Miejscy eksploratorzy - nie lubią muzeów, lubią wyzwania
Urbex to coraz częstsza forma spędzania wolnego czasu wśród tych, którzy lubią wyzwania, nie przepadają za muzeami, a najpiękniejsze są dla nich krajobrazy mroczne i industrialne. Tam, gdzie zwykły turysta zobaczy tylko opuszczony, straszący budynek, fan urbexu dojrzy wyróżniający się w miejskim krajobrazie obiekt o unikatowej wartości. Taki, który od razu zechce zdobyć. Eksploratorów interesują opuszczone fabryki, szpitale, gazownie, elektrownie, kopalnie, tunele, a tam, gdzie to możliwe (np. w Paryżu, Rzymie czy Neapolu), nawet katakumby. Fascynują ich stare i porzucone domy, dreszcz ekscytacji wzbudza wizyta w bunkrach i fortach. Urbex to spędzanie wolnego czasu w interesujący i wciąż dość niebanalny sposób.
Warszawa - Pollena-Uroda Warszawa - Pollena-Uroda fot. Anna-Maria Siwińska
Urbex - drogi sport dla twardzieli
Urbex w wersji "na poważnie" to droga zabawa. Najtwardsi i najambitniejsi nie ruszają w teren bez specjalistycznego sprzętu wspinaczkowego czy speleologicznego. Bo zdobywanie niedostępnego często może przypominać walkę z naturą. Głębokie korytarze, zalane podziemia - to wszystko część frajdy i wyzwania, jakie stawiają przed sobą wielbiciele opuszczonych miejsc. Rozrywka bywa ryzykowna, bo część spośród najpopularniejszych wśród miejskich odkrywców obiektów to tereny prywatne i często chronione. Sposób, by do wymarzonego celu wejść i dotrzeć aż do podszewki, znajdzie się jednak zawsze.
Ryzykiem jest też wchodzenie do obiektów zniszczonych, tam ilość zagrażających życiu i zdrowiu pułapek czyhających na nieostrożnych jest ogromna. Dlatego coraz częściej urbex to hobby wymagające sporych nakładów finansowych. Absolutne podstawy to dobra latarka i mocne buty. W bardzo zapuszczonych podziemnych korytarzach czy dawnych fabrykach chemicznych warto mieć ze sobą nawet... maseczkę chirurgiczną. Część swobodnie dostępnych miejsc kryje niekiedy także niespodzianki w postaci dzikich lokatorów, którzy rzadko są przyjaźnie nastawieni do zakłócających ich spokój eksploratorów. Najważniejsza zasada do zapamiętania brzmi: urbex to sport drużynowy, samotni jeźdźcy mogą narobić sobie kłopotów.
Atomowa Kwatera Dowodzenia, Puszcza Kampinoska Atomowa Kwatera Dowodzenia, Puszcza Kampinoska fot. Utek
Sprzęt foto - tak, paintball - nie
Co jeszcze może stanąć na drodze miejskiego eksploratora? Chociażby amatorzy rozrywek, które dla przypadkowych osób nie są bezpieczne. Mowa o fanach paintballu i ASG, uwielbiających zamieniać opuszczone budowle w pola walki. Zabłąkana rana postrzałowa dla kogoś, kto bez odpowiednich ochraniaczy znajdzie się w nieodpowiednim miejscu, może mieć naprawdę tragiczne konsekwencje. Ryzyko rośnie w weekendy, gdy wielu amatorów powyższych sportów wyrusza na podbój swoich miejskich plansz do gier wojennych. Warto przypomnieć, że na terenach obiektów zabytkowych (i nie tylko) ASG i pantball są zakazane, głównie z powodu zniszczeń, jakich dokonują ich uczestnicy.
Opuszczone budowle to także fascynujące i coraz modniejsze plenery fotograficzne. Większość miłośników urbexu nie wybierze się na wyprawę bez sprzętu fotograficznego. Oczywiście, w ciemnych miejscach zamkniętych ścianami próżno szukać dobrych źródeł światła, a to w fotografii podstawa. Druga zasada brzmi więc: w opuszczonych budowlach jest jeszcze ciemniej i mroczniej, więc światło trzeba mieć ze sobą.
Centrum Medycyny Alternatywnej - Kuleszówka Centrum Medycyny Alternatywnej - Kuleszówka fot. Anna-Maria Siwińska
Jak szukać interesujących lokalizacji?
Pierwsza odpowiedź to: szybko . Bo większość kuszących eksploratorów obiektów znika z map w zastraszającym tempie, choć nierzadko są to zabytki, (podobno) chronione prawem. Powody znikania dawnych fabryk czy fortów są proste - wiele z nich leży (bądź leżało) na szalenie atrakcyjnych dla deweloperów terenach, a to oznacza błyskawicznie równanie z ziemią, bo trzeba zrobić miejsce pod nowe osiedla. Dziś niektóre z kultowych dla eksploratorów miejsc można zobaczyć już tylko na zdjęciach zamieszczonych w internecie.
Świetnym źródłem informacji o opuszczonych jest strona http://forgotten.pl , gdzie znaleźć można nie tylko opisy i lokalizacje poszczególnych obiektów, ale także najświeższe doniesienia "z frontu". Ze strony można dowiedzieć się, czy nadal jest gdzie wejść, jak to zrobić i co może być potrzebne podczas wyprawy. Lokalizacje hitowe to oczywiście te, gdzie można udać się bez specjalistycznych gadżetów, są łatwo dostępne, a także można dowiedzieć się czegoś o ich historii. Wstęp do wielu nie jest zabroniony, a w środku bywa ciekawie.
Przyjrzyjmy się zatem niektórym istniejącym i zapomnianym obiektom miłości eksploratorów.
Opuszczona cementownia Fot. Agata Połajewska
Atomowa Kwatera Dowodzenia, Puszcza Kampinoska
Atomowa Kwatera Dowodzenia PRL to opuszczony obiekt wojskowy położony na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego, w samym sercu Puszczy Kampinoskiej. Wbrew temu, co można by przypuszczać, nie jest on jednak skrzętnie ukryty przed ludzkim okiem. Dotarcie do Atomowej Kwatery Dowodzenia jest proste, obiekt jest oznakowany na większości dostępnych w internecie map. Niegdyś istniała nawet strona internetowa, na której zamieszczone były plany kwatery, niestety zniknęła z zasobów internetu.
Początki dość krótkiej historii kwatery sięgają lat sześćdziesiątych XX wieku. Lokalizację wybrano ze względu na jej dobre położenie w pobliżu Warszawy i ułatwiający budowę piaszczysty teren. Kompleks główny kwatery obejmuje trzy budynki, z czego najważniejszy jest sięgający trzy poziomy w dół podziemny bunkier, a nie - jak mogłoby się wydawać - ogromna podziemna hala położona tuż obok. Wejście do bunkra jest zamaskowane małą stacją meteo z przyległym garażem i dlatego łatwo je przeoczyć. A to wielka strata. W bunkrze godna obejrzenia jest przede wszystkim dwupoziomowa sala taktyczna z galerią (uwaga: sala jest zalana, trzeba uważnie patrzeć po czym się chodzi, latarka obowiązkowa!). Podobno istnieje jeszcze jeden poziom, na którym znajduje się dawna stacja pomp. W kilku pomieszczeniach zachowały się resztki tablic rozdzielczych, silników diesela i innych sprzętów.
Budynek drugi, czyli imponująca hala, nie kryje nic ciekawego poza kolekcją graffiti w industrialnych klimatach. Oraz różowego prosiaka.
