Skazana na płeć

Z Anną Grodzką, która właśnie zakończyła proces zmiany płci, prezeską fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Piotr Pacewicz

Anię Grodzką przedstawiła mi dziennikarka 'Gazety' Magda Żakowska. Potem Ania opowiedziała mi swoją historię w programie 'Pociąg osobowy', a Magda zrobiła rozmowę z jej synem Bartkiem. Poprosiłem Magdę o opis tej rozmowy. Oto on.

Jeszcze nie potrafi powiedzieć: 'Nie do twarzy ci w tej sukience'. Za wcześnie.

Ojciec Krzysiek był dla niego przyjacielem od zawsze. Przyjacielowi można powiedzieć wszystko. Z ojcem Anią jest od kilku miesięcy i dopiero się poznają. Patrzy na Anię, wciąż widzi Krzyśka.

Świetnie pamięta tamtą rozmowę. Rok 2006, miał 22 lata, ojciec dał mu DVD z filmem 'Piękny bokser', prawdziwą historię najsłynniejszego azjatyckiego boksera, który przeszedł operację zmiany płci. 'Zobacz, mądre kino'. Miał wolny wieczór, odpalił płytę. Film mu się spodobał.

'To ja jestem tym bokserem' - powiedział ojciec.

'OK. Nie ma problemu. Dobrze, że mówisz' - pamięta, że naprawdę tak pomyślał.

Skończyli rozmawiać. 'O k..' - doszło do niego. Zadzwonił do przyjaciela. Potem do drugiego. Musiał się z kimś podzielić.

Tego samego wieczora ojciec przesłał mu mailem kilka linków do stron o transseksualizmie, swój sekretny pamiętnik i zdjęcie już w wersji 'Ania'. Przeczytał.

Kiedy zobaczył go pierwszy raz w sukience, myślał tylko o jednym: 'Powiedzieć jakiś komplement'.

Na Gwiazdkę 2009 roku kupił perfumy. Coś z kobiecym imieniem w nazwie. To były pierwsze perfumy Ani, ale prezent otworzyła już po Nowym Roku, bo na święta wyjechała do Tajlandii. Na operację.

Bartek skończył stosunki międzynarodowe, pracuje w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej, remontuje swoje pierwsze mieszkanie. Ma mnóstwo przyjaciół, wszyscy znają jego ojca Krzyśka, teraz Anię. Zdarzyło mu się już nawet poderwać dziewczynę na tekst o ojcu trans.

Nowych znajomych dzieli na tych, którym powie, i tych, co do których jeszcze nie wie. Niezły test na ludzi.

Dzieciństwo? Dom pełen miłości, mądrzy rodzice, rozmawiał z nimi o wszystkim.

'Zawsze chciałem być taki jak on. To, jak myśli o życiu, jakie ma ideały. Zawsze pomagał innym. Kiedy dziś słyszę go przy telefonie zaufania fundacji Trans-Fuzja, jestem cholernie dumny'.

Pierwszy raz ojciec próbował mu powiedzieć, gdy Bartek był za granicą na stypendium. Mama już wiedziała, a on tylko słyszał, że coś się między rodzicami psuje. Rozmawiali na Gadu-Gadu. Zeszło na emocje i ojciec napisał: 'Bo wiesz, ja czuję się kobietą'. 'Ja też, tato' - odpowiedział, myśląc, że mówią o tym samym.

Kiedy spogląda wstecz, widzi dwa sygnały. Jeszcze w podstawówce znalazł w rzeczach ojca 'taki pas, co się zakłada na brzuch, żeby być wąskim w talii'. Gorset - podpowiadam. 'No właśnie. To urządzenie mnie tak zainteresowało, że chciałem je założyć do szkoły, ale tata mi zabrał'. Drugi sygnał: tata nie pozwalał mu bawić się w szafie, choć tak go ciągnęło. Mówił, że może zniszczyć gitarę. Ta szafa jawiła się Bartkowi jako jakaś świętość.

To była TA szafa (opowie o niej Ania).

A potem razem z ojcem odkryli kolejną tajemnicę Krzysia, która odmieniła życie Ani. 'To był szok, ale i jakaś oczywistość. Bo historia taty jest tak niezwykła, że wymagała puenty' (i o tym niech lepiej opowie Ania).

Pociąg osobowy - rozmowa Piotra Pacewicza z Anną Grodzką

tekst Magda Żakowska

Gdybyśmy rozmawiali dwa lata temu, to byłabyś mężczyzną w garniturze, ojcem, biznesmenem, a teraz witam kobietę w sukience, z torebką, pierścionkami na palcach.

Jestem po transformacji, zaczęłam nowe życie.

Kiedy się zorientowałaś, że twoje męskie ciało ci nie odpowiada?

Kiedy zaczęłam dojrzewać. Wcześniej nie pasowała mi tylko rola społeczna. Od kiedy pamiętam, chciałam się bawić z dziewczynkami, a nie z chłopcami. Chciałam bliskiego, emocjonalnego kontaktu, nie znosiłam tej chłopięcej agresji, rywalizacji, przedrzeźniania, kpin. Czułam się jak dziewczynka, ale nie uważałam się za dziewczynkę. Moje ciało zaczęło mi przeszkadzać, kiedy koleżankom wyrosły piersi, stawały się dziewczynami, kobietami, a ja porastałam włosami.

Zazdrościłaś im?

Tak. Stresowało mnie, że moje ciało zmienia się w drugą stronę.

Byłaś już wtedy taka mocna, potężna jak w tej chwili? Ile masz wzrostu?

187 cm. Zawsze byłam uważana za dużego chłopca, niestety.

I ten duży chłopiec chciał się bawić lalkami?

Tak można w skrócie powiedzieć. Nie lubił grać w piłkę czy inne gry zespołowe, nie chciał łobuzować po parkach, prowadzić wojen z rzucaniem kamieniami, budowaniem schronów itp. Uciekał do dziewczynek. I na początku dziewczynki go akceptowały, ale jak zaczęliśmy dojrzewać, dziewczynki zaczęły się zakochiwać, a we mnie widziały przecież chłopca. I stało się trudne, żebym z nimi była jak koleżanka, jak przyjaciółka.

Czyli nie byłaś ani tu, ani tu.

Wypadłam na margines, stałam się kimś obcym dla wszystkich.

Rodzice coś podejrzewali?

Tak. Z tego, co sobie przypominam, to mama musiała wiedzieć. Ale nie chciała, żebym była odmieńcem. Popychała mnie, żebym stawała się chłopcem, mężczyzną, bo alternatywy nie było, ona jej nie widziała, nikt jej wtedy nie mógł zobaczyć. Pamiętam jej słowa: 'Idź pograć z chłopakami, nawet jak nie masz ochoty, zobaczysz, będzie fajnie. Krzysiu, przecież życie cię zje, idź na boisko jak reszta'. To były zawsze takie niedopowiedzenia A ja płakałam, gdy na Gwiazdkę zamiast figurówek, o których marzyłam, dostawałam hokejówki. Ale z drugiej strony mama dawała mi sygnały, że rozumie, co czuję, i że mnie jakoś toleruje, kocha.

Na przykład?

Niby przez pomyłkę mówiła do mnie 'Krysiu', a mnie zalewała fala szczęścia. Udało mi się wybłagać lalkę i haftowaną bluzeczkę z koronką przy szyi, którą wkładałam pod fartuszek i w której starałam się chodzić do szkoły. Ta bluzeczka mnie wiele kosztowała.

Kpin?

Krzyczeli za mną 'pedał' i 'babski król'. Plus agresja fizyczna.

Tłukli cię?

No tak to było.

Byłaś może i dziewczynką, ale w potężnym chłopięcym ciele. Nigdy nie dałaś nikomu w zęby?

Dałam, raz. Pod koniec szkoły podstawowej zaczepił mnie taki chuligan, Burmajster się nazywał, i zaczęła się histeryczna walka, aż go przewróciłam i dalej go biłam, dopóki dyrektorka mnie z niego nie zdjęła. To był akt desperacji, wyjątek potwierdzający regułę. Te wszystkie doświadczenia nauczyły mnie, że nie mogę być sobą, taką jaką byłam. Choć wtedy jeszcze nie czułam się dziewczynką, tyle że czułam się bardziej związana z dziewczynkami niż z chłopcami. W wieku 11 lub 12 lat przyjęłam imię Ania, tak się ochrzciłam.

Ktoś znał to imię?

Nikt. Wymyśliłam sobie szafę. Pod podłogą szafy, taką ze sklejki, chowałam swoje skarby: pamiętnik, lalkę, jakieś kosmetyki, inne rzeczy, które należały do Ani.

Mama o szafie wiedziała?

Nie dała mi tego poznać, ale podejrzewam, że tak, bo jednak kobieta chyba wie, co się dzieje w jej domu.

