Anna Pięta : Trudno powiedzieć, chyba przyszedł naturalnie, po mniejszych formach (broszkach, kolczykach itd.). Poza tym to nadal spora nisza, a ja lubię sobie znajdować nietypowe zajęcia i szukać nowych pól do działania. Jest jeszcze jeden powód - to co robię, ląduje na czubku głowy, czyli w sumie jest najbardziej widoczne z całej garderoby i to mi się bardzo podoba. Taka wisienka na torcie dopełniająca resztę, jeśli oczywiście jest dobrze dobrana.
Oczywiście, że nie. Staje się coraz bardziej popularnym dodatkiem, ale to cały czas gadżet dla "wariatek", którym się zachciało mieć coś na głowie. Gdybyśmy nie były takie zakompleksione i przejęte opinią innych byłoby łatwiej. Wśród klientek ciągle słyszę: co powie mąż, syn czy sąsiad i co na to wspólnota mieszkaniowa. Cały czas się oceniają i przeglądają w oczach innych, bardzo mnie to smuci.
Właściwie z całego otaczającego świata. Brzmi jak banał, ale inaczej się nie da. Jeśli jesteś osobą otwartą na bodźce zewnętrzne, dużo obserwujesz i uwielbiasz poznawać nowych ludzi, smaki, zapachy, materiały, struktury, oczywiście potem kalkulujesz, odsiewasz, formujesz, dopasowujesz wszystko, bo masz jakąś wizję, ale w głowie przewijasz sobie te wszystkie slajdy z rzeczywistości. Poza tym internet ale to raczej jasne. No i materiał - on podpowiada najwięcej, nie należy go na siłę sklejać, zaszywać, zapychać niepotrzebnymi dodatkami.
Duży wpływ na ostateczny kształt mają też same klientki, dlatego lubię specjalne zamówienia.
Obserwuję, słucham intuicji i innych ciekawych osób. Staram się trzymać poziom i pamiętać że "less is more" w przypadku moich projektów.
Autorytet? Chyba nigdy nie miałam żadnego autorytetu, ale już wzór czy inspiracja to co innego. Dla mnie w nowoczesnym wydaniu (czyli w Polsce po transformacji prekursorką "nietypowych", świetnie zaprojektowanych nakryć głowy jest Marta Ruta. A światowo: Philip Treacy, ale nie śledzę tego co robią, czasem natykam się na ich rzeczy i zawsze mnie zaciekawiają. Traktuję to jako zupełnie osobny temat, niezależny od moich działań. Obiektywnie podziwiam i doceniam kunszt, styl i wykonanie, bo jest za co po prostu.
Oczywiście to zależy jakiej będzie wielkości i jakie pojawią się dodatki. Prawie wszystko szyję ręcznie, więc czasem to kilka godzin a czasem kilka dni.
Bardzo różnie wiekowo, od kilku miesięcy (miałam zlecenia na chrzest) do właściwie górnej granicy nie ma. Nie wiem, ile lat miała moja najstarsza klientka. Pewnie około 70. Szkoda, że tak mało kobiet w takim wieku nosi toczki. Chciałabym, żeby wróciły do swoich pięknych kapeluszy, które zastąpiły oklapnięte, smutne berety ze sztucznej wełny.
Natomiast moje klientki to głównie kobiety 20 - 30 plus, tak samo różne jak ich potrzeby, czasem robię coś na bal, czasem na imprezę firmową, a ostatnio głównie na śluby, zdarza się też pogrzeb, imieniny dziadka czy np. wyścigi konne.
Ja mam niewielkie potrzeby, więc dla mnie to wystarczające. Ale jeżdżę rowerem i nie mam swojego mieszkania, więc pewnie dla wielu osób to żaden sukces i niewielki dochód.
To znowu zabrzmi banalnie, ale ja muszę lubić to, co robię. Nigdy cel zarobkowy nie był nadrzędny. Pieniądze są tylko środkiem do tego, by się dalej rozwijać mówię to całkiem serio. Jeśli myślałabym o kasie, to mój "biznes" miałby zupełnie inny kształt, albo wolałabym się utrzymywać z produkowania styropianu.
Można je kupić u mnie w pracowni (Stare Miasto w Warszawie) na platformie shwrm.pl i na moim
fan page'u. . A stacjonarnie jeszcze w butiku "Cookie/ Kowalski" na Mysiej 3, "Bazar Konsorcjum" na Wilczej, a ślubne w salonie "Juda & Pietkiewicz" na Nowogrodzkiej a ostatnio jeszcze w Łodzi w butiku "Panna na wydaniu".
Poznawanie nowych ludzi - zdecydowanie! Poza tym zmienność działań i to, że robię, co chcę a do tego, że to dosyć niepoważne i nikogo to nie stresuje. Fajne jest też to, że każdy kto już do mnie trafia, zamawia coś dla czystej przyjemności, to nie jest produkt pierwszej potrzeby, na pewno.
SUKCES? Nie mam żadnego przepisu, bo nie czuję, żebym się przebiła do jakiegokolwiek świata mody. Nie chodzę na wielkie imprezy, bo to właściwie wciąż te same osoby, nie chce mi się tym żyć i zbytnio interesować. Robię swoje po prostu. Czasem czuję się bardziej jak rzemieślnik niż jakaś tam projektantka. Nie umniejszam tego, co robię ale po prostu, wolę robić to, co sobie wymyślam i nie zastanawiać się, czy to się przebije do "wielkiego" świata mody. W Polsce to dosyć trudny temat i już lepiej nie będę się nad tym rozwodzić, ale to raczej światek kawałek dywanu, wciąż ci sami celebryci i kilka trzęsących tematem stylistek.
A to już odrębny temat i kolejna nisza w tym kraju. Prawie 40 milionów obywateli i prawie zero imprez modowych na poziomie. To o jakim świecie mody my tu mówimy?
Pomysł wziął się właśnie stąd, że po przeprowadzeniu się do stolicy trzy lata temu okazało się, że nawet nie ma gdzie dobrze zaprezentować swoich projektów. Dlatego zaczęłam kombinować, najpierw z Agnieszką Miękus (która też sprzedawała na targach), a obecnie z Magdą Korcz, jak to zamknąć w fajną imprezę, dającą wszystkim coś dobrego. Klientom możliwość zobaczenia jak największej liczby dobrych projektów, przymierzenia ich i swobodnego przebierania w propozycjach niszowych marek. Wystawcom komfortowe warunki oraz dobrą sprzedaż, a całej reszcie osób prawdziwy, dobry obraz tego, co rzeczywiście w polskiej niszowej modzie się dzieje. A dzieje się bardzo dużo. To są stosy świetnie skrojonych i dobrze zaprojektowanych rzeczy, bez ściemy i amatorstwa.
Zapraszam na kolejną edycję "ściegów" już w czerwcu br.
Lubisz nasze artykuły? Zostań fanem i kliknij tutaj.