Trzeci budynek to "koszary", połączone przejściem z halą i bunkrem. W środku: bardzo dużo mniej lub bardziej udanych graffiti. Niestety mnóstwo tu także śladów po fanach paintballu i ASG, zapominających, że to teren parku narodowego (okoliczni mieszkańcy twierdzą, że straż nie reaguje na informacje i nikt terenu nie patroluje). Tak naprawdę trudno powiedzieć, jak długo (i czy w ogóle) kwatera była używana zgodnie z planami, a jeśli nie, to co się w niej działo. Miało to być prężnie działające centrum dowodzenia na wypadek ataku nuklearnego ze strony "krajów kapitalistycznych". Przydatność - zerowa. Inwestycja - spora. Własna hydrofornia, śluzy w pomieszczeniach, komory dezynfekcyjne, agregaty prądotwórcze i pełna samowystarczalność. Prace budowlane na tym terenie prowadzono przez 20 lat, budowa zakończyła się z enigmatycznego powodu: "działania satelitów szpiegowskich".
W 2004 roku teren Atomowej Kwatery Dowodzenia oficjalnie przekazano na rzecz Parku Narodowego, co zaowocowało natychmiastowym ogołoceniem kwatery ze wszystkiego, co w skupach złomu przedstawia jakąkolwiek wartość. W błyskawicznym tempie rozebrano nawet słupy bramy wjazdowej. Przekopując zdjęcia w internecie można trafić na te zrobione bezpośrednio po umożliwieniu wejścia do kwatery. Rewelacyjne dokumenty - polecam przejrzeć. Wielka szkoda, że kolejna własność państwowa została rozkradziona. Złośliwi mogliby stwierdzić, że ewentualny atak nuklearny nie poczyniłby takich spustoszeń, jak okoliczni złodzieje.
Mimo wszystko Atomową Kwaterę Dowodzenia warto zwiedzić. Trzeba pamiętać o latarkach i dobrych butach (bywa naprawdę mokro). I pożałować, że stało się z nią to, co się stało. W pobliżu znajduje się jeszcze jeden budynek militarny, ale nie udało się nam do niego jeszcze dotrzeć, łatwo jednak zlokalizować go na mapie.
Atomowa Kwatera Dowodzenia Atomowa Kwatera Dowodzenia fot. Anna-Maria Siwińska
Otwock - Szpital psychiatryczny "Zofiówka"
Na forach dla miłośników ASG nie spotkacie innego określenia tego miejsca, niż "Psychiatryk". Szpital psychiatryczny "Zofiówka" to jedna z ulubionych podwarszawskich lokalizacji weekendowych strzelców. Na dźwięk strzałów z broni ASG-owców i "malarzy" starsi mieszkańcy Otwocka wstrzymują oddech. Nieliczni pamiętają bowiem czasy, gdy w "Zofiówce" rozlegały się prawdziwe strzały, a kule nie trafiały w ściany. Szpital powstał w 1907 roku, jako "obóz izolacyjny zniekształconych dusz człowieczych", czyli ośrodek leczenia nerwowo i psychicznie chorych Żydów. Choć leczyć miał najbiedniejszych, był placówką nowoczesną i stosował nowatorskie formy terapii. Chwała ośrodka dotrwała do lat czterdziestych XX wieku, kiedy to w czasie wojny władze niemieckie postanowiły utworzyć tam placówkę Lebensborn, uprzednio rozstrzeliwując znaczną część kuracjuszy W bliżej nieznanym miejscu, na terenie parku, znajdować się miał masowy grób rozstrzelanych pacjentów. Opiekunowie placówki popełnili samobójstwa poprzez zażycie trucizny.
Dopiero po wojnie ośrodek wrócił do swoich pierwotnych celów, w szpitalu leczono jednak głównie nerwowo chore dzieci, a później otwarto także oddział leczenia uzależnień. Tymi zadaniami placówka zajmowała się aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to z niejasnych przyczyn zaczęto ograniczać działalność szpitala. W 1998 roku podwoje ?Zofiówki? zamknięto na głucho, a opustoszałe budynki otoczono ochroną. Ale zaledwie kilka miesięcy później ostatecznie z niej zrezygnowano.
Od tej pory oba budynki szpitalne niszczeją. Znajdują się na terenie ogrodzonym, ale wejść może tam każdy, kto tylko trafi pod ten adres. Nie jest to okolica opustoszała, budynki obok są zamieszkałe. Tu także władzom zdają się nie przeszkadzać pielgrzymki weekendowych strzelców, za których sprawą budynek nabiera co prawda ciekawych kolorów, ale także jeszcze szybciej niszczeje w oczach.
Zimą w "Zofiówce" może być niebezpiecznie: schody są śliskie, woda przeciekająca przez nieszczelne ściany zamarza na posadzce, jednak większe zagrożenia są raczej niewidoczne. Niepokój może budzić jedynie stan piwnic - nie należy wchodzić tam bez dobrej latarki i trzeba uważnie patrzeć pod nogi!
Pomimo ogromnych zniszczeń, miejscy eksploratorzy przyznają, że "Zofiówka" nadal robi wrażenie. Bez trudu można odgadnąć przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń.
Obecnie teren i resztki budynków to własność Skarbu Państwa, o częściowe prawa walczy w sądzie gmina żydowska. Nie należy jednak mieć zbyt wiele nadziei, że za dziesięć lat zobaczymy w tym miejscu odnowiony ośrodek. Niedługo pewnie nie zostanie nic.
Otwock - Szpital psychiatryczny 'Zofiówka' Fot. Anna-Maria Siwińska
Urbex. Nowy trend w turystyce czy sport dla dziwaków?
Kuleszówka to osobliwe miejsce położone pod Warszawą. Jeszcze kilka lat temu istniał tu ośrodek alternatywnej medycyny i dom spokojnej starości, prowadzony przez dość tajemniczego lekarza. Próżno szukać informacji o tym miejscu, a o samej postaci doktora dowiedzieć możemy się jedynie tyle, że wydał książkę "Upiory Afryki", w której opowiedział historię swej wieloletniej pracy na Czarnym Lądzie. Poza tym wzmianek jest niewiele, drobnostki znaleźć można na forach internetowych.
Teren Kuleszówki świadczy raczej o tym, iż była to siedziba dziwacznej sekty religijnej. Mało na temat tego miejsca informacji, ale pozostałości opowiadają całkiem ciekawą historię. Znajdziemy tu okazałe betonowe rzeźby przedstawiające nosorożce i słonie, a na bramie przywitają nas metalowe pawie. Na terenie dawnego ośrodka znajdziemy także zrujnowany basen, stare szklarnie z zachwaszczonymi uprawami, a także ścieżkę medytacyjną wraz z "panoramą dla religijnie uzależnionych".
Wielkie wrażenie robi ogromna sala z wykonanymi jakby dziecięcą ręką malowidłami ściennymi, przedstawiającymi sceny, które bardzo luźno można kojarzyć z Biblią. Na jednej ze ścian znajduje się także coś, co można nazwać słonecznym ołtarzem. Miejsce osobliwe i niesamowicie działające na wyobraźnię, co ciekawe - brama jest zwykle otwarta. Spotkać tam często można fotografów, wykorzystujących ten plener do zdjęć... mody.
Centrum Medycyny Alternatywnej - Kuleszówka Fot. Agata Połajewska
Warszawa - Pollena-Uroda
Warszawskie Zakłady Pollena-Uroda uruchomione zostały w 1896 roku pod nazwą Towarzystwo Akcyjne Produktów Chemicznych "Praga". Do 1939 roku zakład miał kilku właścicieli, zajmował się jednak cały czas produkcją mydła, środków piorących, a nawet pasty do butów. W okresie międzywojennym obiegową nazwą zakładów stała się "fabryka Schichta". W czasie II wojny światowej zakład przeszedł w ręce niemieckie i całość produkcji oddawana była na potrzeby wojska. Gdy w 1944 roku Niemcy opuszczali fabrykę, spora jej część została zniszczona. Na szczęście podczas odbudowy Warszawy nie zapomniano o tych budynkach i w latach pięćdziesiątych udało się ukończyć prace oraz uruchomić ponownie produkcję. Tym razem pod nazwą "Uroda".
