Stygmat na całe (poczęte) życie

Chociaż od aborcji minęło już osiem lat dziecko, którego nigdy nie urodziła towarzyszy jej na każdym kroku. Zastanawia się, jakby teraz wyglądało, jak się uczyło, jakie było. Ocenianie Jej decyzji nie ma sensu, bo Ona sama sobie nie potrafi wybaczyć.

Często się zdarza tak, że kiedy ktoś usłyszy, że zajmuję się pisaniem do portalu dla kobiet, to od razu zasypuje mnie listą potencjalnych chwytliwych tematów. Większość z nich bardziej podchodzi pod dziennikarstwo interwencyjne, którym ja się nie zajmuję. Gdy jednak usłyszałam, od dawno niewidzianej znajomej, o jej przyjaciółce, która osiem lat temu dokonała zabiegu usunięcia ciąży i do tej pory się tym zadręcza i ciągle myśli o przeszłości, pomyślałam, że to temat, który trafi do wielu kobiet. Tych, które także podjęły podobną decyzję i tych, które się nie zdecydowały na aborcję. Bez oceniania, bez komentowania i moralizowania. Bo los bywa przekorny i stawia nas w sytuacjach, w których teoretyzowanie nie działa. Oto jedna z takich historii.

Ona, on i ono

Spotykam się z Nią w kawiarni. Przede mną siada bardzo ładna, zadbana i atrakcyjna osoba. Na pierwszy rzut oka widać, że wszystkie mięśnie ma napięte, że cała jest zasupłana i wewnętrznie poplątana. Umawiając się z Nią na rozmowę przez telefon, tłumaczyłam, że jej przyjaciółka, która wcześniej ze mną rozmawiała, uważa, że to spotkanie może jej pomóc. Ona śmieje się smutno - Nie pomogły mi rozmowy z bliskimi, wyznanie prawdy mężowi, spowiedź, zrozumienie i rozgrzeszenie u księdza, nie pomoże mi także ta rozmowa. To we mnie tkwi tak głęboko, że tylko jeśli sama sobie wybaczę, będę miała szansę pójść dalej - tłumaczy.

Ona ma 30 lat, nie ma dzieci. Jest szczęśliwie zamężna od dwóch lat. Od razu uściśla, że nie z mężczyzną, z którym wtedy była w ciąży. Szybko też wyłapuje, że w pamięci przeliczam jej wiek, gdy test wyszedł pozytywnie. - Pewnie myślisz, że to była wpadka? Nie była. Zawsze wiedziałam, że chcę być młodą mamą. To niepopularny trend, wiem, ale ja naprawdę chciałam mieć wcześnie dziecko. Pierwszy raz siłę instynktu macierzyńskiego poczułam gdy miałam 18 lat. Dziwne - pyta się Ona? - Nie oceniam - odpowiadam. - Jego - kontynuuje swoją opowieść Ona - poznałam jako 19-latka. To był prawdziwy szał. Kończył studia i pracował, był z wielodzietnej i bardzo kochającej się rodziny. Po miesiącu znajomości przeprowadziłam się do Niego. Od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy ze sobą na poważnie. Nie bawiliśmy się w podchody, gierki, fochy, obrażania. Staliśmy za sobą murem. Na dwudzieste urodziny On podarował mi naszyjnik z dwoma medalionami, na każdym z nich wygrawerował imię naszego przyszłego dziecka, gdyby okazało się chłopcem albo dziewczynką - wspomina Ona. - To był znak, że On równie mocno co ja, pragnie dziecka.

Radość i rozpacz

Po urodzinach Ona i On przestali się zabezpieczać. Nie było jednak jak w bajce. Ona nie zaszła natychmiast w ciążę. - Nie wiem, czy to była kwestia moich oczekiwań, niecierpliwości, presji, ale mój organizm zbuntował się i odmówił współpracy. Kolejne miesiące także nie przyniosły upragnionej ciąży. Postanowiliśmy, że odpuszczamy i przestajemy się spinać. Ja szykowałam się do babskiej wyprawy do Afryki razem z moją mamą i siostrą, a On kończył ważny projekt w pracy, po którym miał wyjechać w góry z przyjaciółmi - opowiada. Tamten okres Ona pamięta jak przez mgłę. - Mój wyjazd poprzedzony był koniecznością szczepień i przyjmowania specjalnych tabletek. Ich łykanie wiązało się z absolutnym zakazem zachodzenia w ciążę przez następnych kilka miesięcy. Nie miałam z tym problemu, przecież nie byłam w ciąży, a po powrocie miałam zamiar przez wymagany czas zabezpieczać się - dodaje. Łatwo się można domyślić, że właśnie gdzieś pomiędzy kolejnymi dawkami leku okazało się, że Ona to już więcej niż tylko ona. - Kiedy dowiedziałam się o tym, że jestem w ciąży dostałam histerii. On nie mógł mnie uspokoić. A uspokajał telefonicznie, bo już był w drodze na wakacje, 700 km od ich domu. Wiedziałam, że lek, który brałam sieje spustoszenie w układzie nerwowym płodu, dlatego od początku wymyśliłam sobie, że nie możemy mieć tego dziecka - tłumaczy. - Zostałam na 10 dni sama z tą wizją - dodaje Ona. - Ja strasznie chciałam tego dziecka, a On w ogóle nie poczuł powagi i okropności tej sytuacji. Pocieszając mnie, a płakałam przez cały czas do jego powrotu, powiedział słowa, których mu nigdy nie wybaczyłam. Podczas jednej z rozmów rzucił: "Przynajmniej mamy pewność, że wszystko z nami OK." - wspomina.

Cofnąć czas

- Potem wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. On mnie nie namawiał na przemyślenie sytuacji, zaakceptował moją decyzję. Zajął się całą stroną organizacyjną i finansową aborcji. Wydarzenia układają mi się w jeden ciąg... Wizyta u lekarza, nielegalny zabieg, dochodzenie do siebie. Ta ostatnia faza to proces otwarty - uśmiecha się Ona smutno. Niewiele z tamtego okresu pamięta, tylko pojedyncze momenty. - Letnia burza, ja pod prysznicem, kolejka do apteki, zacinający się zamek w drzwiach. Nie umiałam już cieszyć się wspólnym życiem, a On o nas nie walczył. Ani razu nie rozmawialiśmy o tym co się wydarzyło. Miesiąc po aborcji wyprowadziłam się od Niego i wprowadziłam do siostry. Rodzina myśli, że nam nie wyszło, bo byliśmy za młodzi. Ja nie wyprowadzam ich z błędu. Nie widziałam Go więcej od tamtej pory. W ogóle przestał dla mniej istnieć, zupełnie inaczej niż nasze nienarodzone dziecko - wspomina.

- O zabiegu wiedzą cztery osoby: moja siostra, przyjaciółka, psycholog, ksiądz. No i teraz ty - dodaje szybko Ona. - Wiem, że dla wielu kobiet aborcja jest często mniejszym złem, świadomym wyborem. Domyślam się także, że wiele kobiet cierpi tak, jak ja. Patrząc z perspektywy czasu mam do siebie największy żal o to, że nie dałam Dziecku szansy - mówi powoli Ona. - Może wcale nie miałby żadnej wady, może ten lek nie miałby takiego działania na układ nerwowy płodu? Może wszystko byłoby dobrze? Tego nigdy się nie dowiem. I o to zawszę będę miała do siebie żal. Nigdy i zawsze - to na te dwa słowa jestem teraz skazana.

Więcej o: