Bajka o biednych celebrytach i z³ych internautach

Z³y internet, z³y. A raczej nie z³y, tylko ma³o empatyczny. Bo tylko brakiem empatii t³umaczyæ mo¿na na¶miewanie siê z kogo¶, kto otwarcie mówi, ¿e ?by³ na samym dnie?. Inna sprawa, ¿e dno to by³o trochê wy¿ej ni¿ w wyobra¿eniach przeciêtnego Polaka, bo rozpiête w hamaku na azjatyckiej wyspie. Mówi±c krótko: Maria Peszek sama siê prosi³a, a internet d³ugo siê prosiæ nie daje - zw³aszcza gwiazdom.

Internet, czyli kto?

No właśnie, kto dzisiaj żartuje sobie z cierpienia Marii Peszek? Kto lajkuje na Facebooku strony takie, jak "Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku" albo solidaryzuje się z Michałem Figurskim w geście niejedzenia sushi? Internauci. Ale nie można dłużej utrzymywać, że to anonimowa masa, która leczy w ten sposób swoje kompleksy. Przede wszystkim Facebook nadał użytkownikowi twarz - prawdziwą lub wybraną - ale jednak twarz. A do tego poglądy - prawdziwe lub takie, do których się aspiruje. Ten zbiór poglądów i lajków stanowi pewną organiczną całość i jako taka jest papierkiem lakmusowym tego, ile tandety, kiczu czy nieszczerości jest w stanie wycierpieć m³ody odbiorca kultury, a kiedy granica ta zostaje przekroczona. Jednak reakcją nie jest wtedy wcale przeokrutny lincz, choć oczywiście na forach i grupach nie brakuje trolli i haterów. Jednak w przypadkach, o których będę pisać, chodzi raczej o strzelanie śmiechem, lincz miękki, żartobliwy, parodystyczny.

Facebook - nowa twarz komentarzy

Dawniej, gdy internauci chcieli dopiec celebrytom, wyrażali pod wywiadami i newsami z ich życia niepochlebne opinie, w których każdy był "głupi", "gruby" lub "stary". Nic dziwnego, że gwiazdy deklarowały publicznie, że "w ogóle tego nie czytają" ani "nie biorą sobie do serca". Dużo w tym racji, bo po co zatruwać sobie dzień cudzą zawiścią. Ale co, gdy "ten internetowy motłoch" faktycznie miał powody kipieć z oburzenia? Jak dotrzeć do znanych i lubianych albo tylko znanych i przypomnieć im, że mimo trochę wyższej pensji i zaproszeń na warszawskie bankiety obowiązują ich takie same zasady społeczne jak mityczną klasę średnią? Idealnym rozwiązaniem okazały się oddolnie organizowane na Facebooku kampanie wymierzone w piętnowanie niewłaściwych zachowań celebrytów. Zwykle było to robione w sposób inteligentny i z przymrużeniem oka. Wokół wydarzenia albo strony w ciągu kilku godzin potrafiło się zgromadzić kilka tysięcy osób, a o to, jak się o ich podopiecznych mówi na Facebooku, zaczęli dbać nawet PR-owcy.

Biust Michała Figurskiego na celowniku

Najboleśniej internetową krytykę odczuł w ostatnim czasie chyba Michał Figurski, dawny kolega Kuby Wojewódzkiego i współprowadzący "Poranny WF" w Esce Rock, z którego został zwolniony po niesmacznych żartach o "gwałceniu Ukrainek". Nie pomogły również mało śmieszne komentarze Odety Figurskiej-Moro, że ją mąż "też gwałci". Telewizyjne małżeństwo z dnia na dzień zaczęło tracić kontrakty. Michał Figurski próbował wzbudzić sympatię widzów żaląc się w "Gazecie Wyborczej" na swój ciężki los: "Wiesz, przestajesz chodzić co tydzień na sushi, kupować w drogich sklepach. Zauważam też, ile kosztuje benzyna. Zaczynasz liczyć, ile warte są twoje samochody".

To wystarczyło żeby już po chwili krążyły po internecie jego zdjęcia z podpisem: "Jak żyć... bez sushi panie premierze???".

Jednak po takim wyznaniu: "Jestem bezrobotny, bez planów, żona też, a wokół sępy. Mam kryzys. Zaczynam wątpić, czy to, co robiłem przez lata, było dobre, czy miało jakąś wartość. Nasza sprzątaczka też podłamana, bo dzwonią do niej koleżanki, potępiając nas, a ona pyta, czy może dla nas jeszcze pracować. Czuje się winna" - trudno się dziwić internetowemu napiętnowaniu Figurskich.

A ponieważ w sieci wojna toczy się przede wszystkim na obrazki, internauci skupili się zwłaszcza na zdjęciach, na których widać nie najmniejszy biust dziennikarza. Pudelek pisał o nim wręcz "Michał "Push-up" Figurski", na co sam zainteresowany odpowiedział na Facebooku tak: "Sushi nie mieści się w głowie pudelka.. Nic w tym dziwnego, bo głowa niewielka!" "W gazecie u Michnika coś chyba placa marnie, Ze zimna rybe z ryzem traktują eliternie..." "Sorry za brak dzisiejszego haiku, ale cały dzień kleczalem pod sushi na Zurawiej a potem lansowalem cycki na Coldplay'u!".

Czy wojnę z internetem da się wygrać i jeszcze zgodnie z deklaracjami Michała Figurskiego wrócić do show-biznesu? Na pewno łatwiej byłoby, gdyby przeprosił i przeczekał, a nie z wypiętą piersią drwił z drwiących z niego. Bo, jak zauważył wspomniany Pudelek, dziś mało kto utożsamia się z problemami 40-letniego celebryty, który kupił być może zbyt drogi samochód.

Medialne łzy Katarzyny Figury

To wyznanie wstrząsnęło Polską. Na łamach "Vivy!" (magazynu, który specjalizuje się w ekskluzywnych wyznaniach polskich celebrytów) Katarzyna Figura powiedziała, że jej mąż - Kai Schoenhals - "jest zdolny do wszystkiego", a przez ostatnie 12 lat bił aktorkę i znęcał się nad nią psychicznie. Szokujące było zwłaszcza to, że w tym samym magazynie Katarzyna Figura wielokrotnie zapewniała o swoim szczęśliwym małżeństwie.

Aktorka pojawiła się także w programie Tomasza Lisa. "Przepraszam, że płaczę, ale nie mogę zapanować nad emocjami... Kiedy w taki sposób się żyje i trzeba wyjść z domu i pracować, nałożyć pewnego rodzaju maskę, że nic się nie dzieje w tym życiu, być kimś innym, skonfrontować to życie, to jest bardzo wyczerpujące, to jest trudne, to jest jakaś potworna góra do urodzenia. W pewnym sensie mój zawód stawał się wybawieniem, w innych przypadkach być może jest jeszcze o wiele trudniej" - powiedziała na wizji. Ze swojej medialnej spowiedzi zrobiła misję uświadamiania społeczeństwa, że ofiary przemocy domowej żyją wokół nas i często, powodowane wstydem, doskonale maskują swój dramat. Bo przecież dla nas, widzów Kasia Figura była etatową seksbombą polskiego kina, kobietą, która sprawdza się w trudnej aktorsko roli, jak i w "Tańcu z gwiazdami", taką, która na swój sukces uczciwie zapracowała.

Wystąpienie u Lisa bardzo podzieliło internautów. Jeszcze w czasie trwania programu Facebook pełen był komentarzy - zarówno wspierających aktorkę, jak i krytykujących takie pranie brudów na wizji. Oliwy do ognia dolał Kai Schoenhals, który za pośrednictwem prawnika nazwał działanie Figury "oszczerczą kampanią", która ma jej pomóc w wypromowaniu autobiografii i uzyskaniu rozwodu z orzekaniem o winie. Czy to faktycznie gra na uczuciach widzów? Nie przekonamy się o tym prędko, ale na pewno tabloidy zadbają, żebyśmy byli na bieżąco. Niewykluczone też, że doniesienia z sali sądowej przeplatane będą kolejnymi odważnymi wywiadami z "Vivy!" i "Gali" innych gwiazd. Ostatnio tego typu wyznania znaleźć można także w "Polityce" i "Wprost".

Maria Peszek w hamaku w Bangkoku

Maria Peszek, rocznik 1973, aktorka i piosenkarka. "Jeden z najpopularniejszych wykonawców polskiej sceny alternatywnej". To ostatnie z Wikipedii, na dowód, że internet o Marii źle nie pisał. Zresztą jak sięgam pamięcią - choć wielką fanką nie jestem - Maria Peszek miała u nas dobrą prasę. Oczywiście w nurcie kontrowersji. Ale wszystkie hujawiaki jej wybaczano. Szczera, sympatyczna córeczka tatusia. I nie da się ukryć, że to ojciec otworzył przed nią drzwi teatru. W 1996 roku Maria Peszek ukończyła krakowską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną, po czym przeniosła się do Warszawy. Tutaj w 2005 roku wydała "Miasto manię" - album na którym deklaruje m.in., że "pieprzy" krwawe dzieje stolicy. Płyta pokryła się platyną.

Trzy lata później na rynek trafił album "Maria Awaria". Według "Naszego Dziennika": "obsceniczny i wulgarny". Nic dziwnego, bo wspólnym mianownikiem utworów były cielesność i seks: "kolekcjonowanie wzwodów", "fucki", "rozkładane uda" i "czary mary cia³a z ciałem". Żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić ten koncepcyjny album, Maria Peszek przeszła chyba na ostrą dietę, bo jej ciału ubyło w tym czasie ciała i przybyło seksapilu. "Chciałam zobaczyć, jak to jest być chudą suką" - deklarowała w jednym z wywiadów.

W 2009 roku Maria Peszek dostaje za "Marię Awarię" Paszport Polityki - prestiżową nagrodę dla młodych (duchem) twórców. Staje się jeszcze popularniejsza, koncertuje, a co działo się później... przeczytać możemy w ostatniej "Polityce".

"Przez rok wszystko było bólem i chaosem. Chciałam umrzeć". "Neurastenia. Stany lękowe. Kilkunastotygodniowa bezsenność. Napady paniki". "Bolało tak, że w Bangkoku godzinami leżałam pod prysznicem przekonana, że to się nigdy nie skończy". I najbardziej znana chyba wypowiedź z tego wywiadu: "Sześć tygodni leżałam w hamaku na azjatyckiej wyspie".

Sorry Mario

Internet wybaczyłby Marii Peszek kolejne obrazoburcze teksty, krytykę państwa (jak w utworze "Sorry Polsko") i religii, rezygnację z macierzyństwa. Czego by nie zbroiła w swoich dowcipnych rymach, poszłoby w niepamięć lub było lajkowane i share'owane na Facebooku, ale... cierpienie w hamaku na egzotycznej wyspie? Cierpienie w czasie minionym, przytoczone w ramach promocji nowej płyty? Umieranie i rodzenie się, którego położnikiem jest Jacek Żakowski, a sponsorem Opel? Tego internauci już nie kupują.

Przede wszystkim Maria Peszek i przychylny jej tygodnik wybrali na takie zwierzenia wyjątkowo zły czas. Czas kryzysu, kiedy to celebryci zaciskają pasa, ale otwierają usta, by głośno mówić o tym, że nie ma lekko. Kryzysów (finansowych, zdrowotnych i małżeńskich) mamy w mediach aż nadto.

Czy ktoś pamięta jeszcze problemy z kredytem Kasi Cichopek, albo to, że Ola Kwaśniewska za mało zarobiła na "Tańcu z gwiazdami", a "mogła się lepiej wyposażyć"? A sesję, w której Justyna Steczkowska biega po cmentarzu? Chyba nie i to właśnie jest pocieszenie na internetowe cierpienia Marii Peszek.

Internauci szybko zapominają. Nie muszą wybaczać, bo przecież się nawet nie pogniewali. Właściwie to się dobrze bawili. I chyba Maria Peszek to rozumie i akceptuje, ponieważ na swojej oficjalnej stronie facebookowej pozdrawiała prześmiewczy fanpage. A może nawet w to jej graj, ponieważ w poniedziałek do kiosków trafił kolejny wywiad, w którym jest cierpiącą gwiazdą. Tym razem o jej cierpieniu pisze "Wprost".

Lubisz nasze artykuły? Zostań fanem i kliknij tutaj.