Kopiują blogi kulinarne - plagiat przepisów w książce kucharskiej

Skopiować przepisy z bloga i zrobić z nich książkę? Na taki pomysł wpadła Magdalena Makarowska wydając książkę "Jedz pysznie...razem z dzieckiem". Ten plagiat odkryła Liska, autorka przepisów i właścicielka bloga "White Plate". Czy będzie sprawa w sądzie?

"To przydarza się regularnie, co pewien czas - ot, jakaś gazeta, mniej lub bardziej poczytna umieszcza na swoich łamach moje przepisy. Pod przepisami widnieje nazwisko redkatora, który przepisy znalazł i opublikował jako własne" - tak zaczyna się najnowszy wpis na stronie popularnego bloga kulinarnego White Plate (http://whiteplate.blogspot.com).

Blogerka znana czytelnikom - ma ich co miesiąc prawie 100 tysięcy - jako Liska zareagowała w ten sposób na odkrycie, że przepisane słowo w słowo przepisy z jej bloga znalazły się w książce Magdaleny Makarowskiej "Jedz pysznie... razem z dzieckiem". Zdjęcia tych stron książki i jej okładkę Liska umieściła na Facebooku w albumie "Jak można skopiować przepis z bloga i zrobić z niego książkę". Pod wpisem natychmiast rozgorzała dyskusja, która kulinarnie rzecz ujmując osiągnęła temperaturę wrzenia. Widać, że przelała się czara goryczy.

"Blogerzy w Polsce nie są postrzegani jako równorzędni partnerzy w rozmowie, ale jako medium które przyjmie wszystko, będzie siedziało cicho w kącie i pochlebnie pryklaskiwało kolejnym reklamodawcom. Bo przecież co taki bloger robi? Nie pracuje, siedzi w domu, pisze sobie bloga więc powinien być wdzięczny, że może na tym zarobić. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że prowadzenie bloga to właśnie praca na pełen etat. Przygotowanie potrawy, jej sfotografowanie i opisanie to nie jest przysłowiowe 5 minut. Ale dla większości z nas to o wiele, wiele więcej , bo wkładamy w bloga emocje, uczucia i naszą dobrą energię. Oddajemy kawałek siebie i swojego świata. I nie mówię tu o blogerach, dla których blog to arkusz Excel i którzy, pisząc blogi dla czystego zysku, skrupulatnie kalkulują, co im się opłaca a co nie. Mówię o blogerach, dla których blog to część ich samych" - napisała mi Ewelina Majdak, autorka bloga "Around the kichen table" (http://table-table.blogspot.com/). Na jej blogu znaleźć można informację, że zdjęcie i przepis jej autorstwa znalazły się w piśmie "Chwila dla Ciebie". I nie ona je tam wysłała...

Pysznie, ale z nieprawidłowościami?

"Ostatnio dostałam kilka maili w sprawie publikacji książki pani Magdaleny Makarowskiej, która postanowiła skopiować wiele moich przepisów, opublikować je pod własnym nazwiskiem i promować je w wywiadach jako własne. Znalazłam również wywiad, w którym stwierdza, że nie wyobraża sobie, iż mogłaby się podpisać pod czyjąć pracą, że czułaby, że oszukuje" - pisze na blogu Liska.

Magdalena Makarowska nie odbiera telefonu, ale oświadczenie na stronie wydawnictwa Feeria wskazuje na to, że coś jest na rzeczy: "W związku z docierającymi do nas sygnałami o nieprawidłowościach podczas pisania przez p. Magdalenę Makarowską książki "Jedz pysznie razem z dzieckiem" zwróciliśmy się do Autorki z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji. Dalsze decyzje będziemy podejmować po uzyskaniu wyczerpującej odpowiedzi z jej strony".

Nie milczmy nad tym garnkiem

"Kolejna kradzież? To już przestaje być śmieszne", "Gdzie tu jest przycisk "nie lubię tego"?", "To jest skandal!", "Lisko, bardzo Ci kibicuję i mam nadzieję i wierzę, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Po cichu mam też nadzieję, że tym problemem zajmą się media. Może będzie to przestrogą dla tych, którzy w życiu lubią iść na skróty" - to tylko kilka z komentarzy, które oburzeni internauci umieścili na stronie facebookowej bloga White Plate.

"Niestety nie jestem jedyną poszkodowaną w tym przypadku. Blogerek, od których ktoś "pożyczył" teksty, jest niestety więcej. A książka jest w sprzedaży. (...) Podejmuję ten temat ponieważ zbyt długo milczałam, ignorowałam, mając nadzieję, że etyka dziennikarska i dobre maniery kiedyś zwyciężą. Ale etyka i dobre maniery przegrywają w walce z lenistwem i bezmyślnym korzystaniem z pracy innych" - pisze dalej w swoim wpisie Liska.

I faktycznie nie jest to odosobniony przypadek. Podobne doświadczenia mają na swoim koncie także inne autorki blogów kulinarnych. Zgadzają się opowiedzieć o swoich blogach i problemach z plagiatami, choć zastrzegają, że to temat wywołujący dużo emocji, a Ustawa o prawach autorskich nie chroni przepisów kulinarnych jako takich.

"Jest mi bardzo przykro i niesmacznie z powodu całego zamieszania z książką Pani Makarowskiej. Tam, gdzie jest jedzenie nie powinno być złych emocji, bo karmimy nie tylko siebie, ale również naszych bliskich. Niestety są ludzie, którzy myślą, że to co krąży w przysłowiowej sieci i jest na wyciągnięcie ręki, można sobie przywłaszczyć i traktować jako swoje. Na porządku dziennym jest publikowanie w czasopismach kulinarnych naszych autorskich przepisów czy nawet fotografii. Zdarza się, że nasi czytelnicy kradną nasze pomysły i sprzedają je jako swoje, ale niestety bywa i tak, że to sama redakcja wpada na genialny pomysł podniesienia jakości czasopisma i robi dokładnie to samo. I to się dzieje na okrągło. Wydawnictwa czy redakcje stawiając siebie na mocniejszej pozycji, bezkarnie kopiują teksty i przepisy ze znanych blogów kulinarnych, licząc na - no właśnie na co? Że nikt nie zauważy? A nawet jeśli zauważy, to będzie bał się walczyć o swoje?" - pyta Ewelina Majdak i dodaje, że na szczęście "era potulnych blogerów dobiega końca".

Jak w filmie Barei

"Niestety miałam takie doświadczenia z kilkoma portalami internetowymi. W części z nich okazywało się, że treści dodają użytkownicy i po zgłoszeniu, że zdjęcie i tekst są mojego autorstwa i zostały wykorzystane bez mojej zgody, portal usunął wpis i zdjęcie, a także zapewnił mnie o zablokowaniu konta użytkownika, który dodawał kradzione teksty czy zdjęcia" - mówi Karolina Grochalska, autorka bloga "Zmysły w kuchni" (http://zmyslywkuchni.blogspot.com).

Nie wszystkie portale reagowały jednak właściwie. "Miałam też do czynienia z jednym portalem, który sam odpowiadał za treści umieszczane na stronie i były tam zdjęcia i teksty mojego autorstwa - skopiowane słowo w słowo, z opisem wykonania i poradami. Skontaktowałam się z nimi, a oni odpowiedzieli, że to ja mam udowodnić, że jestem autorką zdjęcia i tekstu. Napisałam, że nie mam zamiaru udowadniać, że nie jestem koniem (czy raczej w tym przypadku złodziejką) i że mają usunąć wpisy, albo sprawę przekażę kancelarii prawniczej. Powołałam się na konkretne paragrafy prawa autorskiego i przytoczyłam opinię prawnika, którą dostałam, gdy poprosiłam go o pomoc w kwestii ochrony tekstów na blogu, a konkretnie przepisów. Portal odpisał lakonicznie, że przepisy nie podlegają ochronie prawa. Odpisałam, że przepis jako idea owszem nie podlega tej ochronie, ale ubrany w konkretny tekst (tu mojego autorstwa) już tak i oni łamią prawo. W odpowiedzi dowiedziałam się, że jeden konkretny przepis jest tak powszechny w internecie (co nie było prawdą, sprawdziłam w Google), że trudno orzec, kto jest jego autorem, a poza tym przepis na ich stronie nie jest dokładnie taki sam jak mój i w związku z tym moje roszczenia są bezzasadne. Nie wierzyłam w to, co czytałam. Wróciłam na ich stronę, a tam rzeczywiście - brak moich zdjęć i przepisów, zostawiony tylko jeden - mój tekst, tyle że zmienione zostały czasowniki - z formy osobowej na bezokoliczniki, a także usunięte moje osobiste porady. Byłam początkującą blogerką, nie wpadłam na to, aby zrzucić na twardy dysk print screen strony z kradzionymi treściami, wtedy też nie oznaczałam zdjęć" - wspomina z rozgoryczeniem Karolina Grochalska.

"Jak się wtedy czułam? Jest taka scena w "Misiu" Barei jak szatniarz podaje klientowi płaszcz, który nie należy do tego klienta i mówi: nie mam pana płaszcza i co mi pan zrobi?" - podsumowuje swoje starcie z nieuczciwym portalem blogerka.

Doceniają i kopiują

Liska przytacza jeszcze inną historię. Swego czasu magazyn "Moje gotowanie" uhonorował White Plate zaszczytnym tytułem Bloga Miesiąca. "I tak się tym tytułem przejęli, że bez pardonu, co jakiś czas, publikują coś mojego, podpisując jako własne. Ostatnio takim przepisem była Morelowa Tarte Tatin - coś tam pozmieniali w opisie wykonania, ale już nie chciało im się modyfikować moich dobrych rad, więc przekleili je bez zmieniania, zaznaczając na czerwono, takie to było istotne".

Nic dziwnego, że przepisy Liski znajdują tylu fanów. Bardzo poważnie podchodzi do swojej pracy. Szkoda, że inni kopiują jej przepisy, a nie zaangażowanie.

"Oprócz bloga mam pracę, która polega między innymi na tym, że na zlecenie piszę teksty, wymyślam przepisy i robię zdjęcia. Zanim napiszę pierwsze zdanie, przygotowuję koncepcję tego, o czym chcę powiedzieć. Jeśli opracowuję przepis - idę do sklepu, robię zakupy, przychodzę do domu, wyjmuję z szuflady wagę, a na kartce zapisuję wszystkie notatki i uwagi do przepisu, który właśnie powstaje. Każdy etap przygotowania dania fotografuję, a jeśli jest taki wymóg, przygotowuję kilka stylizacji danej potrawy. Jeśli efekt końcowy przepisu, który wymyśliłam, nie satysfakcjonuje mnie - robię go od nowa. I za tak wykonaną pracę, otrzymuję wynagrodzenie".

Podawanie źródła nie boli. Jamie Olivier też to robi

Co ciekawe blogerki zgodnie podkreślają, że nie ma nic złego w inspirowaniu się, a nawet kopiowaniu przepisów, jeśli tylko poda się źródło.

"Mam w domu dużo książek kucharskich. Od wielu lat czytam kulinarne magazyny, temat kulinariów pasjonuje mnie od bardzo dawna. Wypróbowałam pewnie setki albo i tysiące przepisów. Uczyłam się, popełniałam błędy. Za każdym razem, kiedy korzystam z pracy innych, w tym wypadku z czyjegoś przepisu, a efekty postanawiam opublikować na blogu, piszę - kto mnie zainspirował, na czyjej recepturze się oparłam, co zmodyfikowałam. Jeśli korzystam z przepisu opublikowanego na czyimś blogu, podaję do niego link. Bo wiem, ile trudu wymaga opracowanie czegoś samemu. W ten sposób chcę podziękować autorowi, bez względu na to, czy przepis opracował sam, czy też opracowała go dla niego babcia, a on poprosił ją o podzielenie się recepturą. I podawanie źródła nie boli. Naprawdę" - przekonuje Liska.

"Tak naprawdę większość polskich blogów jest odtwórcza także mój. Większość przepisów, które pojawiły się na moim blogu, to przepisy inspirowane tymi, które znajduję w moich licznie zgromadzonych książkach, miesięcznikach kulinarnych, czy czasem innych blogach. Ale naprawdę - podawanie źródła nie boli. Robią to najlepsi! Jamie Oliver nie wstydzi się tego, dlaczego ja bym miała? Inna sprawa, że naprawdę rzadko podążam w 100% za przepisem, czasem zmieniam techniki, zamieniam składniki, redukuję ilość cukru. W tym właśnie sensie blogi nie są skazane na kopiowanie, bo jeden przepis opublikowany powiedzmy w gazecie, może żyć swoim życiem i u dziesiątego blogera zachować np. tylko główny szkielet, ideę, ale różnić się niuansami które w kuchni są przecież tak istotne! Mimo wszystko podawanie źródła, choćby inspiracji jest po prostu grzecznością" - dodaje Karolina Grochalska.

Z kolei Ewelina Majdak zwraca uwagę, że w blogesferze te inspiracje to niestety równie często zwykły plagiat. "Niestety z nieukrywaną przykrością muszę stwierdzić, że my blogerzy często nie jesteśmy fair wobec samych siebie i wobec naszego dziedzictwa kulinarnego. Podkradamy sobie nawzajem przepisy, czasem zmieniając jeden czy dwa składniki a czasem nie i strasznie ciężko nam się przyznać, że zainspirowaliśmy się innym, opublikowanym już przepisem. Jestem nader ciekawa, co powiedziała by Pani Monatowa, Pani Disslowa czy Pani Ćwierczakiewiczowa, gdyby zobaczyły jak wiele współczesnych, autorskich przepisów to przepisy żywcem wzięte z wydanych przez nie książek. Do listy dodałabym Pana Hamelmana, Pana Leparda, Pana Olivera czy Panią Lawson. Lista jest długa, a internet zalewa fala autorskich przepisów na chleb, drożdżową brioche, tajskie curry, włoskie risotto czy hiszpańskie tapas. Jak mamy rosnąć w siłę i walczyć o swoje prawa, jeśli nie szanujemy praw innych?" - pisze.

Finał w sądzie czy wspólna akcja blogerek?

"Ostatnia afera plagiatowa tak mocno mną wstrząsnęła, choć na dzień dzisiejszy nie wiem, czy moje teksty też znalazły się w tych książkach. Solidaryzuję się jednak z innymi blogerkami, których teksty ukradziono, bo wiem, ile im potrzeba nakładu czasu, ale także środków finansowych (nie bójmy się tego powiedzieć - regularne publikowanie i utrzymywanie bloga na dobrym poziomie kosztuje!). Myślę, że jest potrzebna wspólna akcja blogerów - informacyjna. Może jakiś krótki, dynamiczny i dosadny film, który można by umieścić na blogu? Szalenie potrzebna jest praca od podstaw. Niestety wśród wielu ludzi w Polsce panuje przekonanie, że jak coś jest udostępnione za darmo, to znaczy, że jest niczyje i można sobie z tym robić, co się chce. Czy ktoś z Was ukradłby torebkę? Albo samochód? Dlaczego tekst i zdjęcie nie są uważane za czyjąś własność i szanowane tak samo jak dobra materialne?" - zastanawia się autorka bloga Zmysły w kuchni.

"Jako blogerzy powinniśmy stać za sobą murem i wspólnie walczyć o to, co nasze. Jeśli nasi czytelnicy zobaczą, że wspieramy się wzajemnie, nie kradniemy sobie pomysłów i jak jeden mąż jesteśmy w stanie walczyć we wspólnej sprawie. Nie chodzi o to, że mają nas się bać, ale mają nas szanować, a przede wszystkim szanować naszą ciężką pracę i chęć dzielenia się nią z innymi. Liczę na to, że po tym nieprzyjemnym dla wielu Blogerek zdarzeniu nadejdzie chwila refleksji i że taka sytuacja już się nie powtórzy. Pamiętajmy, że szacunek innych do nas zaczyna się w nas samych" - apeluje Ewelina Majdak.

W momencie, gdy kończyłam ten tekst Liska z White Plate nie wykluczała pozwania do sądu wydawcy, który opublikował teksty z jej bloga. "Decyzję podejmę dopiero po rozmowie z prawnikiem. Ta książką przelała czarę goryczy i chciałabym, żeby podobne praktyki nie miały już miejsca. To trwa już zbyt długo i wygląda na to, że niektórzy nie mają umiaru w korzystaniu z pracy innych".

Na chwilę przed publikacją tego tekstu udało nam się też zapoznać z treścią oświadczeniem Magdaleny Makarowskiej, które we wtorek znajdzie się na jej stronie:

"W mojej książce "Jedz pysznie razem z dzieckiem" pojawiły się przepisy i fragmenty komentarzy, obecne na blogach i w źródłach internetowych prowadzonych przez inne osoby. Jest to bardzo przykra sytuacja, z której nie zdawałam sobie sprawy, korzystając w swojej 6-letniej praktyce dietetyka z różnych przepisów, w tym pochodzących od znajomych i pacjentów. Choć to wyjaśnienie może brzmieć naiwnie, tak było. Pisząc książkę, korzystałam z bazy własnych i zasłyszanych pomysłów i treści, których część - jak się okazuje - ma swoje miejsce w sieci. W celu wyjaśnienia tej sytuacji umawiam się na rozmowy z zainteresowanymi osobami i deklaruję podjęcie odpowiednich kroków w celu rozwiązania sprawy w sposób możliwie satysfakcjonujący dla nich i wszystkich stron, w tym również Wydawcy. W porozumieniu z tym ostatnim zdecydowaliśmy, aby na czas wyjaśniania sprawy wstrzymać sprzedaż książki. Jest mi szalenie przykro i serdecznie przepraszam wszystkich, którzy zawiedli się na mojej książce. Proszę mi wierzyć, że będę dążyć do właściwego uznania wszystkich osób, których praca i pomysłowość mogły zostać w niej wykorzystane przez moją nierozwagę bez ich wiedzy i zgody. Nie było to celowe działanie wymierzone w pozbawienie kogokolwiek należnych korzyści, o czym chcę zaświadczyć przez wyniki rozmów z zainteresowanymi osobami".

Więcej o: