Jak mogę myśleć o zmarszczkach, skoro czuję, że jeszcze nie do końca udało mi się zapanować nad porami, naczynkami i wypryskami? Nie mogę się skupić na starzeniu, skoro moja skóra na twarzy zachowuje się całkowicie niedojrzale i nieprzewidywalnie. A zmarszczki mam, owszem. Co gorsza pojawiają się całkiem nieoczekiwanie. Z przeczytanego ostatnio artykułu na ten temat dowiedziałam się, że to możliwe - skóra starzeje się każdego dnia, ale stres, zmęczenie, niewyspanie sprawiają, że efekty działania czasu mogą się pojawić na twarzy niespodziewanie - z dnia na dzień. Lubię zmarszczki wokół oczu - z nimi w ogóle nie mam problemu. To dowód na to, że się dużo uśmiecham. Nie traktuję ich więc w kategorii zmarszczek. Co inne poziome linie na czole. Tych nie lubię! Wiem, że i tak nie mam ich ani najgłębszych, ani za bardzo widocznych, ale są i się pogłębiają! Chociaż staram się mniej dziwić światu, nie unosić wiecznie brwi, nie zawsze mi się udaje. Zaprzyjaźniona kosmetyczka zapewniła mnie, że w tym wypadku botoks i wypełniacze załatwią sprawę. Nowością ostatnich dwóch tygodni jest pionowa zmarszczka wychodząca od ust. Skąd ona się wzięła? Nie wiem! Nie palę, nie robię buzi w ciup, nie mam zaciętej miny... Mam powody do radości - na razie (tfu, tfu, odpukać w niemalowane drewno) nie doświadczyłam ani worków ani cieni pod oczami! Czy jestem gotowa na cuda medycyny estetycznej. Jeszcze nie!
Od dziecka miałam na nosie piegi, które bledły zimą, a wychodziły na wierzch latem. Od kilku lat dołączyłam do grupy kobiet, którym na twarzy zaczynają wychodzić przebarwienia. Szczerze mówiąc czuję się jak niedokładnie wypłukana czarno-biała odbitka fotograficzna, na której chemia ciągle wchodzi w reakcje i ozdabia plamami zdjęcia. Przebarwienia można mieć na twarzy wszędzie. W moim przypadku plama umiejscowiła się pod nosem. Jeśli przez lato nie stosuję na to miejsce filtra o bardzo wysokim faktorze, z wakacji wracam wyglądając jakbym była ubrudzona pod nosem, w skrajnych przypadkach - zwłaszcza na zdjęciach, jakby sypnął mi się pierwszy wąsik.... Nie wygląda to dobrze, ale pocieszam się, że znajoma, która 5 lat temu przeniosła się do Hiszpanii ma o wiele gorzej. Jej plamy wykwitają na czole, i z roku na rok robią się większe! Co z tym począć?
Jesienią karnie stosuję preparaty wybielające, na co dzień używam kremu z filtrami, na plaży nosze daszek, w którym wyglądam jak gigantyczna kaczka. Jest więc i miejsce na prewencję i na leczenie. Z działaniami u dermatologa na razie się wstrzymuję. Moi zdaniem temat jest zbyt świeży, żeby można stwierdzić, że jakaś metoda jest na dłuższą metę skuteczna (laser, który miał pomagać, okazuje się, że nie radzi sobie z problemem przebarwień).
Siwe włosy na razie nie są zainteresowane moją głową. Patrząc na loki koleżanek, także nie widzę problemu. Chociaż nie mogę za stan ich koloru odpowiadać, bo one włosy farbują, a ja nie. Wydaje mi się, że dylemat farbować, nie farbować, maskować, afirmować - dotyczy w większości brunetek i szatynek. Mój ciemny blond w zderzeniu z siwizną nie powinien wypaść źle. Moim zdaniem farbowanie włosów, walka z odrostami i doborem odpowiedniego odcienia to strasznie upierdliwa historia. Po fazie pasemek i udanym powrocie do naturalnego odcienia, od 10 lat moje włosy nie miały kontaktu z amoniakiem. I przyznam szczerze, że wolałabym, żeby tak pozostało...
Powiem tak, mogłoby być lepiej i zawsze jest coś do zrobienia. Np. cztery kilogramy do zrzucenia (jestem wysoka, więc tłuszcz rozłożył się w miarę równomiernie, nie mam bryczesów, opony, ani polików jak chomik). I wcale nie chodzi o to, że urodziłam dziecko. To było trzy lata temu i po roku osiągnęłam figurę i wagę z czasów liceum. Prawda jest taka, że mi się nie chce. Nie chce mi się ćwiczyć, biegać, podskakiwać, ćwiczyć jogę, pocić się w siłowni. Mogę za to chodzić, pływać i jeździć na rowerze. Ale wiem, że to wszystko jest do zrobienia i to w sumie bez wysiłku. Wystarczy, że coś mi zaskoczy w mózgownicy i pewnego dnia - po prostu zmienię postawę i wytrwam w postanowieniu. To czego nie zmienię to: rozstępy na biuście i ubytek centymetrów w jego obwodzie. Niech mnie spalą na stosie laktoterroryści. Przed urodzeniem dziecka i karmieniem mój biust był w porządku. Trzy doby po porodzie osiągnął rozmiary piersi gwiazdy porno, a po zakończeniu karmienia skurczył się, wyemigrował na południe i wyraźnie posmutniał. Czy coś z tym zrobię? Nie! Nie wyobrażam sobie wstawienia implantów, a opcja z zastrzykami to zbyt droga historia. Musimy się godnie zestarzeć i już!
Patrząc na swoje zdjęcia gdy miałam 18-25 lat uważam, że teraz wyglądam o niebo lepiej. Fakt, że brakuje mi dawnej świeżości, ale także nie mam już pucołowatych polików, oczu jak szparki i kartoflanego nosa. Wyglądam i czuję się lepiej. Inna sprawa, że starzej. Licealiści tytułują mnie "Panią". Pocieszające jest jednak to, że budowlańcy na rusztowaniach z niesłabnącym entuzjazmem reagują na mój widok (o ile oczywiście jesteś na obcasach). Kiedy przyglądam się młodszym o dekadę dziewczynom dziwię się, że tak wiele z nich bardziej o siebie nie dba. Być może dla nich to jeszcze nie obowiązek, ale dobra wola.
PS Zapomniałam jeszcze o stopach! Zarys halluksów jest już widoczny. Skoro jednak końcówkę liceum i całe studia przechodziłam na wysokich obcasach, to winić za początki deformacji mogę tylko siebie...