W jednym z ostatnich programów śniadaniowego pasma stacji tvn pojawił się Bartosz Węglarczyk, który jako gość uczestniczył w dyskusji dotyczącej pomocy domowych. Kiedy z ust prowadzących padło stwierdzenie, że - Szkoda, że nie istnieją roboty sprzątające dom, Węglarczyk odpowiedział: - Istnieją, Ukrainki. Ten niezbyt udany, jak rozumiemy w założeniu, żart każdą z nas powinien skłonić do refleksji. Po pierwsze musimy pamiętać, że zawodowe paranie się sprzątaniem nie jest zajęciem poniżającym ani hańbiącym. Część z nas zajmuje się nim na co dzień, weekendy poświęcając na doprowadzenie domu do stanu używalności. Te które mają możliwość korzystania z pomocy innych osób, nie mają żadnego prawa do ich złego traktowania. Fakt, że płacą, nie stawia ich ponad osobą, która dla nich sprząta.
Sprzątanie to ciężka fizycznie praca, która powinna być dobrze wynagradzana. Wpuszczając do domu osobę, która pomaga nam w codziennych obowiązkach powinniśmy doceniać jej pracę i odpowiednio wynagradzać. Nie jesteśmy udzielnymi księżnymi, a czasy, gdy służbę traktowało się jak powietrze, na szczęście bezpowrotnie minęły. Po drugie, nie zapominajmy, że w wielu zachodnich krajach to Polki i Polacy zajmują się sprzątaniem domów i biur. W prawie każdej rodzinie jest postać krewnego, który wyjechał z Polski za pracą i to nie na stanowisku menedżerskim. Więcej i mądrzej napisał o tym Adam Leszczyński w Gazecie Wyborczej sprzed dwóch lat, przywołując przykład swojej mamy, która zwolniona z pracy w trakcie weryfikacji wśród dziennikarzy po wprowadzeniu stanu wojennego - dostała wizę do Norwegii, gdzie sprzątała duże norweskie domy. Jak wspomina autor: - Mieszkaliśmy wtedy we dwoje w kawalerce w bloku z czasów późnego Gomułki i dwustumetrowy dom z ogrodem wydawał nam się czymś równie abstrakcyjnym jak pałac Carringtonów z "Dynastii". Po pracy mama rozmawiała z chlebodawczyniami - po francusku - o literaturze i polityce. Znały sytuację w Polsce i współczuły: - Jak musi być u was źle, skoro kobieta z uniwersyteckim dyplomem zajmuje się sprzątaniem za grosze!.
Ukrainki, sprzątające w polskich domach, także chętniej zajmowałyby się pracą, do której wykształcenie zdobywały latami. Co z tego, skoro w ich ojczyźnie nauczycielki, lekarze czy specjalistki ds. marketingu nie mają pracy, lub zarabiają za mało na utrzymanie rodziny. Wyjazd z kraju jest dla nich trudnym, okupionym rozłąką i tęsknotą wyborem. Zwłaszcza, że opuszczając ojczyznę często zostawiają pod opieką dziadków małe dzieci. Tym bardziej trzeba je podziwiać i doceniać, a nie z nich żartować. Kiedy osiągamy sukces często zapominamy o naszych początkach - kelnerowaniu na studiach, myciu okien czy pilnowaniu dzieci. Nie ma powodu, by zapominać o pierwszych pracach, ani tym bardziej się ich wypierać.
Fortuna kołem się toczy i nigdy nie wiadomo, kogo spotkamy na naszej drodze, ani gdzie i robiąc co, wylądujemy za kilka lat. Nasza tendencja do gorszego traktowania ludzi niższych od nas stanem, a lepszego wyżej postawionych to odruch, nad którym trzeba bezwzględnie panować. Jak pyta, podsumowując swój artykuł Adam Leszczyński: - Co ma zatem zrobić mecenas Iksiński, który jest zarobiony po uszy i potrzebuje pomocy domowej oraz pomocy do dziecka? Jeśli już Iksiński musi wynająć panią z Ukrainy - wie, że to nie jest czysty wybór, ale sądzi, że nie ma wyjścia - to może przynajmniej nie nadużywać swojej władzy wobec bezbronnej imigrantki, płacić jej godnie i traktować jak człowieka. Ale to chyba oczywiste, prawda? - kończy Leszczyśnki. Zainteresowanych spojrzeniem z drugiej strony, czyli widzianych oczami pomocy domowych odsyłamy do książki "Wyspa sprzątaczek" Mileny Moser, raportu socjolożki dr Teresy Święćkowskiej o pracy kobiet ze Wschodu - głównie z Ukrainy - w Polsce ("Migracja i gender z perspektywy pracy domowej i opiekuńczej") i filmu "Służące":