Dyskonty to ostatnio najpopularniejsze miejsce do bywania. Spotkasz tam rzutkiego menedżera, i właściciela firmy budowlanej, i matkę z dziećmi, i parę emerytów. Jedni przyjeżdżają po barolo za 30 zł (zamiast ponad 100 zł w delikatesach), nadziewane oliwki i szynkę parmeńską w dobrej cenie, inni kupują produkty marek własnych. Ostatnio obie sieci zachęcają Polaków do gotowania w domu. Postanowiłam sprawdzić czy w reklamach mówią prawdę?
Na początek wyjaśnienie: gotowanie sprawia mi przyjemność i pochlebiam sobie, że jest kilka rzeczy, które wychodzą mi całkiem nieźle, co dokumentuję w blogu Polskie South Beach. Nie było więc dla mnie całkowitą nowością kupowanie kilkunastu składników, z których potem miała powstać, według opisu "łatwa saltimbocca z kurczaka", podana z kaszą jęczmienną i sosem śmietanowo-kaparowym. Zadanie w Lidlu miałam ułatwione, bo przy wejściu można pobrać kolorową ulotkę z listą zakupów i sposobem przygotowania dania, a także sporą torbę papierową, która pomieści zakupy. Według opisu, powinnam wydać około 22 zł za porcje dla 4 osób. Ruszyłam więc na zakupy. Niestety, szybko przekonałam się, że przekroczę zakładany budżet - do przygotowania dania potrzebne jest 100 ml wytrawnego białego wina, ale kupić mogę tylko całą butelkę. Podobnie z filetem z kurczaka - potrzebuję 680 g, ale mogę kupić tylko wielokrotność 500 g. Co więcej, okazało się, że w sklepie nie ma już szałwi, która była potrzebna do przygotowania saltimbokki, więc wybrałam się po nią do innego sklepu.
Po jakiejś godzinie (zakupy w dwóch sklepach, plus dojazd), uboższa o prawie 50 zł wróciłam do domu i wzięłam się za gotowanie. Karol Okrasa zapewniał w ulotce, że na przygotowanie mięsa, kaszy i sosu poświęcę 40 minut. Prawda okazała się nieco inna: w kuchni spędziłam bitą godzinę - gotując, smażąc, opiekając, dusząc, redukując. W rezultacie powstało 12 kawałków mięsa, potężny gar kaszy oraz spora patelnia sosu. Jak widać na zdjęciu, całość wygląda nawet dobrze. Moja kuchnia nieco mniej - po godzinie gotowania miałam do sprzątnięcia cała masę misek, garnków, patelni i talerzy. Starczyło na dwa załadowania zmywarki. Ale czym jest taki wysiłek, jeśli efekt będzie oszałamiający?
Cała masa składników - co z tego powstanie? Fot. Anna Gidyńska Cała masa składników na jedno danie z Lidla
Niestety, efekt był daleki od choćby zadowalającego. Mięso było po prostu słone, bo jedyny wyczuwalny smak dała mu szynka szwarcwaldzka. Ser zakleił całość. Doszłam też do wniosku, że mogłam sobie darować wycieczkę po szałwię w doniczce, bo była kompletnie niewyczuwalna. Co do kaszy - mimo doprawienia jej o wiele większą ilością suszonych pomidorów, oliwy, soli i pieprzu dalej była mdła, z kolei jej ilość (300 gramów) starczyła mi na 8 porcji - a nie na 4. Sos był kompletnie niejadalny. Połączenie cebuli, papryki, śmietany i kaparów (wina dodanego do sosu nie dało się wyczuć) okazało się mdławo-kwaskowate, bardzo fotogeniczne ale kompletnie niepasujące do mięsa i kaszy.
Danie z Lidla jest ładne, efektowne, ale rozczarowujące, kiedy go spróbować. Fot. Anna Gidyńska
Danie z Lidla jest ładne, efektowne, ale rozczarowujące, kiedy go spróbować.
Po takiej porażce, na zakupy do Biedronki wybrałam się z zupełnie innym nastawieniem. Tutaj danie było o wiele mniej wyrafinowane: ziemniaki, mizeria, udko kurczaka. Kupiłam składniki - i, ku swojemu zdumieniu, faktycznie zapłaciłam 2 zł z groszami za porcję dla jednej osoby, tak jak w reklamie. Kurczaka natarłam solą i pieprzem, ogórki pokroiłam, posoliłam i odstawiłam - mało przygotowań, mało sprzątania. Po godzinie wstawiłam mięso do piekarnika, zaczęłam gotować ziemniaki, odsączyłam ogórki i dodałam do nich śmietanę. Danie było gotowe niecałą godzinę później. Owszem, na zdjęciu całość wygląda co najmniej zgrzebnie - nie ma tu nawet pietruszki, która trochę poprawiłaby wygląd dania, ale reklamowany efekt, czyli obiad za niecałe 3 zł, osiągnęłam. Porcja 150g ziemniaków, średniej wielkości udko i kilka łyżek mizerii to nic wytwornego, ale zaspokaja głód.
Danie z Biedronki niczego nie udaje, ale też nie poraża urodą. Fot. Anna Gidyńska
Danie z Biedronki niczego nie udaje, ale też nie poraża urodą.
Po weekendzie z gotowaniem w stylu dyskontów mogę powiedzieć, że Lidl dużo obiecuje, ale rzeczywistość jest mniej kolorowa. Danie nie jest szczególnie smaczne, chociaż na pewno na tyle inne od typowych polskich przepisów, żeby goście wyszli z obiadu czy kolacji pod wrażeniem. Niestety, wydamy sporo więcej niż obiecane 22 złote, a osoba, która na co dzień nie gotuje i tak nie będzie miała pojęcia, co zrobić z resztą szałwi, kaszy jęczmiennej czy kaparami. Z drugiej strony, Biedronka nie dostarcza wyrafinowanych doznań smakowych, ale też ich nie obiecuje - miało być tanio i jest tanio.
Nie przestanę jeździć na zakupy do dyskontów, bo uważam, że można tam znaleźć wiele produktów mogących śmiało konkurować z tymi, które oferowane są w delikatesach. Zaletą jest cena. Nie będę jednak próbować przepisów polecanych przez sklepy - są albo zbyt wydumane, albo zbyt codzienne. W pierwszym przypadku, efekt nie przystaje do wysiłków, w drugim - nie uczę się niczego nowego. Biedronka wypadła tanio ale nie jest to danie, którym bym się chwaliła. A Lidl naobiecywał, Okrasa zębem świecił w wideo, a na końcu sos wylałam, kaszę doprawiłam po swojemu, a mięso podałam z innym sosem, żeby nabrało jakiegokolwiek smaku poza słonym.
Lubisz nasze artykuły? Zostań fanem i kliknij tutaj.