przełomu wieków, jesteśmy twardzi jak skała i tępi jak młot. Nieprawda, że chcemy obiadu wjeżdżającego na stół i seksu na żądanie. Taki wzorzec macho zostawiamy w mrokach XX wieku. My byliśmy metroseksualni, zanim wymyślono to słowo. Wrażliwi na odrzucenie, zaangażowani w rodzinę, partnerscy w codziennym kieracie. Potrafimy się wzruszać do łez, choć trudno nam się do tego przyznać.

Męskie panowanie się skończyło, oddaliśmy władzę jak komuniści przy Okrągłym Stole. Tylko co wy z tą wolnością robicie? I dlaczego chcecie ją przemienić w matriarchat?

Dlaczego ciągle sprzątacie? Szczotką i ścierką omiatacie każdy kąt, blat, framugę, umywalkę, całą fasadę. Wszechobecna czystość - wizytówka szczęśliwej rodziny - to wasze alibi dla świata, że robi się tyle dla związku. Czystość staje się wartością nadrzędną. Nie jest dla was ważne, czy da się w tym domu żyć, chodzić (nabrudzi się!), jeść (okruszki!), bawić się z dziećmi (bałagan!).

Porządek über alles.

Ten sam ordnung obowiązuje też w sferze metaforycznej. Bo rzecz nie w ilościach zużytych detergentów, ale w waszym poczuciu, że w sprawach porządku świata jesteście nieomylne jak papież w sprawach wiary. To wy zawsze wiecie, jak ma być poukładane w szafkach, jaki zrobić deser, jakie ubranko założyć dziecku.

Skąd macie przekonanie, że wszystko zrobicie perfekcyjnie, najlepiej?

Że mężczyzna jest w życiu codziennym zdefektowaną kobietą? Że trzeba go poprowadzić za rękę? Szczytem kuriozum był dla mnie artykuł w podobno postępowym miesięczniku dla rodziców (tak, czytamy takie pisma równie chętnie jak wy), który instruował matkę, jak przygotować się do pozostawienia niemowlaka samego z ojcem na kilka godzin. Przede wszystkim wszędzie na karteczkach poprzyczepiać numery telefonów do siebie, na pogotowie, do teściowej. Jak w skeczu na kanale komediowym.

A wiecie, kiedy najbardziej poczułem się ojcem? Pierwszy raz, kiedy kąpałem starszego syna, bo do mnie to należało. A drugi raz, kiedy już po rozwodzie z oboma synami wyjechałem sam na wakacje. I sam odpowiadałem za czystość bluzeczek, witaminki po obiedzie i bajeczkę do snu.

Jesteście przy tym monstrualnie nudne. Nie dzielicie z nami naszych pasji, bo sto procent energii wkładacie w dom. Z tego samego powodu często w ogóle niczym się nie pasjonujecie. A człowiek bez pasji jest jak plastikowa lalka.

Kiedy w weekend łazicie w podomce i sprzątacie, gotujecie, to my bierzemy dzieci na spacer, na rower, do lasu, na wystawę. To my je uczymy świata i wierzcie mi, że sprawia nam to niebywałą radość. Wy budujecie im tylko złotą klatkę, ciepłe gniazdo, z którego tym trudniej będzie im potem wyfrunąć.

My wyfruwamy. Nie potrafimy żyć w domu, w którym nie ma dla nas miejsca. Wszystko jest tak - przez was -poukładane, że czujemy się jak mebel. Uciekamy w pracę, w pasję, w kolegów, w kochanki - byle dalej od was.

Statystyki mówią o pladze rozwodów. Ale tym więcej rozwodów, im mniej dulszczyzny. Coraz trudniej żyć nam w uświęconym przez minione dekady świecie zdrad, kłamstw i hipokryzji. Nie chcemy domu z obiadem, garsoniery z seksem i prawdziwego życia tylko w knajpie z kolegami.

Bywa, że zabrniemy w niegodziwości, które kuszą i cieszą. Że zdradzamy na potęgę. Osiągamy na boku sukcesy seksualne, o jakich w liceum nawet nie fantazjowaliśmy. Potem mamy poczucie winy, kaca, moralniaka, idziemy na terapię. Mamy z kolegami taki żart: ty już po terapii czy dopiero przed?

Bez terapii ani rusz, bo umiemy paskudnie oszukiwać. Latami wyłączamy dźwięk w komórce, żebyście nie usłyszały, że dzwoni kochanka. U kochanki też wyłączamy, żeby nie słyszała, że dzwoni druga kochanka.

