Przyznaję od razu - nie mam typowej sylwetki, ale w porównaniu z przyjaciółkami, wiem, że znalezienie dla mnie ciuchów nie jest problemem. Jestem wysoka, raczej szczupła, z wąskimi biodrami i szerokimi ramionami. Przez taką budowę bez problemu noszę spodnie oznaczone M i rozmiarem 38. Raz w jednym ze sklepów udało mi się na wdechu założyć spódnicę z magiczną liczbą 36 na metce. Nie miałam 15 lat, tylko 30! Z górą nie mam aż tyle szczęścia. Żeby pomieścić ramionka enerdowskiej pływaczki, potrzebuję nieco więcej miejsca na górze. Przyzwyczaiłam się już, że L-ka to moja przyjaciółka, a sweter w rozmiarze 38 to największy wróg. Nie wiem jak Ty, ale ja generalnie mam tendencję do zaniżania swojej numeracji. Nauczona doświadczeniem do przebieralni zawsze biorę trzy sztuki tej samej odzieży - w trzech następujących po sobie rozmiarach.
Lubię włoskie firmy, ale nie lubię ich numeracji. Marki pochodzące ze słonecznej Italii pogrążają mnie w smutku... Pamiętam szok, który przeżyłam, kiedy pierwszy raz nie wcisnęłam się w Benettonie w spodnie z rozmiarze 40. 42 zresztą także. Dopiero 44 leżało jako tako. Ekspedientka zapewniała mnie, że to wina zawyżonej numeracji - co z tego, skoro wtedy zaniżyło czasowo moją samoocenę. Przytyć siedem kilogramów w trzy minuty to szokujące doświadczenie. Wiem, że nie jestem z moimi przemyśleniami sama. Wiele znajomych nigdy nie odważyłoby się kupić w sklepie on-line ubrania, bez wcześniejszego rozgryzienia rozmiarówki danej marki. Do mnie raz w życiu przyszły w paczce ze sklepu spodnie. Zamawiałam sukienkę i kostium kąpielowy, a dostałam także dżinsy. I co zabawniejsze okazało się, że idealnie na mnie pasujące! Świadomie nie podjęłabym jednak takiego ryzyka. Angielska i amerykańska rozmiarówka to dla mnie wyższy poziom abstrakcji: 6, 8, 9, Petit i inne oznaczenie sprawiają, że pogrążam się jeszcze bardziej. Co gorsza parokrotnie starałam się zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, ale i tak wszystko zapominałam.
Nie ja jedna denerwuję się kwestią magicznej i ciężko zgłębialnej wiedzy dotyczącej rozmiarówki firm odzieżowych. Anna Powell Smith - programistka o bardziej matematycznym niż ja zacięciu, stworzyła stronę What Size Am I (jaki noszę rozmiar), która pozwala na wyliczenie rozmiaru ubrań, które powinnaś zabrać ze sobą do przymierzalni. Wystarczy wpisać centymetry w biuście, talii i biodrach, a program wyliczy Twój rozmiar w najbardziej popularnych sieciówkach. Co więcej, aplikacja, która jest także dostępna w wersji na smartphone'y wskaże także sklepy, w których znajdziesz najwięcej propozycji skierowanych dla Twojego rozmiaru. Wnioski Anny Powell Smith, potwierdzają to, co intuicja podpowiadała mi wcześniej. Nie mam czego szukać z moją figurą w Marks&Spencerze (za mało kobieca) czy Mango (za dużo mam w talii). Idealna dla mnie i mojej sylwetki jest Zara, H&M i Topshop.
Mam także wrażenie, że część największych sieciówek, tych z najniższymi cenami, niezbyt restrykcyjnie przestrzega standardów rozmiarów w ramach własnej firmy. Porównałam kilka T-shirtów, które miały być różnego rozmiaru i niewiele się między sobą różniły... Kilka lat temu Unia Europejska miała przymusić producentów odzieży do ujednolicenia rozmiarów ubrań. Na razie jednak wciąż panuje tu wolna amerykanka.