Jest piątkowy ranek. Zima zaskoczyła wiosnę, więc z nieba sypie śnieg, a w twarz szczypie mróz. Sprawdzam w kalendarzu adres i szukam kamienicy położonej w jednej z dzielnic w centrum stolicy. Znajduję dom, ale nie mogę odszukać mieszkania. Wędruję po schodach i nic... Pracowni nie ma tam, gdzie podpowiada mi logika, że powinna być.
Wreszcie zgarniają mnie Marcin Gronkowski i Jan Suchodolski - przyjaciele i złotnicy, którzy zaprosili mnie do swojego królestwa. - Nie mogłaś nas znaleźć? - pytają. - To dobrze, bo to pracownia, a nie salon jubilerski. My nie epatujemy neonami i szyldami - tłumaczą.
Najpierw projekt. Zastanawiamy się z narzeczonymi nad przekrojem obrączek, czyli ogólnie mówiąc nad ich wyglądem. Fot. Pink Clouds
Pracownia złotnicza prezentuje się imponująco. Staro wyglądające maszyny stoją na stołach i podłodze. Na elektrycznym palniku pod wyciągiem grzeje się przezroczysty płyn - kwas siarkowy - jak się później dowiem. Przy stanowiskach w równych rzędach wiszą kombinerki, dłuta, suwmiarki i setki innych przyrządów, a każde nazywa się z niemiecka (to specyfika złotniczej nomenklatury, która została zapożyczona od naszych zachodnich sąsiadów). Trochę jak w szopie mojego dziadka na działce - myślę z sentymentem.
Topienie materiału na testowe obrączki ze srebra. Fot. Pink Clouds
Marcin i Jan nie są zadowoleni z czasów, w którym, jako złotnikom, przyszło im żyć. - Przeglądamy pisma modowe i rejestrujemy światowe tendencje - mówi Marcin, przy okazji starając się nie zahaczyć wzrokiem o mój naszyjnik. - W większości stylizacji jest ten sam sznyt - buty za dwa tysiące złotych, kiecka za pięć tysięcy, torebka za półtora, kolczyki - 19,90 zł, bransoletka 29,90 zł - wylicza Jan. - Kiedyś biżuteria stanowiła rodzaj psychicznego zabezpieczenia. Pierścionki po babciach, kolczyki po mamie - cokolwiek się działo na świecie, można było wybiec na ulicę i po krótkim czasie wymienić je na konkretne dobro. Doskonale widać to na giełdzie, na której gdy robi się gorąco, ludzie inwestują w złoto, a jego cena nie spada, tylko ciągle rośnie - tłumaczy z nostalgią Gronkowski.
Różne kształty, przekroje i wzory - obrączki wykonane z miedzi pomagają w wyborze ideału. Fot. Pink Clouds
Dla obydwu panów złoto i srebro mają ogromną wartość, ale nie, jak zapewniają, dlatego, że opanowali pracę w tych metalach, ale dlatego, że dla nich szlachetność materiału ma ogromne znaczenie. Marcina dziwi, że siła srebra jest lansowana w reklamach środków czystości i produktów pielęgnacyjnych - w proszkach do prania, dezodorantach trąbi się o jego bakteriobójczych właściwościach. - Na srebrze buduje się renomę proszku, a nie biżuterii - żałuje Jan.
Jak tłumaczą, w kulturze anglosaskiej małe dzieci dostają na urodzenie srebrne łyżeczki - właśnie dlatego, że jest ona aseptyczna, można ją odłożyć na bok upapraną, a dziecko i tak niczym się nie zarazi, jeśli za chwilę wpakuje ją sobie w usta. Złoto ich zdaniem także jest przyjazne człowiekowi.
Złoto, z którego powstaną obrączki. Fot. Pink Clouds
- To jest czerpanie garściami z plastiku - tak jak w przypadku twojego naszyjnika - śmieje się Marcin. Wiedziałam, że ten temat wcześniej, czy później wypłynie, dlatego zanim zacznę polemizować, uważnie słucham. - Ja nie kwestionuję jego urody, bo naszyjnik jest ładny, ale szkoda, że został wykonany z takich materiałów (metal i plastik - przyp. red.). Szlachetniejsze wzniosłyby go na wyższą półkę - dodaje.
Walcowanie materiału na obrączki w walcarce. Fot. Pink Clouds
Kwestia materiału i jakości będzie przewijała się podczas naszego spotkania jeszcze niejednokrotnie, ponieważ złotnicy są zobligowani do przestrzegania przy pracy z metalami określonych norm. Marcin: - Kobiety często mówią: 'kupiłam sobie kolczyki, ale mnie uczulają i mi się uszy paprzą'. No błagam, a jak mają nie uczulać, skoro jest w nich pół tablicy Mendelejewa, a sztyfty zrobiono ze starych komputerów rozkładanych niewiadomo gdzie...i> Marcin zamieniał kiedyś sztyfty w kolczykach na zrobione przez siebie z białego złota. Kolczyk przed zamianą końcówki wart był nie więcej niż kilkanaście groszy - były koszmarne, patrzeć na nie nie mogłem!. Czułem się, że profanuję to złoto, no ale co miałem zrobić - klient nasz pan...
Ja akurat rozumiem kobiety i fakt, że kupują tanią biżuterię, a powody staram się przedstawić obu panom. - Biżuteria to dodatek, który chcemy zmieniać - argumentuję. Chociaż dodatki 'robią całą stylizację', to są tak małe, że nie wystarczą za nią. To moim zdaniem także kwestia oswojenia się z cenami. Wydanie 500 zł na buty jest w głowie kobiet mniejszą ekstrawagancją, niż kupienie za tę samą kwotę kolczyków. Biżuteria zgodna z trendami nie może być droga, bo w kolejnym sezonie nie będzie już modna. A kupowanie ponadczasowych ozdób ucina możliwości bycia trendy i bawienia się modą - podsumowuję, ale wiem już, że moja argumentacja nie trafia ani do Marcina, ani do Jana.
Kontrola jakości. Fot. Pink Clouds
Żeby nie było, że tylko sieciówki przyprawiają złotników o ból serca. Do Marcina do naprawy trafiają także świecidełka firm, które są nie tylko drogie, ale uchodzą również za prestiżowe. Tam sytuacja wcale nie wygląda lepiej: - Chanel to także plastik. Tyle, że metalizowany. W przypadku niektórych marek najwięcej kosztuje logo. Reszta nie ma znaczenia - czy dana rzecz jest wykonana z przetworzonych starych szmat, papieru czy plastiku. Nie za jakość się płaci fortunę, tylko za napis.
Jest jednak nadzieja - nisza, w której mogą się spełnić złotnicy zdający sobie sprawę, że nie wygrają z modą, trendami i świecidełkami taśmowo produkowanymi na zamówienie sieciówek.
Opiłowywanie obrączki pilnikiem. Fot. Pink Clouds
Jest nią biżuteria, w przypadku której jakość ma ogromne znaczenie. To obrączki, które młoda para może pod okiem złotników wykonać sama. Nie będą z odlewu, a wykonane od zera. Cena? Zbliżona do tej, którą proponują salony jubilerskie (tysiąc złotych plus koszt materiałów). Zalety? Ciekawe przeżycie, dwa komplety obrączek - srebrne, które wykonywane są jako wzór oraz te właściwe - złote. Jak to wygląda w praktyce?
Zdaniem Suchodolskiego są dwa sposoby na sprawienie, by obrączka była wyjątkowa. - Albo zażyczymy sobie wzoru, który będzie wybitnie oryginalny i miał przysłowiowe wodotryski albo dodamy im uczuciowe zabarwienie poprzez wygrawerowanie osobistych treści. My w Waszych Obrączkach oferujemy trzecią opcję - dajemy parze możliwość wykonania obrączek własnoręcznie, wedle projektu, który im się wymarzył . On robi obrączkę dla niej, ona dla niego - romantycznie, przyznacie?
W trakcie mojej wizyty swoje obrączki robiła Ola, aktorka, i Jurek, architekt, para, która do ślubu pójdzie w maju. Wybrali wzór klasyczny, nazwany przez siebie 'babcinym'. O 10.00 przyszli do pracowni z pomysłem, siedem godzin później wyszli z gotowymi obrączkami. W tym czasie topili srebro, nadawali metalowi kształt w maszynie do walcowania, piłowali, lutowali, pracowali z pilnikiem i polerowali. Przy okazji dowiedzieli się wiele o złotnictwie i obróbce metali.
A ja? Spędziłam ciekawie pół dnia, nabrałam szacunku do złotniczego fachu i mam nadzieję, że pomysł schwyci! W końcu ponad 200 tysięcy par przysięga sobie co roku, że już na zawsze, na dobre i na złe.