Jeszcze gorzej umiemy się samooszukiwać. Że wszystko jest OK, bo jesteśmy przecież w zgodzie z własnymi uczuciami. Czujemy się skończonymi fiutami, ale rozkładamy ręce - tak nam się ułożyło życie, nie dajemy sobie z tym rady, tak musi być. Świat jest podły, wy też, więc my też.

W pogoni za kolejnymi kobietami nie potrafimy być dobrymi ojcami. Trudno się nam do tego przyznać, ale dzieci będą dla nas na drugim miejscu.

Swojej byłej mogę dziś podziękować za naciskanie na kontakty. To najlepsze, co możecie zrobić dla swoich dzieci już po rozwodzie. Ale nie róbcie przy tym najgorszego: traktowania waszego byłego bez szacunku.

Też potrafimy swoje schrzanić.

Gdzieś w całym naiwnym zaangażowaniu w związek, pozbawieni atrybutów macho, sami zbyt łatwo gubimy szacunek. Może bywamy zbyt słabi albo zbyt głupi, żeby o niego zawalczyć. Może nie potrafimy - bo nie umiemy być ani gladiatorem, ani złotą rączką, od tego są fachowcy.

Tę naukę zawdzięczam moim byłym - niczego się nie zbuduje bez szacunku. Nie potrafimy, a raczej nie chcemy go już wymuszać. Jeżeli go dla nas po prostu nie macie, to koniec. Kolejne rozstanie, kiedy tylko skończy się chemiczna fascynacja albo gorzej, kiedy już nawzajem poranimy sobie dusze.

Szacunek bierze się z akceptacji. Jestem, jaki jestem. Nie zreperuję ci pralki, jak się zepsuje, ale kiedy wrócisz zdruzgotana z pracy, to będę cię wspierał, a nie wyszydzał. Nie umiem się bić, ale zmyję naczynia po obiedzie. Nie wezmę cię w łóżku siłą, ale może to ty mnie zaciągniesz do łóżka.

Wiecie, że my ciągle myślimy o seksie? W moich nieudanych związkach nauczyłem się, że dobrze jest też o seksie mówić.

To dobrze, że nie ma już - bo w moim pojęciu nie ma - obowiązku małżeńskiego. Ale to nie rozwiązuje problemów seksualnych w małżeństwie. Milczenie, tabu, tłumienie popędu, który i tak będzie wystrzelał, prowokował do rozpaczy, do awantur, do zdrad. Piekło hormonów, o którym nie macie pojęcia.

Warto rozmawiać. Tylko czy wy jesteście gotowe na rozmowę o seksie?

Czy nie odpowiecie w imię wynaturzonego równouprawnienia "moja wagina należy do mnie"? Albo nie zareagujecie świętym oburzeniem? Mojemu terapeucie opowiadałem kiedyś o piramidalnych podbojach seksualnych w złym momencie życia. Takim, którego dziś się wstydzę. Terapeuta popatrzył tylko spod okularów: "Ależ pan się musi dowartościowywać".

Jeżeli chcecie mieć z nami udane życie, nie pozwólcie, żebyśmy czuli się w waszych oczach ludźmi bez wartości.

Łóżko to najbardziej wrażliwy mebel w domu, ale seks to tylko wierzchołek góry lodowej. Mówicie czasem, że gra wstępna może trwać 12 godzin, od wspólnej porannej kawy. Ja uważam, że trwa 24 godziny na dobę - zaczyna się zaraz po poprzednim stosunku. Czy przytulamy się z miłością, czy leżymy wpatrzeni w ciemność, że to nie ta kobieta, z którą chcemy się kochać? Że to nie to życie, jakie chcemy mieć. Że lepiej milczeć, niż kłamać, bo tego, co nas boli, nie sposób wypowiedzieć -i lepiej nie tykać tego, co was boli.

To, czego szukamy, beznadziejnie szukamy, to kobieta partner. Kobieta, z którą można pojechać razem na żagle, jeśli jesteśmy akurat żeglarzami, albo pójść do opery, jeśli to nas fascynuje. Z którą chce się przegadywać wieczory. Której nigdy nie okłamiemy, bo umiemy sobie wszystko powiedzieć.

Kim powinni być mężczyźni? Czym wypełniają swoje życie? Jak wyglądają ich związki? Gdzie szukają sensu i radości? Co ich wkurza i boli? W czym są spełnieni, a co ich rozczarowało? Kim stają się jako mężowie, ojcowie, kochankowie? Jak kochają, jak zdradzają, jak są zdradzani? Czego kobiety chcą od mężczyzn?

Czekamy na Wasze listy w problemach wymienionych i tych tu nie poruszonych: meskamuzyka@gazeta.pl

Więcej o: