To jedna ze staropolskich nazw wieczerzy wigilijnej, w której brzmieniu zapisany jest jej postny charakter. Do przyrządzania wigilijnych potraw nie można używać tłuszczów zwierzęcych ani nabiału. No i oczywiście mięsa - z wyjątkiem mięsa ryb, które w polskiej tradycji uznaje się za postne. Zdarzało się, że w bogatszych szlacheckich domach tak przejmowano się postnym charakterem wigilii, że przyrządzano danie rybne złożone z 12 różnorodnie przyprawionych ryb. W każdym razie - jak zanotował Niemcewicz - "od świtu wychodzili domowi słudzy na ryby, robiono na rzece i toniach przeręby i zapuszczano niewód", a w dworskich kuchniach niecierpliwie oczekiwano powrotu rybaków.
Powszechnie dbano o to, by do wigilijnego stołu zasiadała parzysta liczba osób. Jak ognia wystrzegano się zwłaszcza 13 biesiadników. Jeżeli wypadła taka liczba gości, na gwałt poszukiwano kogokolwiek - mógł to być nawet sługa - by spożyć kolację bez obaw o złą wróżbę. Ściśle przestrzegano również liczby potraw. Aczkolwiek wymagana liczba dań różniła się w zależności od regionu. W dworach najczęściej podawano 12 albo 11 półmisków. Chłopi z reguły przygotowywali nieparzystą liczbę potraw - siedem lub dziewięć.
W wigilijny wieczór czekano z kolacją na pierwszą gwiazdkę. Potem przez całą noc bacznie obserwowano niebo. Jeżeli na nieboskłonie świeciło mrowie gwiazd, przyszły rok miał być urodzajny i dostatni. "W wigilię jasno - w stodołach ciasno" - powiadano. Gwiazdę, która miała przypominać kometę, wskazującą drogę wschodnim monarchom, noszono także w czasie obchodów kolędniczych. Robiono ją z reguły ze starego przetaka przeciętego na pół. Obręcz ozdabiano złotkiem i wprawiano w ruch obrotowy. Kolędnicy chodzili z gwiazdą po domach od św. Szczepana do Trzech Króli.
Do Polski choinka przybyła z Niemiec. Trudno powiedzieć, jak dawny to obyczaj. Jednak symbolika wiecznie zielonego drzewka przemawiała do ludzi od najdawniejszych czasów. Zwłaszcza w regionach, w których na czas zimy wegetacja zamiera. Zielone gałęzie oznaczały siłę i niezniszczalność sił witalnych tkwiących w przyrodzie. Świąteczne drzewko możemy dostrzec na jednym z obrazów Lucasa Cranacha Starszego z początku XVI wieku. Z przekazów wiemy, iż przed niemal 300 laty ubierano drzewka w Berlinie. Często rolę dzisiejszych bombek pełniły pomalowane na złoty kolor ziemniaki. Pod koniec XVIII wieku w bogatszych domach polskich pojawiła się choinka. Zielone drzewko ubierano świeczkami i słodyczami, a pod gałęzie chowano prezenty dla dzieci. Na wieś choinka dotarła w sto lat później. Ale jeszcze w latach trzydziestych XX stulecia można było znaleźć regiony, gdzie izby przybierano w sposób tradycyjny: słomą, zielonymi gałązkami zawieszonymi u powały, kolorowymi pająkami oraz ozdobami robionymi z opłatka.
Wigilijny wieczór uznawany był za wspaniały czas wróżb matrymonialnych. Czekające na zamążpójście dziewczęta wychodziły na próg chaty i wołały: "Hop, hop! Gdzie mój chłop?". Odpowiadające echo lub szczekanie psów uznawane były za wskazówkę, z której strony przyszły małżonek nadejdzie. Panny liczyły również żerdzie w płocie - jeżeli liczba była parzysta, mogły spodziewać się rychłego zamążpójścia. Ponadto wyciągały spod obrusa źdźbło siana lub kłos zboża ze stojącego w kącie snopka. Żółty oznaczał staropanieństwo, a zielony rychłe zamążpójście.
Bez maku wieczerza wigilijna obyć się nie mogła. Pojawiał się w wielu potrawach. Na Śląsku przygotowywano tzw. makówki. Ugotowany na mleku mak przekładano warstwami bułek lub upieczonym wcześniej ciastem. Na wschodzie spożywano kutię, a w Koronie obowiązkowo robiono kluski z makiem. W dawnych kulturach słowiańskich mak uznawany był za pokarm zmarłych. Stąd zapewne jego obfitość na wigilijnym stole, do którego przecież - obok żyjących - zasiadały dusze przodków. Do innych "ulubionych" przez zmarłych potraw należały także dania z grochu i bobu, popularne w wielu regionach Polski.
Zanim zawitała do nas choinka, wnętrza izb przystrajano iglastymi, wiecznie zielonymi gałązkami. Na Podhalu u powały wieszano szczyt świerczka obrócony do góry nogami. Taka ozdoba zwana była podłaźniczką. W Wigilię o świcie wszyscy gospodarze biegli do lasu po podłaźnik. Trzeba było się spieszyć, gdyż kto pierwszy drzewko do domu przyniósł, miał być pierwszy we wszystkich robotach w polu przez cały najbliższy rok. Podłaźnik przystrajano jabłkami, orzechami i ozdobami z opłatków. Pilnie obserwowano wygląd drzewka. Jeżeli igły trzymały się długo i nie opadały, nadchodzący rok miał być dostatni. Szybkie zmarnienie podłaźniczki wróżyło biedę i niedostatek. Podłaźnik mógł się również przysłużyć zakochanym - wolno było się pod nim bezkarnie całować. Jeżeli chłopak przyszedł w odwiedziny do domu panny i zerwał z podłaźnika jabłko, dawał znak, iż mieszkanka domu bliska jest jego sercu.
Wieczerza wigilijna zachowała wiele elementów tradycyjnej uczty zaduszkowej. Powszechnie wierzono, że do stołu zasiadają dusze przodków. W chłopskich chałupach przestrzegano więc licznych zakazów. Nie wolno było rozmawiać podczas kolacji - wymawiano jedynie magiczne formuły "na urodzaj". Starano się także nie odkładać na stół łyżki, którą jedzono, aby się do niej jakaś siedząca przy stole dusza nie zakradła. Zatem kiedy akurat nie sięgano do miski po potrawy, łyżkę należało chwycić zębami i trzymać ją w ustach. Po skończonej wieczerzy wigilijnej pozostawiano na stole resztki jedzenia - dla zmarłych przodków. W szlacheckich domach zrodził się zwyczaj przygotowywania pustego nakrycia. Puste krzesło przeznaczone było dla zmarłych, ale także dla tych, których zawierucha historii wygnała na Sybir czy na tułaczkę po świecie.
W Wigilię troszczono się o urodzaj na cały przyszły rok. Dlatego w chłopskich domach na stole musiało znaleźć się wszystko, co wyrosło na polu - potrawy z rozmaitych zbóż, kapusty i grochu. Podczas wieczerzy zaklinano rośliny. Przy jedzeniu potraw wygłaszano odpowiednie formuły magiczne: "rośnij, kapusto", "wiąż się, groszku", "rodźcie się, ziemniaki". Niekiedy podczas wymawiania tych słów nabierano potrawy na łyżkę i rzucano jedzeniem "za siebie" w kierunku pola, na którym uprawiano daną roślinę. Ponadto obserwowano pogodę. Jeżeli wigilijny wieczór był mglisty, wierzono w obfitość mleka. Rozgwieżdżone niebo wróżyło ogólny dostatek i powszechny urodzaj. Przed rozpoczęciem wieczerzy gospodarz udawał się do uśpionego sadu i groził drzewom, że je zetnie, jeżeli nie będą w przyszłym roku rodziły. Zza jabłonek odzywała się gospodyni, która w imieniu drzewek wołała: "Nie ścinaj, będę rodziło". Taki rytuał miał zapewnić obfitość owoców w nowym roku.
Odświętny wystrój wnętrza miał przypominać domownikom o doniosłości chwili. Dawne ozdoby symbolizowały moc życia i odnowienie świata. W chłopskiej chacie nie mogło zabraknąć siana i słomy. Wielki snop nieomłóconego zboża ustawiano w kącie izby. Stół zaściełano sianem. Zza świętych obrazów wystawały słomiane wiązki. Na tragarz sypano ziarno, by zapewnić sobie obfite plony w nadchodzącym roku. Nad wejściem zatykano świerkowe gałązki. Na Podhalu najważniejszą ozdobą chaty była podłaźniczka. W Krakowie i okolicach iglastą gałąź zawieszoną u sufitu nazywano sadem. "Ustrojony jabłkami i błyszczący zapalonemi świecami chojaczek" symbolizował odwieczną siłę życia. Zielone drzewko, obwieszone smakołykami i zrobionym z opłatków "światem", potwierdzało radosną wiarę w dokonujące się odnowienie przyrody. Na św. Szczepana lub na Nowy Rok chłopcy, za wódkę, wykupywali od dziewcząt ozdobiony sad i przy wspólnej zabawie zjadali wiszące na nim smakołyki.