W latach siedemdziesiątych przedsiębiorstwo weszło w spółkę z Polleną i obie nazwy połączono. Dwadzieścia lat później zakłady zostały sprywatyzowane. Fabryka zaliczyła kilku właścicieli, ale nikomu nie udało się umożliwić dalszej eksploatacji miejsca zgodnie z pierwotnym założeniem. Zabytkowy obiekt znajduje się pod opieką konserwatorską, ale na miejscu niestety tej opieki nie widać. Widać za to aktywność złomiarzy, nie niepokojonych przez ochronę (fotografowie są już mniej mile widzianymi gośćmi). Jedyną legalną drogą wejścia na teren zakładów jest kontakt z właścicielem terenu, trzeba na ten temat porozmawiać z ochroną.
W 2005 roku pewna pracownia architektoniczna przygotowała plan rewitalizacji terenu. Zakładał on, że powstanie tam kompleks mieszkaniowy w modnym stylu loftów. Niestety budynki zostały doprowadzone do takiego stanu, że ich rekonstrukcja wydaje się już niemożliwa.
Warszawa - Pollena-Uroda fot. Anna-Maria Siwińska
Katowice - Kopalnia Murcki Staszic
Kopalnia Murcki-Staszic, którą mieliśmy okazję obejrzeć w ruinie (nie mając pojęcia co oglądamy), to najstarsza kopalnia węgla kamiennego w Europie. Powstała w latach pięćdziesiątych XVII wieku jako prymitywne miejsce wydobycia, ale już sto lat później (od 1769 roku) funkcjonowała jako regularny zakład wydobywczy. Znana w Europie pod nazwą Emanuelssegen/Błogosławieństwo Emmanuela (w krótkich okresach także "Emmanuel" i "Maria"). Kompleks budynków po stronie hałdy od strony trasy 86 (ulica Bielska) jest zrujnowany i przeznaczony do wyburzenia, ale stara Cechownia przy wjeździe od ulicy Kołodzieja zostanie prawdopodobnie poddana remontowi, a cały teren rewitalizacji w ramach katowickiego programu.
Budynki, do których dostęp terenowy jest w tej chwili zupełnie swobodny, to lokomotywownia, dyspozytornia i stolarnia. Szczególnie te dwa ostatnie budynki mogą być atrakcyjne fotograficznie, choć w dyspozytorni trzeba patrzeć głównie pod nogi. Budynek stolarni z 1912 roku był niewątpliwie najbardziej atrakcyjny. Po wejściu na górę można podziwiać więźbę dachową w starym stylu. Dolne pomieszczenie główne niegdyś wyłożone niebieskimi kafelkami nawet w kompletnej ruinie robi wrażenie. Widać jednak ślady uzdatniania budynku do funkcjonowania, pochodzące z lat osiemdziesiątych i stanowczo nieatrakcyjne.
Rewitalizacja terenu, która zbliża się wielkimi krokami, ma położyć kres życiu budynków, a teren zostanie oddany do dyspozycji inwestorów prywatnych. Plan zakłada jednak, że tereny te mają stać się miejscem do spędzania wolnego czasu. Na hałdzie mają powstać ścieżki rowerowe, piesze i zimowe stoki saneczkowe i narciarskie. W zabytkowych zabudowaniach kopalni planowany jest... hotel, centrum odnowy biologicznej, kryte kąpielisko, hala sportowa, kręgielnia oraz stajnia (ta ostatnia w starych zabudowaniach dla obecnych tu przez lata koni, które za czasów swojej współpracy z górnikami tam właśnie stacjonowały).