Doszło do mnie, że urodziłam się w nieprawidłowym ciele. Na początku szkoły średniej znalazłam w domu 'Seksuologię kliniczną' Tadeusza Bilikiewicza i Kazimierza Imielińskiego. Nie było tam pojęcia 'transseksualizm', ale wśród zboczeń odszukałam 'transwestytyzm'. Wydał mi się podobny do tego, co się ze mną dzieje. Leczono go metodami behawioralnymi, terapią awersyjną. W Związku Radzieckim na przykład taki straszny transdewiant sobie siedział i oglądał film. I jak na filmie był mężczyzna ubrany jak mężczyzna, to szła piękna muzyka Czajkowskiego, a jak facet przebrany za kobietę, to następowały uderzenia prądem, bo miał kabel podłączony do stopy albo moszny. To mnie przeraziło i tym bardziej Ania poszła do szafy. Próbowałam żyć tak, żeby nie bolało. Mój świat się podzielił. W tajemnicy myślałam o sobie per Ania, ale uczyłam się być chłopakiem, bo tak było trzeba, nawet się zapisałam na koszykówkę. Starałam się polubić to, co oni lubią, odnaleźć się w miejscach, gdzie oni chodzą.

Rozdział, o którym mówisz, nazywa się 'Zboczenia płciowe'. Obok homoseksualizmu, chorobliwego samogwałtu, ekshibicjonizmu, zoofilii, gerontofilii, kazirodztwa pojawia się jednak - nie zauważyłaś - stroniczka o transseksualizmie. 'Najczęściej rozwija się wolno, przedstawiając latami typowy obraz transwestytyzmu, po czym nagle przeradza się w ostrą formę, często pod wpływem publikacji o przypadkach " zmiany płci " . Osobnicy dotknięci transseksualizmem są trudnym problemem klinicznym. " Czują " , że posiadają ciało płci przeciwnej. Pragną zmiany płci cielesnej poprzez leczenie zachowawcze lub operacyjne, czasami dokonują samoamputacji członka. Uderzająca jest w ich zachowaniu konsekwencja, z którą zgłaszają się od lekarza do lekarza, nalegając na przeprowadzenie operacji " zmieniającej płeć " , czasem grożąc popełnieniem samobójstwa. U podłoża transseksualizmu leży kompleks kastracji, a pragnienie zmiany płci jest w rzeczywistości ukrytym dążeniem do pozbycia się narządów płciowych'. Śmiejesz się?

Tak, bo widzę, że Imieliński sięgał wtedy po Freuda, dziś tego już nikt nie robi, on sam by chyba z kompleksem kastracji też nie wyskoczył. Dobrze, że się dystansuje od pojęcia 'operacji zmiany płci', bo takie myślenie o terapii jest czysto genitalne, tymczasem płeć koryguje się na wielu płaszczyznach - prawnej, społecznej, hormonalnej. Ciekawe, że Imieliński wtedy patrzył na transseksualizm jak na zboczenie, a później został pionierem pomagania transseksualistom w korekcie płci. Podobno zmienił podejście poruszony informacjami o takich metodach 'leczenia z transseksualizmu' jak elektrowstrząsy, a nawet lobotomia.

Jak wyglądało twoje życie w liceum?

Wybrałam sobie liceum koło domu, ale rodzice wysłali mnie do technikum o profilu artystycznym na drugi koniec Warszawy. Chcieli, bym zgubiła opinię dziwoląga, jaką miałam w podstawówce. W nowej szkole poczułam się świetnie, bo tu liczyła się już nie siła, agresja, tylko intelekt, a nawet sztuka. Grałam na gitarze, dużo czytałam, występowałam w kabarecie. Wciągnęło mnie to życie. Było fajnie.

Pierwsze miłości?

Uwielbiam ten temat. Zaczęły do mnie docierać uczucia. Pierwszą krótką, szaloną miłością była dziewczyna, ale potem pojawiła się relacja z kolegą z klasy. Ta przyjaźń zaczęła rosnąć, pęcznieć, było jej coraz więcej, aż chyba stała się miłością.

Powiedziałaś mu o tym?

Dawałam do zrozumienia, starałam się mu też uświadomić, że jestem dziewczyną, a nie chłopakiem. Bawiliśmy się tak, że ja się przebierałam i udawałam jego dziewczynę. Najpierw w konwencji zabawy, wszystko było OK, a on puszczał mimo uszu, gdy mówiłam, jak dobrze czuję się w tej roli. Ale kiedyś przekroczyłam pewien poziom bliskości i dałam mu do zrozumienia, że oczekuję więcej niż od przyjaciela...

Przytulałaś się, całowałaś?

Spróbowałam i się nie udało. Potem moją wielką miłością była dziewczyna, też koleżanka z technikum. Kilka lat później się pobraliśmy. W naszej relacji było wiele przyjaźni. Miłość z przyjaźnią się zbiegały. Znalazłam coś, czego szukałam całe wcześniejsze życie i bardzo, bardzo potrzebowałam. Miłości z wzajemnością.

Potrzebujesz chyba dalej?

Tak, potrzebuję dalej.

Czy ta dziewczyna, a potem twoja żona, wiedziała, że jesteś transseksualistką?

Nie. Moim potwornym błędem było, że ja jej nic nie powiedziałam - ani jak się zakochaliśmy, ani jak byliśmy w narzeczeństwie, ani gdy braliśmy ślub. Nie powiedziałam, bo wiedziałam, że mam do wyboru albo miłość, albo prawdę. Wybrałam miłość.

Krzyś, którym wtedy byłaś, uprawiał z żoną seks i zachowywał się z grubsza jak normalny facet?

Chyba nie, chyba nie. Seksualność nie była moją ani mocną, ani ulubioną stroną tamtej relacji. Wiem, że transseksualizm kojarzy się z rozbuchanym seksem. Powinnam siedzieć tu w krótkiej spódniczce.

Mnie akurat się nie kojarzy.

Ale wielu ludziom tak. Słowo 'transseksualizm' pochodzi od angielskiego seks, czyli płeć, czyli to jest transpłciowość, a nie jakiś megapociąg seksualny.

Pytam o seks, bo takie musiały być oczekiwania twojej żony. Poza tym macie dziecko.

Nie czułabym się dobrze, opowiadając o szczegółach, nie czuję się upoważniona przez moją byłą żonę. Ale seks nie był nigdy najważniejszy ani dla mnie, ani dla niej.

Ale syna spłodziłaś.

Bartek urodził się w 1984 roku. To była wielka radość dla obojga, dla nas obu.

Wtedy dla obojga.

Dla obojga.

Jak się sprawdzałaś w roli ojca?

Podobno fatalnie. Kiedy żona wyjeżdżała, dziecko potrafiło płakać w nocy zasikane po szyję, a ja spałam jak zabita. Takie opowieści pokutowały w rodzinie latami.

Zgodnie z najbardziej antymęskim stereotypem.

To było takie dorabianie mi gęby. Raz czy dwa zaspałam, ale czułam, że jestem z tym dzieckiem tak blisko, jak tylko można. Zazdrościłam żonie, że to ona jest matką Bartusia.

Że karmi?

Że karmi, że się wszystkim zajmuje. Zostałam zepchnięta na margines, tak jak zwykle robi się facetom.

Kulturowy wyrok.

Wszystko, na co możesz liczyć, to, proszę bardzo, dziecko nakarmione, ubrane, buzia posmarowana kremem, to teraz weź wózek i idź na spacer. Tylko uważaj, żeby go nie przeziębić, i wracaj szybko, bo ja ugotuję pyszną zupkę.

Gdy urodził się Bartek, nasze małżeństwo zaczęło się zresztą psuć, bo żona skoncentrowała się wyłącznie na dziecku. Poczułam się znów samotna i zwątpiłam, czy ja w ogóle dam radę

Dalej żyć w kłamstwie? Kłamstwo jest męczące.

i czy w ogóle się w tej męskiej roli wyrobię. Była połowa lat 80. i dostrzegłam wreszcie możliwość prawdziwego leczenia transseksualizmu, czyli korekty płci. Prof. Imieliński z dr. Stanisławem Dulką otworzyli taki ośrodek. Zgłosiłam się i po dwóch latach diagnozowania dostałam odpowiedź, że proszę bardzo, jesteś transseksualistką, jeżeli chcesz, to zmieniaj płeć. Zaczęła się euforia, wariactwo. Poczułam, że Ania może wyjść na wierzch. Byłam w manii, kupowałam ciuchy, zadbałam o paznokcie, zaczęłam wychodzić na miasto w kobiecych strojach. Przez trzy lata nasze małżeństwo było właściwie fikcją. A ja szalałam. Ujawniłam się nawet przed paroma osobami, to był mój pierwszy coming out. W końcu powiedziałam o tym żonie, chciałam wyrzucić to, co całe życie nosiłam w sobie. Czuła się bardzo zawiedziona.

Chyba oszukana?

Tak. Bo była oszukana. Mogę mieć jedno usprawiedliwienie - nie robiłam tego, żeby ją oszukać, ale żeby z nią być. Wierzyłam, że rolę faceta odegram, bo muszę, bo nie ma innej opcji, bo wcześniej nie było.

Czułaś się skazana na płeć.

Mając wybór: albo powiedzieć prawdę, albo utracić żonę, wybierałam kłamstwo. Chciałam, żeby to zrozumiała. Ale zareagowała niechęcią, przerażeniem. Nic nie mogła z tego zrozumieć. Pamiętam, jak pytałam: 'Naprawdę nic nie wiesz o transseksualizmie? Nie słyszałaś, że są tacy ludzie?'. 'Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?' - powtarzała. 'Bo gdybym ci powiedział - tak wtedy mówiłam - to nie bylibyśmy razem, prawda?'. Potwierdzała i znowu swoje: 'Dlaczego mi nie mówiłeś?'. Zażądała rozwodu. Jakiś czas trwały przepychanki, w końcu jej obiecałam, że spróbuję przeżyć z nią resztę życia jako facet. Że nie wejdę na drogę transformacji.

Drugi raz wybrałaś miłość, a nie swoją płeć.

Kochałam żonę, kochałam dziecko. Poza tym w tamtych czasach decyzja o transformacji była jeszcze trudniejsza niż dzisiaj. Okropnie się bałam, co się ze mną stanie, gdy życie zacznie mnie atakować, i czy ja dam radę to znieść. I żona mnie przyjęła jako skruszonego Krzysia, tylko prosiła, żebyśmy do tego więcej nie wracali.

I nie wracaliście?

Przez 20 lat.

Kawał czasu.

Nasze małżeństwo wisiało na włosku, ale skoro zostaliśmy ze sobą, to naprawdę starałam się zabić Anię. Po raz drugi, bo pierwszy raz zrobiłam to dla żony, gdy się pobieraliśmy i ona miała się sprowadzić do mojego mieszkania. Wyrzuciłam wtedy z szafy wszystkie skarby, łącznie z tą szmacianą lalką, którą tak kochałam.

Opłakałaś to?

Potwornie, ale z drugiej strony cieszyłam się, że będę z żoną. A teraz po raz drugi podjęłam tzw. męską decyzję.

Nomen omen.

Postanowiłam, że muszę dać radę, że trzeba to życie jakoś przeżyć, nie można być takim kimś, kto w ogóle nie przystaje do tego świata. I udawało się przez wiele, wiele lat. Z jednej strony był to piękny okres. Było nam dobrze z żoną, rozkręcałam biznes, syn dorastał. Żyłam jak facet. Ale zabijanie kobiety to była codzienna walka ze sobą. Dręczyło poczucie, że marnuję życie. Pracowałam jak szalona i wtedy wszystko jakoś szło, tak bardzo nie bolało, ale jak tylko był moment wytchnienia, to wpadałam w depresję albo zaczynałam transować.

'Transować' - tego nie znałem.

Okazywać światu inną płeć. Żona znajdowała jakieś babskie ciuchy czy kosmetyki i była afera. W pewnym momencie upadł mi duży biznes, a potem, w 2003 roku, ciężko zachorowałam. Miałam raka.

Czego to był rak?

Nerki.

Groźny, lubi przerzuty.

Uratowała mnie, odpukać, szybka operacja, którą doradził mi Krzysztof Kolberger, też miał raka, o czym publicznie mówi. Wskazał, gdzie powinnam pójść. Gdy wychodziłam, lekarz powiedział: 'No, jesteś już zdrowy'. I wtedy zobaczyłam, że świat wygląda trochę inaczej. Trochę radośniej w szczegółach, może dlatego, że była wiosna i strasznie mnie cieszyły kwiatki, listki. Po operacji jeszcze skurczyły się plany zawodowe. Zamieszkaliśmy w nowym domu, ale było mi coraz trudniej skrywać kobiecość.

Dotknięta przez śmierć poczułaś smak życia?

Tak, poczułam, że ja też coś z tego życia muszę mieć. Coś chcę mieć. Zaczęłam nosić długie paznokcie, golić nogi i ręce, nie mogłam znieść widoku tych gęstych włosów. Łaziłam po necie, szukałam kontaktów z ludźmi takimi jak ja, dowiadywałam się coraz więcej o transseksualizmie.

Czyli zdradziłaś żonę. Zerwałaś umowę.

Tak. Nie wiedziała, że ja się zaczynam łamać, ale zauważyła te paznokcie czy ogolone ręce. Wciąż byłam w rozterce. Widziałam, że ona stawia sprawę na ostrzu noża, że żaden kompromis - jakkolwiek by go szukać - nie jest możliwy. Mówiła: 'Daj mi o tym zapomnieć, tak się umówiliśmy'. A ja już nie umiałam.

I się rozstałyście?

Ona zażądała rozwodu. Sprawa zakończyła się w 2007 roku. Potem zdecydowałam się na korektę płci. I dopiero teraz doszło do pełniejszego coming outu.

Straciłaś małżeństwo. Syna też?

Syn mnie zaakceptował. Zawsze starałam się tak dbać o jego wychowanie, żeby był otwarty na wszystko, co się nam może zdarzyć, na innych ludzi, na odmienność. Gdy się rozwodziłyśmy, miał już 23 lata. Był po prostu dojrzałym człowiekiem. Żyje sam, ale jest ze mną emocjonalnie. Potrafi to pogodzić z bliskim kontaktem także z mamą. Bo my się z żoną już nie kontaktujemy.

Jak mu o tym wszystkim powiedziałaś?

To było trudne, bałam się. Wolałam w liście opisać to moje nieznane życie ukryte. Przeczytał, zrozumiał i jest dalej moim kochanym synkiem.

Mówi do ciebie 'tato' czy 'mamo'?

Albo 'Aniu', albo 'dede'. 'Dede' mówił do mnie od maleńkiego.

Świetnie się złożyło z tym 'dede'. A jak zareagowali rodzice?

Mama umarła wiele lat wcześniej, gdy miałam ledwie 22 lata, tata przeżył 93 lata, ożenił się drugi raz. Na koniec życia mieszkał ze mną i z żoną, opiekowałyśmy się nim.

Poza synem zostałaś więc sama.

No właśnie niezupełnie, a nawet zupełnie nie.

???

Zaczęłam starania o korektę płci i sąd zażądał aktu urodzenia. Dają mi go w urzędzie stanu cywilnego, patrzę, a ten akt został wydany w 1972 roku, kiedy miałam już 18 lat. Coś tu nie gra. To był grudzień 2007, wszystko działo się naraz, zaczynałam terapię hormonalną, byłam w trakcie rozwodu. W dniu, w którym sąd orzekł rozwód, postanowiłam to wszystko wyjaśnić. W urzędzie nic mi nie chcieli powiedzieć, ale w końcu wyciągnęłam od urzędniczki, że tak się robi w przypadku dzieci adoptowanych.

Rodzice ci nie powiedzieli, że byłaś dzieckiem adoptowanym?

Trzymali to w tajemnicy. Postanowiłam odnaleźć biologiczną mamę. Udało mi się zajrzeć do mego pierwszego aktu urodzenia. Zobaczyłam, że urodziłam się na wsi w Podlaskiem. Pojechałam tam. Poszłam do kościoła, bo to najlepsze źródło informacji. Pod kościołem spotkałam starszego pana, który - jak się okazało - chodził z moją mamą do szkoły, dał mi namiar na jej rodzinę. 21 grudnia 2007 roku wsiadłam do samochodu, wzięłam jeszcze koleżankę, żeby mnie wspierała, i pojechałam. Od rodziny mamy dostałam jej telefon i adres w pobliskim miasteczku. Kupiłam 19 róż, bo policzyłam sobie, że ona miała 19 lat, kiedy mnie urodziła.

I z tym bukietem

stanęłam pod jej domem, wojskowym blokiem z lat 50. Głupio było tak zapukać, więc dzwonię z samochodu. Mówię, że chcę jej tylko podziękować za to, że dała mi życie. Pyta o datę urodzenia, ale głos już jej drży. Okazuje się, że to ona dała mi imię Krzyś. I nagle ta moja odnaleziona mama mówi, że może byśmy się zobaczyły innym razem, bo jest cała w mące, robi właśnie pierogi. Ja na to, że tylko dam jej kwiaty. To ona, żebym nie wchodziła, ona zaraz zejdzie. Czekałam prawie godzinę.

Musiała dojść do siebie?

I przyznać się mężowi, że przed ślubem miała dziecko. Bohatersko się przyznała, on o niczym nie wiedział. I od razu zaprosili mnie na Wigilię.

Poczekaj. Jak wyglądał ten pierwszy moment? Widzisz mamę i

Zeszli w końcu oboje, ona i jej mąż. Mama wzięła ten bukiet, przytuliła się do mnie i powiedziała: 'Syneczku'. A ja powiedziałam: 'Mamo'. To było ważne. Była niesamowicie speszona, ja chyba mniej. Oczywiście czułam napięcie między nami. Starałam się od początku dać jej odczuć, że może być spokojna, nie mieć sobie za złe, że...

Żeby zdjąć z niej poczucie winy.

Tak, chciałam ją uwolnić od poczucia winy, z którym musiała żyć, choć pewnie z czasem się otorbiło. Mówiłam coś w rodzaju, że wszystko rozumiem, że tak się zdarza, że to były inne czasy, zaraz po wojnie była taka młoda, całkiem zrozumiałe. I że ja miałam dobre życie, że ta jej decyzja...

Nie zniszczyła cię.

