- Z doradzaniem, jak wychowywać dziecko, jest jak z większością dziedzin życia - uwielbiamy autorytarnie stwierdzać, co jest dla potomstwa najlepsze, negatywnie wyrażając się o piewcach innych metod. Całkiem jak lekarz, który odrzuca diagnozę poprzednika, czy mechanik krytykujący pracę innych. Wychowanie dzieci to materia wyjątkowo delikatna. Większość z nas ma zastrzeżenia do sposobu, w jaki wychowali nas rodzice i każdy chyba stara się nie powielać ich błędów. Co gorsza wcale nie mamy gwarancji, że nie przeholujemy w drugą stronę - tłumaczy Justyna, matka dwójki dzieci, z którego każde trafiło na inną modę lansowaną w wychowaniu.
Sama jestem mamą. Śmiało mogłabym napisać - Ola, mama trzylatka. W macierzyństwie często czuję się zagubiona, nie do końca wiem, czy lansowane przez książki metody np. na wyeliminowanie nocnego karmienia to metody dobre, czy złe. Nie wiem, jak się ustosunkować do idei karnego jeżyka. Codzienne muszę podejmować decyzje, które są kompromisem między zachowaniem jakiejś formy utrzymania dziecka w ryzach i nie przesadzeniem w bezstresowości wychowania. Jedno wiem na pewno - staram się kochać synka bezgranicznie, wspierać go, być przy nim, gdy mnie potrzebuje i akceptować jego odrębność. Gdybym się mogła samookreślić powiedziałabym, że jestem gdzieś w połowie drogi między wychowaniem bliskości, a dystansem lansowanym przez magazyn "Bachor". Nie udaję, że często mam dość, nie tonę w nieustannym zachwycie, jestem normalna. Dlatego kupuję rodzicielstwo bliskości. Zwłaszcza, że ta idea wpisuje się w mój światopogląd.
Czy dziecko można wychować zgodnie z zaleceniami książek i metod wychowawczych? Agnieszka Stein, psycholog dziecięcy jest pewna, że nie. - Najbardziej szkodliwe moim zdaniem jest samo rozumienie wychowania jako stosowania pewnych metod. Rodzic musi zrobić to i to, a wtedy na pewno otrzyma taki efekt. Rodzic nie musi, bo ma prawo wybrać, co chce robić, a obietnica, że zastosowanie określonej metody zawsze przyniesie określony efekt jest kłamstwem, bo nie bierze pod uwagę podmiotowości i autonomii dziecka. Dziecko jest żywym człowiekiem i nigdy, za pomocą żadnej metody, nie da się uzyskać całkowitej kontroli nad jego zachowaniem. I nie byłoby to dobre. Szkodliwe są te metody, które niszczą więź czyli takie, które polegają na intencjonalnym robieniu rzeczy, które są dla dziecka przykre, z którymi wiąże się cierpienie dziecka. Szkodliwe też są te metody, w których miłość i akceptacja rodzica jest warunkowa i uzależniona od tego, na ile rodzicowi podoba się zachowanie dziecka. A jeszcze bardziej, kiedy miłość rodziców uwarunkowana jest okazywaniem przez dziecko właściwych emocji - zapewnia Agnieszka Stein.
Rodzicielstwo bliskości (ang. Attachment Parenting) to nie nowy koncept. W 1969 roku John Bowlby napisał książkę "Attachement & Loss", która udowadniała, że przywiązanie to sposób ewolucji na to, by niemowlę wyrosło na spełnionego człowieka. Najważniejszym propagatorem rodzicielstwa bliskości jest dr William Sears, amerykański pediatra, autor ponad 30 książek, w tym tej dla Attachment Parentingu najważniejszej, czyli "The Baby Book". W amerykańskich mediach dr Sears funkcjonuje po prostu - jako Dr Bill.
Dlaczego rodzicielstwo bliskości wywołało falę sensacji, krytyki i wzbudza kolejne dyskusje? Psycholog Agata Marszałek uważa, że po części z niewiedzy. - Szum skupia się głównie wokół karmienia piersią, a oprócz propagowania naturalnego karmienia koncepcja naturalnego (intuicyjnego) rodzicielstwa - ja tak rozumiem Attachment Parenting (a nie rodzicielstwa więzi - jak to jest tłumaczone) - mówi o wielu innych kwestiach, które mają wspierać rozwijanie autentycznej, silnej więzi rodzic - dziecko, w konsekwencji pomagać w wychowywaniu dziecka na współodczuwającą, rozumiejącą swoje i innych potrzeby, świadomą swoich talentów, szanującą siebie i innych, ale niezależną i indywidualną osobę. A może szum wokół tej koncepcji to panika rodziców - bo z jednej strony niby taka prosta koncepcja, nie wnosi nic nowego.. ale z drugiej wymaga tego, o co w dzisiejszym, zabieganym świecie naprawdę trudno - poświęcenia czasu i autentycznej uwagi dziecku? - wysuwa inną teorię Agata Marszałek.
Ostatnie kontrowersje wokół Attachment Parentingu rozpętała okładka magazynu "Time", z której uśmiechała się matka trzylatka - Jamie Lyanne Grumet. Do zdjęcia pozuje z synkiem, stojącym na stołeczku, ssącym pierś swojej mamy. Publikacje korzystające z zamieszania wokół rodzicielstwa bliskości najbardziej skupiają się wokół jednej z lansowanej przez nie zasady, czyli długotrwałego karmienia piersią i spania z dzieckiem w jednym łóżku (o tym w dużej mierze był materiał w "Time'ie"). Nie mówimy tu o popularnej wśród aktywnych zawodowo kobiet średniej karmienia - czyli roku, ale o dwóch, trzech a nawet pięciu latach. Karmienie piersią ma silne lobby, dlatego też matki, które karmią butelką nierzadko muszą zmierzyć się z wysoko uniesionymi brwiami i złośliwymi uwagami. Kiedy jednak karmione piersią dziecko przestaje przypominać niemowlaka, sytuacja staje się dla wielu osób równie oburzająca. Karmić trzeba, ale karmić długo nie wolno. Matki na forach internetowych łączą się nawet w grupy wsparcia, tak negatywnie postrzegane jest karmienie starszego dziecka. Co kogo obchodzi długość podawania piersi, skoro to nasza prywatna sprawa?
Rzeczywiście długotrwałe karmienie piersią to jeden z ważnych elementów rodzicielstwa bliskości. Jednak nie najważniejszy. Niezastosowanie się do niego nie przekreśla pozostałych zasad.
W Polsce najbardziej znaną propagatorką rodzicielstwa bliskości jest psycholożka Agnieszka Stein. Na jej stronie Dzikie Dzieci dokładnie opisano Attachment Parenting. O co więc chodzi? Przede wszystkim o bliskość. Witek, ojciec pięciolatka, wspomina: - Pamiętam, kiedy na potrzeby sondażu dla jednej z pracowni badań społecznych zapytano mnie, czy przytulam mojego syna. Odpowiedziałem, że kiedy tylko mogę. Kolejne punkt ankiety brzmiał - Jak długo planuję go jeszcze przytulać. Pytanie mnie zszokowało, bo mam nadzieję, że bezterminowo. Przytulam się z moimi rodzicami i dwoma braćmi do dzisiaj. No właśnie - przytulanie, bliskość - obecność tych elementów w rodzicielstwie bliskości jest bardzo ważna. Agnieszka Graff, pisarka i feministka w obszernej rozmowie w "Kulturze Liberalnej" wyraziła swoją opinię na temat rodzicielstwa po polsku. Jej zdaniem: - W Polsce dzieci się kocha, ale trochę bezmyślnie. A macierzyństwo bliskości to nie jest po prostu przekonanie, że maluch potrzebuje mamy. To jest opowieść o rozwoju człowieka, odnosi się do zróżnicowania potrzeb, które są inne u niemowlęcia i dziecka o kilka lat starszego. W pierwszych dwóch, trzech latach życia podstawową potrzebą jest bliskość, stąd taki nacisk na noszenie w chuście i karmienie piersią. Naładowane w tym okresie baterie mają wystarczyć na całe życie. Potem pojawia się wątek dyscypliny, pytanie, jak się z dzieckiem skutecznie komunikować itd. Ma być więź, ma być konkretna osoba skupiona na dziecku. Ale nie musi to być cały czas jedna i ta sama osoba. Searsowie (przyp. red. William i Martha Sears, autorzy książki "The Baby Book") popierają układ, w którym opieką dzielą się dwie czy trzy osoby, zachęcają do aktywnego ojcostwa, radzą, jak dobrze wybrać nianię, jak dogadać się z dziadkami - dodaje.
W Stanach Zjednoczonych Attachement Parenting staje się coraz - jakkolwiek by to źle nie zabrzmiało - modniejsze. O bliskości i więzi, jaką daje spanie z synkiem opowiada w wywiadach celebrytka Khloé Kardashian, za wielbicielkę rodzicielstwa więzi uchodzi także aktorka Alicia Silverstone i piosenkarka Alanis Morissette. Skąd ta popularność? Agnieszka Graff tłumaczy w wywiadzie udzielonym "Kulturze Liberalnej", że: - (...) w Stanach wartość człowieka określa w dużej mierze praca, pracowitość, sukces na rynku. Pracuje się niesłychanie intensywnie, a jednocześnie brakuje systemowego rozwiązania kwestii rodzicielstwa. Praktycznie nie ma ani płatnych urlopów macierzyńskich, ani współfinansowanej przez państwo opieki instytucjonalnej. Nie da się zatem harmonijnie "godzić" opieki i pracy. Myślę, że kobiety walczą w tej chwili o poszerzenie strefy wyboru, o prawo do bycia pośrodku, o to by społeczeństwo uznało ich potrzeby bycia jednocześnie matkami i osobami aktywnymi zawodowo. Ważnym argumentem w tych zmaganiach są potrzeby małych dzieci. Stąd ta fascynacja rodzicielstwem bliskości propagowanym przez małżeństwo psychologów - Williama i Marthę Searsów. Ich poradniki to w Stanach bestsellery - dodaje Graff.
W pogoni za sensacją medialną brakuje miejsca na zrozumienie rodzicielstwa bliskości. - W artykułach wszyscy skupiają się na karmieniu, wspólnym spaniu i natychmiastowym reagowaniu na płacz dziecka - tłumaczy Kasia, mama rocznych bliźniąt. - Kiedy wczytałam się w strony poświęcone AP przekonałam się, że tak naprawdę jest to metoda instynktowna, taka którą stosuję nawet o tym nie wiedząc. Polega na szanowaniu dziecka, nie przeszkadzaniu i nie przyspieszaniu jego rozwoju, dawaniu przykładu i popieraniu słów czynami. Jak można przeczytać na stronie Dzikich Dzieci często wypowiadamy zdania i opinie, z których znaczenia nie zdajemy sobie sprawy. Jeśli dziecko się przewróciło albo przeżywa jakieś ważne dla siebie wydarzenie, mówienie, że "nic się nie stało" to żaden argument. Skoro my stawiamy granice, to także i nasze dziecko ma prawo nie chcieć dawać buziaka obcej pani czy deklamować na zawołanie wierszyka
Rodzicielstwo bliskości interesuje media, psychologów, socjologów i feministki. Chociaż mówi się o rodzicielstwie, to zdaniem wielu wypowiadających się na ten temat osób, mówimy o macierzyństwie. To mamy karmią piersią, noszą dzieci w chuście, rezygnują z pracy, by zajmować się dłużej dzieckiem. Feministka francuska Elisabeth Badinter ustosunkowała się do konceptu rodzicielstwa bliskości w książce "The Conflict". Badinter obawia się, że ten sposób wychowania (chociaż osoby związane z AP twierdzą, że nie jest to metoda wychowawcza) sprawia, że dziecko staje się królem, a matka służącą. Jej zdaniem matki poświęcające się rodzinie odsuwają się od życia publicznego i wchodzą na prostą drogę ograniczającą decydowanie o samostanowieniu. Agnieszka Stein nie zgadza się z tym poglądem. - W AP nie ma królów i służących (w tradycyjnym rodzicielstwie to rodzic jest królem i osoby wychowane w takiej kulturze mają w sobie mocne przekonanie, że w każdej relacji musi być jakiś król, a to nieprawda), są osoby, które mają taką samą godność choć różne możliwości i różne doświadczenie - tłumaczy. - Rodzice wychowujący dzieci w duchu AP nie robią tego jako służbę tylko jako dobrowolny dar, który służy czemuś, co jest dla nich bardzo ważne. Inwestują w dalszy harmonijny rozwój swoich dzieci. Aby mogli dawać z siebie taki dar potrzebują stale dbać o siebie (ale sami, nie oczekują, że dziecko o nich zadba) - dodaje Agnieszka Stein. Zdaniem Agary Marszałek: - Nie jest to jest konkretny model wychowawczy - nie ma w nim nic nowego, odkrywczego - mówi on o podstawowych kwestiach, mających fundamentalny wpływ na utworzenie dobrej więzi z dzieckiem, o których zasypani stertami podręczników z serii "jak wychowywać" rodzice po prostu zapomnieli...