Ewa Pietruszczak - trener z dużą praktyką marketingową. Projektuje i prowadzi treningi zadaniowe - alternatywę dla tradycyjnych szkoleń. W ramach "Szkoły Liderek" odpowiada za warsztaty kreatywności. Oprócz kreatywności i treningów zajmuje się coachingiem. Jej pasje to podróże i fotografia - wkrótce wyrusza na wyprawę do Tajlandii wraz z mężem, 2-letnią Michaliną i 5-letnim Bartoszem.
Nie działo się to jak w filmach, krótki przebłysk, który - ciach - powoduje, że zmieniamy swoje życie. Myślę, że to był proces odkrywania siebie i tego, co jest dla mnie ważne. Zawsze lubiłam marketing; głównie dlatego, że jest tak niesamowicie różnorodny. Dla mnie marketing traktuje o biznesie, o potrzebach, o komunikacji i o rozwoju marek. Z czasem odkrywałam, że coraz bliżej mi do rozwoju ludzi niż marek. Kiedy zaczęłam zarządzać pracą zespołu, było to zupełnie nowe, absolutnie fantastyczne doświadczenie, z którego wiele dowiedziałam się o sobie. Z czasem odkryłam także, że mam potrzebę wnoszenia czegoś dobrego do życia innych. Przez wiele lat racjonalizowałam sobie, że nie ma nic złego w sprzedawaniu mydła, czy szamponów. Dzięki temu, że ja dobrze wykonuję swoją robotę, wiele ludzi ma pracę, bo ktoś kupuje nasze produkty, a produkty są ok, więc jakoś tam przyczyniam się także do zadowolenia konsumentów. Na pewnym etapie poczułam, że to mi nie wystarcza. j. Chciałam poczuć, że wnoszę bezpośrednio coś prawdziwego i ważnego do życia innych. Zamiast mówić kobietom "pielęgnuj swoją kobiecość i smaruj się nowym balsamem", chciałam zrozumieć, co one naprawdę myślą, mówiąc: "Chcę pielęgnować swoją kobiecość", co to dla nich znaczy? I chciałam pomóc im to zrozumieć głębię tego, nie oferując gotowych strategii., takich jak nowy balsam.
Tak. Kiedy dotrzesz do swojej prawdziwej potrzeby, znajdziesz wiele różnych strategii, które mogą ją zaspokoić. Okazało się, że dobre, uważne słuchanie innych przychodzi mi z dużą łatwością, że potrafię też pokazać inną perspektywę. Dotarło do mnie, że jest to swego rodzaju prezent od natury, że nie wszyscy to potrafią. No i zaczęło mnie ciągnąc w tę właśnie stronę. Nie było to działanie czysto altruistyczne - bardzo dużo przy tym nauczyłam się o sobie i dojrzałam wewnętrznie.
Nie jestem specjalistą od branży szkoleniowej w Polsce - nie analizuję tego rynku. Mocno wierzę, że jest tam miejsce dla mnie i dla mojego podejścia do takich usług. Jako pracownik korporacji doświadczyłam wielu szkoleń i z wielu dużo się nauczyłam, choć niewiele z tej wiedzy udało mi się zastosować w pracy. Ze zderzenia tych doświadczeń z codzienną pracą menadżera i z edukacją na temat tego jak uczą się ludzie dorośli, powstały "ellementy". Jednym z pomysłów na "ellementy" było to, że nie robimy szkoleń. Robimy treningi. Bardzo się przy tym upieram, bo to stanowi różnicę. Myślę, że cały rynek będzie szedł w tym właśnie kierunku. Będzie odchodził od modelu, gdzie przychodzi mądry trener i szkoli uczestników, bo ma coś mądrego do powiedzenia i oni mają się tego nauczyć. A ja mam inną wizję. Widzę siebie, jako osobę, która pomaga innym nauczyć się czegoś, dokonać jakieś zmiany. W naszych treningach jest dużo więcej zaangażowania po stronie uczestników. Nie uważam, aby krótkoterminowe zadowolenie uczestników było dla mnie jakimkolwiek wyznacznikiem jakości mojej pracy. Wiem, że zmiana jest często rzeczą bolesną i nieprzyjemną. Jako uczestnik często odpowiadałam na jego koniec na pytanie o to "Jak się podobało szkolenie". Dla mnie jako trenera, nie jest to kluczowe pytanie.
Tak, pytanie, "Co było użyteczne dla ciebie?" jest dużo bardziej atrakcyjnym pytaniem. W ellementach łączymy perspektywę uczestnika z perspektywą klienta. Standardowo, jeśli ktoś w firmie ma np. człowieka, który nie może się dogadać z działem sprzedaży, to najprościej wysłać go na szkolenie! Szkolenie z komunikacji. Manager wysyła go więc na szkolenie i oprócz tego, że przez 2 dni ma więcej roboty, bo pracownik na szkoleniu, to bardzo trudno jest mu zobaczyć jakiekolwiek efekty. Co z tego, że pracownik wypełnił ankietę, że jest zadowolony i że firma szkoleniowa się cieszy, bo dostaje nowe zlecenia? Widzę pewien sens takich działań, ale osobiście, nie spełniają one mojego kryterium optymalizacji działań. Patrzę na szkolenia przez pryzmat korzyści i celów, - po co to robimy? Co chcemy osiągnąć? Czy można to osiągnąć w prostszy / tańszy sposób? To jest trudniejsza metoda, bo wymaga refleksji, spotkania, dyskusji. Wysłanie pracownika na szkolenie jest dużo prostsze.
Jestem wielką fanką pracy zespołowej. Jeżeli zespół nie może się dogadać, to zakładanie, że coś jest nie w porządku z jedną osobą, jest błędnym założeniem. Trzeba pracować z systemem, z całą drużyną albo z wybranymi osobami - reprezentantami. Jeżeli jest to np. dział sprzedaży i dział marketingu (bardzo typowy przykład) to pracuję z przedstawicielami jednych i drugich, ale nadal jest to cześć zespołu. To jest jedna z kluczowych różnic między treningami zadaniowymi a typowymi szkoleniami - pracujemy z realnymi zespołami, wykorzystując realne sytuacje z ich pracy. Druga różnica, to kwestia rozłożenia akcentów. Bardzo bliska jest mi teoria mówiąca o tym, że samo dostarczenie szkolenia odpowiada za 20% efektywności, 40% - to kwestia tego, co zostało zrobione przed szkoleniem, a pozostałe 40% - po nim. Mnie to bardzo przekonuje.
W ellementach nazywamy to "uwspólnianiem". Oznacza to, że przed treningiem spotykamy się z każdą osobą, która ma w nim wziąć udział, pytamy, co się według niej dzieje, co chciałaby, aby się zmieniło, czego potrzebuje dla siebie, co sama mogłaby zrobić. Pracujemy nad wyobrażeniem sobie zmiany. To jest ważne, ponieważ często brief od klienta bardzo różni się od briefów jakie dostajemy od uczestników. Klient mówi np.: "Potrzebuję, warsztat na temat stresu dla mojego zespołu, bo oni sobie z tym kiepsko radzą". A od uczestników dowiadujemy się, że "Nasz szef nas ignoruje, nasze cele są niemożliwe do osiągnięcia, x ma konflikt z y i to wpływa na morale całego zespołu etc."., Dzięki uwspólnianiu dbamy o poczucie sensu uczestników, angażujemy ich w proces zmiany i zbieramy materiał, aby przygotować dobry trening dla tego właśnie klienta i dla tych uczestników. Elementem, po warsztacie jest tak zwany "follow-up". Czasami jest to kolejny warsztat, czasami jest moderowane spotkanie. To, że zajęłam się coachingiem, stało się właśnie na skutek follow-up'u. Jeden z klientów zapytał mnie, czy mogłabym zrobić sesje coachingowe. Z jednej strony nie myślałam o sobie, jako o coachu, ale z drugiej widziałam duży sens dla tego zespołu, podomykanie pewnych spraw z warsztatu w drodze indywidualnych spotkań. Potem, okazało się, że coaching przynosi mi wielką frajdę, bo tam bardzo szybko widać wartość mojej pracy, a ja mam zaszczyt uczestniczyć w ważnych zmianach.
Moje doświadczenia z coachingiem, są takie, że w Polsce dosyć często pokutuje przekonanie, że jeżeli ktoś potrzebuje coacha, to jest już naprawdę kiepska sytuacja. Oczywiście tak nie jest! W czasie mojej edukacji na ścieżce trenerskiej doświadczyłam, jak wzbogacający i inspirujący może być dobrym kontakt z drugim człowiekiem. Ta druga osoba nie musi być wykwalifikowanym specjalistą, ale jeżeli potrafi wejść ze mną w kontakt, potrafi pomóc dotrzeć do potrzeb, uczuć, pomaga je nazwać, to daje ogromną ulgę. Ulgę i poczucie zrozumienia, swoistego rozjaśnienia w głowie. Więc, odpowiadając na Twoje pytanie, spotykajmy się i rozmawiajmy! Coaching jest specyficznym spotkaniem, dotyczy wprowadzania zmiany, powinien trwać odpowiednią ilość czasu. Ludzie często sięgają po coaching będąc na rozdrożu, jeżeli czuję, że już dalej nie mogę np. wytrzymać w pracy, zastanawiam się, co dalej zrobić. Nie jest konieczne czekanie, aż do tego momentu! Można zastanawiać się nad dobrą zmianą nawet, kiedy jestem zadowolona z mojego życia, ale chcę czegoś więcej. Wtedy coach pomaga mi lepiej zobaczyć swoje myśli, zidentyfikować mój potencjał, zdefiniować ważne dla mnie cel. Moja klientka, określiła sesję coachingową jako pit - stop. Bardzo mi się podoba!. Nasze życie jest często jak wyścig Formuły 1, róbmy okresowe przegląd części - co działa, co nie działa, jakie przekonania służą, a jakie nie, jakie mamy zasoby, strategie. Patrzymy na mapę, na trasę, w którą mamy wyruszyć. Jaka jest droga? Jakie opony są potrzebne? To wszystko ubieramy w świadomość.
Dla mnie osobiście kreatywność to wolność. To metoda wyrażania siebie. Czasami przygotowujemy treningi zadaniowe oparte o sesję kreatywną.
To zależy od kontekstu. Pamiętam, że tego dnia, podczas tego warsztatu, czułam się jak winogrono, jak w dobrej kiści. A dziś czuję się jak mango. Jestem ostatnio zachwycona tym owocem. Czuję się zwarta, dojrzała, niby słodka, ale z nutą pieprzności gdzieś z tyłu. No i ta pestka! Jest taka nieoczywista. Jak patrzysz z zewnątrz, to wygląda niepozornie, a w środku tyle się dzieje, tyle niespodzianek! Niektórym mango może nie smakować i ja to w końcu akceptuję.
Kreatywność nie zawsze wpływa pozytywnie. Zdarzają się sytuacje, kiedy potrzebne są zdecydowane, szybkie i skuteczne kroki. Przyjmuję, że są pewne dziedziny, gdzie z natury nie ma zbyt dużo miejsca na kreatywność. Trudno mi wyobrazić sobie np. rozbuchaną kreatywność w wojsku. Ale już w księgowości, kreatywność może oznaczać umiejętność radzenia sobie z przeciwnościami i znajdowanie rozwiązań.
Uważam, że to nie jest kwestia zawodu, a osoby wykonującej ten zawód. Księgowy może być kreatywny i działać etycznie, w zgodzie z prawem, rachunkowością, przepisami, etc. Jego kreatywność może się przejawiać np. w sposobie zdobywania nowych klientów czy unikalnych sposobach zadbania o swoich partnerów.
To wbrew pozorom jest bardzo smutna historia. Dotknęłaś bardzo ważnego tematu - twórczości i jej korelacji z edukacją. W tej dziedzinie system edukacji robi więcej złego niż dobrego. Istnieją badania, które które pokazują jak dzieciom obniża się kreatywność wraz z wiekiem i poziomem scholaryzacji. Im więcej lat, tym więcej ograniczeń. Oczywiście, to na swój sposób normalne. Obecny system edukacji powoduje, że jesteśmy świetni w dopasowywaniu się do oczekiwań otoczenia, zapominając o własnych zainteresowaniach, potrzebach i talentach. Marzy mi się, aby to się zmieniło.
To, co jest fantastyczne w takich inicjatywach, to fakt, że osoby, które są w procesie zmian, mogą się spotkać i czerpać wzajemnie od siebie. Ja byłam porażona, kiedy Was usłyszałam na inauguracji, - doświadczyłam tego pędu, tej energii! Osoby, przychodzące do Szkoły, przychodzą tam dla siebie, ale jednocześnie uszczęśliwiają innych. Dają coś innym, którzy z nimi pracują nawet nie zdając sobie z tego sprawy, jak to promieniuje na otoczenie. Ja z tego dostałam spory kawałek. Bardzo się cieszę, że takie rzeczy się dzieją, bardzo jestem ciekawa, co będzie dalej.
Szkoła Liderek jest częścią kampanii społecznej na rzecz wspierania przedsiębiorczości i postawy proaktywnej kobiet, organizowanej przez Instytut Przemiany oraz Akademię Kobiet Sukcesu. Szkoła Liderek to interdyscyplinarny program edukacyjny, którego celem jest wyzwalanie kobiecej przedsiębiorczości, rozumianej zarówno jako prowadzenie własnej firmy jak i przede wszystkim wykazywanie proaktywnej postawy życiowej a także doskonalenie poprzez praktykę kompetencji liderki, niezbędnych w skutecznym działaniu. Więcej informacji znajdziesz na stronie: kobietyisukces.pl
Mecenasem Szkoły Liderek jest Bank BPH wspierający przedsiębiorczość kobiet w ramach kampanii edukacyjnej "Kobieta w świecie finansów", a serwis kobieta.gazeta.pl jest patronem medialnym wydarzenia.