Zosię Ślotałę osobiście poznałam dopiero niedawno, ale zwróciłam na nią uwagę już jakiś czas temu, kiedy była jeszcze modelką. Potem zniknęła z horyzontu, aby potem znowu się pojawić, ale już na backstage'u jako asystentka jednego z topowych polskich projektantów. Jak się okazało wyjechała na studia, aby móc realizować swoje marzenia i swoją pasję, którą bez wątpienia jest moda.
Katarzyna Czubak:Wcześnie zaczęłaś swoją przygodę z modelingiem?
Zofia Ślotała: Miałam 15 lat. I powiem szczerze, był to mój pomysł. Rodzice nie sprzeciwiali się, ale też zapowiedzieli mi, że jeżeli mnie to interesuje, to muszę sama sobie wszystko załatwić. Zdecydowana i pewna moich zamierzeń, wybrałam się do Lucyny Szymańskiej, która powiedziała mi, że to jeszcze nie ten czas.
K.Cz.:No I co dalej? Mam nadzieję, że się nie poddałaś?
Z.Ś.: Nie, wylądowałam w agencji Orange, w której miałam pierwszą sesję. I to jest fantastyczne, bo tę sesję stylizował mi Bartek Michalec, który obecnie tworzy markę Zuo Corp. Później był wyjazd na Tajwan, gdzie spędziłam parę miesięcy.
K.Cz.: Ale ostatecznie wylądowałaś u Lucyny Szymańskiej?
Z.Ś.:Tak, ze zdobytym doświadczeniem wróciłam do D'vision z nadzieją, że zostanę przyjęta. I tym razem udało się. Zostałam tam do momentu, kiedy nadszedł ten czas, że musiałam zdecydować się: kariera, czy studia? Wybrałam to drugie. Ale od zawsze wiedziałam, że moda to moja pasja i przeznaczenie. Dlatego też wybrałam studia w Mediolanie, gdzie znalazłam się na kierunku stylizacji i kostiumologii.
K.Cz.:Nie chciałaś projektować?
Z.Ś.: Nie, wybrałam stylizację, bo tak naprawdę ten kierunek łączy wszystkie interesujące mnie dziedziny: stylizację, marketing i projektowanie, historię sztuki. Od każdej strony zgłębiłam temat mody i stylizacji, żeby wiedzieć w czym jestem najmocniejsza i na tym się w przyszłości skupić oraz co mi sprawia najwięcej przyjemności.
K.Cz.: Jak zmieniły cię studia w Mediolanie? Twoje spojrzenie na ten świat? Bo pamiętam, że przed balem debiutantek w wywiadzie dla Twojego Stylu, mówiłaś, że chcesz być redaktor polskiego Vogue?
Z.Ś.: (śmiech) No tak, nie ma jak ciekawe pomysły sprzed lat... Szkoła wiązała się z wyjazdem i zmianą otoczenia, a moim zdaniem podróże dają ci inne spojrzenie na sprawy i inną perspektywę. Myślę, że są niezbędne w tej branży i trzeba jak najwięcej podróżować. Brak poszerzania horyzontów doprowadza do tego, że siedząc za długo w jednym miejscu zaczynasz inspirować się tylko tym, co cię otacza i moim zdaniem jest to też jeden z powodów, dlaczego zdarza się, że kolekcje różnych projektantów są tak do siebie podobne. Nie mówię, że ten plagiat popełnia się świadomie, często dzieje się to bezwiednie. Studia dały mi nowe spojrzenie, ale też trochę utrudniły mi start. Bo to, co się teraz dzieje w naszej branży na polskim rynku, jeszcze parę lat temu nie miało miejsca. Jest boom na modę. I przez to ci, którzy tak długo wspinali się na ten szczyt odbierają młodych ludzi z ukierunkowanym już wykształceniem jako konkurencję. Trzeba być twardym i walczyć. I nie dać się za szczuć za to, że życie dało ci szansę na takie a nie inne studia. Ale podkreślam, ja nie narzekam i się nie skarżę. Byłam tego świadoma od zawsze, że nie będzie łatwo.
K.Cz.: Trzeba stopniowo wspinać się po szczeblach kariery i może nawet trochę odpokutować?
Z.Ś.: Dokładnie. Wiem, że muszę swoje odpokutować i wiadomo potrzeba trochę czasu, aby wejść w to bardzo hermetyczne środowisko, jakim jest polski świat fashion. Powoli, powoli.
kapif/ east news/ wbf
K.Cz.: Ale też chyba modeling cię na to przygotował i nawet trochę ułatwił ten start. Np. tak jak wspominałaś, twoja pierwsza sesja, którą stylizował Bartek Michalec?
Z.Ś.: Tak, praca modelki wiele w życiu mi ułatwiła. Kiedy oni wszyscy zaczynali (mowa tutaj o np. Łukaszu Jemiole i Bartku Michalcu), ja im pomagałam jako modelka. Zakolegowaliśmy się i jak ja wróciłam, to teraz oni mi troszkę pomagają. Trzeba wyczuć rynek, co jest bardzo ważne, bo inaczej nie będziesz umiała się w tym poruszać.
K.Cz.: No właśnie, a jak poznaliście się z Łukaszem Jemiołem?
Z.Ś.: Poznałam go na pokazie Oskarów Fashion, kiedy po wygranej w następnym roku pokazywał swoją kolekcję jako laureat. Później nie widzieliśmy się jakiś czas i po moim powrocie parę razy na siebie wpadliśmy i się zaprzyjaźniliśmy. Jeździliśmy razem do Paryża na targi tkanin i przez jakiś czas byłam również jego asystentką, co mi pozwoliło na zdobycie doświadczenia. Obserwowałam jego pracę, poznawałam mechanizmy, a nie oszukujmy się - jest to rozpoznawalne nazwisko na polskim rynku i dzięki temu również ja mogłam poznać ten świat. Nasze drogi się rozeszły, bo chciałam się dalej rozwijać, ale zawsze mu będę wdzięczna za ten wspólnie spędzony czas. Wiesz, że rozkładałam z Łukaszem moją pierwszą instalację w życiu?
K.Cz.: Tak, pamiętam, to było na łódzkim Fashion Weeku, biegałaś wtedy z aparatem i było troszkę nerwów no ale wyszło super, bo moim zdaniem jest to jeden z fajniejszych pokazów, jakie miałam okazję oglądać. Poza tym to była ta kolekcja z tymi pięknymi kożuchami! Teraz pracujesz jako stylistka? Kogo ubierasz?
Z.Ś.: Anię Czartoryską, no i Borysa (śmiech, bo miałyśmy o nim nie rozmawiać - przyp. redakcji). Ania chciała być modna, ale nie miała na to czasu. Tylko, że Ania nie koncentruje się jedynie na trendach, Ani zależy na podkreśleniu urody jej strojem bez zbędnego udziwniania jej. Ania to przepiękna dziewczyna o nienagannej figurze, więc co tu poprawiać.
Oprócz tego jestem brand managerem Just Paul , nowej marki, która otworzyła się na ul.Wilczej 3, przy ul. Mokotowskiej. Dwie projektantki, które łączą sexy styl z wygodą, a jak wiemy jest to nie proste zadanie! Ta praca sprawia mi ogromną przyjemność... rozwijanie marki od zera... patrzysz jak się rozwija, jak ludzie zaczynają ją rozpoznawać i pożądać :)
K.Cz.: Z tego co pamiętam, to już w Mediolanie pracowałaś? Założyłaś firmę My Milano?
Z.Ś.: To była firma personal shopping. Miałam klientów, którzy przejeżdżali do mnie do Mediolanu a ja ustalałam im całą trasę zakupów, oczywiście w zależności od potrzeb i wspólnie to robiliśmy. Zazwyczaj byli to biznesmeni, którzy kompletnie nie mają czasu, albo też pary, które chciały raz do roku zrobić ciekawe zakupy. Ale zdarzały się również zadania korespondencyjne. Ale to było mniej popularne. Była u mnie Maryla Rodowicz, z którą wspólnie dobierałyśmy ubrania na jej trasę koncertową.
Pracowałam jako asystentka stylistki. Między innymi z Tanyą Jones, która jest stylistką i robi sesje dla "Grey Magazine", "Tank", "Viva La Republica". Kursuje między Paryżem a Mediolanem. Ja byłam odpowiedzialna za przygotowanie sesji właśnie w Mediolanie.
K.Cz.: I jak było łatwo? Bo krążą po świecie teorie, że to nie praca i praktycznie to się nic nie robi tylko chodzi na imprezy? (śmiech)
Z.Ś.: Kasia, to była harówka i to taka harówka, że płakałam ze zmęczenia. Tanya to kochana osoba, która wiele mnie nauczyła i wiele wytłumaczyła. Nie jest łatwo i nigdy nie było. Kocham to, co robię i to zdejmuje 50 % ciężaru.
K.Cz.: A twoja współpraca z Gianluca Cantaro?
Z.Ś.: Z tego jestem szczególnie dumna. Na studiach zdobyłam stypendium i dzięki temu wyróżnieniu promotorem moje pracy licencjackiej był Gianluca Cantaro, redaktor "L-Uomo Vogue". Fantastycznie się dogadywaliśmy i po obronie przez jakiś czas pracowałam z nim, do momentu kiedy nie zdecydowałam się na powrót do Polski. Kiedyś rozmawialiśmy o Polsce i jak się okazało, nawet kiedyś tutaj był, ale teraz chciałabym go zaprosić, żeby mu pokazać jak się u nas pozmieniało i nie tylko na płaszczyźnie fashion.
Zofia Ślotała/ exlusive
K.Cz.: Przeglądałam Twoje sesje i coraz częściej jesteś obecna w magazynach. Np. ostatni numer "Viva!Moda". Wypadło super, no i asysta takiej osobie jak Agnieszka Ścibior, to przecież nie lada wyróżnienie.
Z.Ś.: Tak, bardzo się z tego faktu cieszę. Miałam okazję asystować Agnieszce Ścibior przy sesjach w Portugalii. A jakiś rok temu w Gali ukazały się moje dyplomowe sesje. I cieszę się z tego bardzo, bo jak się okazuje, moje pierwsze sesje są na tyle dobre, że mogą się ukazać w gazecie, która ma pół miliona nakładu. To powoduje, że masz powody do dumy i utwierdzasz się w tym, że twój wybór był dobry.
K.Cz.: No i teraz pierwsza okładka w Gala Men...