Zaczęłam oczywiście od wypytywania moich koleżanek. Okazało się, że na kilkanaście dziewczyn, którym zadałam pytanie, czy choć raz w życiu były u wróżki, tylko jedna odpowiedziała, że nigdy. Przeszłam zatem do kolejnego pytania... Te, które u wróżki były choć raz, zapytałam, czy chodzą regularnie. Wyszło na to, że połowa z nich chodzi do wróżki co najmniej raz do roku. Wtedy pomyślałam, że powinnam jednak przepytać więcej kobiet.
I tak też zrobiłam. Pytałam praktycznie każdą kobietę, z którą miałam okazję porozmawiać. Nawet w pracy, przy okazji zalewania wrzątkiem herbaty w kuchni. Odpowiedzi okazały się naprawdę zaskakujące, bowiem wyszło, że do wróżki chodzi średnio połowa kobiet, które przepytałam. Czy wróżka zastępuje nam psychologa? Czy po prostu tak boimy się tego, co nas czeka w przyszłości?
Ania pracuje w agencji reklamowej w Warszawie i jest dyrektorem kreatywnym. Średnio raz na 3-4 miesiące chodzi do swojej wróżki. Po co? Żyję w takim stresie, a ona potrafi mnie uspokoić - odpowiada krótko Ania na moje pytanie. Dziwne - myślę. Sądziłam, że do wróżki chodzi się, by usłyszeć swoją przyszłość, a tu okazuje się, że nie jest to jedyny powód. W pewnym stopniu zastępuje mi ona psychologa - dodaje Ania.
Malwina poszła do wróżki pierwszy raz, kiedy po 6. latach rzucił ją chłopak. Było to dokładnie 2 lata temu. Od tego czasu była u wróżki 4 razy. Mówi, że nie jest najważniejsze to, co powie nam o naszej przyszłości, bo ją kształtujemy sami i mamy na nią wpływ. Mylą się ci, którzy myślą, że wróżka ułoży nam życie. Zapominamy, że sami je układamy - mówi Malwina. Zadaje jej zatem to samo pytanie, co Ani - po co do wróżki chodzi? Bo wróżka czasem naprowadza na dobrą drogę, wystrzega przed złym - zapewnia Malwina.
Magda natomiast jeszcze pół roku temu chodzenie do wróżki uważała za coś śmiesznego. Dziwiłam się, jak słyszałam rozmowy dziewczyn w pracy na temat ich wizyt u wróżek - oświadcza. Ale kiedy zaczęłam mieć problemy z mężem i byłam bliska rozwodu, znajoma z pracy zachęciła mnie, bym wybrała się z nią na wizytę. Nie wierzyłam, że obca kobieta miała mi pomóc w moim małżeństwie - śmieje się Magda, po czym dodaje: i wyobraź sobie, że pomogła. Nie tym, że powiedziała, że mój mąż wcale mnie nie zdradza (jak sobie ubzdurałam w mojej głowie) ale tym, że zdałam sobie jednak sprawę, że poszłam do wróżki, by to usłyszeć... A powinnam sama wiedzieć, że mój mąż jest dobrym mężczyzną... - podsumowuje.
Po tej wizycie Magda uważa, że nie ma nic złego w chodzeniu do wróżki. Nawet jeśli wizyta ma za zadanie uzmysłowić nam pewne rzeczy. Sama jednak na drugą wizytę już się nie skusiła. Twierdzi, że tego nie potrzebuje. Kiedy chcę dobrej rady, zwracam się do moich przyjaciół - mówi Magda. Nie zapominajmy, że im nie musimy płacić za doradztwo - dodaje.
Po tym wszystkim, co usłyszałam, postanowiłam udać się do wróżki sama. Przyznam, że kusiło mnie już od dawna, ale nigdy nie czułam się na tyle odważna, by faktycznie to zrobić. Wybrałam tą, która nie była za droga i "przyjmowała" w mojej okolicy.
Kiedy weszłam do mieszkania, wróżka zapytała, czy napiję się kawy czy herbaty, po czym zaprowadziła mnie do salonu, którego ściany były obwieszone mistycznymi obrazami. Nie ukrywam, że trochę się wystraszyłam. Pokój był ciemny, panowała w nim jakaś tajemnicza atmosfera. Zapytałam, czy będzie wróżyć mi z tarota czy z ręki. Nie wróżę z tarota - odpowiedziała i wzięła do rąk zwykłe karty. Mało profesjonalne - pomyślałam najpierw, ale wróżka po chwili wytłumaczyła mi, że tarot to silna moc, której się obawia, dlatego wróży zwykłymi kartami. Zapytała mnie, czy chcę uzyskać odpowiedź na konkretne pytania. Na to nie byłam przygotowana, ale na poczekaniu wymyśliłam dwa: jedno - związane z moim życiem zawodowym, drugie - z osobistym. Ku mojemu zdziwieniu, na zadane przeze mnie pytania, wróżka odpowiedziała bardzo konkretnie. Konkretniej, niż się spodziewałam. Przez kilka minut byłam nawet przerażona, ponieważ jedyne co jej o sobie powiedziałam, to jak się nazywam. Przerażenie jednak minęło, gdy wróżka nie trafiła z jednym faktem odnośnie mojego życia. Na szczęście nikt nie może wiedzieć wszystkiego - pomyślałam wtedy i mi ulżyło...
Zakończyła słowami, że mam uważać na swoje marzenia, ponieważ te często się spełniają... Życzymy sobie czegoś w zamian za to, co mamy, a kiedy to dostajemy, żałujemy, że straciliśmy to, co mieliśmy do tej pory. To prawie jak powiedzenie: nie wiesz co masz, póki tego nie stracisz. Powiedzenie tak banalne, a jednocześnie tak prawdziwe. I jestem jej wdzięczna, że mi o tym przypomniała.
Wychodząc od niej, zapytałam kiedy powinnam przyjść następnym razem i usłyszałam: pani nie będzie tego potrzebować. Proszę tylko częściej pochylać się nad swoimi decyzjami, nie działać pod wpływem emocji. Wzięłam sobie to do serca.
Może to dobra rada nie tylko dla mnie?
***
A Wy? Chodzicie do wróżki? Co o tym sądzicie?