Katowice - Kopalnia Murcki Staszic fot. Agata Połajewska
Zakłady URSUS
Jedną z rzeczy, którą Polska naprawdę zasłynęła na scenie europejskiej, jest produkcja traktorów. Śmiem twierdzić, że żadnemu z siedmiu założycieli Ursusa w roku 1893 nie śnił się ani taki sukces, ani to, że niecałe 120 lat później owoce ich pracy zostaną sprzedane za symboliczną złotówkę. Jak przebiegła ta barwna historia drogi na sam szczyt, a następnie całkowity upadek?
Ową siódemkę tworzyła trójka inżynierów i czworo przedsiębiorców: Kazimierz Schonfeld, Kazimierz Matecki, Ludwik Rossman, Alfred Fijałkowski, Stanisław Rostocki, Aleksander Radzikowski i Karol Strassburger (niemający nic wspólnego z prowadzącym teleturniej "Familiada"). Utworzyli oni Przemysłowe Towarzystwo Udziałowe, specjalizujące się w produkcji armatury wykorzystywanej wstępnie w przemyśle spożywczym. Ciekawostką, która pozostawiła po sobie ślad aż do dzisiaj, jest fakt, iż wstępny kapitał stanowił posag siedmiu córek wspomnianych założycieli, co uczczono jedną z najbardziej urokliwych nazw ulic w Warszawie - Posag 7 Panien. Była ona również wykorzystana jako logo Towarzystwa - P7P na złoto-brązowym tle. Czternaście lat później zrezygnowano jednak z podkreślania roli cór, stawiając na siłę charakteryzującą już wtedy PTU, które zmieniło swą nazwę na Towarzystwo Udziałowe Specyalnej Fabryki Armatur i Motorów. Ich symbolem stał się niedźwiedź, łaciński Ursus, któremu cześć oddawał w swej powieści ?Quo Vadis? Henryk Sienkiewicz. Poza zmianami czysto wizerunkowymi, miał wtedy miejsce krok przełomowy - Towarzystwo zakupiło licencję na produkcję silników maszynowych, dzięki czemu jest dziś kojarzone nie z produkcją cukru i wódki, tylko traktorów, ciągników, autobusów i samochodów, a nawet czołgów. Od tego czasu zakłady ruszyły pełną parą. W roku 1972 powstało Zrzeszenie Przemysłu Ciągnikowego Ursus, co pozwoliło Towarzystwu, (występującemu pod nazwą Zakłady Mechaniczne Ursus), wspiąć się na kolejne szczeble rozwoju dzięki połączeniu sił z innymi firmami o zbliżonym profilu, rozsianymi po całym kraju. Po kilkudziesięciu latach tłustych przyszły niestety lata chude - w roku 2003 w wyniku zadłużenia upadło najpierw Zrzeszenie. Pięć lat później Zakłady zakończyły trzyletnią współpracę z turecką firmą Uzel, by wreszcie 26 kwietnia 2011 trafić pod młotek. Ostatecznie sprzedane zostały za wspomnianą symboliczną złotówkę spółce POL-MOT Warfama SA. Od tego czasu nie są już indywidualnym tworem, a jednym z pięciu oddziałów POL-MOTu.
Przejeżdżając dziś przez Ursus ciężko dostrzec dawną potęgę zakładów. Jedynie wielkie gruzowisko złożone z pozostałości po traktorach, a także wspomniana ulica Posag 7 Panien, stanowią echo czasów świetności. Eksploracja terenów fabrycznych dostarczy nie lada wrażeń, choć już chyba wyłącznie tym, którzy znajdują przyjemność w pogoni za duchami urbanistycznej przeszłości.
Jeśli brak nam śmiałości i towarzystwa do eksplorowania miejskich fortec, warto poczytać o nich i szukać galerii zdjęciowych - można taką rozrywką zająć sobie naprawdę sporo czasu. A może okaże się nader inspirująca?
Zakłady URSUS fot. Agata Połajewska