Agnieszka Piskała: Mam z takimi osobami styczność na co dzień! W Polsce, nie w Ameryce i nie tylko w największych miastach. Moi współpracownicy wydawałoby się, że ludzie z dużą świadomość na temat żywienia też ulegają takim pokusom. Znam jednak dziewczyny, które po wielu bezskutecznych dietach zdecydowały się na dietę tasiemcową. Stąd wiem, że tabletka z tasiemcem kosztuje 1200 złotych i wcale nie jest trudna do zdobycia - problem pojawia się natomiast, kiedy chcemy się jej pozbyć.
- Jedną udało mi się odwieść od niego - opowiedziałam jej o zagrożeniach. Inna spróbowała, zaczęła chudnąć w tak drastycznym tempie, że wylądowała w szpitalu. Najgorzej było z trzecią z nich - zniknęła na pół roku i dopiero po tym czasie dowiedziałam się, że tasiemiec pechowo nie zalągł się w jelitach, tylko pokonał drogę przez ich ściany, przez krew i zagnieździł się w oku. Do tej pory rozmawiając z nią można zauważyć, że oko nie wróciło do pełnej sprawności.
- Niestety nie. Niedawno opowiadałam na konferencjach i w mediach o szczepionce, nad którą trwają badania w Stanach Zjednoczonych. Umożliwia ona zmianę rozmiaru z 40 na 36 w ciągu pięciu dni. W organizmie dokonuje się rewolucja hormonalna, której długofalowe skutki są niemożliwe do przewidzenia. Łatwo się jednak domyślić, że ryzyko jest ogromne. Eksperyment dopiero powoli wchodzi w fazę badań na ludziach, a moi słuchacze i koleżanki zamiast łapać się za głowę pytają: Agnieszka, a może dałoby się jakoś tą szczepionkę skombinować?
Jak widać moda na odchudzanie nigdy nie minie, czy tak samo jak dorosłych odchudzasz dzieci?
- Nie, z dziećmi sprawa wygląda inaczej. Najpierw trzeba problem uświadomić rodzicom. Z badań Ipsosu wynika, że 87 proc. rodziców uważa, że ich dzieci wyglądają zdrowo, a tylko 3 proc. że są za grube. W rzeczywistości aż 25 proc. dzieci w naszym kraju ma nadwagę i otyłość. Kiedy to rodzicom uświadomię, zostaje jeszcze kwestia obudzenia w nich kreatywności. Bo najłatwiej dawać dziecku codziennie schabowego i mówić, że nie lubi warzyw. Jeśli lubi kotlety, to można przecież je zrobić z selera, czy marchewki. Nie przejdzie? To stopniowo dodawać je w startej wersji do klopsików. Wreszcie zje, ale rodzic musi być zdeterminowany.
- Najwięcej jest tych narzekających na dzieci będące niejadkami. Zadzwoniła do mnie kiedyś taka pani z prośbą o spotkanie. Chciała przyprowadzić swojego kiepsko jedzącego w jej mniemaniu syna, ale ja zawsze zapraszam najpierw samego rodzica. Przyszła, pogadałyśmy i wyszła z gabinetu z przekonaniem, że dziecko nie tyle je, co żre za dużo. W dzisiejszych czasach naprawdę trudno spotkać niejadka. To rodzice zapominają, że żołądek powinien mieć pojemność równą wielkości naszej pięści. Dla trzylatka zjedzenie banana jest prawdziwym, sporym posiłkiem. Ale mama dziwi się, że synek tylko trzy danonki na spacerze zjadł, później jedno jabłuszko no i po powrocie obiadku już nie chce - niejadek.
- Komórki tłuszczowe u człowieka w 95 procentach powstają do trzeciego roku życia. Małe dziecko z rączkami jak "pasztetowa" ma 10 procent szans na to, że będzie szczupłe w wieku dorosłym.
- Tak, tak. Po trzecim roku życia komórki tłuszczowe tylko zmniejszają się i zwiększają. Jasne, że można się roztyć w każdym wieku, ale chude dzieci mają na to zdecydowanie mniejsze szanse. Zresztą u małych dzieci metabolizm jest stosunkowo szybki a później drastycznie zwalnia.
- To był 14-latek, świetny chłopak. Zwiastowałam ogromne problemy, bo rozmowę zaczął od tego, że mama mu kazała do mnie przyjść. Miał dużą nadwagę, na granicy otyłości, problemy z oddychaniem, poruszaniem, koledzy się z niego śmiali - chociaż w szkole oczywiście zgrywał skejta-hejta.
- Tak jak z każdym pacjentem, czyli od wprowadzenia dzienniczka bieżącego notowania, w którym zapisuje się wszystko, co się zjadło. Ustaliliśmy, że on nie będzie mnie oszukiwał ani nie zmieni nic w swoim sposobie żywienia. Po około tygodniu obejrzałam dzienniczek - mnóstwo żywności przetworzonej, słodyczy i przede wszystkim półtora litra coli dziennie. W jednej puszce jest 8 łyżeczek cukru, więc w takiej butelce znajdowało się ich koło 15-16. Postanowiłam, że to właśnie nimi się zajmiemy najpierw. Chłopak bał się, że każę mu zaraz kupować w szkole grillowanego łososia, kiedy wszyscy jedzą chipsy i koledzy po prostu go wyśmieją. Nic z tych rzeczy. Powiedziałam mu - jedz co jadłeś, ale postarajmy się zrobić coś z tą colą. Zamienimy ją na wodę? Początkowo nie chciała się zgodzić. Doszliśmy jednak do kompromisu i zastąpił zwykłą colę colą light. W trzy miesiące schudł 14 kilo.
- Zmiana takiego drobiazgu może dać błyskawiczny efekt niewielkim nakładem pracy. Pacjent przekonuje się, że nie było się czego bać i nabiera wewnętrznej motywacji do diety. Później wszystko już idzie łatwiej.
- Tak, otyli często przyjmują taką maskę. Uczą się żyć ze swoim wyglądem, godzą się z tym, że nie mogą go zmienić i postanawiają być ponad to. Często jest to też sposób na uniknięcie wyśmiania, bo jeśli zrobimy to pierwsi, żartując sami z siebie, to ktoś inny nam tego nie wytknie w towarzystwie. W rzeczywistości jednak wcale nie jest im do śmiechu. Ponad 60 proc. ludzi z nadwagą i otyłością czuje się dyskryminowanymi w miejscu pracy, 30 proc. wstydzi się z tego powodu rozebrać u lekarza. Jestem przekonana, że wiele osób jest odrzucanych w procesie rekrutacji z powodu wyglądu - na atrakcyjnych patrzymy bardziej przychylnie, traktujemy ich jak urodzonych liderów. Są też branże, w których faworyzuje się tych "idealnie" pięknych. Przedstawiciel handlowy sprzedający żywność, usługi kosmetyczne, czy przedstawiciele medyczni muszą wyglądać jak wyjęci z matrycy, bo są żywą reklamą swoich produktów. Poza tym właściwie każda osoba z nadwagą i otyłością podkreśla, że cierpi z powodu wstydu w sypialni. Miałam pacjentkę, która chciała schudnąć właśnie dlatego, że nie mogła przekonać się do seksu z mężem, tak bardzo wstydziła się swojego ciała. Powiedziała mi wprost - boję się, że sobie w końcu kogoś znajdzie.
- Nie mam do nich negatywnego nastawienia, ale wiem, że czeka mnie ciężka praca. Trzeba będzie im przede wszystkim przyspieszyć metabolizm, czyli włączyć do jadłospisu zimne posiłki, zwiększyć zawartość białka, wprowadzić ostre przyprawy. Chodzi o to, że każda kolejna dieta jest mniej skuteczna. Dzieje się tak, bo każda dieta związana jest z obniżeniem kaloryczności posiłków. Nasz organizm reaguje na to spowalniając metabolizm - czuje, że dostaje mniej niezbędnych mu do życia elementów. Jednocześnie zaczyna jednak wykorzystywać energię z tkanki tłuszczowej. Ludzki organizm jest systemem zero-jedynkowym. Jeśli zorientuje się, że może pracować na takich obniżonych obrotach, to się na nich zatrzyma. My wracamy do starych nawyków, a organizm pracuje tak, jak nauczyliśmy go na diecie. Zaczynamy więc kolejną i tempo jego pracy obniża się ponownie.
- Zdrowy człowiek potrzebuje około 1000 kalorii, żeby żyć. To ilość umożliwiająca oddychanie, bicie serca i pozostałe podstawowe funkcje - dosłownie, żeby leżeć i nic nie robić. Stąd wzięła się słynna dieta zaspokajająca właśnie tę ilość kalorii. Pozostałe potrzebne do aktywności organizm czerpie z tkanki tłuszczowej. Miałam jednak kiedyś pacjentkę, która stosowała wiele różnych diet i wciąż miała dużą otyłość. Zastosowałyśmy dietę 1000 kalorii, a pacjentka nie tylko nie schudła, ale jeszcze przytyła! Wysłałam ją na badania, tzw. podstawowej przemiany materii. W specjalnej kabinie sprawdza się, ilu kalorii potrzebuje organizm do przeżycia w stanie spoczynku. Okazało się, że jej poziom nie wynosił 1000, ale zaledwie 400 kalorii dziennie [tyle co jedna duża bajaderka - przyp. red.]. Dopiero ustalenie diety na tym poziomie przyniosło efekt odchudzający. To właśnie przez ciągłe diety jej organizm spowolnił metabolizm do tak absurdalnego tempa.
- Zdecydowanie facetów. Panowie potrafią trzeźwo ocenić swój problem i wiedzą jaki efekt chcą osiągnąć. Nie bajerują o samopoczuciu, tylko mówią konkretnie - butów nie mogę zawiązać, seks słabszy, bo by chcieli pod sufitem, a tu za ciężko. Kobiety natomiast często tylko sądzą, że są otyłe, mają zaburzoną percepcję własnego wyglądu. Miałam pacjentkę, która przyszła do mnie na diet coaching, bo chciała schudnąć dwa kilo. Twierdziła, że chce zapłacić za wizyty, bo potrzebuje mieć nad sobą bat. A wystarczyłaby przecież byle grypa żołądkowa, żeby taki efekt osiągnąć! (śmiech)
- Dieta ich zdaniem jest droga, niesmaczna, pracochłonna i związana z wyrzeczeniem się ulubionych rzeczy. Tym, czego obawiają się najbardziej to uczucie głodu. Dlatego najczęściej wybierane przez Polaków diety to te, na których można jeść do woli i słyną z szybkiego działania. Ulegamy więc trendom. Tak było z dietą dr Dukana, na której wolno było jeść wybrane ilości określonych produktów białkowych. Dało się tak stracić nawet około 3-4 kilogramów tygodniowo. W większości był to oczywiście spadek wody, a nie tkanki tłuszczowej, stąd tak popularny efekt jo-jo. W księgarniach pojawiły się nawet przepisy na ciasta zgodne z wytycznymi tej diety, otwierano całe restauracje gotujące w ten sposób, ludzie czuli więc, że to coś dla nich. Według ostatnich badań każdy człowiek w Polsce stosował lub zna kogoś, kto był na tej diecie.
- Organizm wielu osób wystawił za nią bolesny rachunek - na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym wyróżniono oddział gastroenterologii, gdzie leczono wyłącznie ludzi wycieńczonych dietą Dukana. Oczyszczano organizm z kwasicy metabolicznej, przywracano nerki do pozycji wyjściowej. Oczywiście, dieta ma pewne słuszne założenia, takie jak to, że białko napędza metabolizm. Problem leży jednak po części po stronie Polaków. Naszą domeną jest niecierpliwość. Jeśli mogę schudnąć dwa kilo, to zjem więcej - schudnę cztery. Niestety, to tak nie działa i stąd biorą się kłopoty. Są jednak osoby, którym ta dieta służy, więc wystarczy słuchać swojego organizmu i sprawdzać, czy ten rodzaj odżywiania nam pasuje.
- Częściowo jest to prawda. To, jak kiedyś się odżywialiśmy determinowało naszą grupę krwi. Grupa 0 to pierwotna grupa ludzi - odżywiali się mięsem mamutów i innych zwierząt, które udało im się upolować. Grupa B jadła i mięso i ryby, grupa A żywiła się właściwie wyłącznie roślinami, a AB to grupa mieszana. W dzisiejszych czasach trudno mówić o jedzeniu tylko jednej grupy produktów. Od dziecka wszystkie one są dla nas dostępne w sklepach i to dobrze, że je mieszamy. Rzeczywiście widać jednak, że na przykład 80 proc. wegetarian ma grupę A lub AB. Ja mam grupę 0 i nie wyobrażam sobie dnia bez porządnego kawałka mięcha, źle reaguję natomiast na produkty strączkowe i to też zgodne z "dietą krwi".
- Ten wskaźnik nie mówi o atrakcyjności tylko o tendencjach do chorób dietozależnych. Wiele osób o tym zapomina. BMI, czyli body mass index - współczynnik masy ciała, poznaje się dzieląc masę ciała podaną w kilogramach przez wzrost podniesiony do kwadratu (podany w metrach). Wynik pomiędzy 18,5 a 24,9 to norma. Wszystko powyżej to większa szansa zapadnięcia na choroby dietozależne, na przykład związane z pracą serca. Co ważne, ta rozpiętość 18,5 - 24,9 to naprawdę duży margines. U mnie oznacza on wagę pomiędzy 49 a 64 kilo. Wiem, jak wyglądam przy obu i trudno przeoczyć różnicę.
- Tak, choć chyba zupełnie niepotrzebnie. Przeprowadzono badania, w których pokazywano mężczyznom popularne kobiety ze świata showbiznesu. Wskazali te, które uznali za najseksowniejsze i okazało się, że nie kręcą ich modelki takie jak Kate Moss, panie pokroju Beth Ditto z zespołu Gossip też raczej nie. Najatrakcyjniejsze okazały się takie gwiazdy jak: Salma Hayek, Monica Bellucci, czy Cindy Crawford. Przez kobiety nie są one wcale uznawane za super szczupłe, ale mieszczą się we właściwym BMI. Wyliczono nawet dokładnie, że taka idealna średnia to 20,83.