W sieci znana jako Liska. Od sześciu lat prowadzi bloga White Plate, na którym zamieszcza przepisy i zdjęcia tworzonych przez siebie dań i ciast. Na swoim profilu na Facebooku pisze nie tylko o jedzeniu, ale także o podróżach, inspiracjach i przemyśleniach.
Na fali rosnącej popularności idei powolnego smakowania życia jej blog i profil to mekka dla osób o podobnym nastawieniu do świata. Liska jest postacią rozpoznawalną przez swoich wielbicieli - przyczyniły się to tego nie tylko jej wpisy, ale także poświęcone jej artykuły w prasie. Jaka jest? Punktualna - na wywiad stawia się wcześniej - żeby w spokoju zjeść śniadanie i wypić kawę. Bardzo ładna - kiedy się uśmiecha przypomina Siennę Miller. Urocza, sympatyczna i pełna pasji. Na tacy się jednak nie podaje - po dwugodzinnej rozmowie pozostał spory niedosyt...
Tak, czuję. Jeszcze więcej osób czyta mnie na blogu - między 70 a 90 tysięcy osób miesięcznie.
I taka i taka. Zanim opiszę jakiś przepis muszę go dokładnie przetestować, co jest czasochłonne i żmudne. Jak wyrażam opinię, to tylko szczerą i zgodną z moimi przekonaniami i odczuciami. Są ludzie, którzy chodzą moimi ścieżkami, odwiedzają opisywane przeze mnie miejsca - jak dziewczyna, która moją trasą przemierzyła Sri Lankę. Muszę więc brać za swoje słowa odpowiedzialność.
Nie. Już się nie boję, pisać tego, co myślę i czuję. Na początku starałam się być bardziej dyplomatyczna. Gdzieś szłam, coś mi się nie podobało, to wolałam ten fakt przemilczeć, żeby nikogo nie urazić. Teraz już nie. Nie boję się, bo wiem, że mogę sobie na szczerość pozwolić.
Dosyć szybko, po dwóch-trzech latach prowadzenia bloga. Jak zaczęłam dostawać bardzo osobiste listy od osób, które dzieliły się ze mną historiami swojego życia, a którym mój blog w jakiś sposób pomógł. To były bardzo wzruszające i zaskakujące listy. Nie tylko dla mnie, ale także dla autorek. Wcześniej żaden inny blog nie wyzwalał w nich potrzeby osobistych wyznań. Co ciekawe te listy przychodziły w momentach, w których miałam chwilowe kryzysy i zastanawiałam się nad porzuceniem bloga.
Dać sobie upust! Podlinkować swoje zdjęcia, podzielić się wiedzą. Już wtedy na świecie była moja córka, z którą siedziałam w domu. Kiedy ona się urodziła zaczęłam namiętnie piec chleby. Nie było książek o pieczeniu chleba, czułam więc, że coś mogę wnieść do kuchni innych ludzi. Z osobami, które także piekły wymieniałam się na blogu uwagami.
Jak ktoś mnie pyta o konkretny moment lub powód, to nie wiem, co odpowiedzieć.
To prawda. Jestem osobą, która lubi robić przeróżne rzeczy. Skończyłam w swoim życiu kursy, z których śmieją się moi znajomi... Projektowania ogrodów, kurs na pośrednika w obrocie nieruchomościami, kursy rysunku, ceramiki. Kończyłam je, a potem temat porzucałam. Z blogiem było inaczej. Może dlatego, że mogłam pisać o wszystkim, miałam pełną dowolność?
Jestem w pierwszej trójce.
Na pewno konsekwencja. Były takie okresy, że codziennie coś publikowałam. Zależało mi na regularności i stałości. Mój drugi wyróżnik to dbałość o jakość. Nigdy nie siadam i nie piszę byle czego. Zawsze jest to długi proces, dokładnie przemyślany i zaplanowany. Wiele tematów przygotowuję sobie wcześniej i nad nimi pracuję. Były takie przepisy, nad którymi spędzałam osiem godzin, robiłam 600 zdjęć ...
Proces bywa różny. Czasami budzę się, jest paskudna pogoda i wymyślam, co by tu mogło poprawić mi i czytelnikom humor. I robię ciasto czekoladowe.
Uwielbiam social media. Uwielbiam Facebook. Wiem, co działa, wiem, co wzbudza kontrowersje. Uodporniłam się już na krytykę. Kiedyś strasznie przeżywałam, jak ktoś napisał ostre słowa pod moim adresem, że jestem głupia, a jedzenie beznadziejne. Po którymś z kolei razie, uodporniłam się. Odpowiadając na Twoje pytanie uważam, że ludzie nie mają takich oczekiwań wobec mnie. Moim zdaniem oni chcą dyskutować. Sama, jak jest za słodko, za spokojnie, za nudno, prowokuję. I wiem, w jaki sposób wywołać dyskusję. Cenię te dyskusje, inne punkty widzenia i dużo z tego wyciągam.
Czasami boli. Na początku atakowano mnie, że na pewno jestem strasznie gruba... Radzono mi, żebym zadbała o formę, poszła na spacer...
Jestem ponad. Wiem, że krytyka jest, bo jej doświadczyłam, nawet tak ostrej, że czułam się kompletnie zniechęcona. Potem jednak dostawałam słowa otuchy oraz wsparcia i one zacierały złe wspomnienia.
Dostaję maile z prośbami o radę, z zaproszeniami do odwiedzin np. z Australii.
Na początku się bałam! Dostawałam nawet propozycje matrymonialne. To było trochę straszne. Ale teraz już nie, zwłaszcza jeśli zaproszenie jest naturalnym efektem dłuższej korespondencji i znajomości.
Bardzo często dostaję prośby o pomoc, wsparcie, różne apele. Znam jednak swoich czytelników i wiem, że publikowanie próśb nie zawsze ma sens. Uważam, że mój blog jest rozrywką. Spotkałam się z zarzutami, że ja tylko o jedzeniu, cudownym życiu, optymizmie, że nie pokazuję rzeczywistości. Ludzie mają swoje problemy, ja również, ale po co przenosić to na bloga. Ale siła jest i kiedy czuję, że mogę pomóc, to pomagam i zamieszczam angażujące wpisy.
Tak się może wydawać. Ja bardzo dokładnie wiem, o czym chcę pisać i selekcjonuję informacje na swój temat. Oczywiście otrzymuję propozycje z mediów zrobienia o mnie materiału w moim domu, w kuchni, z dzieckiem i kotem... Ja tego nie chcę, nie wszystko mam na sprzedaż.
Fajnie przeżyć sesje zdjęciowe, wziąć udział w kreowaniu rzeczywistości - tak jak w sesji dla "Twojego Stylu". Wiadomo jednak, że w mini i ze zrobionym okiem nikt przy garach nie stoi...
Różnie, ale reakcje czytelników są najczęściej pozytywne.
Nie, bo nie korzystam z ich propozycji. Odmawiam.
Chwalę, jeśli coś mi smakuje. Cenię małe firmy, niewielkie manufaktury i o nich chętnie piszę. Nie stoi za tym żadna machina marketingowa, a ja cieszę, się, że mogę ich wesprzeć.
Samo blogowanie nie, ale działalność około blogowa - zdjęcia, warsztaty kulinarne - owszem. To zresztą kierunek, w którym chciałabym, żeby White Plate poszło.
Ja mam 700 książek kucharskich. Mogę więc powiedzieć, że nie ma już specjalnie miejsca na odkrywanie. Wiele przepisów jest powielanych, nieznacznie modyfikowanych, podanych w innej stylizacji.
W ogóle. Poszłam na warsztaty do Wojciecha Modesta Amaro, bo chciałam zobaczyć, jak powstają dania molekularne. Zupa z selera, którą wcześniej jadłam była rewelacyjna. To jednak nie dla mnie. Fajna ciekawostka i doświadczenie, ale ja kocham kanapki, prostą kuchnię, smaczne dania. W małym włoskim miasteczku możesz zjeść ręcznie robiony makaron z parmezanem i oliwą i padniesz z wrażenia...
Nie. Książki i prasa - zbierane latami - owszem.
I to, i to. Pierwsze pomaga w gotowaniu, drugie w rozkładaniu dań z restauracji na czynniki pierwsze. U mnie wszystko zaczęło się od babci, która mnie zachęcała i pomagała. Na to nałożyła się ciekawość i otwartość połączona z wyjątkowym powonieniem i zmysłem smaku. Mam wiedzę i doświadczenie, wiem więc, jak kucharz uzyskał dany smak. Potrafię każde danie rozłożyć na czynniki pierwsze.
Wprost przeciwnie. Moim zdaniem dopiero się zaczyna. Na pewno jednak blogi przyjmą w pewnym momencie inną formę.
Są dwie grupy. Czasami wydaje mi się, że więcej jest obserwatorów, niż aktywnie gotujących. Ale może to wynika z tego, że każdy z nas ma pięć stron internetowych, na które codziennie zagląda. Niektórzy z czytelników spędzają na blogu ponad godzinę.
Kobiet! To 80 procent moich czytelników. Chociaż coraz więcej jest młodych mężczyzn - ich jednak bardziej przyciąga Facebook niż blog. Od panów dostaję zabawne maile z dokumentacją zdjęciową i pytaniami - czy jak tak wyrósł zakwas na chleb i się zrobiła skorupa, to dobrze czy źle.
Boże, nie wiem...
Może makaron z serem i jagodami... Tak... makaron z jagodami. Moi czytelnicy też lubią proste smaki...
3. Napoleonki
4. Makaron soba, szparagi, bób i bazylia
5. Bliny