Że to jej dziecko żyje i jest szczęśliwe.

A jej mąż? Nie boczył się?

Nie. Przyjęli mnie tak po polsku, na stół wjechał boczek, herbata, ciasto. I on od razu mówi, że mieli trzy córki, to teraz mają czwartego - syna. I że zawsze marzył o synu.

O kurczę!

Właśnie. Ja byłam w trakcie transformacji, przed operacją, ale już brałam hormony. I co z tym zrobić? Udawać mężczyznę?

Po to, by odzyskać rodzinę.

Pomyślałam przez chwilę, że się im przedstawię, nie przy tym pierwszym spotkaniu, oczywiście. Ale właściwie po co? Poznałam mamę, zaspokoiłam ciekawość, jakieś uczucia się obudziły i cudownie, że się obudziły. Nie będę z buciorami włazić do tej rodziny ze swoim problemem. Takie myśli chodziły mi po głowie. Siedziałyśmy z mamą na kanapie, przytulone, ja wielka, ona taka malutka, pani po siedemdziesiątce. I mama strasznie cisnęła, żebym ja była z nimi na Wigilii. 'Przyjedzie twoja siostra z Niemiec i druga siostra z Warszawy, przyjedź'. Powiedziałam, że nie mogę, że mam jakieś zobowiązania, choć tak naprawdę nie miałam co ze sobą zrobić, bo Bartek szedł z mamą do dziadków.

Straszna pokusa.

Gdy wracałam samochodem do Warszawy, mama zadzwoniła. Że nie, teraz to mi nie daruje, muszę przyjechać, bo trzecia siostra, ta z Ameryki, jak usłyszała, że ma brata, to przez internet kupiła bilet na samolot i też przyleci. Powiedziałam tylko: "No dobrze".

(pauza)

To była jedna z najcudowniejszych Wigilii, jakie przeżyłam. Tak powinno być w każdej rodzinie, wszyscy opowiadali o sobie, rozmawiali o relacjach w rodzinie. Poczułam się u siebie.

Ale nie sobą?

No, jakoś ten problem muszę rozwiązać. Są trzy siostry, którą wybrać? Z Wigilii wracałam autem, z siostrą z Ameryki. Psycholożka z uniwersytetu w Bostonie, bądź co bądź Wschodnie Wybrzeże, postępowa Ameryka, pomyślałam, że na pewno mnie zrozumie.

Będzie bardziej otwarta niż siostra polska czy niemiecka.

Taki stereotyp. Jedziemy, druga w nocy, śnieg sypie, wycieraczki pracują, w radiu kolędy. 'Wiesz, mam ci coś ważnego do powiedzenia' - zaczęłam. 'Are you gay?' - spytała od razu.

Podejrzewa, że jesteś lesbijką, czekaj, wszystko mi się poplątało, że jesteś gejem.

Tak, że jestem gejem. Bo widzi, że ten facet jest trochę dziwny. 'Nie - mówię - jestem transseksualistką'. Opowiedziałam jej wszystko. I stawiam zasadnicze pytanie: 'Pomożesz mi, żeby to mamie jakoś wytłumaczyć'. Ona: 'Nie mów mamie. Siostry OK, my wszystko zrozumiemy, nie ma problemu, ale mamie nie mów'. To zaostrzyło mój dylemat.

I mama nie wie?

Wie. Po jakimś czasie jedna z sióstr mnie sypnęła. Powiedziała ojcu, a ojciec mamie. Jak tylko się dowiedziałam, pojechałam do mamy, akurat była w sanatorium w Ciechocinku.

Pojechałaś jako Krzyś czy Ania?

Jeszcze Krzyś, nie chciałam jej szokować. Cały dzień spacerowałyśmy po parku, a ja jej opowiadałam swoją prawdziwą historię. Mówiłam też o zjawisku transseksualizmu. I ta starsza pani przyjęła to, jak najlepiej można, bardzo chciała mnie zaakceptować, skoro już mnie odzyskała, wykazała się troską. Powtarzała: 'Niech będzie tak, jak chcesz, żebyś tylko była szczęśliwa'.

Dziś mama mówi do mnie 'Aniu' i jestem jej czwartą córką. Zyskałam wspaniałą rodzinę, siostry, mamę.

I tatę poniekąd.

Naprawdę jestem szczęśliwa.

Co jest najtrudniejsze w zmianie płci?

Jako mężczyzna prowadziłam firmę wydawniczą, produkcji filmowej i telewizyjnej, zasiadałam w zarządach kilku większych spółek. Zapewniałam rodzinie dostatnie życie. Po transformacji trudno wrócić do tych ról. Dawne kontakty przestały działać, jestem osobą z ulicy. Kiedyś, jak dzwoniłam do kolegi z prośbą o namiar na kogoś, to podawał mi komórkę i mówił: "Powołaj się na mnie". Dziś słyszę, że w internecie znajdę numer centrali, a jeśli daje komórkę, to zastrzega, żeby się nie powoływać. Zabawne, że w rozmowach biznesowych wciąż się mylę i mówię z męskimi końcówkami. Trudności zawodowe mnie niepokoją. Wcześniej miałam więcej wiary, że wszystko się ułoży. Teraz jestem w dołku, obawiam się przyszłości.

(pauza)

A miał być wywiad, jak wspaniale jest po coming oucie.

Nie jest.

Nie jest i jest. Nigdy nie miałam tylu problemów natury bytowej, ale też nigdy nie czułam się tak szczęśliwa i wolna.

W grudniu 2009 usunięto ci penisa. Ulga?

Nie chcę o tym mówić, zaglądanie komuś w majtki jest nieeleganckie. Zresztą fetyszyzuje się ten moment.

Szukasz partnera?

Tak, ale bez większych nadziei. Przy moim wyglądzie!

Czy transseksualiści po transformacji nie wiążą się ze sobą? Nie mogłabyś poszukać ekskobiety, która została mężczyzną? Łatwiej by było się zrozumieć.

Chyba myślisz stereotypami. Poza tym natura jest złośliwa: transseksualiści są zwykle niscy, transseksualistki wysokie. Popatrz na mnie.

Kiedy założyłaś fundację Trans-Fuzja?

Dwa lata temu z grupą przyjaciół, z którymi wcześniej rozwijaliśmy działalność pomocową w środowisku osób transpłciowych. Są wśród nas tzw. zwykli heterycy, transwestyci i transseksualiści. Założyliśmy fundację, żeby przekazywać wiedzę o tym wszystkim i przekonywać Polaków, że są wśród nas także osoby transseksualne, czyli takie, których płeć fizyczna nie pokrywa się z psychiczną, i że są oni normalnymi ludźmi. Trzeba ich traktować jak wszystkich, bez stereotypów i stawiania do kąta. Tymczasem jest w Polsce transfobia, gdyż postawa wobec nas to takie 'fuj'.

Ale to zjawisko jest rzadkie, raczej dominuje - ja to nazywam - konformizm. Każdy powie, że oczywiście, mam prawo do zmiany płci. Bądź sobą, ja nic nie mam przeciwko temu itp., ale realną pomoc trudno uzyskać. Jeśli się dowiesz, że ktoś poszukuje do pracy osoby transseksualnej, to daj mi znać. W Polsce trzeba też zmienić prawo dotyczące transpłciowości. Do tej pory w procesie o "zmianę płci" stroną muszą być rodzice, u dorosłej osoby też.

A w twoim przypadku, gdy rodzice nie żyją?

Sąd wyznaczył jako kuratorów dwie pracownice sądu - jedną za tatę, drugą za mamę.

W fundacji tworzymy też grupy wsparcia dla transseksualistów i ich bliskich: rodziców, żon, mężów, dziewczyn, braci. Do niedawna uważano, że transseksualiści są zboczeńcami, a nie nieszczęśnikami, którym los spłatał paskudnego figla. Stąd pomysły, by nagiąć ich psychikę do ciała, siłą woli, perswazją religijną, elektrowstrząsami. Nic z tego! Skutkiem jest tylko pogłębiająca się izolacja, poczucie niezrozumienia, nierzadko samobójstwa.

Skoro nie da się dostosować psychiki do ciała, trzeba ciało dostosować do psychiki. Ale najpierw lekarze muszą jednoznacznie stwierdzić, że mamy do czynienia z transseksualistą. Potem kuracja hormonalna, zmiana płci w sądzie, zmiana imienia, nowe dokumenty, na końcu operacja zmieniająca wygląd narządów płciowych i ewentualnie inne operacje plastyczne umożliwiające osobie transseksualnej normalne życie w otoczeniu społecznym. Żmudne, bolesne i nieodwracalne.

Trzeba determinacji.

A kiedy przejdzie się już tę drogę przez mękę?

Różnie. Jedni znajdują partnerów, zaczynają nowe życie. Inni mają satysfakcję, że już nikt z nich nie drwi i nie plotkuje, ale z nikim się nie wiążą. Żyją samotnie, nie rzucają się w oczy. Wystarczy, że ciało nie budzi już ich wstrętu. Są pogodzeni ze sobą.

Masz już dowód osobisty na nazwisko Anna Grodzka?

Właśnie na niego czekam.

Więcej o: