Aneta Borowiec jest debiutantką, która napisała swoją powieść "Wilczyce" z ramach Akademii Opowieści. Przemaglowałyśmy ją na okoliczność pisania - może jej historia doda skrzydeł i odwagi osobom, które noszą w sobie opowieść albo mają gotowy rękopis w szufladzie?
Aneta Borowiec: Są podobno autorzy, którzy nie siadają do pisania dopóki nie mają całej książki w głowie. Ja tak nie miałam. Studiowałam za granicą i musiałam napisać kolejną pracę z psychologii czy socjologii, usiadłam, ale zamiast eseju na zaliczenie, wyszło mi 20 stron opowiadania o dziewczynie, która lubi mówić do siebie w windzie. Moja pierwsza bohaterka nie miała nic wspólnego z Natalią, bohaterką "Wilczyc". Właściwa Natalia sama siebie wymyśliła, przy małym moim udziale.
Naprawdę nie sądzę, bym się dłużej zastanawiała nad fabułą. Najbardziej namęczyłam się nad imionami. Rozumiem świeżo upieczonych rodziców, którzy nie mają pojęcia jakie imię wybrać dla swojej pociechy, bo to przecież może determinować całe życie. Bo przecież wiadomo, że Wanda to silna babka, a Tomasz już w Biblii był niewierny, więc chyba nawet u mnie nie bardzo miał szansę na lepszy żywot.
To nie było tak, że usiadłam i napisałam. Po tych 20 stronach odłożyłam to na bok, po miesiącu wróciłam, dopisałam kolejne 40 i znowu zrobiłam sobie przerwę. W międzyczasie napisałam połowę zupełnie innej opowieści. Same "Wilczyce" też się zmieniały, była wersja w której Tomasz przyjeżdża na wieś do Natalii i taka w której nie było Miłosza, ojca Natalii. Dziś myślę, że może w tamtej łatwiej było zrozumieć czemu jej matka jest taką zimną kobietą, przecież wiele osób uważa, że niekochane kobiety nie mogą być miłe, prawda? W sumie książka powstawała pewnie ze dwa lata.
Gdy wydawało mi się, że napisałam coś fajnego to wysłałam kilku osobom i czekałam na reakcje. To takie przyzwyczajenie po pracy dziennikarza - im więcej osób przeczyta, tym lepiej. Na początku złościłam się słysząc uwagi, ale potem nauczyłam się je interpretować. Gdy koleżanka, która przyjaźni się ze swoją matką mówi, że Maria, matka Natalii nie może być tak zimna, bo to nieuzasadnione psychologicznie, to znaczy to coś zupełnie innego, prawda? Biorąc pod uwagę taką pomoc to tę książkę pisało kilkanaście osób (śmiech).
Chyba pracowałam z najlepszymi redaktorami na świecie, bo nawet nie wiedziałam kiedy coś zmieniałam. Jako dziennikarz walczę do upadłego o każde zdanie, rzucam się jak lwica na każdego, kto próbuje mi coś zmienić i spodziewałam się, że z książką będzie podobnie.
Nic takiego się nie zdarzyło, ale osoby, które czytały pierwszą wersję zauważyły zmiany tonu, nastroju. Różnice były tak wyraźne, że sugerowały wielkie rewolucje redaktorskie. A ja niczego takiego nie pamiętam. Zaczynało się niewinnie, bo Ewa Zientarska, moja redaktorka dzwoniła i mówiła: "A kiedy kwitnie rzepak? Czy na pewno w czerwcu?", i bywało że od takiego "rzepaku" zmieniałam całą scenę.
Wymyślone. Gdybym miała mieć dom na wsi, to chciałbym by wyglądał jak ten w Wilczycach - z dębowymi schodami, werandą i wielkim ogrodem. Trochę wzorowałam się na domu moich dziadków, ale bardziej w nastroju niż szczegółach.
Dziadkowie Natalii nieco przypominają moich - też wciąż się kłócili o drobiazgi, co nawet dla mnie dziecka było bardzo zabawne. Umarli gdy miałam 15 lat, jedno po drugim w ciągu roku. Teraz myślę, że nawet w tym mieli dużo szczęścia.
Raczej to drugie. Jeśli ktoś już ma coś z prawdziwych osób, to raczej drobiazgi - Antoni kuleje jak mój dziadek. Może wymyśliłam Antoniego, by stworzyć sobie dziadka? Tak naprawdę nie znałam go, nigdy nie rozmawialiśmy tak na serio. Szliśmy czasem przez łąkę, rzucaliśmy patyk psu i milczeliśmy, a po powrocie do domu babcia witała mnie słowami: "Dziadek to tylko z tobą rozmawia".
Natalia nie lubi ciemnych korytarzy jak ja, i z podobieństw to chyba tyle.
Szaleniec, który myślał, że torturując dzieci składa ofiarę Bogu jest na liście najgroźniejszych przestępców wszechczasów w Stanach Zjednoczonych. Sama bym nie wpadła, że można robić takie rzeczy. Przeczytałam kiedyś o tym i nie mogłam zapomnieć. Szczegóły jednak wymyśliłam, bo nie przyszło mi do głowy badać fakty, bo to znaczyłoby, że musiałabym się zając kimś kto nawet nie powinien się urodzić. Wszystko inne to pląsy mojej wyobraźni.
Jak już się książka ukazała to ktoś zauważył, że jest film o podobnym tytule o bardzo wyzwolonej kobiecie, ale, przyznam się, wciąż nie obejrzałam. Nie bardzo mnie interesują tak wyzwolone kobiety, te mniej wyzwolone są dużo ciekawsze.
Tytuł wymyśliła moja przyjaciółka. Zadzwoniła i powiedziała, że nie mam wyjścia muszą być Wilczyce. Nawet nie dyskutowałam, bo tytuł roboczy nie był aż szczególnie pasjonujący: "historyjka6".
Nie narzekam ani na satysfakcję, ani na pieniądze (śmiech).
Moim zdaniem ogromne, bo bez autora nie ma książki. Zresztą to, co może wydawać się wielką maszyną, to jedynie wielkie poszukiwanie rzeczy, które się sprzedają. Wydawcy stają na rzęsach, by zarobić i nie ma w tym nic złego, bo oni prowadzą biznes. Nie wszyscy wydają pornognioty za wszelką cenę, wielu szuka sensownych rzeczy. Ja mam szczęście, bo bardzo lubię swojego wydawcę. To partnerska relacja i myślę, że obie strony są z tego zadowolone. Gdybym nie lubiła to pewnie wydałabym sama ebooka.
Najbardziej tego, że nikt nie zrozumie moich intencji i nie odczyta, że pod pozorami powieści "miłej, lekkiej i przyjemniej" próbuje opowiadać o czymś ważnym. Odkąd pamiętam, gdy w pracy mówiłam, że chcę napisać coś "miłego, lekkiego i przyjemnego" to szef wyzłośliwiał się, że to sugeruje banał.
Jakbym chciała opisywać zapasy różowych owieczek na kocu z mięciutkiej wełny! Jakby wszystko co ma sens w życiu przychodziło po trudzącej walce z febrą i depresją jednocześnie. A przecież cieszą nas proste rzeczy - dobra kawa z przyjaciółką, zimna lemoniada latem. Słodycz przebija się przez gorycz. Dosłownie i w przenośni.
Przeglądałam blogi książkowe i widzę, że czytelniczki odczytały mój zamysł w mig. Te recenzje cieszą mnie tym bardziej, że nie pochodzą od zawodowych recenzentów, bo tu muszę zgodzić się z większością autorów, że zawodowcy już zapomnieli jak czyta się dla przyjemności. Wielu z nich, mam wrażenie, czyta, bo musi, i to widać.
Wróciłam do starych notatek i na razie bohaterka jest dojrzałą kobietą, żoną i matką. Wciąż podchodzę do niej z dużą nieśmiałością, bo nie mam pojęcia co taka dorosła kobieta robi w mojej opowieści. Czekam aż zerkając na mnie z urazą odezwie się do męża: "Ta panienka nie ma pojęcia o moim życiu i co tak sobie skrobie!". Wtedy w zemście dodam do jej opisu dodatkowe 20 kilogramów (śmiech).
Czytam dużo literatury środka, takiej, która sprawia, że nie możesz się oderwać do 4 nad ranem. Nigdy nie zdarzyło mi się to z biografiami czy literaturą faktu, którą czytam, ale bez większego zacięcia. To paradoksalne, ale mniej tam realizmu niż w powieściach, bo co mnie interesuje co zrobił Kapuściński w 1957 roku jak nie wiem o czym myślał albo kim naprawdę są ci, którzy go wspominają.
Nie jesteśmy samymi faktami, a nasze życie nieustannie jest psychologicznie nieuzasadnione - bez względu na to ile książek z psychologii nie przeczytamy, są rzeczy nie do pojęcia. Zachwycamy się teorią Maslowa i powtarzamy, że najważniejsze dla nas jest przeżycie, a co z matkami, które poświęcają życie dla dzieci? Takie nieuzasadnione, wymykające się przyjętym regułom życie opisuje Margaret Atwood, Joyce Carol Oates czy Ian McEwan. Bez popisywania się, taniego moralizatorstwa i taktowania mnie, czytelniczki, jak idiotki.
Przyśniła mi się. Tak jak Natalii, która we śnie uciekała przez las, sama nie wiedząc przed kim. Czuła jednak, że coś lub ktoś jej zagraża i stanie się coś strasznego jak nie dobiegnie do furtki w ogrodzie dziadków. Podobno wiele osób ma takie sny, oznaczają że zmagamy się z problemami. Powiedziałabym, że nie wierzę w takie rzeczy, ale pamiętam ten sen i nie był miły, więc może sprawa jest poważna.
Sceny erotyczne są prostsze niż opisanie dwójki ludzi, którzy rozbierają się wzrokiem z dwóch różnych kątów pokoju. Napisałam nawet kilka scen erotycznych, ale wyrzuciłam je z opowieści, bo co miałyby oznaczać fakt, że Natalia i Tomasz oddają się imponującym akrobacjom? Ludzie uprawiają seks od dużo dłuższego czasu niż rozmawiają ze sobą, więc to żadne osiągnięcie, prawda?
Fot. Materiały prasowe
Jeśli chcesz poznać bohaterów, których wymyśliła Aneta Borowiec, przeczytaj książkę "Wilczyce".