Myślę, że było to ok. 7 lat temu, kiedy zamieszkałam ze swoim jeszcze narzeczonym. Zaczęłam gotować samodzielnie i z czasem zauważyłam, że sprawia mi to co raz większa frajdę.
Na początku nieśmiało zaczęłam fotografować swoje dokonania kulinarne, zdjęcia zamieszczałam na facebooku, znajomi zaczęli dopytywać o przepisy. Któregoś dnia napisał do mnie kolega: "Walecka, a może Ty byś bloga kulinarnego założyła?" Odpisałam mu: "No właśnie godzinę temu to zrobiłam".
Mój blog jest mój dosłownie. Nie jest to blog pod publikę, nie podąża za modami. Jeżeli w danym momencie szaleję na punkcie dyni, to przez kilka dni z rzędu będą przepisy z dynią. Jeżeli kupiłam kilogram orzechów, będę je dodawać do wszystkiego. Blog to jakby dziennik moich poszukiwań kulinarnych, smaków, które chciałam poznać; obrazów, które chciałam sfotografować. Oprócz przepisów można znaleźć wiele zdjęć, nie tylko jedzenia. Jako że fotografia to coś, co pochłania mnie całkowicie.
W świecie ponad 2000 polskich blogów kulinarnych nie mogę powiedzieć, żebym siliła się na jakąś oryginalność. Mój blog to po prostu przyzwoicie sfotografowane, ciekawe przepisy.
To może być wszystko: zdjęcie, film, książka kucharska. Czasami na jeden przepis składa się kilka impulsów z różnych światów, czasami najbardziej inspirujące są resztki w lodówce.
Mam takie dwie postacie, które są dla mnie ikonami. Pierwszą z nich jest Nigella, która rozkochała mnie w comfort foodzie. Wszystkie jej programy mam na DVD, powracam do nich w deszczowe dni, kiedy nie chce się wychodzić spod koca, a tym bardziej gotować. Drugą ikoną, która całkowicie wywróciła moje myślenie o gotowaniu jest Yotam Ottolenghi. To szef kuchni londyńskiej sieci restauracji o jego nazwisku. Poprzez swoje książki nauczył mnie kuchni pełnej nieoczekiwanych połączeń i rozkochał w warzywach. Jego książki znam na pamięć, przerobiłam większość przepisów. Bez dwóch zdań jest to mój guru.
Przeważnie zaczyna się od wymyślenia/znalezienia przepisu. Mam notatnik, w którym zapisuję różne pomysły. Potem zanim przystąpię do gotowania wymyślam sobie w jakim anturażu chciałabym zobaczyć daną potrawę. W myślach dobieram rekwizyty i naczynia. Nastepnie gotuję, od razu fotografuję, a potem zjadam. Najczęściej jedzenie jest już chłodne, ale przyzwyczaiłam się do tego. Potem chwila lekkiej obróbki w programie graficznym. I napisanie posta.
Nie da się ukryć, że jest to ciężka praca. Przy profesjonalnych sesjach pracuje zazwyczaj kilka osób: fotograf, stylista, rekwizytor, art director. Bloger robi to wszystko sam. Także oczywiście jest to pracochłonne. Chociaż każdy ma inne podejście. Nie ukrywam, że zajmuje mi to sporo czasu, chociaż z każdą sesją co raz mniej.
Ostatnio co raz więcej. Uwielbiam czytać książki kulinarne, więc trudno mi nie próbować przepisów, które zainteresują mnie w nich szczególnie. Inną sprawą jest, że jeżeli pozna się ileś kombinacji smakowych, nie ma możliwości, aby nie zacząć wymyślać czegoś samemu.
Tak. Tylko i wyłącznie. Dla tego jest na nim tak dużo czekolady, chleba i dyni. Jeżeli coś ugotowałam i mi nie smakowało, nigdy nie opublikuję tego na blogu. Na szczęście wraz z doświadczeniem jestem w stanie przewidzieć jak coś może smakować, więc wpadki zdarzają się rzadko.
Śledzi. Od dziecka nie znoszę.
Byłam zadowolona ostatnio, kiedy zrobiłam cytrusowy pęczak z pieczoną dynią i marchewką. Dziwne danie, połączenie różnych smaków i faktur. Ale fascynujące. Kiedy je robiłam myślałam o Yotamie Ottolenghi. Myślę, że byłby ze mnie dumny.
Sukces bloga jest każdego dnia, kiedy widzę, że ludzie wracają i przychodzą nowi. Sukces jest też wtedy, kiedy ktoś jest szczęśliwy z przepisu, który ugotował. Co chwila dostaję jakieś miłe sygnały. Za wszystkie bardzo dziękuję.
Estetyka jest bardzo ważna, idzie na równi ze smakiem.
Pewnego dnia w swoim życiu stwierdziłam, że chcę zacząć wszystko od nowa, a fotografia pochłania mnie na tyle, że chcę się podszkolić w robieniu zdjęć. Akurat dowiedziałam się, że otwiera się nowe studio fotograficzne i szukają asystentów. Zgłosiłam się. Na rozmowę kwalifikacyjną przyniosłam świeżo upieczony chleb. Zostałam przyjęta. W perspektywie miałam trzy miesiące nieodpłatnej pracy, która polegała na wszystkim: asystowaniu profesjonalnym asystentom przy sesjach, ale też myciu podłogi, parzeniu kawy klientom, etc. Pomagałam też przy robieniu śniadań. Czasami do porannych posiłków robiłam placuszki, jakieś fajne omlety. Ludziom się spodobało i zaproponowali mi wynagrodzenie za takie regularne przygotowywanie posiłków. Potem od czasu do czasu zaczęłam piec ciasta na sesje. A jeszcze później któryś z klientów zapytał, czy nie mogłabym na ich sesję ugotować obiadu, było to jakiś miesiąc po tym, jak zaczęłam pracować w studiu. Tak rozeszła się fama, a ja z asystowania przy sesjach trafiłam do kuchni, w której pracowałam przez rok, do czasu mojej przeprowadzki do Pragi. Stąd mogłam podglądać pracę najlepszych polskich fotografów modowych, ale nie tylko. Zawsze o wszystko mogłam zapytać, to bardzo otworzyło mi oczy na kwestie fotograficzne. Z czasem niektórzy fotografowie zaczęli mnie prosić o ugotowanie rekwizytów do sesji. I tym sposobem zostałam food stylistką.
Nie da się ukryć, że zaczyna panować coraz większa moda na jedzenie, więc przekłada się to na bardzo różne zlecenia jak: fotografowanie, stylizowanie, czy prowadzenie warsztatów.
Warsztatów jeszcze nie prowadziłam, ale wszystko wskazuje na to, że w najbliższym czasie będę.
Trudno powiedzieć. Na pewno liczy się determinacja. Powiedzenie sobie, że coś się chce robić, poświęcenie się temu i przede wszystkim cierpliwość. Ja nie musiałam jakoś długo czekać, ale byłam na to przygotowana. Coś za coś. Część zleceń dostaję, bo ludzie trafiają do mnie przez bloga. To mój poligon doświadczalny i plac treningowy, oraz jakby nie było portfolio, w którym czarno na białym widać drogę, jaką podążam. Ale te najfajniejsze przychodzą z polecenia innych. Tak to funkcjonuje, że marketing szeptany jest najlepszą reklamą.
Zasada jest prosta: trzeba oglądać i robić jak najwięcej zdjęć.
Przez bardzo długo pracowałam w MTV Polska jako producent programów dla młodzieży. Moją specjalnością były programy o filmach i muzyce klubowej. Potem przez chwilę miałam "romans" z TVN. Współpracowałam też z firmą Gutek Film przy promocji filmów. Także jedyny wpływ, jaki moja przeszłość miała na moją karierę, to poznanie różnych ludzi z różnych środowisk, którzy roznieśli informacje o moim blogu i przyczynili się do wzrostu jego popularności.
Uścisnąć rękę Yotamowi Ottolenghi, napisać książkę kucharską, jeździć po świecie, fotografować ludzi i jedzenie.
Absolutnie tak. Niech to trwa, niech to trwa.
Lubisz nasze artykuły? Zostań fanem i kliknij tutaj.